„..znowu szare dni dopadły mnie, ciało snuje się jak cień...”
Ukochany prezentuje się w koszulce po prostu MRRR... Choć marudził na początku, że jest połączenie granatu z szarym, że szary to on kiedyś miał dres i że chciał połączenie białego z granatem, ale... No właśnie, ale mój dojrzewający pomidor też ma połączenie z szarym więc będą się ładnie uzupełniać...
Boję się tego weekendowego egzaminu. Chciałabym żeby syjamska sis albo Esio, któreś z nich w każdym razie, żeby poszli ze mną. Pech, że oboje mają na swoich uczelniach zjazdy akurat w ten weekend i tylko kciuki mogą zaciskać. A ja bym chciała po wyjściu z sali kogoś przyjaznego i bliskiego zobaczyć. Tylko długopis Esia na szczęście został... Został, zapomniał go zabrać to sobie pomyślałam, że wezmę na szczęście.
I jeszcze powiedział, że nie umawiamy się na sobotę bo przecież w niedzielę mam drugą część egzaminu. I mi się od razu ubzdurało, że może on nie chce ze mną iść gdzieś, gdziekolwiek... Głupia jestem, wiem. A przecież rocznica jest w sobotę, a nie w niedzielę. I on tego Żywca w puszce przewiązanego wstążeczką to w sobotę dostać powinien.
I jeszcze mi powiedział, że jestem panikara i że on sam zaraz zacznie się bać swojego czwartkowego z prawa. I że jak nie przestanę płakać to się uczyć nie będzie mógł. Ale przecież jak mi się oczy pocą to ja nie zatrzymam tego nagle.
POPADAM W PARANOJĘ.
Spasowałam około 23, usnęłam momentalnie. Rano obudziła mnie koleżanka z grupy pytaniem czy będę dziś na zajęciach. Ano nie będę, dopiero w czwartek na łacinę się wybieram. Moja paranoja wydaje się trochę zelżeć, aczkolwiek coś z niej we mnie jeszcze zostało.
Chcę żeby już była sobota, bo wtedy okaże się czy wóz czy przewóz. Bo jak minie sobota to potem jakoś wszystko się wyprostuje i wróci do normy. I wyjadę, muszę wyjechać.
Choć na kilka godzin... Oderwać się... Wyrwać...
Słucham Dido i liczę dni. Mniej więcej od 17-18 zaczyna się dla mnie kolejny. To jest egzystencja, bo życiem tego nazwać nie można. W jakiś sposób czuję się zagrożona, osaczona i samotna. I nie wiem nawet skąd mój stan wynika.
Pamiętam, że jak Esia nie było to siłę znalazłam w piosence „This land is mine”. I teraz też nastawię ją na ciągłe odtwarzanie i zapalę SŁOŃCE. Może pomoże...
Dziwne, ale im bardziej się zagłębiam w kolejność działania pilota w razie wypadku komunikacyjnego, tym bardziej mam ochotę się odstresować. Nie subtelnie wcale...
I znowu analizowanie mi się włączyło... znowu jakieś moje paranoje... znowu...
A ja chcę tylko ździebełko ciepełka. O żeby ktoś mi zagwarantował, że będzie dobrze. Nikt nie ma takiej mocy. A ja czuję, że egzamin zawalę bo: systemy polityczne nie ruszone, największe religie świata też, to samo dotyczy przekształceń geologicznych. I pewnie już tego nie ruszę...
Eh...