Archiwum 11 września 2004


wrz 11 2004 Wiedziałby, gdyby...
Komentarze: 9

Spokój, cisza, tylko ja i cztery ściany...

 

Godzina 8:23. Siedzę jeszcze w piżamie i popijam kawę z esiowego kubka. Słońce nieśmiało wygląda zza chmur i puka w okno. Dzisiaj będzie dobry dzień???

 

Być może.

 

Godzina 6:59. Obudził mnie sms. „Hej Kochanie. Właśnie kładę się spać w autobusie. Miłego dnia. Buziaki. Do szybkiego zobaczenia...”

 

Pierwszą wiadomość, jaką mi wysłał kiedy wyjeżdżał do Londynu (wtedy nawet z Wrocławia nie wyjechał) też zakończył słowami „do szybkiego zobaczenia”. I minęło nie wiadomo jak i kiedy...

 

Od razu wstałam, uruchomiłam komputery i odpisałam (dobrze, że Moje Kochanie aktywowało mi przed wyjazdem Miasto Plusa). Chciałam napisać coś... już nawet nie będę powtarzać, ale to byłą moja pierwsza myśl, żeby wysłać takie dwa słowa. Zamiast tego pożyczyłam kolorowych snów. Powiedziałam, żeby na siebie uważał, grzał brzuszek i się relaksował. Przesłałam buziolki.

 

Godzina 8:28. nadal siedzę w piżamie i popijam kawę z esiowego kubka. To znaczy kubek jest mój, ale jakoś tak nieoficjalnie się przyjęło, że to Esio z niego zawsze pije kiedy do mnie przychodzi. I bardzo denerwuje mnie fakt, że ktoś czasem sobie ten kubek weźmie i wypije z niego herbatę. Przecież to jest Esia kubek...

 

Tylko cicho już nie jest. Włączyłam Dido, bo na żadną stację radiową ochoty nie mam. Znowu przeglądam zdjęcia. Już znam je na pamięć, mam je przed oczami cały czas. Nawet, kiedy zamykam powieki (w myśl zasady „zmruż oczy”) i wracam do tych chwil.

 

Wczoraj wieczorem poczułam się strasznie zmęczona. Pościeliłam łóżko i już około 21 leżałam przykryta kołderką, jakoś zimno mi było. Zadzwonił Esio. Przypomniał, że mam na siebie uważać i dobrze się bawić. A jak jeszcze nazwał mnie „zmarzluszkiem kochanym” to się rozczuliłam. Ale nie płakałam. Dzisiaj też nie, tylko jedna łza mi spłynęła po policzku.

 

Poszłabym za tobą Esiu... & love you & miss you...

 

Esio nigdy nie przeczyta tych notek. Co prawda od kiedy się znamy i wygadałam się, że mam bloga pyta o jego adres, ale jestem konsekwentna. Nie daję, ten adres jest dla niego nieodstępny. to jest moje, tylko moje. Nawet jeśli jego dotyczy. Po co mu wiedza jak się czułam kiedy go nie było i jak się teraz czuję??? On to czuje w środku – tak powiedział. Niech tak zostanie. Kilka dni temu znowu zapytał o adres. Nie dostał, ale sam stwierdził, że chyba nawet by nie chciał go mieć. Mądry z Esia człowiek.

On nigdy tego nie przeczyta, choć nie powiem, że czasem mnie nie kusi żeby mu linka podesłać. Żeby już to wszystko z siebie wyrzucić. Tylko to byłoby chyba za łatwe, a w miłości nie można chodzić na łatwiznę. Czekać trzeba.

 

Godzina 8:40. Nadal siedzę w piżamie, nadal słucham Didio, tylko kawa już wypita. Przeszłam się z tym esiowym kubkiem po mieszkaniu. Jakoś bezpieczniej mi się zrobiło. I spokojniej. Od tego kubka i jego kawowego ciepła. A może od czegoś jeszcze???

 

Zaraz będę musiała trochę się spakować i jechać na dworzec. Przecież ten weekend spędzam u A. Jeszcze tylko podlać kwiatki, pozmywać, pozamykać systemy komputerów i można jechać. Jutro pewnie wrócę...

Od poniedziałku czeka nie bieganie po lekarzach, wizyta w PKO co by się zorientować w temacie kredytu studenckiego i odwiedziny w Szkole Turystyki. Muszę się w końcu dowiedzieć jak wygląda sprawa kursu pilotów. A poza tym nerwowe czekanie na list z uniwersytetu. Nawet nie chcę myśleć, że coś mogłoby pójść nie tak.

Mam też w planie przeczytanie w końcu „Greka Zorby” i „Mistrza i Małgorzaty”. „Nowy” Wiśniewski też leży przeczytany do połowy. Odkąd przyjechał Esio zapomniałam o nich. Teraz nadrobię zaległości. Mam nadzieję. Oprócz tego zrobię generalne porządki w mieszkaniu. Najwyższy czas, w końcu niedługo wprowadzają się nowi współlokatorzy.

I muszę też pogadać z kim trzeba w sprawie wejściówek na Bajora. A nóż widelec się uda. Być na koncercie Michała Bajora z Esiem... Eh.

 

Godzina 9:12. Ciągle siedzę w piżamie i ciągle słucham Dido. Pozmywałam naczynia, podlałam kwiatki. Mam jeszcze trochę czasu. Ponad godzinę do wyjścia. To niby tylko 2 dni, ale ja i tak nie wiem co zapakować. Pogoda niestabilna strasznie jest. Nie jadę na imprezę, tylko „na ploty”. Ograniczę się wobec tego do jednej bluzki i bluzy (esiowej rzecz jasna). Plus to, co na sobie. Powinno wystarczyć.

I tylko dokładnie w tej chwili jakiś niepokój mnie ogarnął. Niespokojność jakaś. Najpierw zaswędziała mnie dobra strona nosa (lewa, ta od miłości), a zaraz potem przyszedł ten niepokój, którego nie lubię. Gardło się zacisnęło, mięśnie w nogach napięły. To nie ma nic wspólnego z wyjazdem, przecież już nie raz jeździłam do A.

 

Esio???

 

Napiszę mu przed wyjazdem jeszcze smska. Nie mam nic na karcie więc odezwę się jak wrócę. Bo on to się odezwie na pewno. Obiecał przecież. W dodatku ustawił mnie (już jakiś czas temu) w telefonie pod V.I.P. Kochany Esiulek...

 

Już tęsknię. Już nie zobaczę go ani dziś, ani przez najbliższe 13 dni. Mogę mu tylko czulszego smsa wysłać. Hm, tylko żebym z cukrem nie przesadziła bo jego nadmiar może zaszkodzić przecież.

 

Godzina 9:39. Już nie siedzę w piżamie. Płytę też zmieniłam na „Mów do mnie jeszcze” Steczkowskiej i Deląga. Lekko swingujące, popowe utwory. Moje klimaty prawie że. Przy takiej muzyce to fajnie by się jechało w nocy autkiem. Albo jadło kolacyjkę, albo milczało, albo...

 

Godzina 9:49. Wysyłam smska do Esia, wysyłam smska do rodzinki w B-stoku. Sprawdzam rozkład jazdy autobusów, dopakowuję bluzę, płytę ze zdjęciami i w zasadzie mogę jechać.

 

I tylko trochę żałuję, że Esio nie wziął „Samotności...”.

„Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. Przecież to takie proste.” Przeczytałby i już by wiedział.

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :