Komentarze: 5
Wiecie, jak czytam wasze komentarze, szczególnie te z ostatniego okresu, to ryczeć mi się chce. Czytam, chwytam się za głowę i ryczę. Naprawdę. Ja myślę, że bez Was nie wytrzymałabym. Załamała, zwątpiła. Ale wytrzymałam i duża w tym Wasza zasługa.
Można powiedzieć, że razem dobrnęliśmy do końca 4 miesięcy. Pełnych łez, zwątpienia, ale jednocześnie nadziei i wiary, że jest na co czekać i do kogo tęsknić. I to nie jest tak, że ja nie skaczę z radości. Nawet nie wiecie jak mam ochotę skakać, ale brakuje mi odwagi. Tylko dlatego siedzę na krześle tępo wpatrując się raz w monitor, raz w to, co za oknem. A w środku... w środku wszystko się burzy. Piję kolejną herbatkę z melisy, od ponad godziny nieustannie słucham „To, co dobre” Kasi Kowalskiej. Już znam tę piosenkę na pamięć.
On-line nie mam ochoty rozmawiać. Zresztą nawet nie wiem kto, czego ode mnie chce, o co pyta. Nie wiem. Tylko wieczorem umówiłam się na pogawędkę z Bratem Moim Kochanym. Może jemu uda się mnie przywrócić do życia.
Hm, a zakładałam sobie (jeszcze dziś rano nawet), że dla zabicia czasu rzucę się w wir zajęć. Jakichkolwiek, byle tylko mieć czym zająć ręce i myśli. A szczególnie te drugie. Ale nic nie wyszło z moich planów. Sprzątanie wydaje mi się bezsensu, na kąpiel za wcześnie, w The Sims już nie mam ochoty grać na razie, czytanie też odpada. Najlepiej byłoby pójść spać, ale na to też za wcześnie jest.
I tylko zastanawiam się dlaczego ciągle mam przed oczami biały autokar z zielonym logo przewoźnika i tabliczką za przednią szybą oznajmiającą, że jedzie on trasą Kraków – Wrocław – Dover – Londyn. Dlaczego widzę ten obrazek, zamiast zupełnie przeciwnego??? I łzy, znowu je czuję.
A zaraz potem zamykam oczy i znowu jest radość, że to już. Ale za chwilę odwaga mnie opuszcza. Znowu najbezpieczniejszym miejscem wydaje mi się „schowek” zrobiony z koca.
A w głowie tysiące scenariuszy, miliony słów, wyobrażenia ciepła pocałunków i bliskości.
Jutro. Już jutro.
A póki co on nawet nie napisał jak się jedzie. (A ja też nic nie piszę. Na dorą sprawę nawet nie wiem czemu choć ręce się rwą do wystukania czegoś.) A może jednak został??? Może ten e-mail sprzed paru dni to tylko taki haczyk???
„Zamknij się głupia, pewnie, że jedzie”.
Wiecie, ja nie lubię polskiej produkcji serialowej. Zresztą ja ostatnio nawet za filmową produkcją rodzimą nie przepadam. Poza kilkoma wyjątkami nie dzieje się tam nic godnego uwagi. (Oczywiście to moje czysto subiektywne zdanie) W każdym razie, jedno z założeń na dzień dzisiejszy chciałam wypełnić. Mianowicie obejrzeć nie wiem który bo specjalnie mnie to nie interesuje, odcinek „Na dobre i na złe”. Serial jak dla mnie obrzydliwie słodki, wszystko z happy endem i w ogóle. Dla mnie za dużo tam lukru. No, ale dziś to był jedyny punkt w programie TV, który dało się jeszcze obejrzeć. Ostatecznie skończyło się na pierwszych 3 minutach (znowu zostałam zamroczona wizją białego autokaru z zielonym logo przewoźnika i tabliczką, że jego celem jest Londyn). W każdym razie w ciągu tych pierwszych 3 minut usłyszałam słowa, które nawet sobie zapisałam, potem przeanalizowałam, a na końcu chwyciłam za głowę i rozpłakałam.
„JAK CZŁOWIEK SIĘ ZAKOCHUJE TO JAKBY WSIADŁ DO DIABELSKIEJ KOLEJKI. WSZYSTKO WIRUJE, CZUJE POŻĄDANIE, NIE MOŻE O NICZYM MYŚLEĆ. A POTEM TO MIJA I CZŁOWIEK ZACZYNA SOBIE UŚWIADAMIAĆ, ŻE (...)* MIŁOŚĆ TO JEST CHYBA TO, CO ZOSTAJE PO ZAKOCHANIU.”
Podobno stan zakochania trwa do 6 miesięcy. Hm, już tyle znam Eśka. Czyli, że teraz czuję miłość, tak by wynikało. Ale ja ją czuję do cholery. Czuję, czuję, czuję. I nie chcę jej/tego stracić.
... to już jutro...
[* na razie nieistotne co tam było pod kropkami schowane]