Komentarze: 13
...a kiedy posadził mnie sobie na kolanach, popatrzył w oczy, to, co w nich zobaczyłam spowodowało, że przeszył mnie dreszcz. Mogłabym się zatopić, odlecieć, nie być...
Było CUDOWNIE – najpierw w Coffee Heaven, potem w Celticu. Nie potańczyłam za dużo, nie popiłam, ale to nie ważne. Byłam ja, był on, byliśmy MY. Esio jak zwykle tryskał rewelacyjnym humorem, odprężyłam się. Po raz kolejny patrząc na Ukochanego (coraz bardziej (U)Kochanego) zdałam sobie sprawę, że tamtego marcowego dnia Globalna Wioska musiała się niesamowicie skurczyć, dając nam możliwość poznania, spotkania i (PO)KOCHANIA...
A potem... – czasem, że był blask świec i dotyk rąk to za mało powiedziane... A dzisiaj rano pobudka w ramionach Ukochanego, „Siódmy Dzień Tygodnia” w Radiu ZET, powrót do Krainy Namiętności. Wspólne robienie grzanek na śniadanie, zapach kawy z ekspresu, „Gdzie jest Nemo” w polskiej wersji językowej – leżenie obok siebie, wybuchy śmiechu, od czasu do czasu przelotny całusek w czółko, delikatne, ale mocniejsze przytulenie – bycie ze sobą. Tak mogłyby wyglądać moje niedziele. Każda bez wyjątku... A w samo południe pożegnanie – do wtorku. Eh...
Pójdę TAM dzisiaj – Podziękować, Poprosić, Przeprosić. Ciekawe czy jeszcze potrafię...???