Archiwum 09 sierpnia 2004


sie 09 2004 Pożegnanie.
Komentarze: 12

No to jadę. Do spotkania za jakiś czas. Bawcie się dobrze, odpoczywajcie, nie zapomnijcie o mnie ;-))). Tymczasem.

alexbluessy : :
sie 09 2004 Nobel za PMSy.
Komentarze: 7

Słowo daję, że człowiek, który odkrył/wa/je Tajemnicę PMSów powinien dostać Nobla w dziedzinie zjawisk nieprzeniknionych, albo przynajmniej wystąpić w programie „Nie z tej ziemi”, „Historie niesamowite” albo w czymś podobnym. I kto to mówi??? Kobieta??? Pewnie, że kobieta. Bo od dzisiaj nie będę się przejmować emocjonalną huśtawką. Moje paranoje, zwątpienia i chciejstwa sprzed paru dni okazały się nie czym innym, jak PMSem właśnie.

 

Przestanę zwracać w odpowiednich dniach uwagę na takie symptomy. Choć wczoraj zanotowałam wyraźną poprawę nastroju. Nawet głos Esia, kiedy wieczorem zadzwonił wydawał się taki bliski... Ale zanim ze mną porozmawiał musiał poczekać aż ktoś podniesie słuchawkę. W domu byłam tylko ja i K. Ona siedziała przy komputerze Ł., ja u siebie w pokoju. Kiedy usłyszałyśmy, że dzwoni telefon wystawiłyśmy głowy do przedpokoju, każda wykonała pół kroku w stronę aparatu, ale żadna nie podniosła słuchawki. Spojrzałyśmy na siebie. Powiedziałam, że ja się nie spodziewam telefonu. Co prawda w sobotę Esio mówił, że postara się zadzwonić dnia następnego, ale skoro nie zrobił tego do 20 to stwierdziłam, że pewnie poszedł na noc do pracy. K. też powiedziała, że raczej się nie spodziewa żeby to do niej było, bo jej niemiecki chłopak będzie dzwonił później. Ona odebrała, ja schowałam się w pokoju, a za chwilę mnie zawołała. Zanim powiedziałam „halo” zaczęłyśmy się śmiać. A Esio zaraz zapytał czemu nam tak wesoło. Powiedziałam mu, że ma szczęście, że ktoś odebrał bo żadna z nas nie chciała się przyznać, ze to może być do niej. M. wyszła na noc do koleżanki uczyć się do egzaminu, więc się nie liczyła.

 

(Po rozmowie z Esiem oczywiście zamknęłam się w pokoju, włączyłam „Best ballads” Celine Dion, które w takich chwilach genialnie się sprawdzają i płakałam. Przez chwilę... nie mogłam się powstrzymać, ale przecież łez nie można i nie warto wstrzymywać, right???)

 

Obudziłam się wcześniej niż zwykle, bo o 4 nad ranem. Pół przytomna przestraszyłam się, że zaspałam na pociąg i będę musiała wymieniać bilet. Na szczęście moja śliczna bordowa komóreczka potwierdziła, że jest dopiero 9 sierpnia, poniedziałek i godzina 4:08.Super. jakiś dziwny sen znowu miałam.

Tym razem z moją spuchniętą nogą w roli głównej. Wczoraj smarowałam ją tylko obrzydliwie brązowym mazidłem, ale to też tylko raz w ciągu całego dnia. Nawet na noc nie zrobiłam okładu – zapomniałam. I we śnie, albo przez sen wydawało mi się, że nie mogę nią ruszyć, ze boli bardziej niż bolała w najwcześniejszym nawet stadium spuchnięcia. Jakby jakiś dziwny paraliż ją ogarnął. Nawet się przestraszyłam, że jej nie mam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, ze to był tylko sen. kolejny dziwny i niewyjaśniony, ale jednak sen. Chyba rację ma pani z TV, o której wczoraj pisała dakota w komentarzu do mojej notki. Być może na dziwność moich snów wpływa niepokój związany z powrotem Esia. Wyczekiwanym, wytęsknionym, ale jednak w towarzystwie jakiegoś strachu.

 

Choć w zasadzie nie powinnam się chyba obawiać. Wczorajsze jego słowa potwierdziły, że z jego strony nic się nie zmieniło. A może to teraz tylko, kiedy jest jeszcze daleko, a jak wróci to wszystko stanie do góry nogami??? Eh, pewnie, ze stanie. Od tego słońca, od tych kolorów, od zapachów, od szczęścia. Od intensywności tego wszystkiego. Zamigocze świat tysiącem barw. Ja to czuję, ja to wiem. Po rozmowie, mimo, ze bez żadnych wielkich słów, poczułam spokój. I słowo daję, że ten głos jakby się przybliżył. Już nie był taki obcy i oddalony jak jeszcze jakiś czas temu. Wyraźniejszy był. Eh, chyba znowu coś mi się wydaje...

 

No, ale odbiegłam od zaczętego wątku. Za dużo dygresji robię, za bardzo oddalam się od motywu przewodniego. Dlatego mi takie rozprawy z notek wychodzą. Cóż, chyba taka już moja uroda. A raczej uroda mojego pisania. O widzicie??? Znowu to samo.

 

Od początku więc. Obudziłam się wcześniej niż zwykle bo w okolicach 4. Sen miałam znowu dziwny (już nie powtórzę tego samego). W mieszkanku panowała cisza. Taka spokojna, ale dla mnie o tej porze jakaś niepokojąca. Głód (kolacja zjedzona około 17 dnia poprzedniego) kazał mi iść do lodówki, do jogurtu dosypałam trochę płatków i wróciłam do ciepłego łóżeczka. W radiu grała muzyka zdecydowanie jak na tą porę za skoczna. Ściszyłam je maksymalnie, ale przy dwóch głośnikach ustawionych „na pokój”, 10m2 powierzchni tegoż i miasta, które jeszcze się nie obudziło było dość głośno. Trudno. Usiadłam z jogurtem i książką. „Dziennik Bridget Jones” jest świetną lekturą na tak wczesną, zaspaną jeszcze porę. Nawet jeśli jakiś fragment przeleci przed zaspanymi, zamglonymi oczami i tak wiesz o co chodzi i spokojnie możesz darować sobie ponowne czytanie pominiętych zdań.

 

... jogurt się skończył, książka mnie zmęczyła, muzyka grała dalej. Za oknem równolegle z miastem budziły się ptaki. Super. Po paru minutach wyłączyłam radio i wróciłam pod kołderkę z zamiarem zaśnięcia jeszcze na chwilkę. Hm, poczułam przyjemne uczucie, że nie leżę sama. Że jest ciepło, że jest bezpiecznie, ze spokojnie jest. Znowu poczułam spokój. Czyżby dlatego, że mój PMS opuścił mnie na kolejnych dwadzieścia parę dni??? Możliwe, ale niekoniecznie prawdziwe. Popatrzyłam na zdjęcie w ramce, uśmiechnęłam się, pogładziłam jego twarz i z uśmiechem zdecydowałam się wrócić do przerwanego snu.

 

Jak widać nie udało się. W związku z tym, że zasnąć nie mogłam, bezczynnie leżeć też ochoty nie miałam poszłam do pokoju Ł., odpaliłam jego komputer, a potem mój własny. Radio wyłączyłam bo muzyka zaczęła mnie drażnić, a na monotonność płyt nie miałam ochoty. Chociaż taki Nick Cave o 5 rano...

 

alexbluessy : :