Komentarze: 8
Podirytowana wychodziłam na zajęcia, wzięłam ze sobą „Zwierciadło” z zamiarem poczytania w tramwaju – żeby choć przez chwilę nie zawracać sobie głowy tym, co się dzieje. Zaczytana w wywiadzie z Marią Janion byłam już przy D. H. Podwale, kiedy poprzez gwar ulicy i pasażerów usłyszałam charakterystyczne powiadomienie o nowej krótkiej wiadomości tekstowej. (dla jasności, opis który zostawiłam na gg brzmiał: „czekam, ciągle czekam ale nic się nie wydarza”) Gucior pisał mniej więcej tak: „a na co moje kochanie tak czeka w opisie? Mam nadzieję, że na mnie wieczorkiem. Będę o 19:40 pod uczelnią. Do zobaczenia, buziaki”. Chyba nie muszę mówić, że gęba sama mi się uśmiechnęła i śmiała się jeszcze przez jakiś czas. Profesor z Uniwersytetu Adama Mickiewicza przestała mieć znaczenie, ale swoją drogą to całkiem serio myślę o wystosowaniu listu do tejże pani profesor – guru mojej licealnej polonistki.
Jeszcze na chwilę a temacie listów zostając. DIALOG odpisał, że niestety mogą mi jedynie zaproponować zmianę numeru bo pomyłki nie zachodzą z ich winy. No, ale sami powiedzcie, czy można wykręcając numer pomylić siódemkę z jedynką??? Jakoś trudno raczej...
Na zajęciach czekała mnie miła niespodzianka – kartkówka zaliczona na 5. kujon normalnie ze mnie, żeby tak łacina jeszcze szła tak dobrze. Na fonetyce słuchaliśmy przepięknych po prostu pieśni rosyjskich bardów. I nie mówię tu tylko o Bułacie Okudżawie. Coś pięknego... Muszę od doktora K. pożyczyć płyty, sam zresztą powiedział, że chętnie je udostępni. To ja na pana doktora przyczaję się w tramwaju – czasem jeździmy jednym o tej samej godzinie. I tyle z życia Uniwersytetu. Może jeszcze dodam, że pani anglistka usypiająca jest sama w sobie, toteż z moją koleżanką zaczęłyśmy zastanawiać się czy w języku rosyjskim istnieje coś takiego jak „question tags”, a jeśli istnieje to jak się go tworzy. Może, na przykład, tak: я пью, пью я. (ja piję, piję ja). Niezły ubaw miałyśmy, muszę przyznać. I jakoś nam zajęcia minęły. Potem była „śpiewana – słuchana” fonetyka i koniec zajęć. Pod drzwiami już czekał Esio.
Jeszcze tylko wstąpiliśmy na Shella i byliśmy w domku. Wspólnymi siłami upichciliśmy spaghetti a’la carbonarra. Teraz ja sobie stukam na klawiaturce, a Moje Kochanie ogląda program publicystyczny. Aż boję się, że za głośno piszę, nie chcę mu przeszkadzać żeby się nie denerwował. Faceci mają hopla na tym punkcie chyba. Wiem, jak mój Tata reaguje. Niech sobie leży, popija piwko słucha dyskusji, a jak skończę to się nim zajmę. Esiem znaczy się. Dobrze mi. Gdyby nie ten stres, że zbyt głośno się zachowuję byłoby BŁOGO.
Bo błogo to być nie może do końca zważywszy na rozmowę jaka miała miejsce jakieś półtorej godziny temu w mojej kuchni podczas konsumowania makaronu przygotowanego na wyżej podany sposób. Bo oto powiedziałam, że ja za dużo jajek nie mogę jeść bo mam uczulenie na żółtko jaja kurzego. Na co Eśko pyta czy serio. Odpowiadam, że tak i mówię (w żartach rzecz jasna), że przecież od ośmiu (już prawie dziewięciu) miesięcy staram się mu udowodnić, że jestem elementem wybrakowanym. Na co on, że chyba musi w takim razie poszukać sobie innej dziewczyny. Czyżby początek końca??? Ja mam NADZIEJĘ, że nie. Cholera jasna, wiecie jak się poczułam??? Gula mi w gardle stanęła, płakać mi się zachciało ale się powstrzymałam. Co on miał na myśli??? Mam się czuć zagrożona czy jak??? Buuu...!!!
Oki, kończę. Prysznic wzywa a poza tym zaraz się „Debata” kończy...
Kolorowych snów!!!