Archiwum 12 września 2004


wrz 12 2004 Modlitwa. Prośba.
Komentarze: 4

Panie Boże, Szefie Mojego Anioła Stróża, Tato...

 

.. znowu jak trwoga to do Boga...

 

Tak nie powinno być, źle się czuję z tą świadomością.

 

Przepraszam Cię, że zboczyłam z Twojej drogi, ze się zawieruszyłam (nie powiem, że się zgubiłam bo chyba tak nie jest, tak mi się przynajmniej wydaje). Przepraszam, że nie mam tyle Wiary żeby na tą ścieżkę wrócić.

 

Przepraszam, że nie potrafię się modlić. Przepraszam, że nie umiem, a może raczej nie widzę sensu w klepaniu wyumianych na pamięć formułek, które były potrzebne do Pierwszej Komunii.

Ale z drugiej strony, Powiedz Boże, czy chcesz żeby bezmyślnie mówić te wszystkie zdania??? Czy chcesz żeby bez zastanowienia wyklepać 4 podstawowe modlitwy i z mniej lub bardziej czystym sumieniem położyć się spać???

 

Wiem, że robię źle. Wiem, że zapomniałam się modlić. Ale wolę z Tobą porozmawiać niż „odbębnić” to, czego mnie kiedyś nauczono. Znam te modlitwy, szepcze je nie jeden raz, ale nie umiem się modlić. Czy już nie umiem??? czy może zapomniałam jak to robić???

 

Nie jestem święta, nie – potrafię grzeszyć...

 

I grzeszę. A wiesz co jest w tym moim grzeszeniu najgorsze??? Że z pełną świadomością robię przed każdymi świętami Rachunek Mojego Sumienia (mniej lub bardziej zgody z „szablonem” w książeczce do nabożeństwa), następnie idę do Spowiedzi, odmawiam pokutę, a  niedługo potem na nowo popełniam te same grzechy.

Z pełną świadomością tego, co robię. i jest mi z tym źle. Myślę, że źle jest właśnie dlatego, że mam świadomość swoich czynów. Nieczystych do końca. I wiem, że cię tym ranię, a mimo to nie robię nic (a przynajmniej nie wiele) by to zmienić.

 

Przepraszam Cię.

 

Przepraszam Cię, że Cię nie odwiedzam. Kiedy ostatnio u Ciebie byłam??? W Boże Ciało??? Chyba tak. Dawno. Dużo czasu upłynęło od tego momentu.

Przepraszam, że codziennie przechodzę obok Twojego Domu a nawet na chwilę nie wstąpię. Przepraszam, że nie odwiedzam Cię wraz z tysiącami innych w niedziele.

Hm, wiesz dobrze, że jeśli raz do Ciebie przyjdę to przychodzę do Ciebie przez jakiś czas. Wiesz, widzisz, że siedząc w ławce płaczę. Nie wstydzę się tych łez, chcę płakać, chcę się Tobie wypłakać.

 

Wychodzę od Ciebie czystsza, jest mi lżej... Wobec tego dlaczego tak rzadko Cię odwiedzam, hm??? Pomóż mi się odnaleźć, proszę. Weź mnie za rękę i pomóż odnaleźć Moją/Twoją drogę.

 

Jak śpiewa Grammatik „są takie chwile gdy ufa się już tylko Bogu...”

 

To prawda, w codziennym pyle zapominamy o Tobie. Nie jestem w tym odosobniona. A jak zaczynamy się bać, ogarniają nas niepokoje to nagle sobie o Tobie przypominamy.

Osobiście mam z tego powodu wyrzuty. Szczere wyrzuty sumienia mam. Że tylko kiedy mi źle, albo kiedy się boję, niepokoję o coś, czegoś potrzebuję to przychodzę do Ciebie. Ale nawet wtedy nie pukam do twojego Domu...

 

... chociaż Ty mieszkasz wszędzie, nie trzeba odwiedzać Twojego Domu żeby Cię spotkać.  Podobno najważniejsze żebyś mieszkał w nas. Ale nawet o to(czasem) trudno...

 

Przepraszam Cię, że Wątpię, że w swej maleńkości nie zauważam Twojej Dobroci i tego, co dla mnie robisz. Przepraszam, że tak mało z Tobą rozmawiam, że uciekam do Ciebie najczęściej w chwilach smutku i zwątpienia.

 

Proszę Cię o Wiarę, Nadzieję i Miłość... I żebym już się nie bała...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 12 2004 Syndrom.
Komentarze: 6

Już to wiem. Już to zrozumiałam, już to do mnie dotarło.

 

Mam syndrom/kompleks (jak zwał, tak zwał – wiecie co mam na myśli) wyjeżdżającego ojca.

Dotarło to do mnie kiedy wracałam dziś pociągiem od A. Nie okazuję Esiowi tyle ciepła i czułości, ile bym chciała. Nie okazuję bo się boję. Boję się, że kiedy zaakceptuję jego obecność to on zaraz znowu wyjedzie. Znowu go nie będzie...

 

A ile można czule gładzić ekran monitora podczas oglądania wspólnych zdjęć. Jak długo można czekać, jak długo można tęsknic. I jak bardzo.

 

Kto, jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć najlepiej – pewnie odpowiecie.

 

Do cholery jasnej!!! Długo można. I bardzo.

 

Bardzo.

 

Mam syndrom/kompleks cholernego wyjeżdżającego ojca. Ze wszystkimi jego „objawami”. Strachem o bezpieczną podróż, radością że już jest cały na miejscu (Esio jeszcze nie napisał, że jest w Złotych Piaskach. Ile tam się jedzie z Rumunii, co???).

 

... z całym niepokojem i z całą tęsknotą mam syndrom wyjeżdżającego (cholernego) ojca. Wraca, trochę go jest, trochę go mam i nagle znowu znika.

 

A ja znowu „w strugach deszczu rozpływam się, usta drżą i czuję lęk, po mej twarz wolno tak toczy się kolejna łza...”

 

...i już nawet jej nie ścieram... niech płynie... i następne też.

 

Niech w końcu dadzą jakiś znak...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
wrz 12 2004 Pechowy pociąg.
Komentarze: 2

(Mała retrospektywa)

 

Spóźniałam się na pociąg.

Jeszcze przed wyjściem z domu sprawdziłam rozkład jazdy w Internecie. Jak byk godzina odjazdu była o 11:47. Wchodząc na dworzec zerknęłam na tablicę odjazdów i bardzo się zdziwiłam, że nie było na niej żadnej wzmianki o pociągach do Jelcza. W gablocie przy wejściu na peron godzina odjazdu była o 11:17!!! Wow!!!

Następny pociąg miałam mieć o 13:08. super, półtorej godziny czekania. Kupiłam bilet i zadzwoniłam do A., że przyjadę następnym pociągiem.

 

Na przeddworcowym straganie kupiłam ślicznego, błękitnego aniołka (potem A. powiedziała, że trochę jest podobny do mnie bo ma taką zamyśloną buzię). I jest podobnie, jak w wierszu Ewy Sonnenberg. Tylko, że ona kupiła kryształowego słonia, a Esio mojego aniołka zobaczy trochę później niż w przyszłym tygodniu. A może jednak w przyszłym???

 

Siedząc na pustym peronie złapałam się na tym, ze podświadomie wypatruję wśród przechodzących ludzi twarzy Esia...

W zakamarkach, w splotach ulic...

On teraz jedzie ze swoją siostrą i przyjacielem do słonecznych Złotych Piasków. I jeszcze nocować będą w „mojej” Rumunii. A ja tak marzę żeby tam pojechać...

Hm...

 

Dobrze, że miałam ze sobą książkę, przynajmniej mogłam zająć czymś myśli.

 

Godzina 14. Nadal siedziałam na dworcu, tylko peron zmieniłam. Okazało się, że pociągu o 13:08 nie ma. To znaczy jest, ale tylko od poniedziałku do piątku. Rewelacja po prostu. Następny miałam o 15:37. wściekła już chciałam oddawać bilet i pojechać do A. w innym terminie. Ale zadzwoniłam do niej, a ta poradziła mi sprawdzić rozkład jazdy autobusów. Żaden nie pasował.

Czekało mnie kolejne półtorej godziny na dworcu.

 

Zabawne, ale kiedy przechodziłam przez dworzec PKS do Informacji przez krótką chwilę poczułam się jak wtedy, kiedy odprowadzałam Esia do autokaru. Zobaczyłam siebie duszącą łzy i uśmiechniętą na zewnątrz. Zobaczyłam odjeżdżającego Esia, machającego mi zza szyby. Widziałam jak macham do jego siostry i kolegów stojących na przystanku po drugiej stronie ulicy. Widziałam siebie w autobusie wiozącym mnie do domu ze łzami w oczach.

To już przecież minęło...

 

Zapragnęłam zobaczyć Esia. Zapragnęłam się do niego przytulić. Otworzyłam portfel. Ze zdjęcia uśmiechał się Esio... Mój Esio...

 

Godzina 15. Ciągle jeszcze siedziałam na dworcu. Jeszcze chwila i podstawią pociąg. Jest cicho, prawie nie ma ludzi. Na tą chwilę ciężko powiedzieć, ze to dworzec międzynarodowy. Przed chwilą odjechał pociąg pospieszny dokądś. Hm, uwielbiam to podniecenie towarzyszące podróży. Jakiś niepokój, kiedy pociąg jeszcze stoi i ogarniający spokój kiedy rusza. Przesuwają się kolejne obrazy, ucieczka do innego świata...(???).

 

Wzięłam ze sobą „Los powtórzony”. Momentami miałam ochotę przytulić się do Esia. I nie tylko przy erotyczno-zmysłowych fragmentach.

A kilka chwil później dostałam smsa, że są już w Rumunii, że podróż się ciągnie i że Esio tuli się do mnie mocno. I buziole przesyła. (Te buziolki to odgapił ode mnie Odgapiacz jeden...)

Niesamowite uczucie, kiedy w środku dnia, bez zapowiedzi pojawiają się kosmatki w myślach. Czasem ciężko wytrzymać. Ale za 2 tygodnie je odkosmacę (w sensie, ze urzeczywistnię), albo ukosmacę jeszcze bardziej.

Jedno i drugie rozwiązanie wydaje mi się bardzo przyjemne.

 

U A. było bardzo przyjemnie. Tylko nie mogłam oprzeć się wrażeniu, ze o Esiu słucha z lekką zazdrością. Esio ideałem nie jest (takich nie ma przecież), ale jak poznałam chłopaka A. to takie wrażenie odniosłam.

Facet mojej chyba przyjaciółki traktuje ją trochę jak władca i despota.

 

Na chwilę poszliśmy do knajpy. W momencie, kiedy dosiedli się jego koledzy A. jakby zeszła na dalszy plan. Tak przecież nie powinno być, on przyszedł z nią i to ona jest ważna w tym momencie. (Potem A. mi powiedziała, że przy kolegach jej chłopak się zmienia). W dodatku zostałam wciągnięta do kretyńskiej dyskusji na temat piłkarzy. Nie wiem nawet do czego ona prowadziła, ani co A. (chłopak A.) chciał mi udowodnić. Poza tym on o jego koledzy nie zwracali uwagi na to, co mówimy tylko zmawiali kolejne piwa i kolejne coca cole. Aż w końcu nie wytrzymałam i mimo, że widziałam ich pierwszy raz w życiu powiedziałam co myślę. A myślałam tak. Skoro mówię, że dziękuję za piwo czy colę to chyba wyrażam się na tyle jasno, żeby być zrozumianą. I chciałabym żeby to uszanowali. A oni zaczęli gadać, że jestem za bardzo nerwowa. W takim razie oni mnie nerwowej nie widzieli.

 

Poza tym papierosy. Jestem córką palacza i palący mężczyźni wrażenia na mnie nie robią. Pod warunkiem, że nie dmuchają na mnie rzecz jasna. Esio zawsze stara się robić to dyskretnie, kiedy jest u mnie wychodzi na balkon, na ulicy przechodzi na moją drugą stronę żeby jak najmniej na mnie dymu leciało.

Chłopaka A. wcale nie obchodziło, że jego dziewczyna nie pali, że może nie mieć ochoty wdychać śmierdzących substancji itp. Moja kumpela zapytała się czy Esio miałby coś przeciwko gdybym ja zaczęła palić. Opowiedziałam, że dla niego to jest moja sprawa i on nie może mi zabronić lub nie. Tak powiedział. Powiedział też, że jedynie nie pozwoliłby mi zapalić ze swojej paczki – musiałabym kupić sobie własną – bo gdybym wpadła w nałóg to on by miał do siebie pretensje. Taki jest Esio.

 

Poza tym on mnie szanuje, kiedy idziemy gdzieś razem to ja jestem najważniejsza. Daje mi też odczuć, ze jest przy mnie, że jest obok. Mocniej przytrzyma rękę, przytuli, cmoknie włosy.

Jeśli chce się umówić z kumplami ja to rozumiem i życzę dobrej zabawy.

 

Przecież jeśli chłopak A. chciał pogadać czy pobawić się z kumplami to albo mógł nie umawiać się z dziewczyną, albo odprowadzić ją do domu i wrócić do kumpli. To zaledwie 10 minut drogi.  A on zrobił wielkie halo z tego, że miał oddać jej klucze, które dała mu do schowania. Ja się czułam niezręcznie, ona się czuła niezręcznie, a on był obrażony.

Do domu nas nie odprowadził.

 

...............................................

 

Jestem już w domu. Piję czerwoną herbatę z esiowego kubka, podjadam czekoladowe markizy i staram się nie myśleć. Podróżnicy nie dają znaku od 10 rano. Ale w końcu brak wiadomości to dobra wiadomość, prawda???

 

Kiedy wjeżdżałam do Wrocławia dopadła mnie chandra. Zobaczyłam autobusy z nazwą przystanku końcowego, przystanku Esia. Łzy się zakręciły. Jak ja bardzo chciałabym się przytulić teraz do niego!!!

Jak bardzo chciałabym przy nim zasnąć, a rano się obudzić!!! Tak bardzo...

 

Mężczyzna stojący przy wyjściu z dworca był łudząco podobny do Mojego Kochania. Tylko starszy był o jakieś 10 lat i jeszcze kilka różnic dałoby się zauważyć. Tęsknota za Esiem znowu zabolała. Bardzo zabolała.

 

Widzę jego twarz, wciąż brakuje mi słów...

 

Gdy go nie widzę to wzdycham i płaczę I tracę zmysły kiedy go zobaczę A gdy go dłużej nie oglądam kogoś mi bardzo braknie Kogoś widzieć żądam I w myślach sobie odpowiadam na nie zadane pytanie: że to jest  miłość i to jest kochanie...

 

Zdjęcia. Uśmiechnięte twarze, przytulenia... Moje łzy... Markizy już się skończyły, herbata wypita.

Hm, zauważyłam, ze blizna, która została mi oparzeniu (jak piekłam ciasto ze śliwkami dla Esia to dotknęłam gorącego  piekarnika) zaczęła się zaskórzać. Najpewniej to od Esia pocałusków. Muszę mu koniecznie o tym napisać...

 

Esio... Czulej dotknąć by się chciało, czulej nazwać i czulej powiedzieć. Mogę tylko pisać smsy, póki co...Każde spojrzenie na zdjęcie, każde przypomnienie powoduje, ze mam ochotę wysłać tylko dwa słowa „Kocham Cię...”.

W końcu nie wytrzymam.

I myśli mam coraz bardziej niesforne. I tak przyjemnie kosmate, że motyle mi dziury w brzuchu wiercą. I nawet kupiłam różową sexy gąbkę do kąpieli... Zamierzam ją „wykorzystać” po koncercie Bajora. Bo jeśli nie uda nam się wejść do Teatru Polskiego to zaaranżuję taki nasz własny, mały domowy...

 

Kocham Cię Esiu!!! Kocham Cię, słyszysz???!!!

 

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :