Komentarze: 9
Za oknem burza, a powietrze cudownie ciepłe. Niebo od czasu do czasu rozdziera światło błyskawicy, wtóruje mu muzyka grzmotów. Czuję jak w żyłach buzuje mi wypity przed chwilą energy drink, takie doładowanie przed jutrzejszą historyczną godziną zero.
W pracy chwilowe zapatrzenie, zamyślenie i wysyłam esemesa: "wysłałam do ciebie ptaszki, żeby zaćwierkały, że bardzo cię kocham, doleciały?" I jego odpowiedź: "oczywiście, że doleciały, ja do ciebie wysłałem słonie, zeby ci przekazały, że też cię bardzo kocham". Cudnie, tylko słonie to raczej trąbią... :o)
Ukochany zjawi się w sobotę. On będzie się uczył fundamentowania, a ja rosyjskiego. Wcześniej jakaś energetyczno-doładowująco-dopingująca kolacja (koniecznie z deserem bo Esiulek desery uwielbia i zawsze się dopytuje "co Misia przygotowała na deser?") I będziemy tak sobie razem siedzieć, a kadzidełko będzie nam pachniało, a wiedza będzie sama do głów wchodziła.
No i generalnie będzie nam zielono. A przez następną część życia kolorowo.
Taka tęcza tęcz.
(rany, jaka ja jestem zakochana, zwariowałam zupełnie...)