Komentarze: 5
Dziś się wyspałam. Przespałam całą noc bez żadnych przerw. Spałam od 1:30 (bo jeszcze z Z. rozmawiałam on-line) do 7:30. NARESZCIE!!!! Jakie to cudowne uczucie się wyspać. Wstałam w bardzo dobrym humorze. Śmiałam się do sama do siebie – nawet nie wiem z czego. Pozytywny dzień. Rozdawałam uśmiechy!!! WOW!!!
Czasem wydaje mi się, że żyję jak we śnie. Jakbym się unosiła nad powierzchnią. Prawdą jest, że w pewnej części żyję we własnym świecie. Bo ja trochę inna jestem. Z. mówi, że jestem normalna – nie inna. Ale Z. nie zna prawdziwej, codziennej mnie. Nikt mnie tak naprawdę nie zna. Naprawdę jaka jestem nie wie nikt...
Prawdą jest, że WY, którzy tego bloga czytacie, znacie mnie lepiej nawet od mojej przyjaciółki P. Myślę, że może nawet lepiej ode mnie samej. Kilka dni temu Z. zapytał się ile jest osób w Rzeczywistym Świecie, które czytają mojego bloga. O znajomych pytał. NIE MA TAKICH OSÓB. Ten blog jest WIRTUALNĄ częścią mojego „JA”, jest WIRTUALNĄ częścią mojego ŻYCIA. W 100% jest prawdziwy, ale WIRTUALNY. Tak jak i ja jestem WIRTUALNA.
Parafrazując wczorajszą wypowiedź Z. – twierdzi on, że jestem pozytywna, że pokazałam, że na świat można patrzeć inaczej, lepiej. Trochę się zdziwiłam bo to ja jestem niedowiarkiem, którego trzeba przekonywać, że świat nie jest taki do końca zły. Bo powiem WAM, Kochani, że czytacie bloga INDYWIDUALISTKI, trochę CZAROWNICY, DZIEWCZYNY z „INNEGO ŚWIATA”. Być może i OUTSIDERKI poniekąd. Znacie WIRTUALNĄ mnie. ŚWIAT WIRTUALNY jest ogłupiający, oślepiający kolorami, kuszący. To, co Wirtualne NIGDY nie będzie Rzeczywiste. Z drugiej strony Rzeczywistość jest tak ABSURDALNA, że przez to Wirtualna.
Żadne z moich marzeń jeszcze się nie spełniło. Ale kiedyś nadejdzie taki dzień – ja wciąż w to wierzę... Bo mimo moich depresyjnych nastrojów, które czasem mnie nachodzą zasłaniając radości, uśmiechy i słońce to myślę, że jest tak, jak w tej piosence: „ŚWIAT NIE JEST TAKI ZŁY, ŚWIAT NIE JEST WCALE MDŁY, NIECH NO TYLKO ZAKWITNĄ JABŁONIE...” Moje jeszcze nie zakwitły, ale pewnego słonecznego dnia...
Byłam dziś u B. Miałam zostać na noc, ale w ostatniej chwili coś jej się pozmieniało i ostatecznie po 14 byłam w domku. Patrząc na małego T. coś we mnie drgnęło. Może instynkty się budzą??? Rozczuliłam się. Obejrzeliśmy cudowną bajkę „Mustang z Dzikiej Doliny”. Potem mały kazał zbudować sobie z Lego stajnię. Następnie rysowaliśmy pociągi, duchy (!!!) i windy (!!!). Oglądaliśmy też po raz nie wiem już który „Shreka” i Grincha. T. uwielbia te bajki. Ja pozostaję wierna Gumisiom. I jeszcze takiej jednej bajce, produkcji norweskiej o skrzatach. Miały wysokie, spiczaste, czerwone czapki. Były tam też trolle. Duże, włochate i miały czerwone, kartoflowate nosy. Kto pamięta tą bajkę??? Czy tylko ja??? Skoro już wspominam. Ja osobiście tego nie pamiętam, ale moja mama za to bardzo dobrze. Mogłam być 3-4 letnim brzdącem kiedy rodzice zabrali mnie pewnej niedzieli na tzw. Poranek do kina OKO. „Przygody błękitnego rycerzyka” – mama nawet melodię wiodącą potrafi zanucić, ale cóż była chórzystka. Ja chyba byłam za mała żeby cokolwiek zapamiętać. Majaczy mi się tylko mgliście postać rycerzyka... Chyba czapeczkę jak kwiat konwalii miał, ale czy na pewno???
Dzwoniła mama. Mój brat zaczyna piąć się po szczeblach kariery. Nie tylko gra koncert we Wrocławiu i ma szansę na trwały sponsoring. Okazało się, ze kiedy miał koncert w B-stoku to był to jakiś konkurs, o którym oni nie wiedzieli. Nie wygrali co prawda, ale... Ale jakaś hip-hopowa gazeta ogólnopolska się zainteresowała i napisze o nich spory artykuł. Nie mogę wyjść z podziwu. Chociaż tata zapowiedział, że P. wraca z wrocławskiego koncertu i zabiera się za naukę. Ale przecież on się wcale źle nie uczy. Przeciwnie. Jak na poziom szkoły i profil klasy to idzie mu świetnie. No, ale tata może ma ambicje żeby wykształcić następnego profesora. Z córką nie wyszło, to może chociaż syn obejmie schedę... W każdym razie dumna z mojego brata jestem. Bardzo dumna.
Moja flatmate A. pojechała ze swoim chłopakiem do Austrii na narty. Wyjechali wczoraj wieczorem, wracają koło 20 lutego. Zazdroszczę im. Marzy mi się wyjazd w dzikie Bieszczady. Nigdy nie byłam, a jest tam pięknie. Eh! Może latem się uda... Chociaż Sopot kusi, oj kusi. Chociaż nie... On mnie WOŁA! Najchętniej spakowałabym się i pojechała pierwszym pociągiem. Ale „ten brak kasy tak dolega”, rachunki trzeba zapłacić... W wakacje marzy mi się wyjazd w ustronne miejsce. Może być samotny, kilkudniowy pobyt w gospodarstwie agroturystycznym na Lubelszczyźnie (najchętniej w Wojciechowie) albo w Bieszczadach właśnie. W góry raczej sama nie pojadę toteż zostaje Lubelskie z jego cerkwiami, wspaniałą drewnianą, architekturą i regionalnymi świętami. Kiedyś dużo czytałam o tym regionie przy okazji jakiegoś referatu z Organizacji Turystyki. Zachwyciłam się i zapragnęłam pojechać, zwiedzić... W ubiegłym roku zupełny przypadek rzucił mnie do Sopotu. Zakochałam się w atmosferze, klimacie miasta. Ono we mnie siedzi.... Może to jest „moje” miejsce???
A tak na marginesie to ja w PRZYPADKI nie wierzę. Wszystko jest gdzieś zapisane, zaplanowane. Ktoś nad TYM panuje i w odpowiednim momencie wciska odpowiedni guzik. Bo to co nas spotyka ma spotkać właśnie nas. Ludzie, których spotykamy to właśnie Ci, których mamy spotkać. Od urodzenia mamy to wpisane w nasze CV.
„Ludzie najczęściej śpią nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie. Żyją śniąc. Nie budząc się zawierają małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają, nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości zrozumienia niezwykłości piękna ludzkiej egzystencji. (...) Śnią sen prawdziwie koszmarny.” [A. de Mello „Przebudzenie”]. Ale o PRZEBUDZENIU jeszcze napiszę na pewno nie jeden raz.
Pozdrawiam WAS serdecznie. Trzymajcie się cieplutko. Do jutra. Papa.