Zupełnie brakuje mi konsekwencji Eljot. Przynajmniej jeśli chodzi o nie-pisanie. Ile razy zakładam sobie, że robię przerwę, tak za każdym razem wydarza się coś albo poraża mnie jakaś myśl natychmiast powodująca chęć opisania stanu w jakim się znalazłam. I nie umiem (a może nie chcę???) tego zwalczyć. To moje pisanie weszło mi w krew, stało się częścią mnie, jakimś codziennym (lub prawie codziennym) rytuałem.
No i widzisz Mój Aniele. w każdej innej dziedzinie, w każdej innej sytuacji, w jakiej się znajdę jestem konsekwentna do przesady czasem. Nie spocznę dopóki nie skończę, a co więcej efekt nie będzie taki, jaki chcę żeby był. A pisać muszę po prostu. Pisanie jest trochę dla mnie jak woda z powietrzem. I na nic się zdają zaklinania, zarzekania, ze biorę urlop od pisania. Nie da rady. (Nie)Stety. I jestem przekonana, że jeszcze nie raz stwierdzę, ze nie mam ani siły, ani ochoty dalej pisać, a następnego dnia jak gdyby nigdy nic siądę i napiszę kolejne zwierzenia, przemyślenia, zdarzenia.
Powiem Ci, że wczoraj nie mogłam patrzeć na klawiaturę. Na samą myśl, że miałabym otworzyć pod-folder „BLOGI” znajdujący się na dysku D, w folderze ZAKAZANY OWOC dostawałam mdłości i natychmiast odchodziłam od komputera. Chociaż w pewnym momencie już miałam wcisnąć POWER, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Nie wiem czy dobrze, bo przecież nie powinno się działać przeciwko swoim „naturalnym” instynktom i popędom bo można sobie zaszkodzić. Rany, ale bredzę!!!
Dziś jest zupełnie inaczej. Tylko powiedz dlaczego dzisiaj jest inaczej??? Dobre pytanie właściwie, sama chciałabym poznać na nie odpowiedź. Może to ten poranny sms od Esia, a może dawno nie słuchany Ozzy w głośnikach. Naprawdę nie wiem.
(nie patrz na mnie tak spode łba Eljot. Wiesz, że tego nie lubię bo nie wiem czy się ze mnie śmiejesz czy płaczesz nade mną...)
... wczoraj wieczorem poczułam pewną namiastkę normalności. Ł. już przyjechał po wakacjach, zza ściany znowu słychać jak stuka w klawisze, słucha muzyki czy gra na gitarze. Jeszcze wybywa na całe dnie, ale już od początku października nie będę wracała do pustego domu. Nadal nie będę miała do kogo otworzyć ust bo każde z nas ma własny świat, ale przynajmniej nie będzie pusto. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego Ł. nie wie kto to jest S. (dla mnie to jest Esio, Esiulek, Esiątko. Dla Ł. to S. po prostu ), bo jak kilka dni temu coś mówiłam o nim to mój współlokator zapytał się o kim ja mówię. Coś takiego... Rozumiem, że kiedy przez 4 miesiące Esio się nie pojawiał to Ł. mógł o nim „zapomnieć” czy coś na tą nutę, ale dlaczego kiedy Esio w końcu wrócił zadał mi pytanie „czy mój brat przyjechał”. Esio z P. mają tyle wspólnego, że ich górne partie ciała są dość rozbudowane i mają bardzo podobne poczucie humoru. I chwała im za to (za humor rzecz jasna, bo wygląd to już sprawa drugorzędna).
Rany, znowu Cię nie na temat zagaduję. Przepraszam, już wracam do sedna.
... o czym to ja mówiłam...??? Aha, o wczorajszym wieczorze. Jakoś dziwnie mi się wczoraj zrobiło, wiesz??? włączyłam „The best instrumental” Santany I jak zwykle wymiękłam przy “Love is you” i “Song of the wind”. Szczególnie przy tym pierwszym... Od razu włączyły się chciejstwa i kosmatki. Świeczka pachniała czekoladowo, Santana grał... A ja leżałam, patrzyłam przez zasłonięte żaluzje i nagle mnie poraziło...
Sałatka owocowa i makaronowa zapiekanka!!! To było jak olśnienie w okolicach północy. W tym momencie nie były ważne moje oczy, które ze zmęczenia już się zamykały ani mroźne powietrze wpadające zza okna. Ważna była sałatka i zapiekanka. Na boso przebiegłam pokój, wyszukałam odpowiednie księgi i wróciłam pod kołdrę. Sałatka miałaby być kolorowa, pachnąca z dodatkiem jakiegoś alkoholu dobrego. (Jak ktoś zna tego typu przepis, pliz dajcie znać na moje gg!!!). W zapiekankę mielibyśmy włożyć serca nasze dwa. Boże, znowu ze mną niedobrze. Co ta miłość z człowiekiem robi, do powrotu Esia jeszcze z 5 dni a mi się już planowanie kolacyjki (z obowiązkowym śniadaniem) uruchamia. Pokręcona jestem. Ale cóż „miłość we mnie uderzyła jak kamień wystrzelony z procy, w tym jest siła...” jak śpiewa Mój Brat Kochany.
... bo wiesz Eljot, jak ja wczoraj tak leżałam i ten Santana tak genialnie wywijał na gitarze, ta świeczka tak smakowicie pachniała to mi się pomyślało/przypomniało, że Esiątko Moje Kochane ma przywieźć pyszne winko. Drogą skojarzeń doszłam do tej sałatki i zapiekanki. I ja mogę przygotować sałatkę, ale zapiekankę to już obowiązkowo wspólnie. A potem otworzyć to winko, Carlosa S. zamontować w odtwarzaczu, świeczkę też zapalić. I zasłonić żaluzje o czym dość często zdarza mi się zapominać. Kurcze Eljot, to mi zakrawa pod jakąś odmianę ekshibicjonizmu. Ale co ja Ci Aniele Mój poradzę na to, że nie mogę zebrać myśli kiedy on jest obok. Kto by się przejmował jakimiś głupimi żaluzjami kiedy Esio jest blisko. Chyba znowu majaczę... (A może nie...???)
... „I’m just a dreamer I dream my life away. I’m just a dreamer who dreams of better days…” Sorry Eljot, że się wydzieram (mam nadzieję, że sąsiedzi mnie nie eksmitują), ale ta piosenka to przecież jedna z moich – muszę się powydzierać. A poza tym to czy chcesz, czy nie mam dziś nastrój na mocniejsze brzmienia. Wczoraj była nostalgia, dziś jest coś w rodzaju zewu natury.
O kurcze, będę musiała koniecznie zakręcić się koło tych wejściówek na Bajora, czyli innymi słowy wybrać się dwa piętra niżej do N. Może coś wyjdzie. Oby, oby. Nie ma jak recital Michała Bajora z Esiem. A potem, już w domu, powtórka z rozrywki. Hm, Ty wiesz, że jak wczoraj słuchałam „Miłości mojej największej” to przypomniałam sobie, że rok temu (udało mi się wejść na koncert – dzięki Ci N.!!!) miałam okazję być na kawałku próby i on wtedy tą piosenkę właśnie śpiewał. A potem się okazało, że to moja i Esia ulubiona... Eljot wyprowadź mnie z błędu jeśli się mylę, ale mam jakieś nieodparte wrażenie, że dziś mam dzień very strange skojarzeń. Hm...
O, jeszcze coś. Z pomocą Wirtualnego znajomego H. przestałam przejmować się kierunkiem studiów. Wczoraj napsioczyłam na tych, co siedzą w dziekanacie filologicznym bo nie dość, że w dzień wyników linię mieli uszkodzoną to jeszcze nie wisiały tam żadne listy. Bez sensu. W każdym razie czy przyjdzie mi być panią filolog (nie ukrywam, że tego bardzo bym chciała), czy panią politolog to zawsze jest to pani z końcówką – log, prawda??? Tak więc nie martwię się za bardzo i na wszelki wypadek już obmyślam problem mojej pracy licencjackiej. Szybka jestem??? No wiem. Ale zobacz, na turystyce napisałam najlepszą w grupie, a siedziałam nad nią 1,5 roku. Opłacało się. A teraz myślę nad poruszeniem problemu reklamy i dobrego zaprezentowania się poszczególnych sektorów bazy turystycznej. To znaczy noclegowej, żywieniowej itepe. A ponieważ ma to dotyczyć polityki to nawiążę do szczytów państw. Chwytliwe, tak mi się przynajmniej wydaje. I wtedy wilk będzie syty i owca cała, right???
To co Aniele??? Bierzemy sobie do serca cytat z Oga Mandino i idziemy na spacerek, nie???
„tak długo, jak będziesz żył w zwątpieniu i zniechęceniu będziesz przegrany”
So, let’s go.