... o jak mi błogo Aniele Mój...
Mój Mężczyzna przed chwilą wyszedł, wypiwszy uprzednio kawę i wyściskawszy mnie tak, że bardzo się zdziwię jak nie znajdę żadnego siniaka.
... kawka pachnie i budzi, bułeczka się w ustach rozpływa, nawet radio mnie dziś nie drażni. I ten deszcz za oknem... Jak wczorajszego wieczora, kiedy leżeliśmy z Esiem przytuleni. Gary Moore wygrywał swoje bluesy, świeczka pachniała żurawinowo (Cranberry by Rossmann)
E.: Lubię rak z tobą leżeć, wiesz??? nawet mówić mi się nie chce wtedy.
Ja: To chyba dobrze świadczy, prawda???
E.: Pewnie, że tak mój aniołku.
... kurcze, pierwszy raz nazwał mnie aniołkiem. Nigdy tego nie robił. Wydaje mi się, że Esio jakby coraz bardziej się otwierał. A co ja na to??? Cieszę się, bardzo się cieszę.
Wczoraj powiedziałam mu, że myślę o zapisaniu się na weekendową grupę terapeutyczną. Chciałabym zwalczyć syndrom wyjeżdżającego ojca. Moje Kochanie zapytało czy jego ten syndrom też dotyczy, czy boję się że mnie zostawi, zniknie i tak dalej. Nie zaprzeczyłam. To już dużo, jeśli wziąć pod uwagę moją skrytość. Przecież do tej pory tak do końca odkrywałam się tylko na Blogu. Jeśli zaczynam mówić pewne rzeczy Esiowi to dużo znaczy, mam nadzieję, że zaczynam mój syndrom zwalczać.
Mój Chłopak zresztą też wczoraj mi powiedział, że już mógłby mi powiedzieć wszystko co chcę. Jeśli chciałabym kiedyś zadać mu jakieś pytanie mam się nie krępować i pytać, on odpowie – jest na to gotowy. Już gotowy. Tak powiedział.
Czekaj, czekaj Eljot, a może... Może on zaufał, co??? to znaczy może nauczył się na nowo ufać. Tak bardzo bym tego chciała, chciałabym żeby czuł się bezpiecznie...
... wczoraj było tak cudownie. Dawno się tak nie czułam. Motylki i takie fajne drżenie pojawiło się już w domu. Wszystko domagało się wyjścia z mieszkania, ale byłam z Kochaniem umówiona dopiero na 19. Z trasy wypadły dwie „szóstki” i jeden „128”. Przy okazji było zimno i siąpił deszczyk. Czekałam, wkurzałam się i nawet nie wiedziałam, że Esiowi też autobus nie przyjechał i że spóźni się jeszcze bardziej ode mnie.
Czekałam na przystanku na Drobnera, marzłam i marzyłam tylko o gorącej herbacie. w końcu się doczekałam... Jak Esio zobaczył zapałki wydał okrzyk radości, na jego buzi pojawił szeroki uśmiech, a potem stwierdził, że „są zajebiste” i że bardzo się cieszy i bardzo dziękuje. A zaraz zaczął się zastanawiać jak je ustawić w swoim pokoju żeby były widoczne dla odwiedzających. Pudełko ozdobne, główki zapałek kolorowe czyli w sumie można je lekko wysunąć z pudełka żeby oczy cieszyły. Pojawił się też problem: co i jak zadziałać żeby rodzina się nie podczepiła kiedy w domu skończą się zwykłe szare zapałki. No, ale to już Esia kłopot.
Nie sądziłam, że aż taki entuzjazm wzbudzi 0,2 kilogramowe pudełko zapałek, wiesz Eljot??? Wyściskał mnie, wycałował i dumnie niósł torebkę z której jasno wynikało, że znajduje się w niej zegarek Swatcha.
... a potem się zaczęło. Na przejściu przy Grodzkiej, zaraz naprzeciwko Uniwersytetu zgubiłam obcas od moich kozaczków. Dobrze, ze go znaleźliśmy. Iść za bardzo nie mogłam i zostały dwa wyjścia: albo wracać do domu, albo poszukać kiosku gdzie mają Super Glue, Kropelkę czy coś takiego. Ja zostałam, Esio poszedł na „łowy”. Wrócił z klejem i przez następne kilkanaście minut siedzieliśmy na ławce męcząc się z obcasem. Przy okazji Esio przykleił się bluzą do swoich spodni. Nawet przyjemnie się siedziało...
Jak już mniej więcej obcas się trzymał ruszyliśmy. W końcu nie po to wyszłam z domu, wynalazłam z pomocą D. knajpę żeby teraz wracać do domu z powodu jakiegoś głupiego obcasa, right??? (Jak już byliśmy naprzeciwko drzwi znowu jego część się odkleiła, ale teraz to „se mógł”)
Przez chwilę zwątpiłam czy w „Herbacianym Świecie Chin” znajdzie się miejsce, ale nie było tak źle. Ulokowaliśmy się pod ścianą, wokoło roznosił się smakowity zapach, z głośników sączyła spokojna muzyka, zewsząd dobiegały strzępy rozmów. Kelnerka przyniosła nam kartę i zaczęło się wybieranie. Byliśmy pod wrażeniem niskich cen. Nie tylko ze względu na nie, ale też na rewelacyjny klimat miejsca szczerze je wszystkim polecam. Najpierw wybraliśmy herbatki. Ja piłam czarną waniliową (Mały ogień), a Moje Kochanie czarną z orzechami i sezamem (Mądry umysł czy coś takiego). Dań, na które mieliśmy największą ochotę już niestety nie było i musieliśmy zmienić zdanie, ale nie było źle. Pierogi z grzybami Mung + słodko – kwaśny sos (ja) i pierogi z wieprzowiną i żeńszeniem + ostry sos (Esio). Do tego soja w pięciu smakach. Mniam mniam.
Aż żal nam było wychodzić, tak było przyjemnie. Klimatycznie, romantycznie i w ogóle bardzo... bardzo nastrojowo. W międzyczasie dowiedziałam się, że Esio przez dwa dni wkręcał swoją mamę, że się do mnie wprowadza. Biedna mama Esia, uwierzyła w to i próbowała mu ten pomysł wyperswadować, ale Moje Kochanie szło w zaparte. Na szczęście koniec końców przyznał, że żartował. Ale już sobie wyobrażam jaką minę musiała mieć mama Mojego Mężczyzny. Jak mi to wszystko wczoraj opowiadał to śmiałam się okropnie. Ten to jest bajerant...
Mnie wspomniał, ze kiedyś wprowadzi się do mnie na dwa tygodnie i zobaczymy jak nam się będzie razem żyło. Jak dla mnie pomysł super. Nie wiem czy brać to na poważnie, czy nie... W sumie to i tak za wcześnie na takie decyzje czy deklaracje – jak zwał, tak zwał, nie mniej wczoraj Esio powiedział, że jak kiedyś razem zamieszkamy to będziemy się ścierać. A wiesz o co??? O to czy monitor zostawić w tryb czuwania czy nie. Great, prawda??? Ojej, bo ja to straszna jestem pedantka i w ogóle wszystko u mnie ma swoje miejsce i tak dalej, zresztą sam wiesz najlepiej. Jak nie korzystam z komputera to go wyłączam, nawet na 20 minut. Na noc absolutnie nic przy nim nie może się świecić, listwę przepięciową też bym najchętniej wyłączyła, ale nie chcę przesadzać. I o to właśnie będziemy się z Esiem ścierać. O stan czuwania monitora... W jednej rzeczy się zgadzamy. Oboje mamy świra na punkcie wyglądu pulpitu. Jak przypadkiem klikniemy na „szereguj ikony” to bardzo się złościmy, a potem siedzimy i ręcznie je co do milimetra ustawiamy. Porządek musi być, nie??? Się dobraliśmy, a już myślałam, że tylko ja mam taki odchył z tymi ikonami. Trafił swój na swego...
... acha, w tej chińskiej herbaciarni byłe też desery, ale czasu już by nam nie wystarczyło bo oni o 22 zamykają. Poszliśmy więc do McDonalds’a na shake’a i ciastko. Wypiliśmy, zjedliśmy i pojechaliśmy do domu. Mojego rzecz jasna.
Po raz kolejny odpadł obcas, będę musiała go zanieść do szewca. Ale na szczęście blisko już było do domu tak więc wsparta na esiowym ramieniu jakoś pod drzwi zakuśtykałam. Po drodze zahaczyliśmy o Żabkę bo Moje Kochanie miało olbrzymią ochotę na Pepsi.
(Nawet dobrze się złożyło jej resztkami wyczyszczę przypalony garnek. Patent sprzedał mi chłopak Esia siostry, zobaczmy czy poskutkuje...)
I Gary Moore zaczął wygrywać bluesy, świeczka zaczęła pachnieć i dawać takie kojące światło i ciepło. Choć to ostatnie zdecydowanie lepiej wychodziło ramionom Esia. Zauważyłam, że coraz szybciej i spokojniej zasypiam przy nim. Że już wiem, jak się ułożyć, że się boję. Oj nie, przecież mi nie chodzi o to, że ja się Esia boję. Mówię o tym, że miałam problemy z zaśnięciem, a od jakiegoś czasu zauważyłam, że one zanikają. Bardzo mnie to cieszy.
Dziś się nie spotkamy. Ja muszę pozałatwiać sprawy uczelniane, a po południu lecieć na zajęcia. Esio ma kolejne job interview. Jutro i w niedzielę ja się lenię, a on zaczyna zajęcia na uczelni. Jutro też się nie zobaczymy, jeśli będzie zmęczony to w niedzielę też do mnie nie przyjedzie...
Wytrzymam??? Wytrzymam(y). Mam nadzieję. Odpoczniemy od siebie, zatęsknimy. A kiedy w końcu się spotkamy to go czymś zaskoczę. Nie wiem jeszcze czym. Strojem, uczesaniem... Pomyślę. Wczoraj rozmawialiśmy o moich spódniczkach. Chciał żebym mu pokazała jakie mam.
Ja.: Pokażę ci i co??? Będziesz wszystko wiedział.
E.: A chcesz mnie zaskakiwać???
Ja.: No, a nie chcesz być zaskakiwany???
E.: Pewnie, że bardzo chcę. Super...
I ten czas bez Esia spędzę na obmyślaniu kolejnych zaskoczeń. Tylko z myślą o nim i tylko dla niego. On mnie też ostatnio coraz bardziej zaskakuje tym, co mówi. Tylko szkoda, ze ciągle nie mogę znaleźć w sobie tyle odwagi żeby mu powiedzieć...
... jaki spokój w mieszkaniu, nie Eljot??? Radio cicho gra, chłopaki jeszcze śpią. Tak, jakbym była sama ze sobą w swoim mieszkaniu. Deszcz też przemiło stuka w szyby. Aż żal wychodzić z ciepłego domu, ale jak mus to mus. Trzeba jechać do pani dyrektor, potem do dziekanatu, załatwić papiery na kredyt w banku i opłacić w PTTK kurs pilotów i kupić bilet. A przede wszystkim na 16 zdążyć na rozpoczęcie zajęć. Zapowiada się intensywny dzień, ale to dobrze.
Studenci mają zdecydowanie za długie wakacje...
O, Mama wysłała smsa: „Powodzenia w nowej szkole. Nie zapomnij worka z kapciuszkami... Buziaki.”. Hahaha. Kochana rodzinka.
I tak dziś na 16 maszeruję na ulicę Pocztową. Dostanę rozkład zajęć i pewnie już jakieś zajęcia będą. Mam już legitymację i kurcze, nawet sobie Aniele nie wyobrażasz jaka to ulga jeździć na ulgowych biletach. Indeks dostanę jak pani dziekan podpisze, czyli za jakiś czas. I git
Przed zajęciami muszę jeszcze do banku wstąpić co by mi nadal konto studenckie prowadzili, jutro wezmę z dziekanatu druk potrzebny do kredytu. Jak mi go przyznają to będę bardzo happy.
Dobra to teraz czekamy na A. i coś jemy Eljot, a potem oddajemy ostatnim chwilom błogiego relaksu, right???