Komentarze: 5
Zerwałam się o szóstej, kociątko spało w nogach materaca, nawet się nie obudziło kiedy wstawałam.
Szybkie śniadanie, też dla kocięcia i bieg na przystanek. Czekając na tramwaj czułam się jak matka, której mąż pojechał do pracy, która odprowadziła dziecko do przedszkola i z krającym się sercem je tam zostawiła – tym bardziej, że kociątko miauczało dość głośno kiedy wychodziłam - a teraz sama jedzie do pracy.
U chirurga kolejka była na godzinę czekania. Przeczytałam dwie bezpłatne gazety, posłuchałam rozmów ludzi i w końcu pozbyłam się szwów. Został mi już tylko malutki strupek, ale też nie na długo jeśli wierzyć lekarzowi.
Bieg na tramwaj, przesiadka w następny, potem jeszcze jeden i na końcu w autobus żeby zdążyć na rozmowę w CU. Przebiłam się przez miasto, dotarłam prawie na peryferia, ale wskazanego adresu nie znalazłam, ludzie też nie umieli pomóc. Pokręciłam się jeszcze chwilę i poszłam na przystanek. Akurat podjechał jakiś autobus, z estakady, w oddali, zamajaczył się budynek, którego szukałam.
Pomyślałam, że tak widocznie miało być. I że nie ma co narzekać. I ogarnęło mnie jakieś uczucie, że coś dobrego dzisiaj mnie spotka. Nie ma to związku z nieodbytą rozmową w CU bo w sumie trochę żałuję, ale skoro nie dane mi było znaleźć tego biurowca to widocznie Ręka Opatrzności tak mną pokierowała.
Wracając postanowiłam zrobić owsiane ciasteczka na deser po grzankach, które mamy z Ukochanym w planach kolacyjnych. Do wina powinny być w sam raz. Bo przecież kobieta w stanie Przypadłości ma zachcianki i ma prawo je zaspokajać, prawda???
Kociątko przywitało mnie radośnie, aczkolwiek kiedy poczuło że już będę w domu, ze nigdzie wychodzić nie będę zajęło się sobą i znalezionym gdzieś guzikiem.
To ja też się zajmę sobą – a raczej waniliowym cappucino i księgą Floryana.