Komentarze: 8
... duża kawa i cztery rajskie jabłuszka to moje śniadanie. Nie mam ochoty jeść, nic mi się nie chce. W zasadzie nie miałam powodu żeby wstawać z łóżka – Esio kanapki sam mógł sobie przecież zrobić. Pocałowałam go na do widzenia, zamknęłam drzwi i zaczęłam się zastanawiać co zrobić z właśnie rozpoczętym dniem. W innych okolicznościach zażartowałabym, że niepracująca żona wyprawiła męża do pracy, a sama za dom się zabrała. Ale nie dziś, dziś jakoś szaro się czuję.
Dzisiaj nic nie muszę, nie idę do przedszkola... Wczoraj dowiedziałam się, że mam za mało dynamitu w sobie i umowy nie będzie. Nie wiem co facet miał na myśli, nie wnikałam. Ale mógł mi to powiedzieć w czwartek, i wczoraj nie musiałabym już tam iść. A tak człowiek trochę się nastawił, a tu klops. Nie powiem, że mi nie jest żal. Tylko co ja miałam robić??? Tarzać się z dzieciakami po dywanie??? W Indian się z nimi bawić??? Tańczyć przy myciu ząbków i rączek??? Nadskakiwać każdemu z osobna i wszystkim razem??? Nie wiem...
Prawdę mówiąc jak tylko z domu wczoraj rano wyszłam to coś czułam, że ten dzień się dobrze nie zacznie. Nadzieję miałam, że chociaż jego koniec będzie przyjemny i tu się nie pomyliłam, ale o tym później. Wyszłam specjalnie przed 9 żeby pójść na plac Kromera kupić bilet. Jak byłam na miejscu okazało się, że w budce przy tramwajowej pętli sprzedaż biletów do dowołania wstrzymano. Wkurzyłam się, ale byłam jeszcze w miarę spokojna. Oddałam w ręce szewca wysokościowce i dzisiaj mam je odebrać. Potem w przedszkolu było nawet okej, tylko dzieciaki trochę były rozszalałe po długim weekendzie. Zdziwiona trochę byłam bo dyrektor mówił, że sam mnie znajdzie i pogadamy, a tu zbliżała się 14 a jego jakby nie było. Jak wychodziłam to zobaczyłam, że w jego pokoju drzwi są uchylone – poszłam, zapukałam, on zdziwiony co ja tutaj robię, ale powiedział, że jak już przyszłam to niech wejdę. I powiedział o tym dynamicie, i powodzenia życzył. No comment. Wieczorem Esio powiedział, że mogłam na odchodnym zapytać czemu mi tego w czwartek nie powiedział. Ale mądry człowiek po szkodzie...
Prosto z przedszkola pojechałam do miasta. Miałam do załatwienia sprawy w PKO, kupienie biletu i ciastek z dużą ilością czekolady. W końcu dotarłam pod swój Instytut, a tak brama z furtką pozamykane, w oknach ciemno – dzień rektorski. Tylko na cholerę nam trąbili, że mamy przychodzić skoro nikogo nie ma. Odpowiedź jest prosta, bo mamy nadgorliwą opiekunkę roku, która pojawia się tylko w piątki przed naszym wykładem. I ta pani doszła do wniosku, że skoro płacimy to wymagamy i mamy przyjść. Tylko nasz rok i tylko naszej filologii. Bez sensu. Z trzech grup zebrała się jedna i babka od praktycznej nauki języka zrobiła jedne uniwersalne zajęcia a potem poszliśmy do domów. I dobrze.
... dla mnie tym bardziej, że Esiulek mógł wcześniej przyjechać. Nastawiłam się, że wpadnie na godzinkę, dwie, góra trzy. Ale coś podejrzewać zaczynałam kiedy od momentu wysłania przez niego smsa („hej Misia, już do ciebie jadę. Całuję mocno”) minęło trochę więcej czasu niż normalnie zajmowało mu dojechanie autem spod jego bloku pod mój. A potem jak zobaczyłam go przekraczającego próg mojego mieszkania z plecakiem, wiedziałam, że będę miała Spokojny i Bezpieczny sen. Esio wszedł do kuchni, akurat robiła sobie herbatę. Zaproponował wyjście na pizzę do pobliskiej pizzerii. A ja się rozpłakałam, zawiesiłam mu się na szyi i słowa powiedzieć nie mogłam. Najpierw zażartował, że jak nie mam ochoty na pizzę to mogę mu powiedzieć, a nie od razu płakać, ale po chwili już tylko przytulał mnie mocno i pytał: „Skarbie moje kochane co się stało?”; „misia kochana nie płacz, powiedz co ci jest?”, „no kochanie...”. A na koniec zaprowadził mnie do pokoju posadził obok siebie, przytulił i kazał mówić. W końcu powiedziałam, że tą umową jestem rozczarowana i nie rozumiem zachowania/postępowania dyrektora. Esio tylko powiedział, że mam się nie przejmować, że więcej czasu będę miała na naukę i że mam już nie płakać bo nic się nie stało przecież wielkiego. Jak ja go w tym momencie kochałam!!! A najbardziej to w kuchni, kiedy nic nie mówił tylko przytulał mnie i pozawalał płakać w swoją bluzę. Nie chciałam z niej nosa wystawiać, tam mi najlepiej, najbezpieczniej.
... kiedy w końcu wyruszyliśmy w kierunku pizzerii, Esio zapytał jak doszłam do tego, że on na noc zostanie. I zaznaczył, że w sumie to miał przyjechać tylko na chwilę, bez zostawania więc jeśli mi coś nie pasuje to mam mu powiedzieć. A ja tylko spojrzałam i zapytałam, że jak mi ma nie odpowiadać czy przeszkadzać. A potem chciał wiedzieć jak się domyśliłam, że on bez samochodu jest. Ciekawniś Mój Kochany... Opowiedziałam cały proces analizy, którą przeprowadziłam. Od smsa zaczęłam, skończyłam na plecaku. Bo przecież jakby jechał samochodem to nie przyjeżdżał by z plecakiem i discmanem na uszach, tylko wrzuciłby dary jesieni (rajskie jabłuszka, gruszki i orzechy włoskie) do jakiejś reklamówki i tak by przyniósł. On tylko popatrzył i stwierdził – „ale ty ostro analizowałaś”.
... jakoś tak wczoraj było inaczej. Znowu inaczej, czulej, cieplej... Kiedy najedzeni pysznym jedzonkiem wracaliśmy do domku, Esio pokazał mi jakiś samochód. Taki, jaki chciałby kupić gdyby się zapożyczył. Ale tego nie zrobi i na razie będzie jakiś mniejszy (ford o ile dobrze mi się wydaje). I jeszcze dodał, że jego marzeniem jest terenowy samochód, i jak się kiedyś pobierzemy (???!!!???!!!???!!!???) to on mnie takim będzie woził. No, oczywiście na początku to będzie gazik z czasów wojny, ale z czasem... No, no, no... No ładnie, jakby powiedział Powolniak z „Co ludzie powiedzą”.
... a jak mi mąż zaczął o tym samochodzie mówić terenowym, że jego marzenie itd., to ja sobie pomyślałam, ze na Gwiazdkę kupię mu model do postawienia. Tylko problem w tym, że ja nie znam się zupełnie na tym, Esia wypytywać nie zacznę bo się domyśli czegoś – przecież w temacie aut to ja zupełny laik jestem. I mam dylemat czy terenowe auto wygląda wyłącznie jak jeep, czy też może jak wóz sportowo-rajdowy jakiś. Bo z gatunku tych ostatnich było to, które pokazywał mi na ulicy. Dla mnie terenówki to jeepy, wszystkie inne to po prostu samochody. Chłopaki czytający to, pomocy – pliz!!! Pomysł wydaje mi się dobry. Esio będzie wiedział, że go słucham, pomagam w realizacji marzeń (???) i, mam nadzieję, doceni inwencję. Czasu trochę jeszcze mam na znalezienie odpowiedniego cacuszka w odpowiedniej cenie.
Obejrzeliśmy „Kasię i Tomka”, zjedliśmy przyniesioną przez Esia pyszną mleczną czekoladę (bo przecież czekolada rozładowuje napięcie i ból, a jak mnie boli to to jest dobre lekarstwo) i moje ciastka węgierskie. Początkowo zarzekał się, że nic nie będzie jadł, że pizza mu wystarczy i czekolada. Ale jak zobaczył ciacho na talerzyku, jak mu kawałek włożyłam do buzi to oczka mu się zaświeciły: „to takie masz ciastka??? – „takie” – „pycha...”. jeszcze wcześniej mu brzuszek musiałam wymasować. Specjalnie z myślą o nim zostawiłam próbkę balsamu z jakiejś gazety. I był jak znalazł wczoraj. I tak sobie leżeliśmy... To znaczy on leżał, ja siedziałam i mu masowałam plecy (bo przecież mąż ciężko za biurkiem i przed komputerem pracuje i plecy go bolą), oglądaliśmy Kasię z Tomkiem, a potem poszliśmy spać. Wtuliłam się w te ciepłe, bezpieczne, przynoszące spokój ramiona i zasnęłam. Nad ranem chyba coś mi się śniło, albo mówić coś zaczęłam bo Moje Kochanie tylko mnie przytulił i powiedział „śpij misia, śpij”. I zasnęłam. Rano wstałam, zrobiłam mu kanapki, zaparzyłam kawę. On pił, jadł, ja siedziałam mu na kolanach. Zachwycał się pyszną kawą (Prima Niebieska – wystarczy wsypać do kubka/szklanki/filiżanki wodą zalać, mleka dodać i już) bo twierdził, ze jakoś ją pysznie zrobiłam (???), a potem zapytał kiedy się znowu spotkamy. Nie jak dotąd „odezwę się dziś, jutro i ustalimy co i jak”. Zapytał kiedy znowu się spotkamy. Zabrzmiało to trochę tak, jakbyśmy byli dwojgiem ludzie, którzy znają się krótko, a których do siebie coś ciągnie i którzy chcą się widywać czy jakoś tak. A nam przecież 7 miesięcy stuknęło. I jest genialnie. Coraz lepiej, czulej, cieplej. I on chyba też to czuje... Mam nadzieję taką przynajmniej. Może mi się źle wydaje, ale taki jakiś większy przełom w sobotę nastąpił. Hm...
Nie wiem czy spotkamy się jutro, czy w piątek. Przyjechał jego kolega, z którym do Londynu w maju razem wyjeżdżali. Pewnie będą chcieli się spotkać, porozmawiać. Ja z Esiem też chcę porozmawiać, ale poczekam na swój czas. Dzisiaj nad ranem, kiedy patrzyłam jak śpi czułam jak moje usta bezgłośnie wypowiadają te słowa dwa. To już chyba coś... Mam nadzieję, że następnym razem dane mu będzie to usłyszeć.
I jedna rzecz mnie zastanawia od jakiegoś czasu. Pisałam nie raz o mojej koleżance P., która kiedyś tam powiedziała mi kilka niemiłych słów, wyjechała z chłopakiem do Niemiec i kontakt się w zasadzie urwał. Teraz kilka razy w tygodniu wysyła mi na komórkę sygnały, a jak piszę smsa „co tam?” to milczy. Nie wiem jak mam to interpretować.
... Pomyślałam, że pojadę dziś na cmentarz do Dziadka J. Zapalę świeczkę, pomyślę... W końcu jestem córką jego syna, a ten mieszka daleko. Potem zajęcia do 21:20, sen. Jutro kolejny dzień.
Jakoś to będzie, jakoś musi. Eh...