Komentarze: 5
Chyba mogę głębiej odetchnąć. W końcu widzę na horyzoncie jakieś światełko, oby tylko szybko nie zgasło. No bo tak: zabiegu nie będzie (czyli 190 złotych zaoszczędzone), nowy Pan Doktor (za namową mamy poszłam na konsultację do jej dawnego lekarza i wyszłam zakochana – nie dość, że facet przystojny, głos ma taki, że (mmmm)) wyłożył kawę na ławę i powiedział, żebym zamiast wydawać kasę na zabieg, który w zasadzie bardziej może mi zaszkodzić niż pomóc kupiła sobie nową sukienkę albo poszła z chłopakiem do kina. I super. Poza tym przedświąteczną kartkówkę z łaciny napisałam na PIĄTKĘ – wyobrażacie sobie moje zdziwienie, chyba jako jedyna w grupie nie zawaliłam gramatyki. Nie mogę się otrząsnąć do dzisiaj. Poza tym miałam telefon z banku, że przyznali mi kredyt studencki – tylko jeszcze rodzice muszą coś tam złożyć i podpisać (czyli chyba mam prawo mieć nadzieję, że na przełomie lipca i sierpnia wyląduję w Sankt Petersburgu) i w ogóle jakoś mi tak jest Inaczej.
Esio... cóż Esio. Nieustannie pozostaję w tym samym stanie zakochania połączonego z tęsknotą kiedy jego nie ma przy mnie. I coś mnie rozpiera od środka i zaczyna mi się chcieć na nowo i chcę krzyczeć. Wczoraj przed zajęciami wybrałam się na rekonesans w sprawie urodzinowego prezentu dla Ukochanego. Nic nie rzuciło mi się w oczy, za to dla siebie znalazłam śliczną piżamkę – koszulka obcisła na ramiączkach i majteczki - wszystko w kolorze pink (ale takim ładnym), sportowym kroju i z żółtą żyrafą na przedzie. Esiowi się baaardzo podobała ;o). Potem poszłam na Oławską, gdzie mam zaznajomioną panią rozlewającą francuskie perfumy – uzupełniłam flakonik moim ulubionym Niebieskim Ralphem i umówiłam się z panią, że w okolicach Walentynek przyniosę jej zdjęcie Mojego Ukochanego i coś dla niego dobierzemy (bo pani na takiej podstawie też dobiera i wychodzi jej rewelacyjnie).
Zajęcia minęły bardzo szybko – 1 lutego mam termin egzaminu ze wstępu do językoznawstwa (żeby mieć to już za sobą). Esio przyjechał, zawiózł do domu i zrobił pyszne kanapki, ja uzupełniłam kolację frytkami z majonezem, a potem włączyliśmy „Solaris” i zrobiliśmy po drinku z niebieskiego pomarańczowego Curacao i soku. W międzyczasie Esiulek zjadł mi całą paczkę pianek Marshmallows. <ZAKOCHANY>. A potem zasnęliśmy... (Nie napiszę, że było mi dobrze i się roztkliwiłam bo bym się powtórzyła). Eh... A rano znowu trzeba było wstać. Mój Mężczyzna zjadł, wypił kawę, zaaplikował sobie kropelki do nosa (bo trochę przeziębiony jest i najchętniej to bym się nim zajęła, położyła do łóżka zrobiła herbaty z sokiem malinowym i czytała bajki – szybko by wyzdrowiał) i pojechał do pracy. W sobotę idziemy na imprezę, w niedzielę na WOŚP, a w poniedziałek chyba z moim Tatą na piwo.
Tak mi Dobrze, tak Radośnie bo mam Ciebie, Esiu. Dziękuję Ci za to...