Komentarze: 8
Mam kota kaskadera. Dosłownie. Dzisiaj, parę minut po ósmej skoczył z okna. Z wysokości trzeciego piętra. Na szczęście był na tyle rozsądny i wybrał okno w pokoju Ł. Bluszcz i dzikie wino na tarasie sąsiadów zamortyzowało upadek i tylko się przestraszył.
Zaczęłam płakać, byłam przerażona, że już nie będę miała kotka – najwyżej kotka inwalidę. Na szczęście chłopaki nie stracili zimnej krwi i szybko go znaleźli wśród zielonych liści. Serduszko mu pikało, ale kiedy wzięłam go całego na ręce od razu pociekły mi łzy.
Ł. i Eśkowi też ulżyło. Jak Moje Kochanie tylko się dowiedział, że wszystko z Fiodorem w porządku kazał go ucałować. Z moim Ukochanym to jest już miłość wzajemna zresztą. Mam czuć się zazdrosna??? Zapytałam czy ja nie dostanę buziaka, przecież też się strachu najadłam. I co??? Dziś jednego, jutro 100. Zapamiętam i będę liczyć. A co. :]
Przed chwilą wróciliśmy od lekarza. Nic się Fiodorowi nie stało. Teraz się najadł, napił i stara się bardzo coś napisać na klawiaturze. Bo Fiodor, jak przystało na kota urodzonego w XXI wieku, rwie się do komputera i bardzo lubi odgłos komórki. :]
Zwinął się w kłębek na moich kolanach i ogląda W11.
Pod namioty nie jedziemy bo prognozy pogody nie są optymistyczne. Juro powegetujemy, porozpieszczamy kitkę. W niedzielę ewentualnie wybierzemy się do Sobótki na piknik.
Szwy mam już zdjęte, wszystko się ładnie zagoiło. 7 września idę jeszcze usunąć znamię na szyi.
Dobra idę poczytać i zjeść chipsy, które przywiózł Ukochany. Muszę odreagować stresy dnia.