... w sobotę będę musiała poważnie pogadać z Eśkiem. Przyjedzie do mnie po swoich zajęciach, otworzymy butelkę, zrobimy coś do jedzenia i mu powiem. To, co chcę, powiem jak to jest ze mną naprawdę, dlaczego czasem zachowuję się tak, jak się zachowuję. Że coś mnie blokuje i nie pozwala do końca się odkryć.
Wiem, że taką godzinę szczerości obiecuję sobie nie od dzisiaj, ale jestem to winna i sobie i jemu. Jeśli znowu stchórzę to on może nadal żyć w niepokoju, a ja będę nadal sobie wyrzucać, że mogłam powiedzieć, a milczałam.
Nie chcę tak dłużej.
... bo każdego dnia budzę się bardziej zakochana i bardziej stęskniona. Każdego dnia chcę mieć go bardziej przy sobie, każdego dnia...
Owszem, na szkle pojawiły się rysy. Niewielkie, ale lubię jasne sytuacje i muszę o nich Eśka poinformować. Żeby nie było niedomówień, żeby było dobrze. Wiem, że jemu też na tym zależy. Tym bardziej trzeba porozmawiać.
Zauważyłam, zresztą Esio też i nawet wczoraj mi o tym powiedział, że jak on wychodzi ode mnie to ja smutnieję. No to jest racja, ale powodów mojego stanu jest kilka. Jednym z nich jest oczywiście to, że wychodzi i że przez jakiś czas go nie będzie. Ale do mnie zaczynają powracać wszystkie bolączki i kłopoty, o których zapomniałam. Zresztą to nie jest tylko przy Eśku. Z kimkolwiek się spotykam, z kimkolwiek rozmawiam, zapominam o tym, z czym muszę się borykać, co spędza mi z powiek sen. Kiedy spotkanie się kończy, to wszystko wraca. Znowu śnią mi się rachunki, znowu zaczynam planować jak przeżyć do końca miesiąca za dwie stówy. Moich Znajomych to nie dotyczy. Mieszkają przy rodzicach, nie muszą się o nic martwić. A ja już nie pracuję u B. i nie mam dodatkowych dochodów. No, angielski będę z K. miała, ale to tez za jakiś czas. Teraz czekam aż firma B. będzie miała finansową płynność. A wiadomo jak to jest na początku działalności. Rożnie. Tak więc muszę zaciskać pasa i nie poddawać się.
... ale to wiem ja. dla ludzi z zewnątrz żyję sobie jak królowa na włościach. Z własnym mieszkaniem przynoszącym zyski, bez rodziców, na ładnym osiedlu. Rodzice płacą za szkołę i dodatkowy kurs, sielanka, nie życie. Tylko jakoś nikogo nie obchodzi, że wieczorami, kiedy jestem sama to duszę się od płaczu. Bo już nie mam siły, bo chciałabym żeby ktoś powiedział „nie martw się, jestem obok. Będzie dobrze”. Nie mam nikogo takiego. Tylko E. wykazuje zrozumienie, ona jedna właściwie. I Esio chyba coraz bardziej też, ale jemu muszę też otworzyć bardziej jeszcze oczy.
Wczoraj na urodzinach mojej kuzynki wyszła sprawa Sylwestra. Już jakiś czas temu myśleliśmy o wyjeździe na narty, i to wczoraj powiedzieliśmy „na forum”. A potem, u mnie, jeszcze raz zaczęliśmy rozmawiać. Moje Kochanie zapytał jeszcze raz, ze on tak o tych nartach powiedział, ale może ja bym coś innego chciała robić. Prawda to jest taka, że ja bardzo się na te narty napaliłam, i naprawdę bardzo chciałabym pojechać do tych Czech, ale nie ma szans żebym do grudnia odłożyła 600 złotych, szczególnie bez dodatkowych dochodów. O tym też będę musiała pogadać z Eśkiem. Chociaż tu sprawa jest głębsza, bo ja czuję się jak osoba z zewnątrz, która weszła w jakąś zamkniętą enklawę.
Bo Esio i jego przyjaciele trzymają się razem, mają jakieś swoje ustalone zwyczaje (na witanie nowego Roku chociażby), ja przyszłam znikąd, czuję się nieraz obco. Nie czuję się gorsza, jest mi z nimi dobrze i swojsko, ale czasem czuję, że stoję na uboczu. Jakbym podświadomie się dostosowywała. A przecież to nie na tym ma polegać, prawda??? Muszę mu to wszystko powiedzieć. Koniecznie. Inteligentny jest, to zrozumie. A jeśli nie??? Znowu bredzę.
... przy świecach, kadzidełku i butelce z dobrym trunkiem powinno mi być łatwiej się otworzyć. Mam nadzieję, bardzo tego chcę bo to już mi spokoju nie daje. Wszystko się kumuluje i nienajlepiej na mnie wpływa. Ja się męczę bo nie mogę się otworzyć, a Esio nie wie co się dzieje.
W sobotę... Powinno być po wszystkim. Dobrze, że Mój Mężczyzna zostaje na noc, będę miała dużo czasu, nie będę musiała się spieszyć. Będę mogła się spokojnie zastanowić, zrobić pauzę, pomilczeć, popłakać.
On też nie wyjdzie, zostanie. O, i to jest następna rysa. Bo ja on przychodzi to jest cudownie. Rozmawiamy, pijemy kawę i herbatę, czasem coś przekąsimy. A w końcu robi się namiętnie. Bardzo. I koncert się nie kończy. Nie kończy się bo może jeszcze nie czas, może warto jeszcze poczekać, żeby potem bardziej delektować się muzyką.
Robi się namiętnie, a po chwilach uniesień Esio zaraz musi wracać do domu. Dziwnie się wtedy czuję. Jakbym była tylko przytulanką, czymś/kimś w rodzaju zaspokojenia. Ja wiem, że tak nie jest. Wiem, że na jego wyjście „zaraz po” wpływają czynniki zewnętrzne, ale chcę żeby wiedział jak się czuję. Że też dlatego jest mi smutno, bo ja bym chciała się przytulić, pomilczeć, pochlipać, a on się ubiera i wychodzi. Choć wczoraj przyznał, że samemu mu głupio, że tak się dzieje...
Moja kuzynka, która widziała go wczoraj pierwszy raz na oczy przy przywitaniu zapytała „czyli to jest mąż idealny???”. Potwierdziłam, a Esio smsa na dobranoc podpisał „mąż nie zawsze idealny”, a ja dziś się podpisałam jako nie zawsze idealna żona. I wszystko jest okej. I teraz pozostaje mi mieć nadzieję, ze dziś się spotkamy. Bo jeśli nie to dopiero w czwartek.
... bo przyjeżdża Mój Brat Kochany z dziewczyną w środę. To w czwartek pójdziemy wszyscy na imprezę do miasta. Esio sam chciał to zaproponować, ale go ubiegłam. Może dołączy jeszcze moja kuzynka, wczorajsza jubilatka, z chłopakiem.
Hm, dziś dostałam od niej wiadomość, że mam fajnego męża. Ameryki nie odkryła, ja o tym wiem. Ale mężowi o tym nie powiem, bo się jeszcze rozpłynie... I, co nie najbardziej zdziwiło, A. zaprosiła nas żebyśmy wpadli tak po prostu bez żadnej imprezy. Ciekawe co jej się stało??? Bo jeszcze stanę się zazdrosna...
No, ale wykazuje się jakby inicjatywą, grzechem byłoby kiedyś nie skorzystać. Problem w tym, że my teraz to czasu niewiele dla siebie mamy, jak już się spotkamy chcemy się sobą nacieszyć...
W sobotę... Raniutko wyjeżdża Mój Kochany Brat, wieczór będzie tylko dla mnie i Esia. Dziś wybieram się do lekarza do „witaminki”. Mąż wydał polecenia „zjeść dropsa o nazwie poniedziałek”. Zobaczymy.
A kiedy on wczoraj wyszedł, położyłam się i wyłam w poduszkę jak głupia. Z żalu, z zakochania, z tego wszystkiego co chcę powiedzieć. I z tego, jak bardzo chcę to wszystko z siebie wyrzucić.
Proszę, trzymajcie w sobotę kciuki, dobrze???
... zasnęłam z misiem, którego dostałam od Brata, mięciutkim, brązowym lwem.
Za dwa tygodnie zaczynam kurs pilotów. Zadzwoniła Mama, powiedziała, że najwyraźniej w zaistniałej sytuacji muszą się przygotować na opłacenie go. Wiedzą, że dla ten papier jest bardzo ważny, że bez niego ani rusz. Jestem im za to bardzo wdzięczna, ale już nie mam sumienia. Dlatego zapominam o narciarskim Sylwestrze. Chyba, że stanie się bliżej nieokreślony cud...
Ale najważniejsze żeby Esio był blisko, right???
Wczoraj z N. obejrzałyśmy „Nigdy w życiu”, zastanowiłyśmy się nad mieszkaniem z chłopakiem (ona ma chyba ochotę wynająć coś ze swoim J.), zjadłam przyniesione przez nią ciasto i się rozstałyśmy. Ale dziś zaprosiła mnie i Eśka na bankiet do Teatru Poslkiego. O ile coś się będzie tam działo. A poza tym mamy szansę na darmowe odchamianie. Czekamy więc dziś na smsa...
Jak nie dziś to w czwartek zobaczę Ukochanego dopiero, to tak długo... Chyba, że po raz kolejny zmieni mi się plan na uczelni.
No w każdym razie chcąc umilić Ukochanemu ponure dni jesienne wysłałam mu drogą pocztową zwykłą kartkę. Na niebieskim tle jest żółciutki Tweety, szeroko uśmiechnięty i oznajmiający, ze ta kartka jest na poprawę humoru. Esio się niczego nie spodziewa, jestem bardzo ciekawa reakcji. Tym bardziej, że na kopercie w polu nadawcy napisałam, że przesyłkę nadał Poprawiacz Humoru.
... mam trochę latanie po mieście. Biblioteka, Instytut, Pan Doktor... Po południu ćwiczenie pisania cyrlicą i wymawianie poszczególnych liter.
Muszę wypożyczyć książki, szczególnie z historii i literaturoznawstwa są tego dwie listy. Najgorsze, że łaciny i podręcznika do praktycznej nauki nigdzie nie ma. A kasy na nowy nie posiadam. Tym bardziej, że bank ściągnął pieniądze z konta mojego Taty i wirtualnie przesłał je na moje. Taty konto zubożało, a na moim nic nie ma. Rodzice zrobili nie małą aferę bo to już nie pierwszy raz się dzieje coś takiego, ciekawe co z tego wyniknie.
Wypożyczę też wiersze Anny Achmatowej. Kiedyś czytałam jakąś książkę Marty Fox i tam znalazłam fragment jednego wiersza Achamtowej, zachwyciłam się. dlatego nie wyjdę dziś z biblioteki bez jej tomiku. Tym bardziej, że poetka rosyjska, a więc jak najbardziej „kierunkowa”.
A w przyszłą sobotę J. L. Wiśniewski podpisuje w Empiku „Los Powtórzony”. Niech podpisuje, mi podpisze „Samotność...”. Tylko niech Esio zapomni mi ją przynieść, nawet czytać jej nie zaczął. W końcu naprawdę skończy się tak, że razem ją przeczytamy. Opatrzoną podpisem autora. Eh...
... Esiowi to będę jeszcze musiała przeczytać artykuł z najnowszego „Zwierciadła” o lęku przed bliskością. Eichelberger z Jastrunem odnoszą go niby do mężczyzn, ale ja tam znalazłam siebie. Ta ich rozmowa jest o mnie. Już wiem dlaczego się boję, dlaczego zachowuję się czasem zupełnie inaczej niż bym chciała i działam sprzecznie ze swoimi uczuciami. Ze strachu przed bliskością, przed wyśmianiem, niezrozumieniem. U mnie jeszcze dochodzi maska, skorupa, którą przez dwa lata, skazana na samodzielność, sobie wytworzyłam. Żeby nie dać się skrzywdzić, żeby nie pokazać, że mi źle, ze się boję, że nie mam siły. Trwałam w przeświadczeniu, że jestem skazana na siebie, że nie ma nikogo, kto może mi pomóc, kto mnie zrozumie. Że muszę poradzić sobie sama, że nie ważne jak jest źle muszę być silna...
Jestem tym zmęczona.
W sobotę pozbędę się tego balastu. Zamknę moją Przyjaciółkę Gulę w słoiku i mocno go zakręcę.