Archiwum 13 września 2004


wrz 13 2004 Wiatr w oczy.
Komentarze: 7

„Dziecko, co ty komu zrobiłaś, ze masz ciągle pod górkę??? Co ten los chce ci przekazać, czego on do ciebie chce, że tak ci się nie udaje..” – powiedziała dzisiejszego wieczoru przez telefon moja mama.

 

Sama chciałabym znać odpowiedź na to pytanie.

 

Nie wiem mamusiu, nie odpowiem ci.

„Olcia, już nie wiem co mam ci powiedzieć, jak cię pocieszyć. Już nawet boję się powiedzieć, ze będzie dobrze...”

 

Mamo, tato...

 

Ojciec, doktor habilitowany matematyki i fizyki, przygotowujący się do złożenia wniosku o nominację na profesora belwederskiego. Co roku dostaje nagrody dla najlepszego wykładowcy.

Mama, lubiana logopeda szkolny, oprócz tego prowadząca kursy higieny i emisji głosu.

Brat, pilny uczeń drugiej klasy liceum o profilu politechniczno-informatycznym, udzielający się na polskiej scenie hip hopowej.

Ja, znowu mogę nie dostać się na wymarzony kierunek...

 

A wszystko przez głupi plik PDF. Już nie mam pretensji o nieprzyjęcie mnie w czerwcu. Zabrakło punktów, okej, byli lepsi. Pomijam fakt, że w wielu krajach przyjmowani są wszyscy chętni, a potem sami się wykruszają. Wedle zasady, ze kto chce się uczyć to się uczy, a kto nie ten odpada.

 

A ja chcę się uczyć, tylko nie jest mi to chyba dane. Już nie mam siły.

Na początku lipca była informacja, ze wyłącznym kryterium jest złożenie dokumentów. Plik PDF dotyczący kierunku nie działał. Nie można go było ani zapisać na dysku, ani otworzyć w Sieci.

Dzisiaj się udało. Zajrzałam do niego z czystej ciekawości. To, co przeczytałam wbiło mnie w fotel. Nie wiedziałam czy mam płakać czy co mam robić. BEZSILNOŚĆ mnie ogarnęła.

 

Wykrzesałam w sobie tylko tyle siły, żeby napisać smsa do rodziców. Mój mądry tata zdenerwował się i powiedział, ze to jest bezprawne, ze tak się nie robi, ze tak nie można i ze on jutro tam dzwoni. Tam, to znaczy do dziekanatu Wydziału Filologii. Bo po dwóch miesiącach okazało się, że dodatkowym kryterium przyjęć będzie konkurs świadectw. To w takim razie dlaczego wcześniej do publicznej wiadomości podali coś zupełnie innego???

 

Już nie wiem co mam robić. Nie wytrzymałam i rozpłakałam się mamie w telefon. Mama po drugiej stronie też chlipnęła, a zaraz powiedziała:

„Kurwa mać, dlaczego ty musisz tak się męczyć, co ty zrobiłaś, ze ciągle masz nowe kłody, że ciągle nie masz spokoju???”

 

Nie wiem mamo, może to jest Mój Krzyż???

 

Nie mogę zapomnieć, że „Bóg gra z każdym z nas w szachy. Wykonuje ruch, a potem siedzi i obserwuje jak my zareagujemy na Jego wyzwania”.

Teraz ciężko mi w to uwierzyć, ale nie mogę się poddać. Tylko dlaczego???

Dlaczego znowu???

 

Co Ty chcesz mi powiedzieć, czego ty ode mnie chcesz, co???!!!

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 13 2004 Rozterki.
Komentarze: 5

Znowu jestem pełna rozterek, znowu się miotam, znowu nie mogę znaleźć odpowiedzi na podstawowe pytania.

 

Znowu jest mi ciężko i znowu mam pełną świadomość, że jeśli nie poradzę sobie sama to nikt mi nie pomoże.

 

Witaj samodzielności i dorosłe życie!!! Eh...

 

Siedzę w cieplutkiej bluzie, którą podarował mi Esio, popijam czerwoną herbatę z jego kubka i zamyślam się nad tym, co nie pozwoliło mi spokojnie się obudzić, ale przywaliło od rana z grubej rury.

 

Moje rozterki.

 

I to już nawet nie chodzi o to, że Esio (i dwoje pozostałych wczasowiczów) nie dało znaku czy już są na miejscu. Ja wiem, że długa podróż jest wyczerpująca i prawdopodobnie poszli spać, a odezwą się dziś. Taką mam nadzieję, i w to wierzę. Nie mam tylko pewności czy moje smsy wysyłane z Miasta Plusa do Esia dojdą. Kiedy był w Polsce dochodziły, a teraz...

Po (jak co rano) przejrzeniu pierwszej strony info.onet.pl stwierdziłam, że nie stało się nic (mnie osobiście) niepokojącego. Uspokoiłam się, pogłaskałam zdjęcie, dałam całuska w czółko i wróciłam pod kołdrę.

 

Zimno. Zamknęłam okno bo mroźne powietrze mimo cieplutkiej bluzy daje o sobie znać. Może powoli zaczyna mnie ogarniać jesienna depresja??? Może przesilenie nadchodzi...???

 

W każdym razie, jak zwykle w takich sytuacjach, obudziło mnie uderzenie gorąca, zaciśnięte gardło i niepokój.

„Nie dam sobie rady” – pomyślałam.

 

Nie martwiłabym się teraz gdybym jakiś czas temu nie była głupia i nie dała się wciągnąć w „szansę na modelling”. O święta moja naiwności!!! A prawda jest taka, że wtedy straciłam pieniądze, w związku z  czym teraz musze żyć z oszczędności, czy raczej pieniędzy, których nie powinnam ruszać. I nie czuję się w porządku nie mówiąc o tym rodzicom.

 

To już połowa miesiąca. Od października powinno być mniej lub więcej w normie. Jeśli uda mi się jeszcze załatwić kredyt studencki. No tak, łatwo powiedzieć „kredyt”. Najpierw to trzeba być wpisanym na listę studentów, a ja ciągle mam nad głową jeden wielki znak zapytania.

 

A przed nim pytanie „Co będzie, jeśli..”.

 

Już mam dość. Tym razem naprawdę czuję, że nie wytrzymam, a to dopiero przedbiegi zmagań.

 

Rachunki jeszcze nie zapłacone, a  kasy na koncie ubywa. No racja, że jeszcze dziewczyny opłatę wrześniową muszą zrobić. Ale do tego Internet, telefon, prąd. Poza tym muszę za coś żyć. Pieniądze zawsze mogę pożyczyć od babci, ale staram się tego unikać i traktować jako ostateczność. Ale dziś chyba nie będę miała wyboru.

 

Boję się. Boję się, że jeśli znowu dostanę pismo odmowne z uczelni (tfu tfu) to rodzice każą mi się pakować i jechać do nich. Hm, mam plan awaryjny oczywiście. Pytanie tylko czy moi szanowni rodziciele w razie konieczności na niego przystaną...???

 

Na razie sytuacja wygląda tak. Mam 22 lata, skończone ze świetnymi wynikami dwie policealne szkoły, kolejny list z uniwersytetu, że mimo zdanego egzaminu odmawiają przyjęcia mnie na wybrany kierunek , chłopaka, który wyjechał się opalać do Bułgarii, babcię, która traktuje mnie jak kogoś w rodzaju „gorszej wnuczki”, mało kasy na koncie i rozterki, z którymi muszę poradzić sobie sama.

Nie mam pracy póki co. (I błagam nie pytajcie już dlaczego zrezygnowałam z pracy w Biurze Podróży).

 

Mam za to wątpliwości co do przyszłości najbliższej.

 

Na biletach tramwajowo-autobusowych oszczędzam jak się tylko da. Dlatego tam, gdzie mogę to chodzę pieszo. Jak jutro przyjedzie do mnie A. (mam nadzieję, że zatrzyma się na wtorek i do środy zostanie – tak wczoraj ustaliłyśmy) to też ją namówię na pójście do jakiegoś większego sklepu w celu zrobienia zakupów. I znowu pieniądze...

 

A jakby tego wszystkiego było mało to kosmatość moich myśli (dot. Esia rzecz jasna) poraża mnie coraz bardziej, coraz bardziej odbiera zdolność jako takiego logicznego myślenia i skupienia się, nawet na tak banalnej czynności jak mycie zębów. Zwariowałam.

Słowo daję, że te kosmatki są nie raz tak natarczywe, że w końcu, któregoś pięknego dnia, nie wytrzymam i napiszę Esiowi kosmatego smsa. Pod warunkiem, że najpierw on napisze, że już dojechał i znalazł w hotelu. Bo jak on nie napisze to ja się zacznę coraz bardziej martwić, a wtedy będę wysyłać natarczywe wiadomości z prośbą o jakiś znak. A on może sobie wtedy pomyśleć, że jestem przewrażliwiona i wcale się nie odzywać.

A ja mam kompleks wyjeżdżającego cholernego ojca, tęsknię za Esiem i się o niego martwię, chcę żeby już wrócił i powiedział, że mam się nie martwić bo on jest i że wszystko się ułoży. A potem przypieczętował słowa całuskiem w czółko.

 

Na razie to mam ochotę ryczeć.

 

Nie przejmując się zbytnio faktem, że mam świeżo umytą i jeszcze nie wyschniętą do końca głowę, a na zewnątrz wieje chłodny wiatr mimo delikatnie świecącego słońca, zeszłam do sklepu do „GW”.

Wyszłam z klatki i poczułam się jak kilka dni po wyjeździe Esia do Londynu. Kiedy do mnie jeszcze za bardzo nie docierało, że naprawdę wyjechał i że długo go nie będzie, i że długo się nie zobaczymy. Teraz też wyjechał i tak naprawdę to gówno mnie obchodzi czy wróci w przyszłym tygodniu (ok. 24 września), teraz wydaje mi się to bardzo odległa perspektywa. Mimo, że znowu paradoksalnie spłynął na mnie jakiś spokój. Jakieś drżenie w nogach i sercu i palce same wyrywające się do wystukania „Kocham Cię...”, a potem kliknięcia ikonki„wyślij”.

 

Wysłałam kilka ofert, teraz czekam na E. Najpierw podzwonimy do kilku firm, a potem idziemy do Rynku. Ona zrobić awanturę w „naszej” firmie modellingowej. Ja, żeby zrobić awanturę w tej samej firmie, a oprócz tego zanieść ofertę do Bura Ogłoszeń „GW”.

 

Spojrzałam na twarz Esia uśmiechającą się do mnie ze zdjęcia. Powiedziałam cicho. „Wracaj szybko kochanie...”. poczułam mały spokój i pomyślałam, że może na jutro oprócz A. zaproszę też E. Jak słusznie zauważyła Ania nie powinnam zostać przez te 2 tygodnie sama. Tylko łatwo powiedzieć, najłatwiej uciec, nie dopuszczać do siebie problemów. Trudniej jest stanąć z nimi twarzą w twarz. A jeśli uda się je pokonać to sukces można sobie doliczyć do listy osiągnięć życiowych.

Bo ja  za wcześnie chodzę spać, a co za tym idzie zbyt wcześnie wstaję. Wydaje mi się potem, że czas biegnie jakoś inaczej. Dopiero 9:30, a dla mnie to już południe. A prawda jest taka, że cały dzień przede mną, że Esio jeszcze na pewno coś napisze, albo wyśle sygnałka. Tylko tak trudno już czekać...

 

A łzy znowu płyną...

 

Hm, znowu oglądam zdjęcia. Zastanawiam się czy nie przystać na prośbę Taai i ich tu nie zamieścić... Muszę to przemyśleć. Przeanalizować wszystkie „za” i wszystkie „przeciw”. Powiedzcie mi tylko jak to zrobić, jak je wkleić a może któregoś dnia... Najpewniej, po powrocie Esia. Kochanie Moje...

 

„Czy można za kimś tęsknić i cieszyć się tym?”. Można. Jest ciężko, jest smutno, ale radość na coraz bliższe spotkanie nadaje sens temu czekaniu i tej tęsknocie.

Eh...

 

............................................

 

Od 12 do teraz byłam nieprzerwanie na nogach. wszędzie z E. chodziłyśmy pieszo. Zdrowiej, a i czasu się trochę wytraci. Poza tym żadna to przyjemność cisnąć się w zatłoczonych autobusach i tramwajach, kiedy do niczego w zasadzie się człowiekowi nie spieszy.

 

Pochodziłyśmy tu i tam w sprawie pracy. Jutro i w środę mamy mieć jakieś organizacyjne szkolenia. Przy czym co do jutrzejszego wcale nie jesteśmy przekonane, a w środę będziemy po kilku godzinach robienia notatek i słuchania wykładu pisać test z wiedzy o Polsacie. Wow!!! Muszę to napisać Esiowi, tylko żeby nie pomyślał, że pijana jestem czy coś. Test z wiedzy o Polsacie...

 

Co do Esia to dostałam smska, że już są na miejscu, że już się opalali i że już idą na piwko. A potem napisał, że tuli mnie mocno, jeszcze mocniej całuje i że mu mnie brakuje. Ciekawe czy naprawdę, czy tylko tak pisał. Jakby nie było natychmiast zapragnęłam mieć go przy sobie, poczuć jego silne ramiona, i zagłębić się w jego zapach.

 

W temacie zapachu... Bardzo podoba mi się męski zapach „Passion dance” AVONu. Damski już nie jest tak kuszący, namiętny i zmysłowy. E. – mojej konsultantce – powiedziałam w żartach, ze na gwiazdkę zamówię takie perfumy Esiowi. Z nadzieją, ze mu się nie spodobają i mi je (od)podaruje. Ale jestem pokrętna, nie??? Po mamusi mam ten gen pokrętności. Hehehe... Z tymi perfumami to żartuję oczywiście, jeśli byłyby dla Esia to u niego by zostały. A jak on by tym pachniał... Wtedy to już wcale bym się od niego nie oderwała.

Dziś rano na przykład poczułam jego „poranny” zapach. Taki męski, zmysłowy, esiowy... A on jest daleko... A poduszka mi nim pachniała. Ciekawe jak to możliwe...

Zresztą zauważyłam, ze odkąd poczułam do Esia „coś więcej”, zrobiłam się jednocześnie wyczulona na zapachy. Szczególnie te, do niego pasujące, bądź jego przypominające.

Mmm...

 

Byłabym zapomniała!!! Główną „atrakcją” dnia była „wizyta” w naszej firmie modellingowej. Weszłyśmy od tyłu, a kiedy wparowałyśmy do biura zdziwiona sekretarka zapytała jak się tu znalazłyśmy. Odparłyśmy, że główna brama była otwarta. Poskarżyłyśmy się, że od kilku tygodni czekamy na telefon w naszej sprawie i nic. Że za każdym razem ktoś zapisuje nasze numery telefonu, a potem one milczą. Że chciałybyśmy aby ktoś nam w końcu wyjaśnił co się dzieje i dlaczego tak się dzieje. Dziewczyna była zaskoczona naszym atakiem, nie dziwię się jej, ale nas też powinna zrozumieć. Przy nas zadzwoniła do siedziby głównej firmy, skąd dostała polecenie aby po raz kolejny zapisać nasze telefony i numery faktur. Jeśli do środy nikt się nie odezwie to idziemy tam i żądamy zwrotu pieniędzy. I bez nich nie wyjdziemy.

 

Prawie 18. Minął kolejny dzień, a w obłęd się nie zmieniłam. Bardzo mi to odpowiada. Tym bardziej, że do końca tygodnia kalendarz będę miała wypełniony szczelnie. Weekend jako tako wolny, a od poniedziałku powtórka z rozrywki. A potem już Esio przyjedzie, a jeszcze za chwilę zacznie się nauka.

 

A jutro przyjedzie do mnie A. i zostanie do środy. Chciałyśmy się umówić z G. – tą, która najpierw sama wyszła z propozycją spotkania po 2 latach, a potem nie dała żadnego znaku. Zresztą G. powiedziała, że w tygodniu to ona wcale nie ma wolnego czasu. Z akcentem na wcale. Może jej chłopak ją tak absorbuje. W sumie mi Esio też zajmuje czas (i to bardzo przyjemnie), ale czas na spotkanie z koleżankami znalazłabym na pewno. Tylko musiałoby to być pewne na 100%, a nie jak ostatnio. Przecież gdybym nie pojechała w góry, a do spotkania by nie doszło to bym się wściekła na maksa. A tak miałam rewelacyjny wyjazd.

 

Słucham Dido, jem obrzydliwy serek homogenizowany o smaku orzechowo-czekoladowym i nie mam siły wstać z krzesła. Zmęczona jestem okropnie. Ale nie żałuję...

Zaraz pójdę się wykąpać. Zmyję z siebie kurz, zmęczenie, tęsknotę i kawałki smutku. Potem zrobię sobie w esiowym kubku herbatki i zapatrzę się przez okno. Jak wrócą zamierzamy zrobić na moim osiedlu grilla, szykuje się rewelacyjna impreza. Znowu będzie radośnie, ciepło, kochająco...

 

Do jutra zapomnę o rozterkach. Jutro wstanie nowy dzień, przyniesie nowe nadzieje, nowe rozwiązania, nowe problemy. Ale dam radę. Wiem o tym.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :