Komentarze: 7
Hm, no tak... Nie bardzo wiem od czego zacząć. Czy od tego, że dziś znowu wieczorem wychodzę (ciekawe czy zgadniecie z kim???) – zresztą fiesta trwa dzień w dzień od końcowych dni sierpnia. No i GREAT.
Zaniosłam dziś dokumenty na filologię. Mam nadzieję, że będzie tak, jak w prasowych i internetowych komunikatach. Czyli, że warunkiem jest złożenie dokumentów. Jeśli będą prowadzić dodatkowe postępowanie kwalifikacyjne to się załamię. Chyba, że pomocny okaże się fakt zdania przeze mnie egzaminu na kierunek pokrewny (ale inna rodzina języków), tyle, że punktów dostałam za mało. Hm... Się okaże.
E. podarowała mi nowy katalog AVONu. Już znalazłam kilka fajnych rzeczy. I kto by pomyślał, jeszcze jakiś czas temu, że będę spędzała jakąś godzinę nad kolorowymi stronami (niektórymi pachnącymi – wystarczy potrzeć je nadgarstkiem) zachwalającymi coraz to nowe technologie kosmetyczne. Nikt by tak nie pomyślał bo to nie leżało w mojej naturze. No, ale ludzie się zmieniają...
W każdym razie mam przez ten katalog teraz dylemat.
Dziewczyny, pomocy!!! Jeśli miałybyście do wyboru Odżywczą maseczkę z mango i passiflorą oraz Złuszczającą maseczkę z zieloną herbatą albo białymi winogronami co byście wybrały??? Robię sondę, przewaga którejś maseczki wygrywa i tą zamawiam.
Stojąc na przejściu na Grodzkiej naprzeciwko gmachu głównego Uniwersytetu spotkałam koleżankę z liceum. W życiu bym jej nie poznała, tak się zmieniła. Schudła, wyprostowała włosy, zmieniła styl. To nie ta sama osoba. Ona mnie zauważyła i odezwała pierwsza. Dopiero po twarzy (stała odwrócona w drugą stronę) rozpoznałam w niej M. Ona też stwierdziła, ze mnie w pierwszej chwili nie poznała. Tylko moje włosy... Znak rozpoznawczy prawie. Pamiętam, ze w dzień, kiedy wrócił Esio i siedzieliśmy w knajpie jedna z ich znajomych zapytała z którego jestem rocznika i do jakiej szkoły chodziłam. To jej mówię, że rocznik 82, a „czwórkę” kończyłam. Ona była w klasie „b” – nie skojarzyłam jej ani trochę, ale zmieniła się to trzeba przyznać. Świat jest jednak mały. Bo przed wyjazdem Esia (to było tak dawno, ze nie pamiętam czy już o tym pisałam, czy nie) też byliśmy w knajpie i też jedna z ich znajomych okazała się moją znajomą z liceum. Tyle, ze profil klas miałyśmy inny. Ona była chyba filologiczno-humanistyczna, a ja dziennikarska.
Ale M., ta awangardowa M., zmieniła się o 100%. Na korzyść, muszę przyznać.
A Esio??? Zadzwonił. Ma mi wysłać zdjęcia z Kłodzka, ale ma jakieś problemy z komputerem. Szkoda... Chociaż prędzej czy później i tak je będę miała. Z grilla nici bo urządzenie mamy tylko pokaźnych gabarytów, a z takim przez całe miasto autobusami i tramwajami tłuc się nie będziemy. Okazało się, że K. i W. nie mają innych planów to zaprosiłam wszystkich do siebie na ciastko i herbatkę (hehehe) – czyli po prostu podwieczorek na balkonie w miłym towarzystwie. Tylko, że do W. dodzwonić nie może się ani Esio, ani jego siostra póki co wobec czego ich dwoje już odpada. Ale Esio powiedział, że on reflektuje na ciach jak najbardziej i tylko mam mu coś zostawić, a kawy być nie musi bo on przecież może napić się herbatki. Tylko zdziwił się, że na pieczenie mi się zebrało.
A ja tylko chciałam przecież...
Znowu chciał mi się wymigać od wyjścia gdzieś żeby trochę się poruszać, ale...Już przez telefon chciałam zrobić smutną minkę („jak tam foszku??? Minęła już mojej złośnicy złość???” – usłyszałam na powitanie). Początkowo udawałam, że nie. Ale on nie mógł mi uwierzyć bo w głosie swoim sama słyszałam śmiech i szczerzyłam się do lustra.
No, w każdym razie Esio przypomniał sobie, ze w piątek już ustaliliśmy, że dziś idziemy na Jatki w celu poskakania właśnie. Wobec tego powiedział „Minia, mieliśmy iść to pójdziemy”. Tylko jakiś głos miał niewyraźny... A może tylko takie moje złudzenie.
Jak tu nie kochać Esia???
Tym bardziej, że kilka dni po przyjeździe mówił, że głupio mu, że przed jego wyjazdem nie poszliśmy do ZOO. Przecież wtedy wszystko się działo na wariackich papierach, ja rozumiem. Inna rzecz, że po przyjeździe też nie dotarliśmy pod bramę Ogrodu Gucwińskich.
Może pewnego dnia...