Wczoraj wieczorem zadzwoniła N. Co prawda mieszka 2 piętra niżej i mogła przyjść po prostu, ale wolała zadzwonić z pytaniem czy nie mam ochoty obejrzeć filmu. Miałam. Kilka dni wcześniej pożyczyła ode mnie „Przekleństwa niewinności” Coppolii i ”Dom dusz”. Oba zakupiłam razem z jakimiś babskimi gazetami, których pewnie nawet nie przeczytałam, ale dla takich filmów czasem warto wydać pieniądze. Obejrzałyśmy „Dom dusz” – epicką opowieść z „nazwiskami” w rolach głównych. Nie będę ukrywać, że dla mnie najważniejsze było nazwisko Irons. Jeremy Irons. Facet nie jest najprzystojniejszy, ale słowo daję, że coś w sobie ma. Poza tym ten głęboki magnetyzujący głos i wyspiarski akcent. Typowy Anglik, „dla niego” mogę „Piano bar” oglądać nieskończoną liczbę razy. W „Domu dusz” co prawda mało przypominał siebie, ale... Pamiętam, że kiedyś na konwersacjach wymyślaliśmy obsadę do jakiegoś filmu, kiedy powiedziałam właśnie o Ironsie, B. bardzo się zdziwił. Ale mile się zdziwił, hehehe. Jeśli ktoś lubi epickie opowieści z klimatem to polecam „Dom dusz”. Maryl Streep i Glenn Close wyglądają jak nie z tego świata. Pierwsza jak topielica (z długimi rozpuszczonymi włosami i białej sukience, która wygląda jak halka, ale może ja się nie znam), druga jak zjawa (zawsze ubrana na czarno, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy była przerażająca). Nie będę ukrywać, ze w niektórych momentach nie wytrzymywałyśmy z N. i zaczynałyśmy się śmiać. Jej mama była oburzona, mówiła, ze to poważny film nie ma co się śmiać. Poważny, nie poważny, ale czasem bardzo przewidywalny. Więcej pisać nie będę na ten temat, jak ktoś ma ochotę to obejrzy.
Wróciłam od N. i zasiadłam przed komputerem. W zasadzie nie miałam nic do roboty, więc wróciłam na chwilę do początków mojego bloga. Wymiękłam w połowie grudnia. Za dużo tego, poza tym niektóre sprawy to zamknięte rozdziały i nie warto do nich wracać. Zresztą to już nie jest nawet kwestia tego czy warto czy nie, ale tego, że czasem powrót do pewnych spraw powoduje u mnie nagły przypływ irytacji. Nie lubię tego uczucia, więc nie będę go prowokować. Czasem coś samo wraca, ale skutecznie to odganiam od siebie. To przeszłość, to minęło, już nigdy nie wróci. I dobrze. Jak powiedział Esio, teraz jest już tylko przyszłość – jeszcze lepsza. I hope so. Kilka refleksji wyciągnęłam z tego powrotu do przeszłości. Wtedy wydawało mi się, ze piszę o cholernie ważnych sprawach. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu tamte sprawy wydają mi się błahe i dziecinne, wtedy były cholernie ważne. Teraz znowu jestem pewnie strasznie monotematyczna, myślę, że za miesiąc to się powinno zmienić. Hehehe, jeśli nie będzie gorzej. Rany, już tylko miesiąc. Bardzo, bardzo się cieszę. Ale się boję...
Bo Esio zrobił mi surprise i jakimś cudem wysłał mi i swojej siostrze dwa swoje zdjęcia. Nie powiem, że się nie zaskoczyłam. Czy ten człowiek na fotce to Mój Esio??? Chudzina. Nie chciało mi się wierzyć, ze tak schudł, jednak miał rację. Wygląda jak ździebełko trawki. Hm, ciekawe czy gdybym zobaczyła go w „takim stanie” na ulicy to bym go poznała??? Może bym i poznała, ale pewnie bym się przeraziła. Zresztą przeraziłam się patrząc na to, co mi się na ekranie wyświetliło. Trzeba będzie Esia odkarmić i przywrócić do formy hehehe.
Obudziłam się nawet wyspana, około 8. O, przepraszam, kłamię. Obudziło mnie w okolicach 5 grające radio – od kiedy jestem sama w domku zasypiam z włączonym radiem, ja zasypiam, ono gra dalej aż mnie nie obudzi o jakiejś nieludzkiej porze. Wstaję, wyłączam je i śpię dalej. Zepsuty pilot nie pozwala mi na zdalne sterowanie moją wieżyczką CD. Szkoda, będę musiała coś z tym zrobić, ale pomyślę o tym jutro... albo kiedyś. Już w zupełnej ciszy, przerywanej oddalonym o kilkaset metrów szumem ulicy, zasnęłam. A kiedy się obudziłam to znowu ogarnęło mnie to uczucie żalu, że jestem sama. Bo tak fajnie byłoby przytulić się do ciepłego ciała mężczyzny... Ekhm, resztę zachowam to dla siebie. W końcu wstałam, wypiłam kawkę jak zwykle i uruchomiłam zabaweczkę. W skrzynce czekała na mnie niepodziewanka w postaci fotek od Esia, taki widok od samego rana???!!! Brrr.... hehehe. Mam mu powiedzieć, że się przestraszyłam, prawie nie poznałam czy coś, jak myślicie??? Ponieważ ciągle, i przez parę najbliższych godzin chyba tak będzie, pozostaję sama ze sobą w moich 3 pokojach nie przebierałam się zostając w za dużej niebieskiej podkoszulce, w której w okresie letnim śpię. Koszulka jest nietypowa, z napisem „Ciszej. Wrocławskie Dni Walki z Hałasem”. Mama ją kiedyś przyniosła z jakiejś akcji typu „dobry słuch”. Włączyłam „Pozytywne” Ha-Dwa-O i już tak siedzę przed monitorem drugą godzinę. Nie wiem, gdzie ten czas zniknął. Płytę zamieniłam na Grammatika, zjadłam ostatni jogurt. Chyba powinnam wybrać się na jakieś większe zakupy. Ale może załatwię to we wtorek. A może dzisiaj pójdę wałami do Leclerca??? Taki niedzielny spacer dobrze mi zrobi. Ale to jeszcze nie teraz, na razie sporządzę listę zakupów, ale z góry wiem, że zawartość torby wspólnego z nią niewiele będzie miała.
Zadzwoniła przed chwilą moja babcia, matka mojego ojca, zapraszając mnie na wieś do cioci (swojej córki, siostry taty). Nie mogę niestety na razie jechać, a może trochę stety... (???). Jak na babcię rozmawiałyśmy dosyć długo, powiedziała, że mam się moim schorzeniem (kilka dni temu odkrytym) nie przejmować. Rozmawiając z babcią zerkałam w lustro, telefon stoi akurat w jego okolicach to korzystałam z okazji. To, co zobaczyłam przeraziło mnie. Ta po drugiej stronie chudzina to ja??? Koszmar, anoreksja postępująca. Spodnie lubię z podniesioną talią nosić, ale w tym monecie mogłyby z powodzeniem udawać biodrówki, a i tak byłyby za luźne. To samo z koszulkami, topami i tym podobnymi. Niedługo wszystko będzie ze mnie spadać, coś trzeba z tym zrobić bo tak dalej być nie może. A przynajmniej nie powinno. Najlepsze jest to, że dotąd wcale nie zauważyłam abym jakoś specjalnie straciła na wadze. Może dlatego, że ja się nie ważę po prostu. A teraz – 6 kilo niedowagi. Fajnie. Kiedy te kilogramy znikły, nie mam pojęcia. Możecie się śmiać, ale ja jestem przerażona swoim wyglądem.
Niedowierzając własnym oczom poskakałam trochę przed tym lustrem do hiphopowych rytmów. WWO, Grammatik, PWRD, Fu i KSCH oczywiście. Dzisiejsza pogoda nastraja do słuchania tego typu muzyki, a ze dawno nie wracałam do tych płyt robię to z przyjemnością. Hm, po takim poranku przez resztę dnia będę podśpiewywać i poruszać się w rytmach hip hopu. Już tak mam, jak rano coś usłyszę to potem do wieczora mnie się to trzyma. Great. Oprócz tego przez te gpdziny, które pozostały do poniedziałku, a przynajmniej do mojego pójścia spać, będę chodzić jak uśpiona. Mówiłam, że po przebudzeniu miałam myśli na... ekhm.. temat męskiego ciała... No, to teraz przez cały dzień takie myślątka będą mi towarzyszyły. Ale myśleć o Esiu (i jego ciele) to sama przyjemność. Nawet nabyta chudość (się ją zlikwiduje z czasem) nic mu nie odjęła z przystojności. Mmmm... już się rozmarzyłam... (Pozostanę uśpiona na 33 dni jeszcze hehehe)