Archiwum 15 września 2004


wrz 15 2004 Tytan.
Komentarze: 8

Chyba jestem z tytanu. Nie wiem skąd ja mam siłę, wiarę, chęć. Nie wiem dlaczego po tylu przejściach, wątpliwościach i zwątpieniach znajduję jeszcze siłę i powód do wstania z łóżka. Przecież jeszcze wczoraj jedyną rzeczą, która wydała mi się najbardziej „sensowna” do wykonania było połknięcie kilku uspokajających tabletek i popicie ich jakimś dobrym winem.

 

Ucieczka.

 

Zaraz potem zaczęłam ostro kombinować w rezultacie czego stwierdziłam, ze jestem do dupy, że nic mi się nie może udać, i w ogóle po co ja żyję. Że nic mi się nie należy i nie zasługuję na nic dobrego.

 

Dzisiaj rano zadzwoniła Moja Mama, cała zapłakana opowiadała o jakiejś polskiej aktorce, która w jednym z wywiadów powiedziała, że przez całe życie wydawało jej się, że nic się jej nie może udać. Mama stwierdziła, ze może we mnie po tylu nieudanych próbach też jest takie przekonanie. Pewnie ma trochę racji. Mama pochlipała mi w słuchawkę, coś tam jeszcze poradziła i rozłączyła się.

 

Zaraz po Mamie zadzwonił Tata. Chciał mój numer konta to mu podałam, a on mi jeszcze powiedział coś takiego. „Słuchaj Ola, idź ty zapłać sobie tą szkołę i wyśpij się w końcu. To są tylko pieniądze. A twój spokój (a przy okazji i nasz) jest tego wart. Przecież to tylko pieniądze, głupie 150 złotych. A szkoła bardzo dobra. Mówię ci, idź, zapłać i już miej spokój w końcu. Ja ci zaraz kasę prześlę”.

 

I tak zostałam wpisana na pierwszy rok studiów Wyższej Szkole Zarządzania i Finansów we Wrocławiu. Będę studiowała zaocznie politologię, nie będę musiała liczyć. Rany, jak ja się cieszę!!! I jeszcze niemieckiego od podstaw będę się uczyła!!! Bo na cholerę mi angielski, skoro ten już biegle znam i będę musiała opłacić sobie konwersacje co by w czerwcu CAE zdać.

Ta politologia to całkiem przypadkiem wyszła. Jestem w znacznej części humanistką (nie odziedziczyłam po tatusiu zdolności do matematyki, ni do fizyki. A analityczność mojego umysłu idzie w trochę inną stronę).

 

Z samego rana wyszłam więc z domu żeby złożyć jeszcze ofertę w Biurze Ogłoszeń „GW” i zaraz udałam się na moją przyszłą uczelnię. Wczoraj jeszcze cała przerażona tym, co mnie w przyszłości czeka (liczenie, liczenie, liczenie) byłam przekonana, że politologia jest już obłożona, ze miejsc już nie ma i że mi zostało już tylko Zarządzanie z Marketingiem. Szłam do Biura Rekrutacji, a w myślach układałam smsa do Esia, że niech się nastawia na uczenie mnie matematyki. Co z tego, że z finansową to on pewnie nie miał nic do czynienia, ostatecznie umysł ścisły ma. Bo przecież wykluczone żebym telekonferencje z tatą odbywała, który co prawda oprócz etatu na uniwerku ma drugi w jakiejś Szkole Bankowości czy coś takiego, ale przecież to jest 600 kilometrów ode mnie.

Na szczęście okazało się, że na politologii mają jeszcze wolne miejsca. I z podstawowym niemieckim. Myślałam, ze rzucę się pani sekretarce na szyję. Ufff...

 

(A. studiuje politologię na Uniwersytecie, mam nadzieję, że mi pożyczy czasem notatki. Kto by się spodziewał... Przecież ja od historii to też uciekałam jak najdalej, matura to było zło konieczne. Eh, niespodzianki, niespodzianki).

 

Jestem przekonana, że los jeszcze nie raz mnie zaskoczy, że jeszcze nie raz podstawi nogę. Ale ja się nie dam. Już nie.

Ja mam w sobie siłę, sama nawet nie wiem jak wielką. Będę spadać długo, a potem wstanę lekko. Tak lekko!!!

 

Ale najlepsze było potem. Poszłyśmy z E. na job interview. To, co tam zastałyśmy w znacznej części różniło się od tego, co powiedziała nam umawiająca nas w poniedziałek sekretarka. Nie dość, że „prezesi” firmy spóźnili się pół godziny (jednemu z nich urodziła się już trzecia córka – jak pech, to pech) to jeszcze zgrywali luzaków jakich mało. Praca okazała się niczym innym jak akwizycją i po kilkunastu minutach stania wyszłyśmy stamtąd razem z dwiema innymi dziewczynami. Zostały jeszcze dwie (dupodajki je nazwałyśmy), które przyszły właśnie po „to” (czy po pracę w akwizycji chyba). Nie dość, że kazali nam stać prawie pół godziny, to jeszcze nikt nawet wody nie zaproponował. Brak szacunku zupełny.

 

Zaraz wybieram się do mojej Szkoły Turystyki. Muszę pogadać z dyrektorką. Mam zamiar poprosić ją o napisanie mi listu polecającego, zapytać czy możliwe jest zrobienie licencjatu w innej szkole (wyższej w tym wypadku, która taki kierunek prowadzi) i czy ona mogłaby mi jakoś w tym pomóc. Poza tym chcę też wypytać się o miejsca, gdzie tanio, ale solidnie można zrobić kurs pilotów. Najlepiej z kursem przewodnickim od razu. Takie plany na dzisiejsze popołudnie..

 

Aha, i wraca mój współlokator Ł. Fajnie, już mi go zaczynało brakować. A Esiowi napisałam, że zanim wróci to będę wyczerpaną mistrzynią ekspresowego kombinowania jak zadziałać  żeby było dobrze i mniej lub bardziej wyszło na moje.

Bo on mieszka z rodzicami (ale mówi, że w tym wieku już mu głupio), nie martwi się o zawartość lodówki, płacenie rachunków, sielankę prawie ma. Dla niego tragedią jest nie zdany egzamin, albo coś podobnego. Ja budzę się i od rana zaczynam kombinować, jak tu właśnie zrobić żeby wszystko w terminie zrobić, żeby z niczym się nie spóźnić i żeby nie mieć problemów. Ale i tak go K*****... Bardzo, bardzo.

 

A jak dzisiaj wchodziłam na swoje piętro to się uśmiechnęłam do moich kosmatek. Bo jak z Esiem wchodzimy po schodach na to trzecie piętro to oboje kosmatek dostajemy. Na klatce schodowej, nawet w środku dnia... Wracaj szybciej Esiu, kosmatki tęsknią. I ja też.

 

To wczorajsze przeklinanie i picie (trochę wypiłam) nie wiem czy pomogło, ale już teraz wiem, że na pewno jest tak, że:

 

CO NIE ZABIJA – WZMACNIA, WZMOCNI I MNIE...

 

I już wiem, ze nie zginę. Mam Rodziców, Przyjaciół, Was też mam (mam nadzieję). To ważne jest. Niebo znajdę wszędzie...

 

ALWAYS LOOK ON THE BRIGHT SIDE OF LIFE…

 

 

 

alexbluessy : :