Komentarze: 7
Słońce wyszło zza chmur, z głośników płyną spokojne ballady Martyny Jakubowicz, a z moich oczu płyną łzy.
Esio wyszedł już jakiś czas temu. Chwilę temu dostałam esemesa: „kocham Cię mocno. Nawet bardzo Cię kocham”. I moja odpowiedź: „Ja Ciebie też. Bardzo. A teraz muszę sobie popłakać”. I płaczę od chwili kiedy tylko zamknęłam za nim drzwi.
Budzę się i widzę go obok siebie, zasypiam i słyszę jego spokojny oddech. I wiem, tak przeraźliwie wiem, że chcę tak codziennie. Więcej, więcej, więcej. Wspólny uśmiech do wspólnych wakacji, wspólne gotowanie wspólnego obiadu, wspólne wegetowanie przed telewizorem, wspólna kolacja, wspólne żarty, wspólne przytulenie.
A teraz zostałam z litrem lodów waniliowych z bakaliami i wiśniami. Polałam obficie rumem – na łzy. Coraz bardziej chcę mieć małą Istotkę koło siebie. Do tego stopnia chcę, że czasem mam myśli, że może w jakiś sposób naturze pomóc. Ale tak nie można, źle bym się z tym czuła. Z każdym dniem mniej chce mi się wracać do pustego pokoju, do domu, w którym nikt na mnie nie czeka, a w którym to ja ciągle czekam.
Ukochany tez już chyba zauważył, że z chwilą jego wychodzenia mój nastrój pada. A kiedy tylko mam szansę na zobaczenie go, spędzenie choćby chwili z nim (choć chwila to tak niewiele) od razu coś się zmienia, hormony tańczyć zaczynają. On to musi widzieć, na pewno widzi. A ja nawet nie staram się już tego ukrywać, co się dzieje ze mną.
A jednocześnie nie mogę mu o swoich chceniach powiedzieć. Choć czasem mam je już na końcu języka.
A może ja chcę wypełnić tylko swoją samotność??? I w ogóle to przed kim ja się usprawiedliwiam i co ja usprawiedliwiam??? Chyba tłumaczę się sama przed sobą ze swojej własnej głupoty.