Archiwum sierpień 2004, strona 4


sie 07 2004 "Czarny kot, biały kot".
Komentarze: 7

Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie mogę się na niczym skupić. Nie mogę myśleć, bo kiedy zaczynam myśleć zaczynam płakać. Przytulić bym się chciała...

 

Słucham „The boatman’s call” Nicka Cave’a & The Bad Seeds. Rewelacyjna muzyka, akurat na m oj dzisiejszy stan. Spokojna, kojąca, kołysząca. Jestem sparaliżowana strachem, w myślach chorych tonę wciąż, czekam, boję się... Potrzebuję uspokojenia.

 

Dla zajęcia czymś myśli zaczęłam oglądać z dziewczynami film. Genialną komedię Emira Kusturicy, tego od „Undergroundu”. Momentami gubiłam wątki, nie nadążałam za napisami bo odpływałam. W to samo miejsce, ale w inny czas. Lekko, już teraz „tylko” lekko, w przyszłość. Ten sam film, ale oglądany z kim innym. Pod ręką czułam miękkość włosów Eśka i ciepło jego bliskości. Słyszałam jego śmiech, jego spokojny głos. Słyszałam, widziałam, czułam...

 

Dzisiaj przez telefon powiedział, że chce mi przywieźć jakaś ładną bluzkę. Powiedział, że znalazł podobną, jaką mu kiedyś pokazywałam, a która pasowałaby do moich ulubionych jeansów. Pamiętał... A przecież ubrania daje się w prezencie komuś, kogo się... kto jest... No, jednym słowem to dość intymny prezent. Według mnie przynajmniej, może niektórzy z Was myślą inaczej. Oczywiście to, ze ją widział nic nie znaczy. Ja chcę tylko, żeby on wrócił. I żeby przywiózł ze sobą siebie, swój zapach, swoje ciepło.

 

Może ja zwariowałam, ale od pierwszej jego wizyty u mnie dostawał kawę w jednym i tym samym kubku. Nawet zaczęliśmy go nazywać „jego” kubkiem.  Przez te 4 miesiące, cały ten czas, nikt nie pił z tego kubka. Tak, jakby on czekał razem ze mną. za każdym razem, kiedy otwierałam szafkę i mój wzrok padał na to bezduszne naczynie, ono ożywało. Przed oczami przewijały się kolorowe obrazy, przychodziły wspomnienia, pachniało kawą i Esiem. Czy to wróci???

 

Za 3 tygodnie... Już tylko tyle... Tak szybko minęły te dni, tygodnie, miesiące, a wydawało się, że to niewyobrażalnie długo...

 

Moje Kochanie... Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. Przecież to takie proste.

 

A film polecam. “Czarny kot, biały kot” – zakręcona wariacja-rewelacja produkcji jugosłowiańsko-niemiecko-francuskiej.

 

 

 

alexbluessy : :
sie 07 2004 Szukanie straconego (???) czasu.
Komentarze: 2

Wczoraj kilka godzin spędziłyśmy z K. przed jej komputerem grając w Zoo Tycoon. Jak szło??? Rewelacyjnie. Byłyśmy prawie 10 tysięcy na minusie, na 11 zwierzątek 2 były zadowolone i zgubiłyśmy słonia. Ale się nie poddajemy i urządzimy sobie na pewno powtórkę z rozrywki.

 

Miałam cichą nadzieję, że może Esio zadzwoni. Ale w słuchawce panowała głucha cisza. O, przepraszam. Zadzwonił chłopak K., który na co dzień mieszka w Niemczech. Chłopak M. też zadzwonił. A mi było przykro. W pewnej chwili, kiedy zadryndał telefon podeszłam z nadzieję, że może po drugiej stronie usłyszę... Hm, właśnie wtedy dzwonił chłopak M. Poczułam się opuszczona i samotna. Poczułam się dziwnie. Żal złapał mnie za gardło i zaczął dusić. Robiłam dobrą minę i wróciłam do budowania zoo. Nie słyszałam, że przyszedł do mnie sms, mimo, że moja komóreczka o nowych wiadomościach zawiadamia w bardzo głośny sposób. Odebrałam go ponad 2 godziny po jego przyjściu. Esio pewnie się martwił co się dzieje bo wysłał tez sygnał. A nie zwariowałam jeszcze do tego stopnia żeby nosić ze sobą telefon z pokoju do pokoju.

 

Wiecie??? Zaczęłam się bać, teraz już na poważnie. W krótkiej wiadomości tekstowej przeczytałam coś takiego: „cześć Kochanie. Mam nadzieję, ze u Ciebie wszystko w porządku. Dzisiaj idę do pracy na noc, już mnie ta praca męczy. Wyjeżdżam stąd w końcu 28 sierpnia o 9:30...”. Na końcu standardowe tęsknię i tym podobne. Więc za 3 tygodnie dokładnie będzie już w autokarze. A za 22 dni wysiądzie na Dworcu PKS. Już tylko tyle zostało. teraz boję się, obawiam nie na żarty. Jak to będzie??? Co będzie??? Czy w ogóle będzie??? Dobrze, że wyjeżdżam. Nie będę miała czasu na zamartwianie się, mam nadzieję, że brat się o to postara.

 

Czy powinnam wyjść na dworzec??? On przyjedzie rano, może nie wychodzić??? Z drugiej strony jakoś nie umiem sobie wyobrazić żebym tego dnia wieczorem albo następnego rano/wczesnym popołudniem usłyszała w domofonie jego glos. Jakieś to dziwne teraz mi się wydaje. Wariuję... Ryczeć mi się chce. To już tak blisko, tak czekam na ten dzień... Wobec tego dlaczego się boję??? Dlaczego mam wątpliwości??? Dlaczego wydaje mi się, że się nie umiem cieszyć??? Dlaczego... Jest tyle „dlaczego”...

 

Hm, tylko do jasnej cholery dlaczego znowu dzisiaj obudziłam się z uczuciem zawodu, ze jestem sama??? Że sama piję w łóżku kawę, ze sama oglądam film na DVD – tak, na dobry dzień. I dlaczego poczułam radość i spokój na myśl, że już niedługo nie będę sama. Dlaczego mimowolnie przejechałam ręką po drugiej stronie kołdry, pod którą powinien...

 

Co się ze mną dzieje??? Ludzie trzymajcie mnie, żebym ja te 3 tygodnie wytrzymała. Nie umiem wyobrazić sobie spotkania, już nie umiem. nawet się nie staram, nie chcę. Czuję tylko, że mogę się rozpłakać, albo totalnie zesztywnieć. Z tej dziwności. Być z kimś 2 miesiące dzień w dzień prawie, potem nie widzieć się 2 razy tyle – i znowu być ze sobą jak gdyby nigdy nic??? Trochę mi się to dziwne wydaje... Trzeba potem tak bardzo się starać, znowu nauczyć się siebie, na powrót zaakceptować. A jeśli zmieniliśmy się??? on bo odległość od domu i czas, może trochę też pieniądze ( w sumie dlatego tam pojechał). A ja bo czas, bo znowu byłam sama, bo mogłam się odgrodzić, bo znowu jakieś małe poczucie właśnie wartości się we mnie zalęgło.

 

Przecież zaakceptowałam fakt, że Esio jest tylko w telefonach, smsach, e-mailach. A teraz ma być znowu namacalny. Ma być obok. Jak to będzie??? Czy w ogóle będzie??? Cholera jasna, boję się. wiem, ze może być tak, że kiedy staniemy już przed sobą to wszystko przestanie się liczyć, czas się zatrzyma i tak dalej. Wiem, że tak może być, ale czy tak będzie??? I nie mówcie, że czas pokaże. Ja nie chcę takich rad. Nie chcę, bo nie wiem jak będę się czuła kiedy zobaczę obcego człowieka, dla którego ja też być może będę obca. Na którego czekałam, do którego tęskniłam, w którym każdego dnia bardziej się zakochiwałam, a który teraz stał się obcy. Nie umiem, nawet nie chcę, nie mogę chcieć i umieć sobie takiej sytuacji wyobrazić. On wraca, to już pewne jak 2 razy 2 jest 4.

 

Cieszę się, ze wyjeżdżam. Taki wyjazd na pewno dobrze zrobi moim skołatanym nerwom. Przez tydzień albo 10 dni nie będę myśleć. Oczywiście zdjęcie ze sobą zabiorę, ale nie będę myśleć. Po co???

Co ma być to będzie. Niebo znajdę wszędzie... Ale ja chcę być szczęśliwa. Chcę żeby już było dobrze, nie chcę już się martwić. Chcę się znowu śmiać i płakać z radości. Chcę czekać na spotkania, chcę czuć dreszcz od jego spojrzenia, chcę być blisko...

 

... bo na razie to: „Moja dusza mi nie wierzy, moje serce ma co do mnie wątpliwości, mój rozum mnie nie słucha...” I tylko nie wiem dlaczego po przeczytaniu wczorajszego smsa od Eśka poczułam przez chwilę, że „moja miłość umarła”. Nie wiecie dlaczego tak mogłam się poczuć??? Ze strachu??? Nie chcę zobaczyć człowieka tak dobrze znanego, tak bliskiego, a teraz dalekiego, ze prawie obcego. Nie zniosłabym tego chyba.

 

.............................

 

Dziś obudziłam się przed 7. Pomyślałam, że poleżę jeszcze, zrobię sobie kawy i przy okazji obejrzę powtórkę jakiegoś polskiego serialu sprzed kilku lat. Czasu do serialu trochę miałam więc włączyłam sobie kolejną część „Co ludzie powiedzą”. Nawet się śmiałam, i właśnie w tym czasie czułam smutek, że nie ma blisko Eśka. Tuż po 8 zadzwoniła babcia, mama taty, z pytaniem czy jeszcze jestem we Wrocławiu i co u mnie słychać. Trochę się tym telefonem zirytowałam bo zostałam wyrwana z sobotniego porannego rytuału: kawa + bzdurny polski serial sprzed kilku lat. Można się odmóżdżyć, ale w wakacje ja to lubię. Z babcią umówiłam się, że wpadnę do niej w poniedziałek. Skorzystam z okazji i w pobliskim Carrefourze kupie mojemu bratu bułeczki posypane serem, on je bardzo lubi, a w B-stoku Carrefoura nie ma. On mi pudding ryżowy z brytyjską chemią, ja mu pyszną pachnącą bułeczkę.

 

Szłam właśnie w stronę pokoju K., żeby pograć w Zoo Tycoon kiedy zadzwonił telefon. Beznamiętnie podniosłam słuchawkę, powiedziałam „tak, słucham”, a po drugiej stronie usłyszałam „cześć kochanie...”. Już sama nie wiem czy byłam zaskoczona, zmęczona czy jaka, ale po odłożeniu słuchawki dziwnie się poczułam. Jakbym nie rozmawiała ze swoim chłopakiem, ale z jakimś kolegą. Nie powiem, że nie miałam ochoty opowiedzieć o rozmowie i w ogóle nawiązać do tematu Eśka w rozmowie z K. na przykład, ale jakoś tak... ,sama nie wiem jak, mi było. Moje Kochanie potwierdziło, ze wyjeżdża stamtąd za 21 dni, że już się nie może doczekać, że przez pracę nie dosypia i że jutro postara się jeszcze zadzwonić.

 

Znowu szukam straconego czasu najwyraźniej. Podczas rutynowego, co dwudniowego, mycia głowy zapach szamponu (Schauma do włosów farbowanych) przeniósł mnie do łazienki w podwarszawskim domu dziadków. Przez chwilę poczułam się jakbym była właśnie tam i tam doprowadzała moje włosy do odpowiedniego stanu. A potem suszyła je na słońcu. Najzabawniejsze jest to, że w mojej własnej wrocławskiej łazience zapachniało mi skoszona trawą, zapachniało mi podeszczową świeżością i wsią sielską anielską. Nie wiem co się ze mną dzieje. może te retrospektywy mają mnie przygotować na szukanie straconego czasu razem z Eśkiem po jego powrocie??? Będziemy musieli przecież na nowo się szukać, na nowo się poznawać... Tak bliscy, tak znani, a dalecy, ze obcy prawie – teraz jesteśmy. A to musi się zmienić... Kurcze musi być dobrze. To staram się sobie wmówić, zrobić z tego moją mantrę.

 

Kilka dni temu pisałam Wam, że poznałam dziewczynę, której chłopak jest w Kalifornii. Ona powiedziała coś, co mnie zaniepokoiło a, co gorsze, może być prawdą. Otóż według niej to, co jest teraz wydaje nam się naturalne. Mamy siebie w telefonach, e-mailach i tak dalej, ale jak znowu staniemy przed sobą to może być zupełnie inaczej. Może być obco, może być sztucznie. Ja tego nie chcę i ja się tego boję. Nie wiecie nawet jak bardzo się boję.

 

Ale kiedy usłyszałam w radiu tą piosenkę to miałam ochotę ją zaśpiewać Eśkowi... I jakoś tak  rzewnie mi się zrobiło. K. też chyba to poczuła, ona też lubi tą piosenkę mimo, że jest stara jak świat, ale fajna i sympatyczna, bardzo „nasza” – przynajmniej na chwilę obecną. Jej ukochany jest przecież w Niemczech i widzą się raz w miesiącu... Przekopana sprawa.

Word don’t come easy to me How can I find a way To make you see I love you??? Words don’t come easy Words don’t come easy to me This is the only way for me to say I love you rods don’t come easy. Well I’m just a music man Melody was so far my best friend But my words are calling I’m wrong And I, I reveal my heart to you And hope that you believe it’s true -‘cause Words don’t come easy to me(…) It’s just a simple song that I’ve made for you on my own There’s no hidden meaning, you know And I - when I say I love you, honey Please believe I really do ‘cause Words don’t come easy to me… [F.R. David]

A poza tym to nie wiem jak się czuję. Jakaś dziwnie pełna, jem chociaż w zasadzie nie mam ochoty. Niby jestem głodna, a jednak nie jestem. Tylko supeł w gardle coraz większy. Może to kolejny straszny PMS... Być kobietą, być kobietą... Eh...

alexbluessy : :
sie 06 2004 Piekąca rana.
Komentarze: 0

Jestem piekącą raną co płonie Dręczy mnie światło i rosa dręczy Chcę ciebie jestem, wyciągam dłonie Chcę więcej męki, chcę ciebie więcej Niechaj twój płomień bucha, zagrnia Żądz pocałunków ranią mnie żądła Tyś moja męka, tyś ma męczarnia Tak cię pożądam Chcę cię zatrzymać, więc odpycham Samotność stawiam na straży miłości...  [fragm. Wiersza Eudre Ady, w tłum. B. Zadura]

alexbluessy : :
sie 06 2004 Skojarzeniowa podróż sentymentalna & Beach...
Komentarze: 1

To było wczoraj.

 

I kolejny czwartek za mną. jutro kolejny piątek, kolejna sobota za nim, a potem kolejna niedziela. I tak dzień za dniem.

 

Dziś mam dziwny stan. Cały dzień jem. Żeby zajeść stres, nerwowość jakąś. Nie wiem skąd się wzięła. W poniedziałek, albo we wtorek wyjeżdżam. Jadę na kilka dni odpocząć, naładować akumulatory, nabrać pozytywnej energii. Potrzebuję tego. rano miałam ochotę płakać, tak zgłębi, bez żadnego konkretnego powodu. Jadę. Nie szukajcie mnie...

 

Od rana czuję supeł w gardle, dlatego jem. Mam wyrzuty sumienia, ale co tam. Staram się nie myśleć, tylko od czasu do czasu jakaś zbłąkana niespokojna myśl się pojawi. Odganiam ją czym prędzej. Nie chcę się denerwować.

 

Współlokatorka pożyczyła mi kilka gier. Szczególnie jedna mnie wciągnęła. Gram w „Beach life” od dłuższego czasu, po prostu nie ma mnie tu, gdzie być powinnam bo jestem na plaży i zarządzam kurortem wypoczynkowym. Włączyłam nawet wakacyjne rytmy. Są zupełnie nie w moim stylu, ale do gry jak najbardziej pasują. I radochę mam wielką, kiedy zobaczę, że nad głowami gości pojawiają się szeroko uśmiechnięte buźki oznaczające, że są bardzo zadowoleni.

 

Chciałabym być choć przez chwilę na takiej plaży. Ciepłej, z szumem palm i fal. I Eśko też żeby tam był. Kurcze to już „tylko” 21, w porywach do 24, dni. Sama nie wiem jak się czuję z tym faktem. Boję się myśleć, taka jest chyba prawda. Dlatego chcę zająć myśli czymś innym. Na jakiś czas skutkuje. Nie chcę zobaczyć obcego człowieka, boję się. Boję się tego dnia, chociaż tak bardzo na niego czekam. Paradoksalnie cały czas mam olbrzymią chęć wysłać smsa. Wiem, ze wiecie o jakiej treści. Ale ciągle go nie wysyłam. Czekam... Już tyle czekam, to co mi szkodzi poczekać jeszcze trochę.

 

Mam nadzieję, że nie zrobiłam się przez ten czas obca. Że nie odgrodziłam się za bardzo, że nie przestałam wierzyć w ludzi. Mam nadzieję...

 

Z nogą jest już lepiej. Mniej sina i mniejsza w obwodzie. Mniej też boli, to chyba dobry znak, jak myślicie???

 

A co dziś??? Dzień, jak co dzień. Wstałam wcześnie bo chciałam pojechać w końcu do Polikliniki zobaczyć się z chirurgiem. Myślałam, że będzie kolejka więc wyszłam z domu tuż przed 8. w poczekalni było pusto. Lekarz powiedział, że chyba się bałam przyjść skoro skierowanie wypisane było 24 lipca, a ja dopiero dzisiaj dotarłam. Nawet mnie nie zbadał tylko coś tam przepisał. Zresztą na pożegnanie stwierdził, że przez ten czas to moje schorzenie samo się wyleczyło. I dobrze.

 

Potem potuptałam do Carrefoura. Ten spacerek to była moja mała podróż sentymentalna, przez ulice, gdzie kiedyś często bywałam. Z Grabiszyńskiej odbiłam w Pereca, potem obok Ołowianej i Grochowej doszłam do Stalowej. Przecież tam kawał mojego dzieciństwa został. Podstawówka, do której chodziłam przed przeprowadzką ciągle tak samo odrapana, w tym samym, bordowo-nijakim kolorze. Ogródki działkowe przy Stalowej, zamknięta już cukiernia przy Kwaśnej, gdzie dawniej chodziłam z mamą lub babcią na lody pistacjowe. Trochę rzewnie się zrobiło. Niektórych miejsc nie poznawałam i musiałam zastanawiać się, czy 10 lat temu też tam były. Czemu dotarłam tam dopiero teraz??? Przecież babcia mieszka całkiem niedaleko...

 

Dziwnym trafem, przechodząc przez pomost rozwieszony nad Grabiszyńską i patrząc na przejeżdżające pode mną samochody i tramwaje przypomniałam sobie jak siadywaliśmy całą rodziną, a jeśli byli to też goście przed domem dziadków, pachniało świeżo skoszoną trawą i maciejką. Dziadek przynosił akordeon i grał. Grał... a my siedzieliśmy, każdy w swoim rytmie zasłuchany, każdy w swoim świecie. Znowu pytanie – dlaczego akurat na tej zadymionej i głośnej ulicy mi się to przypomniało. Skręcona jestem...

 

Na plażę już dziś nie wróciłam dzięki mojemu komputerowi, któremu coś odbiło. Zwariował, pokazuje jakieś dziwne rzeczy. Nie jestem w stanie go ujarzmić. Może jak wyjadę, on sobie odpocznie a ja w tym czasie nabędę odpowiednie instrukcje jak z gadem postępować. Przecież nie ma żadnych bakterii, zdrowy jest... Sama nie będę od nowa kładła systemu. Poczekam na Ł., albo na Eśka.. Hm, tylko, że pierwszy twierdzi, że na mój komputer brakuje mu słów, a drugi mówi, że on nie bawi się cudzymi komputerami. Nikt nie chce mi pomóc chlip, chlip. Nie dobre chłopaki.

 

A wczoraj przecież wszystko ślicznie chodziło. Bez sensu to wszystko jest. Wypiję herbatkę na uspokojenie bo mnie ta głupia maszyna wkurzyła.

 

Kilka dni temu przechodząc Rynkiem spotkałam moją koleżankę z podstawówki w zaawansowanej ciąży. Zdziwiłam się trochę, a może nie powinnam??? Może to ja jestem do tyłu???

 

A chciałoby się poczuć ciepło drugiego ciała. Na razie tyle, żeby było ciepło i bezpiecznie. Nie trzeba nic mówić. I muszę wierzyć, że tak będzie. Muszę, w przeciwnym razie bym oszalała, zwariowała, pękła bym.

 

I’m still afraid to sleep ‘cause if I do, I’ll dream of him and the dreams are always deep on the pillow where I’ll weep.

 

... I to jest prawda. Boję się zasypiać, boję się budzić. Chociaż każde przebudzenie dale poczucie nieustającego przemijania czasu, przybliżania się dnia, na który czekam. I cholera musi być potem dobrze. Musi, niczego innego nie przyjmuję do wiadomości. Chyba, że ja zwariowałam, odbiło mi, nie jestem sobą. Bo na splotach ulic, w zakamarkach, podczas zwykłych czynności czasem przychodzi do mnie taki olbrzymi spokój, który nie wiem skąd się bierze, nie wiem dlaczego. A jest, czuję go. Razem z nim przychodzi do mnie fala tkliwości, czułości, ciepła i takich różnych. W takich chwilach mam ochotę skakać, wycałować każdego, każdego przytulić, powiedzieć, ze już niedługo. Wysłać smsa ochotę też mam, ale nie wysyłam. Na niego przyjdzie czas, jak na wszystko przychodzi.

 

Tylko jakieś chciejstwo się zalęga... chciałoby się czulej dotknąć, popatrzeć, być. Chciałoby się. trzeba poczekać. Jeszcze  22 dni. Nie wierzę, że tylko tyle. Mam ochotę skakać do góry mimo niepokoju. Wiem, ze będzie dobrze, kurde musi być. Bo inaczej jaki sens miałoby to czekanie do końca???

 

We wtorek wyjeżdżam. Wrócę, starsza o kilka dni, o kilka dni bliżej do spotkania. I będzie „ciałko do ciałka” ja napisała Salma. Będą łzy, będzie przytulenie, będzie ciepło, będzie bezpiecznie. Dobrze będzie. Będzie...

 

alexbluessy : :
sie 04 2004 Skręcona.
Komentarze: 7

...jeszcze nie umarłam, ale to może nastąpić lada dzień. Hehehe... 

 

Jak zwykle padam z nóg. Musiałam wstać tuż po 6, bo chciałam przed pójściem do biura pojechać na ostry dyżur/izbę przyjęć do „mojego” szpitala. Wstałam, pojechałam i nic nie załatwiłam. Odesłali mnie do Polikliniki na Grabiszyńską. Ja ledwo chodzę, przy każdym kroku z bólu się zwijam, a oni mi każą urządzać sobie wycieczki po mieście. Bez sensu ta nasza służba zdrowia. Co miałam robić, pojechałam na drugi koniec miasta i pocałowałam klamkę. Pani dokrot z izby przyjęć pomyliły się godziny przyjęć. Według niej gabinet miał być czynny od 8-12, w rzeczywistości był czynny od 14-18. W takim wypadku nie opłacało mi się wracać do domu więc pojechałam od razu na Trzebnicką. A tam od rana jak zwykle sajgon. Telefony się urywają, kręcą się jacyś ludzie, kosmos mówię Wam. Szefowej nie było, więc nie wiem co ze mną. Mam nadzieję, że dowiem się jutro. przez chwilę czas się dłużył, ale generalnie szybko i bezboleśnie przeleciał. Trochę kserowałam, porozmawiałam z kilkoma osobami odnośnie wczasów, odebrałam kilkanaście telefonów. Cały dzień nic nie jadłam, o 9 rano jakąś słodką bułkę. Dopiero jak wyszłam już z biura to pochłonęłam – tak, myślę, że to dobre słowo - 7days’a z czekoladą. Mniam.

 

Poszłam też drugi raz dzisiaj na izbę przyjęć/ostry dyżur. Ponad pół godziny czekałam na chirurga. Lekarze, którzy siedzieli w małym kantorku nie wiedzieli co mi jest. Noga obrzęknięta, dotykowo (miejscami) bolesna. Albo coś ugryzło, albo skręcona. Antybiotyku podawać nie chcieli bo nie byli pewni czy coś mnie ugryzło czy nie. W końcu przyszedł chirurg. Popatrzył, pouciskał i stwierdził, że on też nie wie co to jest. Dał receptę na jakieś specyfiki, z których jednego nie wykupiłam. 2-3 dni mam robić okłady, a jak nie przejdzie to do ortopedy. M. wczoraj wieczorem dała mi jakiejś glinki na okład, potem też czymś żółtym na noc i całe dzisiaj obłożyłam – mam wrażenie, że jest lepiej. Sztywno, ale lepiej.

 

Jeść siły nie mam. Ale będę musiała się przemóc ze względu na jeden z leków. Mam wrażenie, że przyrosłam do krzesła. Tylko palcami jeszcze jakoś ruszam. Słucham muzyki z czasów mojej mamy, momentami się zadumam. Minął kolejny dzień.

Czy zmieniłam się w obłęd??? Nie wiem. Jestem zmęczona, na razie tyle.

 

Wracałam ze szpitala na nogach. zabawne, ale przy ruchliwym dość skrzyżowaniu zobaczyłam nadjeżdżający tramwaj i zapragnęłam powiedzieć Eśkowi, że... no wiecie... Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. Przecież to takie proste. Ale dlaczego akurat na skrzyżowaniu z tramwajem??? Kolejny znak, że coś ze mną nie wszystko w porządku. Hehehe...

 

Kochać – jak to łatwo powiedzieć Kochać – to nie pytać o nic Bo miłość jest niepokojem Nie zna dnia, który da się powtórzyć Nagle świat się mieści w twoich oczach Już nie wiem czy ciebie znam Chwile – kolorowe przeźrocza W jedno szybko zmienia je czas. Kochać – jak to łatwo powiedzieć Kochać – tylko to, więcej nic W tym słowie jest kolor nieba Ale także rdzawy pył gorzkich dni Jeszcze obok ciebie moje ramię A jednak szukamy się Może nie pójdziemy już razem słowa z wolna tracą swój sens Kochać – jak to łatwo powiedzieć Kochać – to nie pytać o nic Bo miłość jest niewiadomą Lecz chcę wiedzieć czy wiary starczy mi.

 

Takiej właśnie muzyczki słucham. Odgrzebałam płytę Piotra Szczepanika ze „Złotej Kolekcji”. Mam nastrój na lata 60-te. Już prawie 20. jaki był ten dzień, co darował co wziął...???

 

.........................................................

 

Po całych kilku dniach odbierania telefonów z uśmiechniętym „biuro podróży *******, praktykantka przy telefonie słucham” nabawiłam się czegoś w rodzaju zboczenia zawodowego. Do tego stopnia, że kiedy dzisiaj zadzwoniła moja mama przywitałam ją takim właśnie tekstem. Zdziwiła się trochę, ale zaraz powiedziałam, że to ja. Moja wakacyjna współlokatorka K. powiedziała, że też kiedyś miała praktyki i już pewne powitania towarzyszące odbieraniu telefonów od petentów weszło jej nieźle w krew. Po rozmowie z mamą, i tatą o dziwo też, poszłam do apteki raz jeszcze i kupiłam maść. Pani w okienku powiedziała, że ta będzie dla mnie nawet lepsza od tej przepisanej przez chirurga.

 

Wracając w otwartym jeszcze sklepie zakupiłam kiełbaskę śląską, 2 pomidory i pączka z adwokatem. Na kolację to wszystko. Po posiłku nabrałam ochoty na ciastko z kremem albo sałatkę śledziową. Dziewczyny od razu zaśmiały się i zapytały czy na pewno „”czegoś” nie ukrywam. Hehehe... chciałyby.

Od rodziców dowiedziałam się, że czekają na mnie, ale mimo to w poniedziałek zaczynają remont tak więc przyjadę w samo oko cyklonu. Jeśli nakarmią mnie hamburgerami z ananasem, które można dostać jedynie pod Centralem to jadę. Zaraz. Na takie jedzonko mniam mniam...

 

...wrócić muszę z 3 kilogramami palcówki. Niezbędnej na grilla. Biedny Ł. jeszcze nawet nie wie, co mu szykujemy za niespodziankę. Ale to wszystko w dobrej wierze, bo chcemy z M. żeby ludzie dookoła nas byli szczęśliwi... Tak, jak my same jesteśmy. A mamy nadzieję być jeszcze bardziej.

 

Zmykam. Moja współlokatorka M. została zaproszona do radia chcę posłuchać. A poza tym to powiedziałam, że nagram jej to specjalnie. Biedna zestresowała się... Będzie dobrze. Musi być.

 

Warto wierzyć. Przecież każdego dnia wstaje słońce. Jutro też wstanie... Dobranoc.

 

P.S. A skręcona to jestem ja. Nie tylko w nodze, ale w głowie nieźle też... ;-)))

 

alexbluessy : :