Najnowsze wpisy, strona 120


sty 09 2004 Witaj...
Komentarze: 0

Właściwie miałam dzisiaj nie pisać. Cały dzień byłam w pacy. Pogoda taka, że najlepiej byłoby przespać cały dzień. Albo zaszyć się w jakimś kąciku z kocykiem na plecach i aromatycznym grzańcem w dłoni. I czytać..... Czytać........ Czytać...... W taki dzień jak dziś najlepiej poezję. Albo nie czytać tylko słuchać muzyki. Tylko jakiejś bardzo nastrojowej... Oczywiście najlepiej jeśli nie słucha się, czy czyta, w pojedynkę. Ale jak nie można inaczej co zrobić.

Odbiegłam od tematu. Wróciłam po całym dniu taka zmęczona, że nie miałam ochoty z nikim gadać tylko od razu po przyjściu do domu zaszyłam się w swoim pokoju. I zaczęłam się bezmyślnie bawić Internetem. Zajrzałam do księgarni i po dłuższej chwili przeglądania pozycji nie kupiłam nic. Nawet coś tam włożyłam do koszyka, ale ostatecznie nie zdecydowałam się na żaden zakup.

Z. wysłał mi jakąś piosenkę. E-mailem. Natrudził się przy tym trochę bo musiał założyć nowe konto i pociąć ją na kawałki. A ja nie umiem jej odczytać. Znaczy złożyć jej nie potrafię. Bo nie umiem się Winzip-em posługiwać. Ale ze mnie komputerowiec od siedmiu boleści. Szkoda, bo bardzo chciałabym posłuchać co to takiego. Szkoda........

Wczoraj H wrócił z domu. I dziś wyjechał. Ale zanim wyjechał to wczorajszego wieczora odbyliśmy miłą pogawędkę. Na gg oczywiście. Ja się trochę zdołowałam, potem zaczęliśmy się przepraszać nawzajem aż w końcu zaczęliśmy słuchać Anny Marii Jopek. On u siebie, a ja u siebie. W ogóle się jakoś tak dziwnie zrobiło.... Dziwny stan. Aż nie mogę się powstrzymać żeby go nie nazwać wstrzemięźliwą nastrojowością. Nie powiem miło się rozmawiało. Ale... (Czy zawsze musi być jakieś ale???) Z H. to w ogóle jest dziwna sprawa. Znamy się niewiele ponad miesiąc. H. jest jednym z moich wirtualnych znajomych... Tak wirtualnych... Pamiętam, że wtedy, tamtego dnia,  wpadłam w  potworny dołek. I znalazłam H. Potem wciągnęłam do swojego świata... I To znowu ja...

Tak więc po lekkim relaksie przed komputerem postanowiłam iść pod prysznic. Gorący. To mi zawsze pomogło. Tym razem nie było inaczej. Wyszłam z łazienki nieco odprężona i mniej zmęczona. Za to w nastroju do słuchania nastrojowych piosenek w stylu A.M. Jopek, Natalie Cole i im podobnym. W nastroju do zapalenia świeczki i odleceniu na różowych chmurkach. Wczoraj mi się trochę rozwiały.... Ale powoli zaczynają wracać.

Zapalam więc świeczkę. O zapachu grapefruita. Włączam muzykę i odlatuję do mojego świata...

 

 

alexbluessy : :
sty 08 2004 dzień raczej na plus
Komentarze: 0
Cześć Eljot!!!!!!

Oj działo się dzisiaj... Już wiem co jest przyczyną moich problemów ze wstawaniem. Pogoda. Wcześniej nie chciałam tego do siebie dopuścić, a jednak...  Budzik nastawiłam dziś na 6:30 co by (jak to zwykle ja) trochę rano powtórzyć. Zatarabanił, a ja go zaraz przestawiłam na pół godziny później. Na zajęcia się nie spóźniłam, nawet byłam za wcześnie. Kiedy doszłam do szkoły miałam jeszcze prawie godzinę czekania! A przecież wyszłam wcześniej bo myślałam, że będzie jak wczoraj. A tu wręcz odwrotnie. Tylko chlapa... Splash – jak mawia B. od konwersacji. Test poszedł nawet nieźle. Prawdę mówiąc myślałam, że będzie gorzej. Pani M. nie byłaby sobą gdyby nie zrobiła nam potem normalnych zajęć. Przedtem jednak zapowiedziała kolejny test za dwa tygodnie... Jakby wcześniej nie mogła zrobić kilku mniejszych, a nie teraz wszystko na raz. Dziś mówiliśmy o modzie i telewizji. Na początku zostaliśmy podzieleni na grupy i każda miała ubrać człowieka od stóp do głów. Jedna grupa dostała „w przydziale” letni strój dla kobiet, inna letni strój dla mężczyzn, następna zimowy strój dla kobiet, a moja otrzymała polecenie zaprojektowanie męskiego stroju zimowego. To zaprojektowaliśmy. Otóż w tym sezonie modny mężczyzna nosi kolorowe kalesony i takież skarpetki. Dżinsowe dzwony i do tego biała koszula („malarska”) najlepiej z podwiniętymi rękawami (kiedy mężczyzna ów zdejmie sweter) a na to wełniany sweter. Jako odzienie „wierzchnie” zaproponowaliśmy buty kowbojki (koniecznie skórzane) i długi płaszcz obszyty futerkiem z norek. Całości dopełniają wełniana, zielona czapka z dużym pomponem oraz zielone, wełniane rękawiczki i szalik... No, co??? Miało być śmiesznie to jest. Chyba... (???) Co się zaś tyczy tematu o telewizji. Znowu pracowaliśmy w grupach. Tym razem trzech i każda miała wymyślić nowy rodzaj reality show. Był pomysł „ „School reality show”, był też pomysł „Fat brother” (Chodzi o odchudzanie. Kto najwięcej schudnie). moja grupa znowu poszła we własnym kierunku i wymyśliła coś, co potem wygrało klasowe głosowanie na najlepszy pomysł. otóż wymyśliłyśmy, że nasz show będzie się rozgrywał w szpitalu psychiatrycznym. „Big Doctor”. Na dwa miesiące zamkniętych tam będzie  (wraz z pacjentami) 10 osób. Będą musieli się zachowywać tak, aby lekarze nie zgadli, ze są podstawieni. W ciągu tygodnia widzowie głosowaliby na dwie osoby, które lekarz weźmie na badanie. Każda taka wytypowana osoba dostanie do rozwiązania jakieś testy. Którą rozpozna jako „nieprawdziwą” ta osoba odpada z dalszej gry. Oczywiście musiałyby być to osoby bardzo odporne psychicznie. Przed wejściem do szpitala przeszłyby odpowiednie „szkolenia” o chorobach, zachowaniu ludzi i tak dalej.

Oczywiście bardzo współczuję ludziom, którzy cierpią na jakieś choroby związane z psychiką i ich rodzinom. Dlatego jeśliby ktoś wpadł na podobny pomysł utworzenia takiego reality show głosowałabym na „nie”. Ale jeśli w grę wchodzi tylko zabawa myślę, że to nikomu nie wyrządza krzywdy. Pamiętam, że kiedyś (to było w I klasie liceum a więc jakieś 7 lat temu)  czytałam książkę pt. „Cichy pokój”. Nie pamiętam autorki. Jedynie jej inicjały – o ile się nie mylę S.S. Cierpiała przez wiele lat na schizofrenię. I cały ten czas opisała w tej właśnie książce. Wywarła na mnie duże wrażenie mimo, że była pełna brutalnych (acz prawdziwych) opisów. Polecam. Wspaniała lektura. Przygnębiająca... (Ja np. po przeczytaniu zaczęłam u siebie szukać objawów schizofrenii. Ale ja mało odporna jestem na takie rzeczy więc może dlatego. Z drugiej strony to jest prawdziwe życie. Nie znasz dnia, ani godziny...) Naprawdę warto przeczytać. Niestety mimo szukania nie znalazłam jej w żadnej bibliotece ani księgarni. Zasmuciłam się jak przypomniałam sobie tą książkę. Zmagania i cierpienie tej biednej dziewczyny. Ona pokonała chorobę. Teraz jeździ po Stanach z wykładami na temat tej choroby...

Dobra koniec ze smutnymi tematami.

Byłam na zakupach. Kupiłam płaszcz. Pikowany. Długi. Czerwony. Z kapturem. Najważniejsze, że jest cieplutki. Za chwilę jak będę szła do pracy to on będzie miał swój debiut. Kiedy weszłam do domku z wielką torbą i zobaczył to Ł. od razu powiedział, że mam nowy nabytek przymierzyć. Przymierzyłam. A on pokiwał głową z aprobatą. Z Ł. to dziwna sytuacja jest. W gruncie rzeczy nie jest zły chłopak. Nawet sprzątać zaczął (ciekawe na jak długo... ), w zasadzie ciężko coś znaleźć przeciw niemu. Najbardziej wkurza mnie fakt, że jak chcę zrestartować mój komputerek to mam wątpliwości. Bo najczęściej jest tak, że zaraz po wciśnięciu przeze mnie guziczka „restart” słyszę pukanie do drzwi. Niech on wreszcie przełączy się jako jednostka centralna i będzie po kłopocie. Prawda, że to najlepsze rozwiązanie??? Już nawet rozmawialiśmy na ten temat, ale na tym się skończyło. Trudno... zaraz wychodzę do pracy. Dzisiaj tylko odprowadzam K. na angielski. W tym czasie skoczę do Galerii. A nóż widelec coś znajdę ciekawego. O! I do księgarni koniecznie. Po te anioły...

Może wieczorem jeszcze coś króciutko napiszę. Tymczasem trzymaj się ciepło. 

 

alexbluessy : :
sty 07 2004 winter wonderland!!!!!!!!
Komentarze: 1

Witam Cię Eljot w ten zimowy dzień!!!!!!

Wczoraj miałam problemy z zaśnięciem. Nie jestem pewna, ale raczej nie wynikało to z tego, że siedziałam do późna przed komputerem. Po głowie tłukły mi się jakiś głupie myśli. W każdym razie ponieważ dziś miałam do napisania test z gramatyki postanowiłam wstać o 7:30 i przed wyjściem na zajęcia jeszcze co nieco powtórzyć. Obudziłam się na kilka minut przed zadzwonieniem budzika. Pomyślałam, że mogę go wyłączyć – przecież zaraz wstanę. I wyłączyłam. A potem usnęłam na następne pół godziny. Oczywiście niczego już nie powtórzyłam. Wyjrzałam przez okno, a tam śnieg pada. Zdziwiłam się bo nie zapowiadali śniegu (mam rację, że nie wierzę pogodynkom). Na dworze katastrofa. Na chodnikach nie zgarnięty śnieg, a pod nim warstwa lodu. Olbrzymie korki na ulicach, ochlapujące ludzi pojazdy, opóźnione autobusy i tramwaje w taki dzień, jak dziś to już standard. Zwykle jadę długo do szkoły, ale dziś pobiłam rekord. Nawet obawiałam się, że mogę nie zdążyć. Kiedy już wydostałam się na przystanek, z którego odjeżdża autobus zawożący mnie bezpośrednio pod szkołę uciekł mi sprzed nosa. A jeżdżą dwa na godzinę. Czyli na bank się spóźniłam... Tak myślałam. Ale na szczęście ten, który mi uciekł był opóźniony i zaraz przyjechał następny. Ufff... Kiedy dotarłam w końcu pod szkołę okazało się, że łącznie ze mną są trzy osoby. Do początku zajęć było nas sześcioro. Pani Cz. trochę się zdziwiła i rozdała nam testy. W międzyczasie doszła reszta, która miała mniej szczęścia z komunikacją miejską. Najciekawiej  jednak było kiedy wracałam do domu. Dziś nie chciało mi się czekać, na zapewne pospóźniane autobusy i wybrałam tramwaj. Do mnie jedzie 6, kiedy doszłam na przystanek akurat podjechała. Ogromnie się zdziwiłam jak zobaczyłam za nią kolejną 6. W sumie jechało ich cztery jedna po drugiej. Dziwne... Kierowcy MPK nawet nie ustawiali radia tylko mieli cały czas kontakt z dyżurnym ruchu. I co chwilę było słychać mniej więcej coś takiego: „panie dyżurny wyjeżdżam z pętli, wracam na Gaj...”; „panie dyżurny tu 15 z 9, dopiero wydostałem się z 1 Maja...”. I takie różne. Ja nie wiem jak to się dzieje, ale co roku jest to samo. Taka sytuacja powtarza się ilekroć spadnie śnieg. W mieście następuje całkowity paraliż. Przecież w ZDiKu  powinni wiedzieć, że zimą śnieg pada i co może dziać się wtedy na ulicach. Widocznie nie wiedzą. Na konwersacjach B. nas zrozumiał i nie kazał za bardzo się wysilać tylko obejrzeliśmy film. „Fawlty Tower’s”. Serial Johna Cleese’a (tego od Cyrku Monty Pytona”). Pewna historia wiąże się z jego powstaniem. Otóż kiedy kręcona była kolejna część Monty Pytona ekipa zatrzymała się w jakimś hotelu w małym, angielskim miasteczku. Podobno jego właściciel był arogancki i nieuprzejmy dla gości wobec czego ekipa się następnego dnia wyniosła w inne miejsce. Tylko Cleese i jego żona, którzy stwierdzili, że zachowanie właściciela może być ciekawą bazą dla serialu, zostali. Spędzili w tym hotelu ponad miesiąc obserwując wszystko dookoła. I tak powstało „Fawlty Tower’s”. Nawet śmieszne, tyle tylko, że denerwuje mnie (ale to moja osobista opinia), że bohater kreowany przez Cleese’a w pewnym momencie zaczyna krzyczeć. A jak już zacznie krzyczeć to krzyczy do końca odcinka. To się powtarza w każdym odcinku. Wybija mnie trochę z rytmu i irytuje. Ale ogólnie serial ciekawy i śmieszny.

Myślę sobie o moim blogu. Chciałabym zmienić jego szablon, bo te gwiazdki fruwające są trochę infantylne choć wesołe. A ilekroć wklejam nowy szablon to nie mogę zamieścić żadnej notki. Na razie więc pozostaną gwiazdki na niebieskim tle... Nie jest to zbyt dobry moment na rozmyślania na ten temat zważywszy na to, że jest już prawie 17, a ja jutro będę zmagać się z testem ułożonym przez panią M. Czyli po prostu listening & reading comprehension.  I wiem, że nic nie wiem. No, może coś tam wiem. I wypadałoby usiąść do książek. Tak... Jeszcze tylko obiadek (dziś nie będzie studenckiego jedzenia. „Fawlty Tower’s” mnie natchnęło i zjem omleta z pieczarkami – mniam mniam) , herbatka i nie ma mnie przy komputerze do jutrzejszego wieczora. Jeszcze tylko wyślę do Ciebie ten list i wrócę do swoich książek.... Książki. Uwielbiam je. Tak samo te pachnące tuszem, które dopiero wyszły z drukarni i te z pożółkłymi kartkami. (Moja mama woli te z pożółkłymi kartkami – jest to dla niej informacja, że książka jest ciekawa i dużo ludzi ją czyta). A ja lubię je wszystkie. Od jakiegoś czasu usiłuję znaleźć książkę Davida Sylvestra pt. „Rozmowy z Francisem Baconem. Brutalność faktu”. I nigdzie jej nie ma. Nawet w internetowych księgarniach. Chyba, że ja źle szukam... Nie wiem, czy wywarłaby na mnie takie wrażenie jak „Pasja życia” Irvinga Stone’a, bo jak na razie ta jest na szczycie moich ulubionych lektur (zaraz po „Samotności w Sieci). I jeszcze coś. Kiedy już napiszę to, co mam napisać (mam na myśli wszystkie sprawdziany) wybiorę się do księgarni w budynku Polonistyki. Tam może być wiele ciekawych rzeczy... Pewnie wsiąknę, jak to zwykle ja kiedy wchodzę do jakiejś księgarni... Może w końcu dostanę antologię Tetmajera... Chciałabym też przeczytać jakąś fajną książkę o aniołach. Nawet kiedyś czytałam recenzję jakiejś w gazecie, ale nie mam już tej gazety, a tytuł wyleciał mi z głowy. Ostatnio jednak natknęłam się na recenzję innej, książeczki napisanej przez księdza, którego nazwiska nie pamiętam, pt. „O aniołku, który chciał nawrócić piekło”. Podobno jest i dla dzieci i dla dorosłych. Na razie jednak Marcel Proust ma bezwarunkowe pierwszeństwo. 

Za oknem ciemno. Tylko światła w budynku naprzeciwko migoczą. Aha i lampki na choince, którą ktoś posadził i udekorował na dworze. Taki świąteczny akcent, który zwykle jest w pełnym rynsztunku mniej więcej do Wielkanocy. Siedzę przed komputerem i wcale nie mam ochoty od niego odchodzić. W końcu będę musiała jednak porzucić pisanie bo ambicja mi nie pozwoli iść jutro na test nieprzygotowanej. A poza tym stan moich oczu i kręgosłupa niebezpiecznie się pogorszył. Na razie jednak jeszcze siedzę i patrzę na obraz, który mam przed sobą. Wisi nad monitorem. „Słoneczniki’ van Gogha. Imponujące. Oczywiście to plakatowa reprodukcja jakich pełno chociażby w Empiku, ale mi się podoba. Kiedy jestem zmęczona leżę na łóżku  patrzę sobie na to „dzieło” oprawione w olbrzymią antyramę i odpoczywam. Naprawdę odpoczywam. Uwielbiam malarstwo van Gogha, ale oryginalnego dzieła w domu nie chciałabym mieć. A już na pewno żadnego w złotych ramach. Brrr..... Jeśli chodzi o oryginały to w grę wchodziłby jedynie plakat Rafała Ołbińskiego. Nie wiem jaki jest jego tytuł, jeśli w ogóle jest jakiś tytuł. Plakat przedstawia kobietę siedzącą na krześle trzymającą nogi na księżycu. Tło jest niebieskie, księżyc ma kształt rogala, kobieta ubrana jest w sukienkę. Coś jest koloru czerwonego – nie pamiętam tylko czy jest to krzesło, sukienka, czy buty kobiety.. Niesamowite wrażenie robi ten plakat... I to jest to, co chciałabym mieć na swojej ścianie Eljot. Właśnie to. Zresztą w ogóle sztuka Rafała Ołbińskiego jest niesamowita. Trochę mistyczna, tajemnicza, intrygująca...

Herbata została wypita do końca. Znak, że trzeba się zabierać do nauki. Jutro ciężki dzień. Najpierw szkoła (ale na szczęście tylko do 12, za to z testem), po południu praca. Napiszę do Ciebie jak poszło. Tymczasem uważaj na siebie i trzymaj się ciepło.

alexbluessy : :
sty 06 2004 zmęczona
Komentarze: 0
Witam Cię Eljot!!!!

Zmęczona jestem, ale to już raczej standard. Dziś musiałam wstać bardzo wcześnie do pracy. I gdyby nie to, że mój budzik tarabani niemożliwie wcale bym nie wstała. U B. byłam prawie 10 godzin. Ale fajnie było. Chłopaki wyraźnie się ucieszyli jak przyszłam. Tylko młodszemu chyba jakiś las się przyśnił bo przez cały dzień mówił o tym lesie i pytał się brata czy ten z nim pójdzie do tego lasu. A poza tym to obejrzałam gry, które im przyniósł Mikołaj i obejrzałam kilka kreskówek. Dzień jak co dzień. Wróciłam to była prawie 17. Na chwilę tylko usiadłam do komputera żeby maile sprawdzić., a tu nagle mój telefon się w torbie odzywa. To była A. Pytała czy jestem w domu bo jej się nie chce iść na wykład i może przyjechać. Mówię więc, że jestem i niech wpada. Ona na to, że zaraz będzie. I przyszła. Nie wiele miałyśmy czasu na pogaduchy, ale po sesji postaramy się nadrobić. Pogadałyśmy o tym i owym. Wypiłyśmy poziomkową herbatkę i A. musiała się zbierać żeby na pociąg zdążyć. Bo A. nie jest z Wrocławia.

Cieszę się bardzo, że przyszła. Ale z drugiej strony w planach miałam ostre zakuwanie przed jutrzejszym sprawdzianem z gramatyki. No a po rozmowie z A. musiałam się najpierw uspokoić. Uspokoić umysł. Do P. chciałam zadzwonić, ale nikogo u niej nie ma. Będę próbować jeszcze, ale niech ona potem nie mówi, że ja nie dzwonię. Albo, że ją olewam. Bo tak nie jest.

Słucham sobie teraz płyty Justyny Steczkowskiej i Pawła Deląga pt. „Mów do mnie jeszcze”. Bardzo klimatyczna. I bardzo w moim stylu... Zresztą chyba nie tylko w moim... W każdym razie słucham i myślę. Wiesz co pan K dziś zrobił? Włączył się na moje gg i się zapytał czemu się do niego nie odzywam i nie mówię co w nowym roku. trochę z nim porozmawiałam. Bo też nie widziałam powodu żeby nie rozmawiać. Widzisz Eljot. Ja tak sobie myślę. Co było, to było. Nie ma co tracić czasu na gdybanie co by było gdyby. Pan K jest jaki jest. Nie będę ukrywać, że czasem ciężki we współżyciu, ale ja też nie jestem jak owieczka... I mimo, że wylałam wiele łez (teraz wiem, że przesadziłam ja) to w gruncie rzeczy pan K to poczciwa dusza. I myślę czasem, że trochę zagubiona. Jestem już spokojna i myślę, że ze spokojem mogę Ci o tym mówić. Oczywiście nie wiadomo co będzie, ale na razie jest mi dobrze. Wreszcie jestem spokojna. I nawet mnie nie kusi żeby się do niego włączyć. No, może czasem jakiś diabełek coś mi szepcze do ucha. Ale pozbywam się go szybko...

Eljot! Posłuchaj tej płyty, o której pisałam Ci kilka zdań wcześniej. Jest REWELACYJNA!

Zaczynam się martwić sobą. Wydaje mi się, że ostatnio staję się nieco zarozumiała. Często używam zwrotu „ja”, „mi”, „mnie”, „sobie”. To nie jest zdrowy objaw. Przecież nie można być skoncentrowanym tylko na własnej osobie. Mówić tylko o sobie i myśleć o tym, co jest najlepsze dla mnie. Z drugiej strony coś jest w powiedzeniu, że „jeśli umiesz liczyć, licz na siebie”. Właściwie to się z tym zgadzam. Tak........ Zgadzam się.

Tak sobie myślę. Czy ja czasem za bardzo się nie uzewnętrzniam. Czy za dużo o sobie nie mówię. Trochę bez sensu żeby tak było. Musi przecież zostać jakaś tajemnica. Nie wszystko można od razu o sobie powiedzieć. Musi być jakaś tajemnica. Nie chcę żebyś wiedział o mnie wszystko zanim jeszcze się spotkamy. Nie chcę stanąć przed Tobą rozebrana z całej prawdy o mnie... Nie chcę tego...

Nie mam siły dłużej pisać. Pojutrze postaram się to naprawić. Pojutrze, bo jutro mogę wcale nie dojść do komputera. Będę kuć na czwartek na listening & reading. Muszę się obkuć bo jeszcze nawet notatek nie otworzyłam. Tyle tylko, ze wypisałam co gorsze słówka z książki.

Dobranoc Eljot! Kolorowych snów życzę jak zawsze. Pozdrawiam ciepło.

P.S. I tylko jakiś żal mam w sercu. P ma swojego K. A (koleżanka) ma swojego A. A ja wciąż solo.......

 

 

 

alexbluessy : :
sty 05 2004 jeszcze raz na dobranoc
Komentarze: 1
Dobry wieczór Eljot!!!!!!!

Miałam się uczyć. Jest późno, a ja rano muszę wstać. Ale coś mi mówi że powinnam napisać do Ciebie. Wpadła dziś wieczorkiem N. Chciała zapytać jak mi się zaczął nowy rok. Ano chyba dobrze się zaczął. Jej też. Więc nie mamy raczej powodu do narzekań. Z N. to dziwna sprawa jest. Jeszcze jakiś czas temu ciężko nam było. Widocznie coś jest w stwierdzeniu, że wszystko przychodzi z wiekiem. N. jest młodsza ode mnie o 3 lata. Znamy się jakieś 10. Mieszkamy w jednej klatce. Kiedyś, na początku znajomości jakoś się dogadywałyśmy, potem to przygasło. A teraz znowu wróciło. Wspominałyśmy jak przygotowywałam się do swojej matury. (N. zdaje w tym roku). Pamiętam jak razem uczyłyśmy się słówek z angielskiego do mojej ustnej matury. To był koszmar jakiś. Każdego tygodnia 200 nowych słówek. I to jeszcze jakiś kretyńskich. Bo po co mam wiedzieć jak po angielsku jest „pałac bogatego indianina”. Po nic. Zresztą z nich i tak zapamiętałam te najmniej przydatne. Ale N. mówi, że ona też. Ponarzekałyśmy, że w 4 klasie przerabia się za dużo literatury z gatunku wojennej i zbyt wiele dziwnych wierszy – ale to już tyczy się całości programu liceum. Poza tym zastanawiałyśmy się jakie są we Wrocławiu kierunki studiów na które warto zdawać. Pomijając nauki ścisłe, przyrodnicze i polityczne oczywiście. I według nas niewiele tego jest. Był fajny kierunek. Na polonistyce robiło się specjalizację z dziennikarstwa literackiego. To by było coś dla mnie. Bo nawet myślałam żeby na dziennikarstwo zdawać, ale te studia zabijają świeżość. Absolwent podąża wykutymi ścieżkami i pisze potem bardzo schematycznie. A ja bardzo bym nie chciała być schematyczna.

Szkoda, że z tą etnologią są takie przeboje. Dostałabym się, zrobiła specjalizację z moich kochanym wikingów... Inna rzecz, że kuszą mnie Niderlandy. Po tym kierunku będę dwujęzyczna. Trzyjęzyczna właściwie. A nawet można się pokusić o stwierdzenie, że cztero.  Bo to jest tak. Na pierwszym roku mam niderlandzki w wstęp do języka Afrikaans – języka Burów (holenderskich osadników w Afryce). Na drugim mam nadal niderlandzki i Afrikaans, ale wybieram jeszcze sobie coś na lektorat. I to nie może być język, który zdawałam na egzaminie wstępnym. Czyli skoro angielski znam dość dobrze (nie wspomnę o niemieckim, który jest u mnie w kondycji katastrofalnej), do tego niderlandzki i francuski, którego nauczyłabym się na lektoracie. I Afrikaans... Fajnie, prawda Eljot??? No, ale najpierw muszę oczywiście się dostać. Jeśli znowu nie trafię na Franciszka Dionizego Kniaźnina na języku polskim powinno być dobrze. Co ja mówię. BĘDZIE DOBRZE!!!!!!! Musi być.

Tak więc porozmawiałyśmy z N. Powspominałyśmy dawne czasy. (Niektórych naszych wyczynów lepiej nie pamiętać... Ale się działo...). Może kiedyś Ci o tym opowiem. Ale musiałabym raczej być wtedy pijana. A ponieważ piję z umiarem.... No. 

To by było tyle na dzisiaj. Już teraz o niczym nie marzę tylko o tym żeby się położyć spać.

Dobranoc. Kolorowych snów.

 

 

alexbluessy : :