... zapaliłam kadzidełko THE SUN, włączyłam album „Chill out in Paris vol.2” z nadzieją, że odegnam myśli, które budziły mnie w nocy.
Muszę przedsięwziąć jakiś dobry plan finansowy, ale najpierw muszę go nakreślić. Będzie ciężko. AVON, o ile będzie jakiekolwiek zyski przynosił to wydam je na przewodniki „Wyborczej” bo w bibliotece pilota musi coś być przecież, a takie w księgarni to i stówę potrafią kosztować. Nawet, jeśli jeszcze nie jeżdżę, to zamierzam zacząć w niedługim czasie.
Poza tym wisi jeszcze nade mną dług w postaci klatki dla kocięcia, którą kupił Ukochany. I chociaż wiem, że jemu akurat mogę oddać jak już naprawdę będę miała to jakoś źle się czuję bo nie lubię być winna komuś czegokolwiek, a zwłaszcza jeśli chodzi o kasę. Nawet jeśli tym kimś jest Ukochany, mówiący o sobie „twój mąż”.
No i Fiodora trzeba będzie ostatni raz zaszczepić w październiku, muszę odłożyć z pięćdziesiąt złotych.
I ząb mnie zaczął pobolewać, szykuje się wypełnienie (znaczy jego prawdopodobieństwo), tylko nie wiem za co. A mam obawy czy decydować się na bezpłatną plombę. Zresztą jeśli chodzi o zęby to od razu mam wizję leczenia kanałowego, a ostatnio nawet wstawiania koronek – do dwóch się przymierzam od roku, od kiedy ząb się ukruszył, potem wypadł, a dentystka stwierdziła, że potrzebne będą dwie – wydatek rzędu 700 PLN.
W dodatku, podczas wycieczki z Eśkiem do jego babci (wątpię żeby cel podróży, albo ona sama miała jakiś wpływ na wypadki), gdzieś tak w maju ukruszył mi się kolejny, przez kawałek snickersa. I jak tu się nie załamać.
Słabość zębów odziedziczyłam po Mamie, ona się właśnie szykuje na jakąś poważną wymianę – Tata i Najlepsiejszy Brat śmieją się, że nasza Mama kochana będzie miała hollywoodzki uśmiech. Tylko, że ona jest logopedą i musi mieć ładne zęby, moich ubytków póki co (i oby jak najdłużej) nie widać.
A może ten ząb to ze stresu, bo i egzamin i te myśli kłębiące się...
Moje pytanie brzmi – praco gdzie jesteś???
Wczorajsze „Rozmowy w toku” znowu mnie natchnęły. Jednym z gości była Bożena Batycka, która kilkanaście lat była „tradycyjną kobietą”. Stworzyła cudowny dom, pachnący obiadem i ciastkami, wychowywała dzieci, dbała o męża. Dopiero, jak dzieci jej podrosły i zaczęły żyć własnym życiem pomyślała o sobie, i kurcze udało jej się. I wygląda na strasznie ciepłą kobietę... Tak sobie pomyślałam, że może to coś dla mnie – taka rola tradycyjnej kobiety. Skończyć studia, potem zająć się domem, a potem pomyśleć co można stworzyć dla siebie.
Ja już wiem co bym stworzyła...
„Mężowi” napisałam żeby przyniósł coś dobrego bo dzień zaczęłam od zbicia talerza. Chyba był któregoś z chłopaków, ale cóż moja taca, którą dostałam od Mamy jako talerz na śniadanie (a była śliczna i bardzo ją lubiłam) też gdzieś nagle wsiąkła. I jakoś nikt nie wie gdzie, jak i kiedy. Wrrr...
... łapię się na tym, że wchodzę rano do kuchni i chciałabym żeby Najlepsiejszy Brat już przyjechał tu na studia, żebyśmy już razem byli w mieszkanku. A najlepiej we trójkę – ja, Ukochany i Najlepsiejszy Brat. Ale nie poradzimy sobie finansowo, chyba, że wyjedziemy do Londynu. Tylko, kiedy to będzie... Za dwa lata najprędzej.
Choć, jeśli Najlepsiejszy Brat przyjedzie to już będzie coś.
THE SUN chyba podziałało. Na kocurka też, bo pozbawił prawie wszystkich płatków moją piękną, zasuszoną już, urodzinową różę od Ukochanego.
Plany na wieczór??? UKOCHANY!!! Może „Uciekające kurczaki”, dłubanie słonecznika, a potem się przytulę.