...dojechałam wyczerpana po 10 godzinach jazdy. Wziąwszy pod uwagę fakt, że aby zdążyć na pociąg musiałam wstać o godzinie 3 nad ranem nie ma powodów do zdziwienia. Jeśli nie liczyć dwóch wymuszonych przez sytuacje losowe, nazwijmy je w ten sposób, przystanków podróż upłynęła spokojnie.
Przystanek wymuszony numer 1. Pod Łodzią Kaliską kierownik pociągu dostał komunikat, że ktoś wpadł pod pociąg i nie możemy ruszyć dalej dopóki pociąg „sprawczy” nie zjedzie na bocznicę. Jeśli ruszymy to i tak nie możemy jechać szybciej niż 20 km/h ponieważ w miejscu wypadku kręcą się jeszcze policjanci. Hm, podobna sytuacja spotkała mnie kilka lat temu kiedy z tatą i bratem jechałam do Warszawy na ferie zimowe. Tylko, że tamtym razem jednostką sprawczą był pociąg, którym jechaliśmy. Jakiś samobójca rzucił się pod koła. Najpierw czekaliśmy na policje, potem karetkę, a potem na ludzi z zakładu pogrzebowego, którzy 1,5 godziny szukali głowy zabitego. Podróż z przygodami jednym słowem i dwoma godzinami spóźnienia.
Przystanek wymuszony numer 2. Zaczęło się już w Warszawie Wschodniej. Straszny upał był, a jakiś człowiek z typu „menel” postanowił ugasić pragnienie niczym innym jak jabolem potocznie zwanym. Ugasił na tyle skutecznie, że zawirowało mu się chyba w głowie, przewrócił się i być może dostał czegoś w rodzaju ataku serca. Zanim pociąg ruszył ze stacji konduktor zaproponował wezwanie karetki, ale gość był uparty i stwierdził, że wytrzyma do celu. Gdzie był jego cel, nie wiadomo. Przez godzinę był spokój. Na nowo zaczęło się pod Tłuszczem. Tym razem sytuacja wyglądała poważniej. Do tego stopnia nawet, że konduktorzy zaproponowali ponowne wezwanie karetki. I wezwali. Pociąg stał na stacji, przyszli tez sokiści, którzy mieli wyprowadzić nieszczęśnika z wagonu. Ależ był uparty, szedł w zaparte dobre pół godziny. Nawet lekarzom nie udało się go przekonać. Jeden z nich zapytał: „To jak, chce pan z nami jechać???”, a menel odparł, że nie chce. Coś tam pogadali między sobą, menel dostał zastrzyk i pociąg ruszył dalej z pół godzinnym opóźnieniem.
... mama czekała na dworcu. Upał, tłum, koszmar jednym słowem. Witamy w B-stoku!!! Do domu dojechałyśmy taksówką bo dźwiganie bagaży do autobusu, a potem od przystanku było ponad moje siły w tym upale. I tak do dziś, a jest 2 dni po moim przyjeździe czuję ból karku od toreb właśnie.
Ale powiem Wam, że odżyłam. Co prawda remont idzie pełną parą. Skrobanie ścian, cyklinowanie paneli, malowanie itd. A w tym wszystkim ja, która na odpoczynek przyjechała. Ale cieszę się, zajmę się pomaganiem, czas przeleci. Wiadomo o jakim czasie mówię, prawda??? Hehehe. Co prawda jestem trochę ograniczona w działaniu bo przez cały dzień kręcą się ekipy remontowe. Hm, szczególnie o życiu jednego z nich można by nakręcić niezłą telenowelę. Facet wygląda jak picuś glancuś, odpowiedzialny jest za elektrykę i hydraulikę, wygląda jak latynoski kochanek i działa mi na nerwy od pierwszej chwili kiedy go zobaczyłam. Nie tylko mi jeśli mam być szczera. Ale nie ważne.
Ważne jest to, że kiedy się budzę rano i wyglądam przez okno widzę zieleń. Mnóstwo zieleni, a to przecież centrum miasta. Tylko gdzieś zza drzew słychać szum samochodów. Na pierwszym planie jednak słychać ptaki. Fajnie się tu mieszka, i nazwa ulicy taka jakaś zielona... Ale jednak odzwyczaiłam się i na dłuższą metę nie umiałabym już z rodzicami i bratem mieszkać. Odwiedziny to co innego.
A co do brata. Hehehe. Tu mnie zadziwił chłopak pozytywnie i ciężko będzie go przebić. Znaczy jego prezent, jedną z dwóch pożytecznych rzeczy. Bo okazało się, że cóż. Mój braciszek kochany wykazał się niezłą inwencją twórczą/myślową i przywiózł mi z Londynu dmuchany fioletowy fotel. Rewelacja, jestem zachwycona. Oprócz tego dostałam letni portfelik, puszkę puddingu i zapowiedzianego już wcześniej jego starego discmana, który jest w całkiem dobrej formie. Kiedy powiedziałam o tym Esiowi, jego reakcja nie była zaskakująca „i co??? Pewnie najbardziej ucieszyłaś się z tego puddingu, co misia???”. Hehehe, znając moje zamiłowanie do chemii spożywczej...
Co do Esia. Tęsknię coraz bardziej. Ze łzami uciekam na strych. Po prostu zgłaszam się do wynoszenia wszystkiego, co trzeba tam wynieść. Mam wtedy możliwość chociaż trochę wypłakać łez. Jeszcze tylko 17 dni i go zobaczę. A czas płynie. Bardzo szybko, już teraz pędzi jak oszalały. Boję się, cholernie się boję. Ale I long to feel ciepło jego dotyku, pocałunku, jego zapachu. Na przemian śmieję się i płaczę. Hm... Już tak bardzo chciałabym się przytulić, pogładzić twarz. Kolorowe obrazy przelatują przed oczami. Spacery, wieczory, rozmowy... Nawet w remoncie nie umiem się powstrzymać od ciepłych myśli na temat Esia. Nie umiem i nie chcę. Mimo, że powodują zacisk na gardle i łzy.
Słucham Dido, pilnuję robotników, wspominam. Czekam i Tęsknię. Z dziwnymi uczuciami.
Taki remont pożądania mam w sobie.