Najnowsze wpisy, strona 122


sty 04 2004 Francuski Pocałunek z Niewierną na Notting...
Komentarze: 0

Mam dziś smętny dzień Eljot. Bardzo smętny nawet. Chociaż nie ma jeszcze 21 ja już leżę w łóżku a łzy ciurkiem lecą mi z oczu. Zabawne, ale nie mam nawet żadnego mniej lub bardziej konkretnego powodu do płaczu. Po prostu leżę, patrzę w sufit, a na policzkach czuję łzy. Nie wiem czy są to łzy radości czy smutku. Czuję tylko ich ciepło i słoność.

Rodzice poszli do znajomych. Brata też gdzieś „wywiało”. Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Choć na ogół nie jest dla mnie problemem zostawanie samej to w mieszkaniu rodziców najzwyczajniej w świecie tego nie lubię. Do mojej głowy pukają wtedy najprzeróżniejsze i najdziwniejsze myśli. Dziś, żeby je zagłuszyć włączyłam sobie filmy. Jeden po drugim. Najpierw „Francuski Pocałunek”, potem „Niewierną” i na koniec „Notting Hill”. (Przy tym wypiłam jakieś 4 szklaneczki Martini rosso). Dwie romantyczne komedie przetkane psychologicznym dramatem. Chociaż tak naprawdę to nie wiem do jakiego gatunku przypisać „Niewierną”. Dramat pasowałby najlepiej, ale czy ja wiem... Film co prawda posiada większość cech przypisywanych właśnie dramatowi, ale absolutnie groteskowa (według mnie) scena morderstwa nie pasuje w żadnym wypadku do konwencji.

Obejrzałam filmy, wypiłam 4 szklaneczki Martini rosso... Może to mnie tak rozmemłało??? A może to Tetmajer i ksiądz Twardowski, których wiersze postanowiłam inteligentnie poczytać.... A może to Natalie Cole, która jak już wiesz zawsze wprowadza mnie w genialnie rozmemłany nastrój. A jeśli połączyć ją z Patricią Kaas to niczego więcej nie trzeba, wierz mi.

Łzy nadal czuję na swoich policzkach. Niech płyną. Jeśli jutro ma być lepiej to niech płyną.

Dobranoc Eljot. Śpij dobrze.

 

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 ten brak czasu tak dolega a mnie męczy wirtualność...
Komentarze: 0

Cześć Eljot!!!!

I i II dzień świąt przypominał raczej niedzielę niż Boże Narodzenie. W zasadzie o tym, że są święta przypominała pyszniąca się w rogu pokoju choinka. Za oknem śniegu jak na lekarstwo. A i brak studentów na przystankach autobusowych w pobliżu Politechniki robi swoje. Wyglądam przez okno. I co widzę? Nic. Tylko bezlistne drzewa, a między nimi okna bloków przy Wiejskiej i Zachodniej. To widzę z jednej strony. Z drugiej przed oczami mam tylko puste, ciche i smutne budynki Politechniki. Generalnie mało ciekawy widok. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Żeby chociaż trochę śniegu było. Ale tego, jak mówiłam, jak na lekarstwo. Pocieszył mnie trochę J., który zadzwonił rano i powiedział, że we Wrocławiu śniegu też nie ma.

Wczoraj (czwartek) odwiedził nas T. Jeden z kolegów taty. Bardzo fajny chłopak. Można z nim i poważnie pogadać i się pośmiać. W przeciwieństwie do R. tego typa to ja normalnie nie trawię. Wydaje mi się, że on szuka tylko towarzystwa do picia i użalania się nad sobą. A T. jest bardzo sympatyczny. Ale biedak. Żona od niego odeszła razem z malutka córeczką. Mała jest teraz zaniedbywana wobec czego T będzie starała się żeby to jemu sąd przyznał prawo do opieki. Nie, T nie chce się rozwodzić. On chce się zajmować córką. Zresztą i tak to on się nią cały czas zajmował. Trzymam kciuki żeby mu się udało. Żona T od dziecka, jej rodzina zataiła przed T ten fakt, była leczona psychicznie. Bo to jest jakaś bardzo depresyjna kobieta. Ale nie będę wnikać. Nie jestem wtajemniczona w szczegóły, a dopytywać nie chcę. Widzę tylko, że T chodzi jak struty i bardzo się męczy. Szkoda człowieka.

Wiesz Eljot, jak jestem u rodziców to dostaję absolutnego lenia. Nie chce mi się nic robić. Ani oglądać telewizji, ani słuchać muzyki. Nawet czytać mi się nie chce. Nie mówiąc już o nauce. A tak w temacie czytania pozostając to postanowiłam, że raz w miesiącu kupię książkę. Ponieważ według mnie stan polskiego czytelnictwa jest w stanie gorszym niż opłakanym chcę poprawić nieco statystyki. Inna rzecz, że zauważyłam iż ostatnimi czasy drukuje się bardzo dużo poradników z serii „Jak...” albo powieści z stylu „Dziennika Bridget Jones”. Ta ostatnia nie jest dla mnie ani autorytetem, ani wyrocznią. Jej problemy (tudzież osób jej podobnych) nie przemawiają do mnie wobec czego będę musiała się całkiem nieźle naszukać nim znajdę coś dla siebie. Tak więc również wobec faktu, że nie utożsamiam się z panną Jones pod żadnym względem (mimo, że jej dziennik stoi na mojej półce) nie spędzę Sylwestra samotnie w towarzystwie butelki czerwonego wina. Przyznaję, że taki pomysł narodził się w mojej główce. Jednak za bardzo przeraża mnie wizja siebie totalnie skacowanej następnego dnia. A poza tym nie ma niczego przyjemnego w piciu na umór. I do tego samotnie. Brrr to nie dla mnie takie coś. Ale tak a propos kaca. To ja mam potwornego kaca moralnego. Że się nic nie uczę. Przecież począwszy od dnia 5 stycznia mam całe mnóstwo sprawdzianów i tym podobnych do napisania. Ale będzie dobrze. (Od jutra biorę się do roboty!!!!!!!!!!!)

Ale znowu odbiegłam od tematu. Mam takiego potwornego lenia w tym Białymstoku, że najchętniej całymi dniami bym leżała i nic nie robiła. Pozwalam sobie, mama nawet mnie czasem do niego zmusza, na słodkie nic nierobienie. Bo tu zwalniam. Tu nigdzie mi się śpieszy. Tu na chwilę chociaż zapominam o wrocławskiej codzienności. Staram się odpocząć jak najlepiej się da. Tak więc pozwalam sobie na lenienie się, a moja bańka mydlana unosi się wyżej i wyżej... Mama mówi, że to dlatego, że tutaj nic nie muszę. Że mogę zwolnić tempo, że za mnie ktoś pomyśli, zrobi... Coś w tym jest, Eljot. Coś w tym jest.

O panu K nie myślę wcale. Tak, jakby go nie było.  Czasem przez myśl mi przebiegnie: „ciekawe co u pana K...”, ale to są ułamki sekund. I dobrze. Niech tak zostanie. We Wrocławiu możemy się kontaktować wyłącznie na stopie koleżeńskiej. Tylko i wyłącznie. Bo wiesz, Eljot, ja byłam ślepa. Żeby nie powiedzieć, że głupia. Nie widziałam pewnych oczywistych (???) sygnałów. Bo jak teraz o tym myślę (wczoraj w nocy nie mogłam spać i przemyślałam całą historię z panem K od A do Z) to on chciał mnie chyba wykorzystać...  Chyba powinnam zacząć być podejrzliwa od momentu kiedy zaprosił mnie do siebie na obiad. Kiedy zaczęłam sprawdzać o której mam autobusy powrotne do domu, pan K stwierdził: „pojedziesz jutro”. Na moje „nie” usłyszałam wymruczane pod nosem zirytowanym tonem „ty i te twoje zasady”. Co on sobie myślał??? Że oszołomi mnie winem i co? I zaciągnie do łóżka??? Teraz myślę, że o to mu chodziło. Bo od tamtego dnia dziwnie się zmienił. A może nie chciał żebym sama z tego odludzia po ciemku jechała. Nie wiem. Prawdę mówiąc w tym momencie nie bardzo mnie to obchodzi. A fakt, że od tamtego dnia się zmienił utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak chyba mam rację. Teraz mnie utwierdza. Bo wtedy byłam zaślepiona jakimś fatalnym zauroczeniem. Teraz patrzę na to z dystansu. I jeśli się nie wyleczyłam to na pewno zaleczyłam.

Wiesz Eljot? Mam potworne wyrzuty sumienia. Jestem u rodziców od tygodnia zaledwie po pięciu miesiącach niewidzenia. Jestem tu dopiero tydzień, a już chciałabym być na swoim wrocławskim osiedlu, w swoim wrocławskim mieszkaniu, w swoim wrocławskim pokoju. Mam wrażenie, że tylko tam jestem naprawdę u siebie. Że tam tak naprawdę oddycham. To okropne. Wiem. Dom jest podobno tam, gdzie jest rodzina. Być może. Ale ja tu się czuję trochę jak gość. Oni wszyscy mają swoje miejsca, swój mnie lub bardziej ustalony porządek. A ja, odnoszę wrażenie, że trochę im zawadzam. Ciężko mi znaleźć sobie jakiś cichy kącik do przycupnięcia i mieć trochę spokoju. Chociaż przez chwilę. Tymczasem tata „okupuje” pokój z telewizorem, mama u siebie słucha muzyki, Piotr w swoim królestwie wygrywa msze Bacha. A ja czuję, że nie mam gdzie się podziać. W takich chwilach najchętniej wróciłabym do Wrocławia. Bo żebym ja tu chociaż jakiś znajomych miała. A ja tu nikogo nie znam. No, prawie nikogo.... Chociaż będąc tak zupełnie szczerą to we Wrocławiu nie jest lepiej. Mam w grupie rewelacyjnych ludzi, to fakt niezaprzeczalny. Ale ciężko nam się całą grupą zebrać i spotkać. Pozostaje nam ten czas, który mamy dla siebie podczas zajęć. Z A, jedną z najbliższych mi osób jeszcze z czasów liceum, nie widziałam się od października. Tak, Eljot, od października. Jest jeszcze P. moja, wydawać by się mogło prawdziwa przyjaciółka, choć tak ode mnie różna. Ale i ona zajęta własnymi sprawami nie ma ostatnio czasu. Jest jeszcze jej siostra K. Ta, nie wiedzieć czemu próbuje podkopać opinię B o mojej osobie. Jaką krzywdę ja jej musiałam wyrządzić, że ona takie rzeczy robi??? Nie mam pojęcia. Na szczęście B nie daje wiary jej słowom. Z A postanowiłyśmy się (na razie drogą esemesową postanowiłyśmy) zobaczyć się w styczniu. Jeszcze za nim sesja się zacznie. Bo słowo daję ta schematyzacja życia doprowadzi niedługo do tego, że ludzie będą potwornie samotni. Bo u mnie to wygląda tak: dom – szkoła – praca –dom. Wieczorem nauka. A jeśli nie to wracam tak zmęczona, że nie mam na nic ochoty. Najchętniej siedziałabym i patrzyła w monitor komputera, nawet gadać on – line mi się nie chce. U A nie jest lepiej: dom – szkoła – dom. Wieczorem nauka do późna. Brrrr okropność!!!!!!! Wiesz Eljot, jak ktoś potrzebuje mojej pomocy to rzucam wszystko i jeśli mogę to pomagam. Wysłuchuję. Doradzam. W drugą stronę już jest mniej kolorowo. Szczególnie mnie martwi,  że P zachowuje się ostatnio tak, jak się zachowuje. A ja już jestem zmęczona robieniem dobrej miny do złej gry. Naprawdę jestem już tym zmęczona. Ja wiem, że „ten brak czasu tak dolega” bo praca, bo na uczelni strasznie gonią. Ale ile można???? Jak długo tak można Eljot??? Niedługo nasze pokolenie będzie pokoleniem znerwicowanych dwudziestokilkulatków. Niezbyt przyjemne perspektywy....

Wydaje mi się, że więcej uwagi i jakiegoś swoistego ciepła dostaję od moich wirtualnych znajomych. Od H, Z, J i E. To mnie trochę martwi. Bo mimo całej mojej sympatii i szacunku dla tych osób to jestem zmęczona wirtualnością. Według J. Wiśniewskiego wirtualność Internetu jest tylko umowna. I o ile jestem w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, ze e-mail nie różni się niczym od zwykłego listu (różni, ale niech będzie), to absolutnie nie zgodzę się z tym, że pogawędka on – line to to samo, co pogawędka dajmy na to w kawiarni. ABSOLUTNIE NIE!!!!!!!!!!!!!!! Nic nie zastąpi namacalnego kontaktu z drugim człowiekiem. Jego spojrzeń, gestów, uśmiechu, zmieniającej się tonacji głosu. A z H., Z, J i E pewnie pozostaniemy jeszcze bardzo długo (o ile kiedykolwiek przestaniemy być) dla siebie wirtualni. Nadal będziemy wiedzieć o sobie, o swoich codziennych (i nie tylko) sprawach tyle, ile wystukamy na naszych klawiaturach. Bardzo się cieszę, że mogłam poznać czwórkę. Ale zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie żyjemy wyobrażeniami o sobie.... Że tak naprawdę nie znamy się. I to mnie męczy....

Siedzę teraz i słucham akustycznego Staszka Sojki sprzed wielu, wielu lat. Zaraz przyjdzie Piotrek i będzie chciał żebym poszła z nim na strych popatrzeć jak wali w swój worek treningowy. On będzie boksował, a ja będę wdychać kurz.... Można i tak. Poza tym muszę jeszcze pomóc mamie w kuchni. Kończę więc na dziś pisanie. Może jeszcze trochę Prousta poczytam. Albo pofrunę gdzieś w mojej bańce mydlanej...

Dobranoc Eljot. Kolorowych snów.

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-24 Jest taki dzień...
Komentarze: 0

Cześć Eljot!!!!!!!!

Dziś jest Wigilia. Jeden z bardziej, jeśli nie najbardziej, uroczystych dni. Chciałabym aby nasza też taka była. Choć po dzisiejszym ranku ciężko to podejrzewać. Mama jest chora przez co chodzi rozdrażniona i zmęczona. Tata chory nie jest, ale od rana na wszystkich pokrzykuje. Że niby nic nie robimy i przeszkadzamy mu w sprzątaniu. Jeśli takie mają być całe święta to dziękuję, ale ja się z nich wypisuję.

Wigilia. Ten dzień kojarzy mi się ze śniegiem.. Mnóstwem śniegu za oknem. Wigilia powinna pachnieć grzybami, pomarańczami i piernikami. I choinką oczywiście. Obowiązek jej ubierania należy do mnie. (Na szczęście rozbierać już jej nie muszę). W tym roku tata przyniósł bardzo ładną choinkę. Dużą, zieloną i pachnącą lasem. Ubrałam ją w czerwień i złoto. Bardzo ładnie wygląda. Stoi w rogu pokoju i śmieje się do nas lampkami. Jest bardzo choinkowa i bardzo świąteczna. Od kilku lat nasz stół pachnie aromatem pomarańczowo-goździkowym. Jak go wyczarować??? Bardzo prosto. Po prostu w pomarańcze wbija się goździki potem kładzie na stole i już.

Czas od rana szybko mijał. Denerwowałam się bo moje życzenia esemesowe nie bardzo chciały dochodzić. Ale sprawa jest jasna. Wigilia. Sieci są przeciążone. Idea jeszcze jako tako sobie radziła... Siedziałam w kuchni i kroiłam jarzynową sałatkę. Irytowałam się bo co chwilę słyszałam: „ to krój bardzo drobno”, „ nie, nie to krój trochę grubiej”. I bądź tu człowieku mądry. I tak sobie siedziałam i kroiłam te warzywa i jeszcze nuciłam pod nosem american christmas songs kiedy zadzwonił Z. Z. powiedział, że warzywa na sałatkę trzeba kroić bardzo drobno bo wtedy najlepiej smakuje. Ok., Z. zapewne masz rację. Ja niestety sałątek tego typu staram się unikać z powodu alergii na selera. A warzywo to (lub ta jarzyna) w mojej rodzinie w sałatce być musi. I nikt dla mnie nie chce robić oddzielnej porcji, zresztą bez selera średnio smaczna jest. Porozmawiałam chwilę z Z. i dowiedziałam, że „małe zawsze jest piękne, a duże nie zawsze”. Oczywiście święta prawda! Mój brat mnie o tym przekonał ostatecznie kiedy otworzyłam prezent od niego! Po rozmowie wróciłam do moich warzyw, a musiałam się śpieszyć bo robiło się późno, a czekał jeszcze na mnie sernik do zrobienia.

Kolacja pachniała barszczykiem i grzybami. Ale byłą cicha. Bardzo cicha. Nawet kolędy w wykonaniu zespołu Mazowsze nie zagłuszyły tej dziwnej ciszy. Dziwna to była Wigilia. Bardzo dziwna... Pomijam fakt, że nam się zupełnie nie chciało jeść. W mamie leki zabiły zmysł powonienia i smaku więc stwierdziła, że może jeść nie będzie bo szkoda jedzenia skoro ona i tak nic nie czuje. Śniegu za oknem też nie było. Dobrze, że chociaż rodzice się nie kłócili. Oni czasem tak potrafią. Potrafią nawrzeszczeć na siebie w Wigilię albo Wielkanoc. Potrafią się do siebie nie odzywać, a przed rodziną udawać, że wszystko jest w porządku. Mój brat mówi, że oni czasem i tydzień się do siebie nie odzywają.

Pamiętam jak w zeszłym roku (nomen omen też w Boże Narodzenie) pokłócili się tak, że tata chciał wracać do Białegostoku pierwszym pociągiem. Fakt, że w tym przypadku babcia nie była bez winy bo rozpoczęła dyskusję, która skłóciła moich rodziców. Dlatego nie jestem zwolenniczką rozmów o polityce z osobami o skrajnie różnych poglądach. A już na pewno nie przy świątecznym stole. Bo mimo, że moi rodzice kibicują tej samej opcji to u babci wszystko zdarzyć się może. Bo babcia słucha Radia Maryja. A Ksiądz Rydzyk to jej wyrocznia. Dla mnie to po prostu groźna sekta mydląca ludziom oczy... Ale to moje zdanie. Żyjemy w wolnym kraju, każdy ma prawo słuchać i wierzyć w co chce. Ale nikt nie będzie na siłę zmieniał mojego światopoglądu, a już na pewno nie będzie to moja babcia ze swoim radiomaryjnym i naszodziennikowym praniem mózgu. No i wtedy właśnie babcia (która bardzo kocham) chciała przekonać (siłą) moich rodziców do swoich racji. A że mój tata jest osobą upartą i porywczą ( mama też taka jest) to się skończyło jak się skończyło. No, ale jest Wigilia. Cieszyć się trzeba, a mi się na wspominki zebrało.... Wszytskiego Dobrego Eljot!!!!!!!!

alexbluessy : :
sty 04 2004 23-12-2003 dzień przed Wigilią
Komentarze: 0

Dobry wieczór Eljot!!!!!!!!

Jest wtorek. Jutro Wigilia. Cały czas cos się dzieje. Cały czas trzeba coś przygotowywać. Teraz każdy zrobił sobie chwilę przerwy i zaszył się w innym kącie. Tata przed telewizorem, brat komponuje na swoim keyboardzie, mama czyta w kuchni, a ja korzystam z chwili i piszę do Ciebie. Hmmmm... Najprawdopodobniej w przyszły weekend będziesz mógł te wszystkie opóźnione świąteczne listy przeczytać. Bo w przyszły weekend (chyba dokładnie w sobotę)  będę już we Wrocławiu.

W Białymstoku czas mija mi bardzo szybko. Zresztą kiedy on się nie śpieszy??? Zawsze gdzieś gna. Może ma to jakiś swój cel. Nie wiem. ja w każdym razie czuję niedosyt. Bo dopiero był piątek. Dopiero przekroczyłam próg mieszkania rodziców... A jutro Wigilia. Znowu siądziemy wszyscy w czwórkę... Nie. Nie znowu. Zazwyczaj spędzamy święta u dziadków pod Warszawą. Zwykle jest tam 12 osób... A jutro... Jutro będzie nas tylko czworo. Mama, tata, ja i mój brat. Zmówimy modlitwę, podzielimy się opłatkiem, zjemy to, co z mamą przygotowałyśmy, w końcu rozpakujemy kolorowe papierki. Będziemy. Będzie cała nasza rodzina. Ale cichutko będzie. bez wielogłosowego śmiechu, bez ciągłego krzątania bo będzie nas tylko czworo. Ale przecież niektórzy i tego nie mają. Oni są sami... Około północy pójdziemy na Pasterkę. Zawsze chodzimy. Ale to jutro. Dziś mam jakiś dziwny smutek w serduchu. Nie wiem skąd się tam wziął. Nie powinno go tam być.

Jutro będzie u nas cichutko. Kolędy popłyną z płyty. Z płyty, bo nie ma u nas tradycji wspólnego śpiewania kolęd. Mama czasem coś zanuci swoim sopranem, brat cos zagra na pianinie ale generalnie kolędy płyną z płyty. Tak sobie myślę, że te święta w Białymstoku to po to żeby mama choć w małej części poczuła się jak w domu. Bo przecież święta spędza się w domu, prawda? A ja bardzo się cieszę, że nigdzie nie jedziemy. Że zostajemy i będziemy wszyscy: mama, tata, ja i mój brat.

Bo to jest tak Eljot. Ja bardzo kocham moich dziadków, ale kocham i moich rodziców. A tych drugich widuję rzadko. A kiedy jedziemy pod Warszawę to wypada pomóc babci w przygotowaniach i tak dalej. Potem przyjeżdża reszta rodziny i jakoś czas się dziwnie rozpływa, że nawet nie mam kiedy z moimi rodzicami porozmawiać. Dlatego w tym roku padła decyzja: zostajemy.

Jest mi smutno Eljot, wiesz? Mam wokół siebie rodzinę. Nie, nie wróć. Ja teraz mam wokół siebie rodzinę. Osoby najbliższe. Ale przecież wrócę do Wrocławia i znowu zostanę sama. Bo tam mam wokół siebie znajomych, ale nie mam przyjaciół. (A według mnie przyjaciele w pewnym stopniu zastępują rodzinę). Przyjaciele dają poczucie, że nie jest się samym, dają poczucie jakiegoś bezpieczeństwa. Ja tego nie czuję. Ale czuję za to coś innego. Czuję i widzę, że jeśli ktoś ma problem to biegnie do Oli. Bo Ola zawsze pomoże, wysłucha. A może Ola chce żeby jej też czasem ktoś wysłuchał, pomógł kiedy jest taka potrzeba....

Ludziom trzeba pomagać – tak mnie uczyli rodzice. Wychowali wpajając pewne zasady i wartości według których staram się postępować. Staram się być fair wobec innych. Nie lubię kłamstwa, dwulicowości i obłudy. Tak mnie wychowali. Ale ostatnio zastanawiam się czy nie zmienić się w w wyrachowaną i bezwzględną egoistkę. Może takim osobom żyje się lepiej...???

Tylko, że ja nie chcę się zmieniać. Chcę być sobą!!!!!! Chcę być romantyczną, trochę rozmemłaną realistką....

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-20 u rodziców I
Komentarze: 0

Dobry wieczór Eljot!

Sobota. Za oknem szaro i zimno. Drzewa bez liści. Widok zupełnie inny, od tego, który zapamiętałam. Zima przyszła. Tylko śniegu brakuje. Pamiętam swój pierwszy dzień w Białymstoku. To był grudniowy czwartek ubiegłego roku. Przyjechałam zaledwie na jeden dzień. Na dworzec wyszedł po mnie Piotrek. Rodzice byli w pracy więc to on pełnił rolę gospodarza. Pierwsze zetknięcie z nowym otoczeniem. Dziwnie się czułam. Szczególnie w okolicach żołądka było mi dziwnie. Do... , wtedy jeszcze nie czułam, że jadę do domu, pojechaliśmy 10. w autobusie tłum ludzi. I to narastające we mnie uczucie ciekawości i niepokoju. Weszliśmy do mieszkania. Przywitał nas zapach pierników, które mama upiekła na święta.  Ale mimo tego nadal nie czułam się jak w domu. Odświeżyłam się (łzy zakręciły mi się w oczach, kiedy na pralce znalazłam ręcznik dla siebie, a na nim kartkę z napisem, że „to jest ręcznik dla Olusi”. Jak oni musieli na mnie czekać!), zjadłam jakiś obiad. Nie, nie jakiś. Były pierogi ruskie. Potem  Piotrek zaproponował, że może oprowadzi mnie po mieście. Z ochotą przystałam ta tą  propozycję. W stronę głównej części miasta poszliśmy przez tereny Politechniki. Pamiętam wszystko dokładnie. Mnóstwo cudownie chrupiącego pod nogami śniegu i piękny zachód słońca. Do dziś mam ten widok przed oczami. Brat poprowadził mnie do Rynku. Chłonęłam oczami wszystko dookoła. Zupełnie jak małe dziecko, które wyszło na pierwszy spacer. Wszystko było takie nowe i ciekawe. Przed Ratuszem stały kryte słomą stragany ze świątecznymi gadżetami. Ominęliśmy Empik i zeszliśmy w dół. Przeszliśmy obok Fary aż do Ogrodów Branickich. Wszędzie było biało! Zupełnie bielusieńko. I zupełnie ciemno. Piotrek opowiadał jak w szkole, jakich ma kolegów. I mówił też, że mama bardzo tą przeprowadzkę przeżywa. szliśmy tak sobie gawędząc aż nagle znowu znaleźliśmy się pod Politechniką. W mieszkaniu odbyło się wylewne powitanie. Szczególnie ze strony mamy. To był mój pierwszy dzień w Białymstoku., może dlatego wszystko bardzo dokładnie zapamiętałam. Bo już z następnego nie pamiętam zupełnie nic. A jeszcze następnego z samego rana wyjeżdżaliśmy na święta do dziadków pod Warszawę.

A dziś śniegu jak na lekarstwo i w ogóle pogoda pod psem. Wstałam dość wcześnie bo na 10 miałam umówioną wizytę u fryzjera. Moim włosom też należy się jakiś mały prezencik świąteczny. A Eljot! Bo zapomniałabym! Wiesz, że ten mój nowy kolorek wyszedł rewelacyjnie??? Bardzo mi się podoba. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak zamierzam wrócić do swojego naturalnego koloru. Ale odeszłam od tematu. Poszłam, nie powiem, ze jak zwykle, bo to druga wizyta dopiero, do „pana Michała” jak mówi moja mama. „pan Michał”, młody człowiek dokonał niesamowitych rzeczy z moją głową. Wymodelował mi fryzurkę bardzo fajnie. Szkoda tylko, że potem sama jej sobie tak nie ułożę. „Diametralna”, jak to określił, zmiana polegała na jak najmocniejszym wycieniowaniu i postopniowaniu moich włosów. Efekt wyszedł bardzo interesujący. Jestem bardzo zadowolona. Do następnej wizyty u „pana Michała”, a nastąpi ona najpewniej w okolicach Wielkanocy, mam czas żeby pomyśleć nad wyprostowaniem włosów.

Po tej swoistej przemianie, (musisz wiedzieć, Eljot, ze Piotrek zanim wyszłam powiedział idź się jakoś uczesz. Idź i powiedz mu (na myśli miał  „pana Michała”) „ma być dobrze” – on będzie wiedział co robić”) poszłam z mamą do miasta. Na ulicach tłumy. W sklepach nie mniejszy tłok i straszny upał. Całe Centrum przeszłyśmy na nogach. Do domu wróciłyśmy nieźle padnięte. Na szczęście nie czekała na nas żadna bardzo pilna robota z gatunku tych przedświątecznych. Zrobiłyśmy tylko małe przemeblowanie. Nawet fajnie nam to wyszło. Rodzice też się dziś nie kłócili. Mam nadzieję (znowu ta nadzieja – podobno matka głupich), że nie było to z tego powodu, ze tata ma jutro 8 godzin wykładów i musiał się do nich przygotować. Mój brat puścił mi też materiał na jego płytę. Według mnie bardzo fajne ma kawałki. No, ale ja lubię hip hop. Staram się być jak najbardziej obiektywna mówiąc, ze nieraz jego teksty bardziej do mnie przemawiają niż niejednego siedzącego już w tym fachu kilka lat  człowieka. I co jeszcze się zdarzyło? Wygrzebałam swoje, jeszcze z czasów liceum, antologie. Szczególnie z Tetmajera się ucieszyłam. Nie jest to co prawda cały tom, ale zawsze to coś.

Śpij dobrze Eljot. Niech uniosą Cię różowe chmurki....

 

alexbluessy : :