Archiwum 13 czerwca 2004


cze 13 2004 Retrospekcje (prosto z serca)
Komentarze: 0

„Chodź do mnie Misia...Hm.. Powiedz mi, jak ty do mnie podchodzisz??? Do tego, co jest między nami?” – „Nie bardzo rozumiem...” „Bo widzisz, ja wiem, że chyba na pewno wyjadę. A czuję coś do ciebie... zależy mi na tobie... i zastanawiam się czy jechać...” – „???” „...kurcze sam się boję swoich myśli... ale zastanawiam się czy jechać... bo chciałbym zostać ze względu na ciebie...wiem, że to za wcześnie żeby mówić coś takiego, ale powiedz, przyjechałabyś do mnie???” – „Nie wiem...wiesz, że to zależy od wielu czynników.” „Wiem, ale boję się, że jak wyjadę to nie będę miał do kogo wrócić...” 

Od samego rana takie myśli tłukły jej się po głowie. Ze szczegółami mogłaby opisać momenty, kiedy takie rozmowy się toczyły. Mogła opisać czas, miejsce, ton głosu, wygląd... Nie układały się w chronologiczną całość, te wspomnienia pojawiały się wyrywkowo, ale były bardzo intensywne.

„...to nie przyjdziesz na dworzec???” –„Nie, przepraszam cię, ale nie.” „Rozumiem. Szkoda, ale rozumiem...” (po dwóch dniach) „Jednak przyszłaś.” – „Nie darowałabym sobie, gdybym nie przyszła” „Bardzo, bardzo się cieszę. Chodź Misia, przytul się do swojego chłopaka, który wyjeżdża na zachód zarabiać na lepszą przyszłość.. Nie martw się czas szybko zleci...” (uśmiechnęła się na to wspomnienie) 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“To co, zakochałaś się już we mnie???”  - „A skąd to pytane???” „Bo ja się w tobie zakochuję... i wiesz kiedy budzę się rano to chciałbym żebyś była obok i żebym mógł się uśmiechnąć do ciebie.” 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“Skarbie nie było twoich ulubionych Twix’ów, następnym razem. Teraz kupiłem malinowe delicje, też są słodkie... mmm... jak ty....” (innym razem) – „Będę gruba od tych Twix’ów.” „Nie będziesz, jedz kochana marudo. Jesteś śliczna, mądra i jutro o 19 spotkasz się ze mną, ale ze mnie szczęściarz...” (po tygodniowej rozłące z „okazji” Wielkanocy) „Cieszę się, że już wróciłaś... ale już nie wyjeżdżaj, proszę...Mówiłem ci, że tęskniłem za tobą???” – „Mówiłeś, ja też mówiłam bo też tęskniłam” „Naprawdę tęskniłem...”

„(...)rozstania są po to, żeby odnaleźć się na nowo, żeby tęsknić, żeby znowu kochać.”

Wspomnienia, piosenka Dido, która ustawiła na ciągłe odtwarzanie sprawiły, że w końcu rozbolała ją głowa i oczy. Głowa to pewnie też trochę od pyłków, które już dają o sobie znać, a oczy to od łez. Czuła się trochę otumaniona. „Będę musiała iść do lekarza żeby jakieś inne leki mi przepisał bo od tych to tylko spać mi się chce...” – pomyślała. Czuła się niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, jakby ktoś ją związał, albo odebrał wszystkie siły. Złapała się na tym, że od samego rana, odkąd się obudziła towarzyszy jej wspomnienie S. Z podwójną siłą dotarło do niej, że brakuje jej jego (u)śmiechu, tego, jak nalewa do kawy mleczka, jak ją potem pije. Brakuje jej jego blizny na czole, głosu, tego, jak się czuła, kiedy on był blisko. W takich chwilach dopadał ją potworny wewnętrzny ból, rozrywał wszystko w środku i nie dawał spokoju. Miała wrażenie, że nie wytrzyma. Łatwo się irytowała, dużo rzeczy ją denerwowało często bez powodu. Przed wyjazdem do rodziców w takich chwilach wychodziła do miasta, teraz myślała: „ po co??? Znowu wydam najprawdopodobniej pieniądze na rzecz, którą nie będę umiała się cieszyć. Bo co to za radość cieszyć się samemu???” Znowu dotarło do niej, że nie ma nikogo, do kogo mogłaby pójść czy zadzwonić. Żadnej bliższej koleżanki. Owszem była A., ale jak zwykle zajęta i bez ochoty do przyjazdu do Wrocławia, jeśli sama nie miała tam nic do załatwienia. A przecież to tylko pół godziny jazdy. Nagle poraziła ją myśl, która teraz nie powinna zaprzątać jej głowy: „jak to będzie kiedy on już wróci??? Jak to będzie na dworcu, jak potem będzie???” Bała się tej chwili, wyobrażała ją sobie na wiele sposobów, ale bała się.

„Kochanie, ty urodzinki masz niedługo, prawda???” – „Hm, prawda. Mam je w sobotę, a zaraz w poniedziałek egzamin” „Oj, to nie pobalujesz sobie, ale nie martw się, jak wrócę do zabalujemy razem.” – „Wobec takiej propozycji jestem na tak.” „To dobrze Misia, to dobrze.” 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“Tęsknię za tobą, wiesz???” – „Wiem, ja za tobą też...” 

AND SHE PROMISES HERSELF THAT SHE’LL SEE THE SUN AGAIN (soon…)

……………………………………………….

Hm… siedzę na parapecie okna I dziwnie się czuję. Nie mam na co patrzeć: z jednej strony ściana, z drugiej i trzeciej też. Z ostatniej brama „na świat”, można nią wyjść (o ile jest otwarta) z zamkniętego podwórka na „resztę” osiedla.  Pode mną zadbane trawniki, stół pingpongowy, pergola i grill, przy którym tydzień temu bawiłam się z grupą. Ładne osiedle, tyle że puste. Od czasu do czasu jakieś dzieci wyjdą pograć w piłkę, albo sąsiadka wyprowadzi psa. Siedzę i patrzę, staram się patrzeć ponad dachami domów, co jest trochę trudne. Na de mną niebieskie niebo i chmury jak cukrowa wata. W głośnikach Dido... „(…)and I promise you you’ll see the sun again...”. Bardzo bym chciała je zobaczyć.  Fakt, czuję je, grzeje w dekolt, twarz, razi w oczy. Tyle, że ja chciałabym je poczuć w sobie. Bo wydaje mi się, że moje wewnętrzne słońce trochę przygasło ostatnio. Tak, zdecydowanie. Siedzę na tym parapecie i zastanawiam się jakby to było skoczyć... skoczyć i polecieć. Nie wiem i jestem przekonana, że nigdy się nie dowiem. Nagle czuję spokój: „nie bój się, wszystko będzie dobrze”. „Hm, łatwo ci mówić kimkolwiek jesteś. Jasne, że będzie dobrze o ile wezmę się w garść, przestanę się roztkliwiać nad sobą i zabiorę się do roboty.” Za 2 tygodnie egzaminy. S. ciągle się dopytuje jak nauka, on we mnie wierzy. Kurcze, czasem mam wrażenie, że on się bardziej przejmuje niż ja. Czy taki facet to skarb??? Tak bardzo chcę żeby było dobrze kiedy on już (wreszcie) wróci. Bo coraz bardziej mam wrażenie, że on nie jest prawdziwy, że jest nierzeczywisty, że jest głosem z zaświatów. Dobrze znanym, ale nieistniejącym naprawdę. No głupia jestem, wiem. Ale co ja poradzę na to, że tak bardzo tęsknię, że momentami nie mogę.

Wczoraj, kiedy wysiadłam na dworcu pomyślałam: „będzie dobrze, mogę wszystko, wszystko się uda.” No, poczułam się jak w domu, jak u siebie. Nie ma jak własny pokój z własnym łóżkiem, własna kuchnia i własna łazienka. [Własny komputer (???)] Zasnąć za bardzo nie mogłam bo myśli nie dawały mi zasnąć – martwię się sytuacją w domu-nie domu, u rodziców dla jasności. A dzisiaj??? Dzisiaj obudziłam się z nadzieją, ze to będzie dobry dzień. Niestety. Obudziłam się przed 7 i zastanawiałam się co ja tutaj robię i w ogóle gdzie ja jestem. Kiedy już doszłam do siebie coś tam w biegu zjadłam i poszłam TAM, a potem spełniłam swój „obywatelski obowiązek”. Nadal w kiepskim humorze pojechałam do Centrum w nadziei, że może jeden ze sklepów sieci Rossmann jest otwarty i będę mogła odebrać zdjęcia, na które czekam już bardzo długo, a może i dłużej. Nie mogłam bo sklep był zamknięty i otworzą go dopiero jutro o 9. Trudno, tyle czekałam to mogę jeszcze poczekać, right??? Tylko szkoda, bo myślałam, że już dzisiaj wyślę je do S. Za to wysłałam mu e-maila. To znaczy marną podróbkę e-maila. No bo to było tak. Napisałam taki ładny list i dowcipny i poważny, taki „po mojemu”, sami wiecie, ale mój współlokator zrestartował swój komputer i moje pisanie diabli wzięli. Musiałam pisać wszystko od początku, ale to już nie to samo. Tak więc Moje Kochanie dostało „podróbkę e-maila”. Fajnie brzmi – „podróbka e-maila”... A co poza tym??? A no nic. Kiepski humor od rana mi towarzyszył bo było i chłodno i szaro i mało przyjemnie generalnie na świecie. No, przynajmniej tym ograniczającym się do mojego „podwórka” i okolic, w których bywam. Pomyślałam sobie, że trzeba by tą szarość jakoś rozproszyć i postanowiłam, że przy najbliższej okazji kupię sobie różowy golf. Z długim rękawem, żeby był już na jesień i zimę (bo ja zapobiegliwa trochę jestem). Ale nawet to postanowienie nie poprawiło mi humoru. Siedziałam, patrzyłam w monitor jakby tam była ukryta odpowiedź na pytanie „co robić”. Wypiłam czerwoną herbatę, zjadłam jakiś serek co mi z wczorajszej podróży został – podobno z rodzynkami był, ale ja jakoś żadnej nie zauważyłam. A taka renomowana marka... A potem, ponieważ dołek nadal nie przechodził, to zrobiłam pranie i sprzątnęłam mieszkanie. Wyładowałam energię i trochę mi się polepszyło. Ale tylko trochę, nie myślcie sobie. Nagle znowu ogarnęło mnie poczucie Tęsknoty, Pustki i Bezsensowności działania jakiegokolwiek. Dopiero jak usiadłam na parapecie, zaczęłam nucić jedną z moich ulubionych piosenek (Dido oczywiście) to zrobiło mi się jeszcze ciut lepiej, spojrzałam na zdjęcie i uśmiechnęłam się: „musi być dobrze... MUSI!!!”. I TAK BĘDZIE!!!

„(...)and I promise you you’ll see the sun again..”

Słońce świeci już na max’a, daje po oczach jak nie wiem co. Powinnam napisać jakiegoś smsa do E., żeby umówić się na jutro na naukę. Zbieram się od rana i jakoś jeszcze nie napisałam, mam nadzieję, że do wieczora się zbiorę.  Bo ten Czas tak leci, że już naprawdę nie zdążę się obejrzeć a miną te 2 tygodnie i zasiądę w jednej z sal Katedry Filologii Niderlandzkiej im. Erazma z Rotterdamu przy ulicy Kuźniczej. Razem z E. zasiądziemy, a następnego dnia egzamin na etnologię. A potem wyniki, a potem to już S. wróci. I mam nadzieję, że będzie dobrze. O nie!!! JA WIEM, ŻE BĘDZIE DOBRZE!!! I we mnie zaświeci słońce... (tylko żebym jeszcze jakąś pracę znalazła żebym nie musiała jechać do rodziców. Bo pozornie to jest spokojnie i miło, ale tylko pozornie. Atmosfera w domu napięta czasem do granic możliwości. Owszem podczas mojego pobytu zdarzyły się i dobre i zabawne chwile. No bo wyobraźcie sobie, że prawie że pod oknami domu zamieszkałego przez dostojnych pracowników Uniwersytetu jakiś koleś otworzył sobie dyskotekę. Nie ważne, że z każdej strony otaczają go bloki, jednorodzinne domki, albo mieszkania pracowników naukowych. On na terenie Uniwersytetu otworzył „żulernio-imprezownię”, jak nazwał ją mój tata. A knajpie nadał (koleś) wdzięczną nazwę Apokalipsa. Nazwa pasuje jak ulał, zważywszy, że łomocząca muzyka nie daje po nocach spać. Dyskoteki powinny być umiejscowione w podziemiach tymczasem Apokalipsa mieści się w jednorodzinnym domku z wyjściem na ogródek. W końcu mój tata się wkurzył i zadzwonił na policję. Ci przyjechali, facet muzykę ściszył, ale tylko na czas wizyty stróżów prawa. To tata zadzwonił raz jeszcze bo u nas, na drugim piętrze nie dało się wytrzymać, i od tej pory się uciszyło. Zresztą i tak są już rozpoczęte starania o odebranie facetowi koncesji. Bo on sobie pamiętnego dnia urządził „Otwarte Mistrzostwa Polski Dijejów dyskotekowych”. Rzeczywiście były otwarte, na wolnym powietrzu. Kiedy sprawa Apokalipsy się „uciszyła” z drugiej strony domu zamieszkał chłopak – ćpun. Nikt się nie dziwił, ze wybrał to miejsce akurat bo spokój, nikt nie chodzi specjalnie itd. Ale dzień przed moim wyjazdem nawąchał się kleju i zaczął porządnie odlatywać. Nie widział nic poza swoim własnym światem. Mama (zresztą podobno wcześniej już ktoś zgłaszał) zadzwoniła na policję żeby go zabrali bo szkoda chłopaka.  A ten, młody chłopak, już był tak naćpany, że tańczył, śpiewał, skakał po drzewach – wszystko pod oknami domu, gdzie mieszkają rodzice. Policja przyjechała, ale nawet nikt nie wysiadł z samochodu, zakręcili kilka razy i odjechali. To się nazywa interwencja polskiej policji. Mama zadzwoniła jeszcze raz. usłyszała, że patrol już był i nikogo nie zobaczył. Mama na to: „jak nikogo nie ma skoro on tańczy pod moim oknem???” „Dobrze, przyjedziemy jeszcze raz”. Przyjechali, sprawdzili chłopaka, potrzymali go chwilę i wypuścili... No, tak więc bywa tragczno-zabawnie. Nie mniej, martwię się, szczególnie o brata...

„(...)and I promise you you’ll see the sun again..”

Dobra kończę na dzisiaj. Jeszcze kiedyś tu wrócę.

AND I PROMISE MYSELF THAT I SEE THE SUN AGAIN (soon)

 

 

alexbluessy : :