Komentarze: 8
Rok temu, to była chyba środa, postanowiłam, że będę pisała Bloga. Natchniona „Martyną” nie podejrzewałam, że wytrzymam tak długo, że wyleję tu tyle radości, smutków, tęsknot, rozterek i wątpliwości. Wytrzymałam rok i chyba jeszcze trochę tu zostanę, tak mi się wydaje.
Nie chcę czytać pierwszych notek, po co??? Od tamtej pory tyle się zmieniło, że wydaje mi się to odległą galaktyką. Nie zapominam o sprawach sprzed roku, stały się częścią mojego życia, czasem niechciane wracają, ale się ich pozbywam żeby nie irytowały, nie burzyły spokoju. Nawet się udaje. Verba volant, scripta manent – jak mówi łacińska sentencja, czyli słowa ulatują, zapisane pozostają. I to jest prawda...
Wtedy płakałam dużo i często. Teraz tez płaczę, ale z innego trochę powodu – generalnie dlatego, że czas za szybo mija, noc jest za krótka, a dni za długie. Od ośmiu miesięcy jestem zakochana we wspaniałym chłopaku, czasem aż do bólu. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że kocham – tak zwyczajnie po ludzku i nie za coś, ale pomimo wszystko.
... oczywiście, czasem się wkurzam, odstawiam fochy i nie daję podejść do siebie, czasem skrywam irytację, nic nie mówię, a potem płaczę w samotności – bo jest mi źle, bo na coś się nie zgadzam, czy po prostu coś innego wydaje mi się właściwe. Generalnie jest mi dobrze, tak po prostu. Choć wczoraj trochę się zamyśliłam bo oto doszłam do wniosku, co zresztą znalazło potwierdzenie w wagowym wskaźniku, że trochę mi się przytyło (pewnie te snickersy esiowe), zdecydowałam się na dietę (od jutra już na pewno) o czym powiedziałam Eśkowi. Ten się mnie pyta o przebieg i efekty tejże, a ja ze nie ma żadnej póki co, że dopiero zacznę. A on, że jestem kłamczucha i już mi nigdy nie zaufa. Dziwnie to odebrałam, jakoś tak... A potem miałam brzydki sen, niedobry, straszny, niepokojący. Dotyczył Esia i jego rodziny, był przykry ten mój sen, nawet mu o nim nie powiedziałam bo choć oboje w takie rzeczy nie wierzymy to jakoś tak lepiej się poczułam kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam, że on obok spokojnie śpi. Ufff... Tylko teraz z czystej ciekawości chciałabym wiedzieć co on oznacza, w Sieci znalazłam różne – trochę sprzeczne – tłumaczenia. Jedno mówiło o końcu jednego i początku następnego etapu (ale nie było zaznaczone czego), a inne o pomyślnych związkach itp. No, jakby nie było to chyba jednak naprawdę sny się tłumaczy na odwrót.
Dzisiaj mąż sam się wyprawił do pracy, zrobił sobie kawę i kanapkę, nawet mi się kawy dostało. I prawdę mówiąc nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby tak było codziennie – nawet kawy nie muszę dostawać, ale żeby było. Dziś na przykład, przy tej porannej kawie, się dowiedziałam, że Esio to chciałby mieć salon połączony z kuchnią, ale przegrodzony jakimś półmetrowym barkiem. I w tym salonie to on by miał skórzaną kanapę, takież same fotele i zestaw kina domowego, a w pobliżu stałby komputer. Mnie by się dostało krzesło, ewentualnie taboret, ze skórzanym obiciem, o które można by spróbować się pokusić. Dostałabym do urządzenia łazienkę i kuchnię. Łaskawca. Za to kilka dni temu zostało mi zakomunikowane, że w posagu mam wnieść mieszkanie (tylko w posagu do czego), a on wniesie forda fiestę (czyt. porsche). No ładnie.
... powtarzając za dr Z., babką od praktycznej, żadnego faceta nie stać na żonę gdyby ta wyceniała swoje usługi pod tytułem: sprzątanie, prasowanie, pranie, gotowanie. A gdyby tak zostawić „takiego gnoja” na tydzień to by zarósł brudem razem z mieszkaniem – powtarzam dosłownie to, co powiedziała. Uwielbiam tą kobietę (mimo że żoną jeszcze nie jestem i chyba tak prędko nie zostanę). Być może zacznę zapisywać jej bardzo prawdziwe prawdy dotyczące facetów właśnie.
Jutro mam oddać program wycieczki, prawie skończony, ale coś mi się wydaje, że nie o to chodziło. I ja kończyłam turystykę – wstyd. Przedwczoraj rzeczywiście nie poszłam na wykład z językoznawstwa, ale podobno nic nie straciłam bo był dość nudny. Wróciłam wcześniej do domu i „jadąc” na dwóch puszkach coli i hiszpańskim pączku coś tam wymyśliłam. Zaraz będę przeprowadzać zabiegi kosmetyczne. Brrr... Ale muszę to zrobić bo potem to nie wiem kiedy, na językoznawstwo dziś pewnie też nie dotrę bo przyjedzie po mnie Esio. Ale, już na schodach, powiedział dziś rano, że wyśle smsa czy przyjedzie, co dziś robimy i czy gdzieś pójdziemy, i że ja też mogę coś wymyślić. Łaskawca po raz drugi. Ale bardzo bym chciała żeby przyjechał, żebym mogła tylko się przytulić i pomilczeć bo jakoś czuję, że dzisiaj tego potrzebuję. Bo jutro się nie zobaczymy bo się Mój Mężczyzna z kimś umówił, ciekawe z kim.., Musze przeprowadzić dochodzenie. Choć zaufanie to przecież podstawa. Ale jak pomyślę, ze... i jeszcze przypomnę sobie swój dzisiejszy sen to tracę spokój i gardło mi się zaciska. Eh...
... a może jutro po kursie uda mi się zaprosić E. na plotki??? Tylko, że mam jeszcze szkolenie w hotelu, przez co skończę później. I jeszcze ta straszna łacina. Wczoraj przerażona musiałam sprawdzić kiedy sesja się zaczyna i odetchnęłam z jako takim spokojem, że na początku lutego. A z E. to chętnie bym pogadała, no i mogłybyśmy obmyślić strategię działania w kwestii breloczkowego aniołka dla Esia. Słowo daję, jestem uzależnioną kobietą – trzeba coś z tym zrobić. Nie mogę tak się martwić, bać, być zazdrosną. Ale jak tu nie być tym wszystkim przy takim Chłopaku, jak Eśko??? Się nie da, trzeba być przynajmniej skrycie.
Może na to coś, co jest w rodzaju chandry i mnie chyba zaczyna dopadać dobre będą zakupy??? Tylko będę musiała wyjść wcześniej z domu, żeby na czas dojechać do Pana Doktora i jeszcze na wykłady zdążyć. Albo doba jest za krótka, albo ja słabo organizuję swój czas. Zapewne to drugie jest bardziej prawdziwe, tylko co ja poradzę, że jakieś rozmemłanie mnie dopadło...