Archiwum 09 grudnia 2004


gru 09 2004 Błogo. (No, prawie).
Komentarze: 8

Podirytowana wychodziłam na zajęcia, wzięłam ze sobą „Zwierciadło” z zamiarem poczytania w tramwaju – żeby choć przez chwilę nie zawracać sobie głowy tym, co się dzieje. Zaczytana w wywiadzie z Marią Janion byłam już przy D. H. Podwale, kiedy poprzez gwar ulicy i pasażerów usłyszałam charakterystyczne powiadomienie o nowej krótkiej wiadomości tekstowej. (dla jasności, opis który zostawiłam na gg brzmiał: „czekam, ciągle czekam ale nic się nie wydarza”) Gucior pisał mniej więcej tak: „a na co moje kochanie tak czeka w opisie? Mam nadzieję, że na mnie wieczorkiem. Będę o 19:40 pod uczelnią. Do zobaczenia, buziaki”. Chyba nie muszę mówić, że gęba sama mi się uśmiechnęła i śmiała się jeszcze przez jakiś czas. Profesor z Uniwersytetu Adama Mickiewicza przestała mieć znaczenie, ale swoją drogą to całkiem serio myślę o wystosowaniu listu do tejże pani profesor – guru mojej licealnej polonistki.

Jeszcze na chwilę a temacie listów zostając. DIALOG odpisał, że niestety mogą mi jedynie zaproponować zmianę numeru bo pomyłki nie zachodzą z ich winy. No, ale sami powiedzcie, czy można wykręcając numer pomylić siódemkę z jedynką??? Jakoś trudno raczej...

Na zajęciach czekała mnie miła niespodzianka – kartkówka zaliczona na 5. kujon normalnie ze mnie, żeby tak łacina jeszcze szła tak dobrze. Na fonetyce słuchaliśmy przepięknych po prostu pieśni rosyjskich bardów. I nie mówię tu tylko o Bułacie Okudżawie. Coś pięknego... Muszę od doktora K. pożyczyć płyty, sam zresztą powiedział, że chętnie je udostępni. To ja na pana doktora przyczaję się w tramwaju – czasem jeździmy jednym o tej samej godzinie. I tyle z życia Uniwersytetu. Może jeszcze dodam, że pani anglistka usypiająca jest sama w sobie, toteż z moją koleżanką zaczęłyśmy zastanawiać się czy w języku rosyjskim istnieje coś takiego jak „question tags”, a jeśli istnieje to jak się go tworzy. Może, na przykład, tak: я пью, пью я. (ja piję, piję ja). Niezły ubaw miałyśmy, muszę przyznać.  I jakoś nam zajęcia minęły. Potem była „śpiewana – słuchana” fonetyka i koniec zajęć. Pod drzwiami już czekał Esio.

Jeszcze tylko wstąpiliśmy na Shella i byliśmy w domku. Wspólnymi siłami upichciliśmy spaghetti a’la carbonarra. Teraz ja sobie stukam na klawiaturce, a Moje Kochanie ogląda program publicystyczny. Aż boję się, że za głośno piszę, nie chcę mu przeszkadzać żeby się nie denerwował. Faceci mają hopla na tym punkcie chyba. Wiem, jak mój Tata reaguje. Niech sobie leży, popija piwko słucha dyskusji, a jak skończę to się nim zajmę. Esiem znaczy się. Dobrze mi. Gdyby nie ten stres, że zbyt głośno się zachowuję byłoby BŁOGO.

Bo błogo to być nie może do końca zważywszy na rozmowę jaka miała miejsce jakieś półtorej godziny temu w mojej kuchni podczas konsumowania makaronu przygotowanego na wyżej podany sposób. Bo oto powiedziałam, że ja za dużo jajek nie mogę jeść bo mam uczulenie na żółtko jaja kurzego. Na co Eśko pyta czy serio. Odpowiadam, że tak i mówię (w żartach rzecz jasna), że przecież od ośmiu (już prawie dziewięciu) miesięcy staram się mu udowodnić, że jestem elementem wybrakowanym. Na co on, że chyba musi w takim razie poszukać sobie innej dziewczyny. Czyżby początek końca??? Ja mam NADZIEJĘ, że nie. Cholera jasna, wiecie jak się poczułam??? Gula mi w gardle stanęła, płakać mi się zachciało ale się powstrzymałam. Co on miał na myśli??? Mam się czuć zagrożona czy jak??? Buuu...!!!

Oki, kończę. Prysznic wzywa a poza tym zaraz się „Debata” kończy...

Kolorowych snów!!!

alexbluessy : :
gru 09 2004 Bez zmian w zasadzie.
Komentarze: 5

Od wczoraj zmieniło się tylko tyle, że o 23:28 obudziła mnie moja śliczna bordowa komóreczka bardzo dobitnie dająca do zrozumienia, że otrzymałam krótką wiadomość tekstową. Znaków nie liczyłam bo nie miałam na to siły, a i treść samej wiadomości dotarła do mnie po chwili dopiero.

Życzył spokojnej nocy, kolorowych snów i przesyłał buziaki.

Wstałam niewyspana, głodna i bez chęci na cokolwiek. Z uczuciem ciężkości w głowie, poczuciem ogarniającej beznadziei i obojętności zeszłam do sklepu po chleb, wypiłam kawę, zjadłam dwie grzanki i jabłko, zabrałam się za zadania z fonetyki. Męczyłam je ponad godzinę.  Ale zrobiłam, jeszcze wypracowanie na poniedziałek, powtórka łaciny i będzie spokój.

Mój stan (pod)irytacji trzymający od wczoraj uparcie pogłębiła pani dzwoniąca jak zwykle do firmy InSERT, a na moje „to pomyłka”, powiedziała „o Boże, a czy to numer 787****?”. „Nie, to numer 787*^**.”, „O Boże, przepraszam, strasznie panią przepraszam”. Myślałam, ze się wścieknę. Nawet pranie nie pomogło, toteż je przerwałam i wysmarowałam e-maila do DIALOG-u z zapytaniem co w mojej sprawie można zrobić bo telefony do wiadomej firmy przed godziną (uwierzcie, bywa i tak) 8 rano nie są rzeczą przyjemną. Ciekawe co odpiszą, zaznaczyłam oczywiście, że żadna zmiana numeru nie wchodzi w grę. Grrr...

Teraz mam czas na zjedzenie chińskiej zupki wyprodukowanej w nadwiślańskim kraju, wypicie kawy i wyjście na zajęcia. Resztkami nadziei mam nadzieję, ze coś się wydarzy, coś innego – na co czekam uparcie i w tej chwili już nie skrycie. Już nawet do fryzjera nie zdążę pójść... Wrrr.

A moi kochani współlokatorzy swoje trzy grosze też dorzucili do mojej (pod)irytacji. W mieszkaniu mamy nadmiar wszelakich torebek i torebeczek foliowych toteż zamiast kupować worki na śmiecie używamy tychże, ale któryś z nich (nawet chyba wiem który) nie zwraca na to uwagi i wsypuje wszystko do kosza. Wrrr... I tak znalazłam tam dziś zgniłe liście i takież same jajko. Blech!!! Pominę już milczeniem fakt, że któryś następny używa mojego ulubionego kubka z którego wyjątkowo lubię pić kawę. Esiowy kubek też jest w nagminnym użyciu. chyba jakąś blokadę na nie zalożę...  Żeby chociaż rano staly umyte, nie bo po co, prawda??? Wrrr.

Ciągle czekam, że może coś się wydarzy, a nic się nie wydarza. Wrrr... Jutro piątek, nie idę na wykłady bo mam szkolenie na lotnisku. Na dzisiejszy angielski idę nieprzygotowana o nawet nie zajrzałam do niego od ubiegłego tygodnia. Nos mnie zaczął swędzieć (o dziwo po właściwej stronie), ale nawet nie śmiem marzyć, że może coś, może KTOŚ... Eh.

Poza tym połowa grudnia, śniegu jak na lekarstwo, zapachu świąt nie czuć ani trochę, jakoś tak bardziej paździerkowo-listopadowo jest niż zimowo. Grrr.

I jeszcze to Mazowsze cholerne musze na plac Grunwaldzki dostarczyć do jutra. Mam dość. Dobrze, że przynajmniej na uczelni nie jest nudno, stale coś nowego interesującego odkrywam i upewniam się, że to był dobry wybór tak chyba miało być – Ola rusycystka, hehe. Nawet wczorajszy wykład z językoznawstwa był porywający... homonimy, synonimy, antonimy, polisemia i takie sprawy.

PRZYTUL MNIE ŻYCIE, PLIZ PRZYTUL MNIE W UKRYCIU. Albo nawet w odkryciu, ale przytul.

 

alexbluessy : :