Komentarze: 6
Znowu mam ten stan. PMS połączony z jakimś melancholijnyn rozrzewnieniem. Wieloziarniste bułki z pomidorem zagryzam czekoladą z Biedronki (dobra i tania, no i można mieć trzy w cenie jednej firmowej).
U chirurga znamion barwnikowych z pleców nie usunęłam bo nie mogłabym się opalać. Umówiłam się z panem doktorem na 1 sierpnia, pożyczył wspaniałego wyjazdu i się roztsalismy. Esio powie "a mówiłem ci, żebyś wcześniej to załatwiła". No mówił, ale zawsze było coś ważniejszego, pilniejszego, zawsze brakowało czasu. To teraz mam. Zresztą moje plecy, mój problem. Tyle lat przeżyłam z tymi znamionami barwnikowymi, że jak będę je mieć jeszcze miesiąc to się nic nie stanie - ani mnie, ani im, right???
O egzaminie nie myślę, środa jest jeszcze taka odległa... Na razie w perspektywie mam samotną sobotę. No, może w towarzystwie Gogola, Puszkina i ich rodaków. Samotna bo Esio na zakupy nie chce jutro iść, ale za tydzień. Bo Esio będzie robił tort i dopiero w niedzielę się zjawi. I w niedzielę wieczorem jedziemy na chwilę na imieniny jego taty. Tak się cieszyłam na ten dzień, a pogoda ma być brzydka. Co z tego, że ciepło jeśli ma padać deszcz.
A myślałam, że skoro to moje urodziny to może przepłyniemy się gondolą, i do Ogrodu Japońskiego pójdziemy. A gucio, figa z makiem. Smutno.