Komentarze: 6
Nie ma idealnych bajek, nie ma też idealnych związków. Mój i Esia może wydawać się nieskalany niczym, żadną kłótnią, ostrzejszą wymianą zdań, cichymi dniami. Przez 7 miesięcy (nie liczę jego wyjazdu) coś takiego nigdy nie zaistniało. Do dzisiaj.
Po powrocie z lodowiska usłyszałam, że „coś jest nie tak”. Czułam to od dawna. On najwyraźniej też, według niego zaczęło się w tamten poniedziałek, kiedy żegnać mieliśmy wyjeżdżającą M. Powiedział, że coś w nim drgnęło, że coś się zablokowało, ze nie wie co to jest. Spytałam czy to moja wina, czy to z mojego powodu, czy zrobiłam coś nie tak, czy jest mu ze mną źle. Usłyszałam, że przyczyny nie mam szukać w sobie, ale w nim raczej. Że się boi, że jego była też miała fochy, że boi się, że będzie mnie krzywdził takim swoim zachowaniem strachem (???).
Płakałam, wizje wszelakie też się pojawiły. Zostały zaraz zagłuszone i przyciszone przez Słowa Dwa, przez zapewnienia, że nikogo jeszcze takim uczuciem nie darzył, że zależy mu, że mam się nie martwić, ze będzie wszystko dobrze. Ale jednocześnie, że musimy przystopować, że na razie na noc zostawać nie będzie – co nie znaczy, że nie lubi koło mnie zasypiać/budzić się, czy przytulać. Zapytałam wobec tego w czym rzecz. Usłyszałam, że przestraszył się mojej reakcji w czwartek, kiedy płaczem go przywitałam i tego, że czuję więcej niż on. A co ja mam zrobić z tym, że się zakochałam i pokochałam, co??? Przecież nie ochłodzę nagle swoich uczuć, przecież...
Bo ja wiem, że też jestem winna. Bo zazdrość zazdrością, ale moja przechodzi czasem w zaborczość a to już nie jest zdrowe. Przy czym poznać tego po sobie nie daję. No, może tyle, że mina mi rzednie i tracę dobry nastrój. Przecież nie mam go na wyłączność, przecież muszę się nim dzielić z jego rodziną czy przyjaciółmi. Hm, zdaję sobie z tego sprawę doskonale – po fakcie niestety, kiedy jego już nie ma, a ja zostałam z załzawionymi oczami.
Usłyszałam, że on się boi. Że może wstać, że może mieć dobry nastrój, a w ciągu dnia nagle ten pozytyw cały mu spada i zaczynają go nawiedzać różne myśli. Łącznie z takimi, że kiedy będziemy ze sobą długo, albo dłużej niż długo, a do niego przyjdzie strach to może mnie skrzywdzić mówiąc, że nie możemy razem dalej być. Że jeśli kiedyś będziemy chcieli stworzyć rodzinę to on nie będzie umiał jej stworzyć. Cały czas jednocześnie zapewniał, że będzie dobrze, ze to mu przejdzie, że mu zależy, że kocha...I ze ja nie mam chcieć w to wierzyć, ale mam w to wierzyć i to wiedzieć. A ja ufam, że tak będzie...
Wiecie, w gruncie rzeczy czułam jakieś napięcie, jakąś nie taką energię, ale odganiałam to od siebie, nie mówiłam bo po co??? Przecież wszystko jest okej. I na tym polega błąd, na tłamszeniu w sobie i nie mówieniu. Wiem, że nie chcę żeby było źle, chcę żeby było dobrze. Może za długo było dobrze, może w końcu coś musiało wybuchnąć... Choć ciężko to nazwać wybuchem, chyba że mojego płaczu.
Usłyszałam... Potem przeczytałam... Poczekam do niedzieli...
Przecież ja chcę tak mało, malusieńko. A może nawet mniej... Ale może za bardzo...