Komentarze: 6
Podobało mi się. Musiałam wstać w środku nocy, wróciłam przed 19, ale mi się podobało. Na pamiątkę przywiozłam sobie drewniane coś, w czym Japończycy pija sake. Bo to impreza dla nich właśnie była, z racji otwarcia jakiejś fabryki.
Mam nadzieję, że na tym moja przygoda z cateringiem się nie skończy.
Przywiozłam też trochę wędlinki dla kocięcia, po szaszłyku i kurczaczej piersi dla mnie i Ukochanego, trochę owoców. Po co się miało zmarnować, prawda???
Esio przyjechał po mnie, wchodzimy do domu, chcemy otwierać drzwi a tam kartka, że kociątko jest u sąsiadów piętro wyżej. Od razu tam poszłam i okazało się, ze Fiodor chodził sobie po korytarzu, czyli że musiał wyjść razem ze mną z samego rana. Biegał po klatce schodowej, aż pan C. Zabrał go do siebie.
Już w domu poryczałam się jak głupia. Jeśli kota nie umiem dopilnować to co będzie w przyszłości z dziećmi???!!! Ukochany wieszał półkę (super wygląda), szaszłyki i piersi grillowały się w piekarniku, a ja z kocięciem na rękach zadzwoniłam do Rodziców i Brata. Wtedy dopiero tak się rozpłakałam, że nie mogłam nic mówić. Ukochany mnie też nie pożałował i nakrzyczał, że jestem nieuważna, że mam mieć oczy dokoła głowy. A mnie wypełniały wyrzuty sumienia, że jestem złą panią dla kocięcia, że może u kogoś innego nie miałby tylu przygód.
W końcu Fiodor obwąchawszy każdy, ważniejszy kąt zaczął polować na swoją myszkę. Ukochany wziął mnie w ramiona i zrobił dziką rzecz, ale cholernie przyjemną.
A potem zasnęłam, zmęczenie wyszło. A kociątko ułożyło się tuz przy mnie. Mam nadzieje, że mi wybaczyło...