Komentarze: 0
Czekam na „katharsis”. Dziś obudziłam się spokojna, ale do pełnego uspokojenia jeszcze daleko. Obudziłam się 20 minut przed dzwonkiem budzika. Włączyłam radio i leżałam jeszcze chwilkę w półmroku. Wcale nie miałam ochoty wstawać. Zwłaszcza, że dziś miałam do napisania test, na który nie byłam zbyt dobrze przygotowana. Wczoraj starałam się uczyć, naprawdę się starałam, ale coś nie wyszło... Nie mogłam się skupić na niczym. Słowa mi przelatywały przed oczami z prędkością błyskawicy. Niewiele rozumiałam z tego, co czytam. Trochę w głowie zawsze zostało, ale bardziej robiłam to aby uspokoić swoje sumienie...
Wstałam dziś – jak już pisałam w lepszym nastroju niż wczoraj. Wypiłam gorącą kawę (1,5 łyżeczki Jacobs Cronat Gold + 1 łyżeczka cukru i dwie śmietanki), zjadłam dwie grzanki i pojechałam na zajęcia. Przed domem istna powódź. Trzeba być nieźle wygimnastykowanym żeby skakać przez potoki topniejącej śnieżnej breji. Poza tym na chodnikach potworzyły się jeziorka-bajorka. Brrr..... Jakoś dotarłam na przystanek lawirując pomiędzy kałużowymi gigantami i do szkoły dojechałam bez problemu.
Na pierwszych zajęciach był sprawdzian. Hmmm nie będę o nim pisać. Chciałabym o tym zapomnieć. Może nie być źle, a może być tragicznie. Wszystko przez to, jak mówiłam, że wczoraj byłam totalnie wytrącona z równowagi i nic, no powiedzmy sobie szczerze, prawie nic nie zrobiłam. A tu zadania jak z kosmosu... Żeby chociaż tróję dostać i mieć z głowy. Chociaż trzy dla mnie to za mało. Stanowczo za mało... Konwersacji nie było bo B. pojechał z żoną do szpitala. Gramatyka była wcześniej i nawet szybko minęła. Dostałam 4+. Jeden punkt więcej i byłoby 5. co za pech! A najlepsze jest to, że nawet gdybym chciała to i tak tego jednego punktu nie dałoby się znaleźć. Nie było gdzie. Ale i tak 53/60 to ładny wynik. Przez cały dzisiejszy dzień słucham Gramattika. „EP+” albo „Światła Miasta”. Ta muzyka wyjątkowo odpowiada aurze, która ostatnio mnie otacza. Z tekstami mogę się nawet identyfikować...
Poza tym to ciągle nie daje mi spokoju słuszność mojej decyzji o odejściu z Wirtualnego Świata. Nawet częściowym odejściu. Różne rzeczy słyszałam o tym, różne opinie... Najciekawsze jest to, że (mogę się mylić, ale raczej prawidłowo odczytałam „przesłanie”) – teraz sparafrazuję wypowiedź jednej, może dwóch osób – myśleli, że ja będę zawsze. Że zawsze kiedy wejdą na gg ja będę dostępna. Będę tam dla nich. Nie mogą sobie wyobrazić, że mnie może nie być. Ale nie wzięli pod uwagę jednej rzeczy. Nie pomyśleli, że ja mogę być zmęczona ciągłym „byciem dla kogoś” nie będąc dla siebie. Mam wrażenie, że zawsze muszę być dla kogoś, bo mnie potrzebuje, bo trzeba pomóc... Takich „bo” mogę jeszcze wiele znaleźć. A co ze mną??? Czy ja nie mogę pobyć „dla siebie”??? Chyba nadszedł czas, że muszę zacząć „być dla siebie”. Oprócz zmęczenia zauważyłam, że ten Świat zabiera mi dużo czasu. To mnie przeraziło. Powinnam zrobić sobie przerwę. Za chwilę ferie – wtedy wrócę.
Nie chcę Cię zanudzać, ale pomyślałam, że może lepiej by było gdybym znikła bez słowa? Po prostu opuściła Wirtualny Świat, a moim jedynym łącznikiem z nim byłyby listy do Ciebie??? Bo dostaję e-maile, że smutno, że źle będzie... Czuję się jak zbrodniarka....
Dzień się prawie skończył. „(...)Jaki był ten dzień co darował, co wziął, czy mnie rzucił pod niebo czy zrzucił na dno. Jaki był ten dzień czy coś zmienił czy nie, czy był tylko nadzieją na lepsze(...)”. Co mi się udało??? Udało mi się, ale to wyczyn mało ambitny i mało oryginalny, zmienić szablon na blogu... To śmieszne. Nie będę Ci pisać o takich duperelach przecież.
Jest Karnawał. Ludzie się bawią. Też bym chętnie potańczyła... Najlepiej jest w PRL-u. No Kolor też może być (ale to ze względu na hip hop). Tylko, że teraz się nie tańczy taj, jak ja lubię. Zdaję sobie sprawę, że mówię jak babcia, która już swoje przeżyła, ale ja jestem w pewnych sprawach tradycjonalistką. I nie jest to bynajmniej spowodowane, że tak mnie wychowali. Nie. Po prostu kilu rzeczy spróbowałam i wiem, który z tych owoców mi najlepiej smakuje. I nie odpowiada mi sposób w jaki teraz się tańczy. Ja lubię jak to mężczyzna prowadzi kobietę. Jak się nią w tańcu opiekuje. To bardzo sympatyczne jest. Ale coraz rzadziej spotykane. Chyba tylko na weselach albo studniówkach. Niedawno (w czasie świąt) miałam okazję tańczyć ze znajomym ojca – T. Bardzo fajnie się tańczyło, ale on biadaczek (no, jest jakieś 10 lat starszy) ciągle pytał mojego tatę czy może z „jego córką zatańczyć”. Ze swoim tatą wtedy też tańczyłam. Pierwszy raz w życiu. Nie mógł wyjść z podziwu, że niby ja tak świetnie tańczę... Czy ja wiem... Chyba normalnie. A że wyczuwam rytm... Fajnie wtedy było... Ale i tak wolałabym żebyś to Ty wtedy był na miejscu T. Albo chociaż ktoś, kogo znam lepiej...
Dzwoniła B. Jutro jadę na 9. Pośpię sobie do 7! To aż godzinę dłużej niż zwykle kiedy do nich jadę. A może zaszaleję i pośpię do 7:30???
Kończę Eljot na dziś. Pójdę się wykąpać. Potem poczytam... Proust ciągle czeka.... Może pośpiewam... Ja tak bardzo lubię śpiewać. Szkoda, że zarzuciłam naukę gry na gitarze...
Dobranoc. Kolorowych snów.