Komentarze: 5
Piję za życie niedobre moje Za ten rozbity dom Za samotność naszą we dwoje I za pomyślność twą Piję za kłamstwa zdradliwych warg Za oczu martwy chłód Za to że życie to okrutny targ Za to że nas nie zbawił Bóg. – pisała Achmatowa...
... czekam na Tatę i marznę. Głodna jestem, ale nie chce mi się iść do kuchni po cokolwiek. Zresztą przytyłam ostatnio, muszę coś ze sobą zrobić. Od rana zjadłam tylko jogurt z musli, zbieram się do zjedzenia jabłka i wypicia czerwonej herbaty.
Jakoś pusto mi się zrobiło. Tęsknię. Tak, tęsknię. Tęsknię za jakimś ciepłem domowym, za odgłosami żyjącego domu. Bo siedzę w swoim pokoju i nie chce mi się nawet wyjrzeć za drzwi. Chłopaków nie ma, Esio w domu z rodziną je niedzielny obiad. Tata przyjedzie dopiero za jakieś 2 godziny, łzy mam w oczach. Zimno i pusto i samotnie mi się zrobiło. Będę pić горкий чай i rozmyślać. O tym, że powinnam zabrać się za naukę, a nie mogę się na niczym skupić, na nic nie mam ochoty. Że czuję się sama, że tylko towarzystwo komputera mnie jakoś ratuje, że chciałabym żeby moje mieszkanie odżyło. Za nieobecnym myślami Tatą, za tworzącym kolejne podkłady Bratem, za krzątającą się Mamą. Może im powiedzieć żeby wrócili??? Nie wróciliby, za bardzo chyba się tam zadomowili, poza tym musieliby tutaj zaczynać wszystko od nowa. Chyba im tam dobrze, a i ja mam gdzie pojechać. Dlatego na początku grudnia idę kupić bilet. Co prawda wyjazd planuję dopiero 23, ale może czas szybciej zleci. I dziś mi się oprzytomniło, że zaraz będzie styczeń, że przyjdzie rozliczenie wody, a potem zaraz będzie wiosna: kwiecień, maj i znowu czerwiec i kolejne rozliczenie... Nie mam siły o tym myśleć, nawet nie chcę. Nie chcę też myśleć co będzie jak nie przyznają mi kredytu. Hm, jak to jak będzie??? Jakoś na pewno. Zmęczona jestem tym myśleniem takim, ale ono jest natrętne i nie chce odpuścić, muszę jakąś strategię działania sobie przygotować. Eh...
... co??? Minęło 10 minut, nadal tęsknię i nadal czuję pustkę. Dom ma żyć, pachnieć, ma być ostoją, ukojeniem. A mój??? Może gdybym nie mieszkała u siebie byłoby łatwiej w jakiś sposób, ale mieszkam tu 10 lat i siłą rzeczy czasem przeżywam coś w rodzaju deja vu. Widzę Mamę, Tatę, Brata. Teraz też. I zamiast się uczyć na kolejne kartkówki rysuję jakieś bohomazy bo ciężko to nazwać rysunkami. I tęsknię, myślę w zasadzie o niczym, a obrazy przesuwają się przed oczami. Wiecie o czym mówię???
Abstrahując od znaków zodiaku, ale podobno coś w tym jest, potrzebuję ciepła. Potrzebuję czuć, że ktoś jest obok, że nie jestem sama, że mam dla kogo działać. I Esio mówi kolegom pokazując moje zdjęcie, ze jak do dziewczyny przyjeżdża po zajęciach to czeka Ukochana i ciepły obiad. A oni mówią, że jest pod pantoflem. A czuje olbrzymią radość, ze mam dla kogo, ze nie tylko dla siebie, że jest ktoś, kto wiem ze to doceni. A teraz on rozmawia z rodzicami, z siostrą. Potem pójdzie do siebie poczytać „GW”, obejrzeć TV, uczyć się. A ja na drugim końcu miasta będę połykać łzy czekając na mojego Tatę, którego od września nie widziałam. Ciekawe ile zabawi we Wrocławiu tym razem??? Pewnie będzie biegał na uczelnię, do urzędów, będziemy się mijać. A może wyciągnę go dziś na jakieś zakupy do większego sklepu??? Może przy okazji jakiś obiad, choć miałam się odchudzać. Zobaczę, postaram się w każdym razie. Ostatecznie droga z Poznania jest ze trzy razy krótsza niż z B-stoku.
... słucham rosyjskich popowych piosenek (w ramach osłuchiwania się z językiem), ale nawet one nie bardzo działają. Biegną sowim rytmem. Może gdybym w końcu TAM poszła... Ale zawsze jakoś nie po drodze, ciągle coś wypada. Już w tym pędzie chyba z NIM przestałam rozmawiać, zapomniałam też o Moim Aniele Stróżu. Za szybko, za dużo, za mocno. Być może trzeba zwolnić, zatrzymać się na chwilę, odetchnąć. Być może...
Tęsknię. Za tym jak ciepło mi się robi, kiedy on jest blisko. Za tym, jak nie mogę wysiedzieć w pociągu kiedy do rodziców jadę – tak mniej więcej od Warszawy zaczyna mnie nosić po wagonie. Tęsknię za mroźnym powietrzem, które wita mnie na Dworcu w B-stoku, za tym dziwnym uczuciem, że przyjechałam/wróciłam do domu. Tęsknię za zaciśniętym gardłem i łzami, kiedy trzeba wyjeżdżać i za radością, kiedy pociąg wjeżdża do Wrocławia. Tęsknię za choinką i lodowiskiem w Rynku, jednocześnie tęskniąc za ulicą Lipową, Sienkiewicza i Rynkiem Kościuszki w mieście oddalonym o jakieś 600 kilometrów. Tym razem, mam nadzieję, będzie łatwiej – mam Esia. On mnie odbierze z Dworca, zawiezie do domu, a następnego dnia wyjedziemy w góry na Sylwestra (wczoraj się okazało, ze tam jest dyskoteka organizowana – super).
To jest miłość. Ta tęsknota, fale ciepła, łzy i zaciśnięte gardło. I chcę to przeżywać i jeszcze i jeszcze. Jechać pociągiem, na odległość czuć zapach świąt – pierników i mandarynek. Bo one wtedy jakoś inaczej pachną. Będzie słychać „Last Christmas” i będzie mi lekko i radośnie.
A zanim wyjadę to upiekę pierniki – jeden dla Esia, drugi dla jego rodziców i trzeci tylko dla nas. Postawię małą, sztuczną choinkę ubraną w czerwone plastikowe jabłuszka i drewniane aniołki, dam Esiowi prezent. Od serca, z tym zmarzluchem na torbie. I ciepło z czułością się po mnie rozleje kiedy zobaczę jego uśmiech. I założę sweterek od niego ze skarpetkami (choć wczoraj spojrzał na moja korkową tablice i zobaczył opis książki, którą chciałabym przeczytać, zapytał czy ją mam...) i będzie mi jeszcze cieplej. Złożę życzenia, a następnego dnia pojadę do rodziców. I tak zacznie się opowieść wigilijna w moim wydaniu. Eh...
... przyszła na kilka minut N. Przyniosła pożyczone ode mnie filmy i zapiekankę z brokułów od jej mamy. Do tego galaretkę, ale nie przepadam za czymś takim więc Tata na pewno z przyjemnością zje. Nadal nie najlepiej się czuję, może to zdenerwowanie albo zmęczenie, albo jedno i drugie na raz.
Coraz szarzej za oknem, coraz ciszej w mieszkaniu, coraz bardziej pusto we mnie. Tęsknię... Brakuje mi... To się miłością nazywa.
.