Komentarze: 0
Cześć Eljot!!! Mam wrażenie, że na oślep poruszam się w labiryntach zdarzeń. Często się w nich gubię. Natomiast wydaje mi się, że tonę w potokach słów... Czasem czuję, że nie umiem pływać... Czuję jakby brakowało mi powietrza... Kiedy idę ulicą mam wrażenie jakbym szła po omacku... bez żadnej mapy... bez celu... (???).
Błądzę w labiryntach zdarzeń... Tonę w potokach słów. Zdarzenia następują po sobie błyskawicznie. Nie zdążę ich nawet zarejestrować... A słowa??? To nie potoki.. To rzeki. Są wszędzie. Wlewają się olbrzymimi falami z każdej strony... Wmawiają mi, że moja ulubiona kawa to Nescafe podczas gdy ja wolę Jacobs, próbują namówić do skorzystania z kolejnej supermarketowej promocji, informują co grane jest w kinach i teatrach. Słowo jest wszędzie. Ma olbrzymią moc. Przeraża mnie to...
Mam dziś ciężki dzień. A kiedy ostatnio miałam dobry??? Ciężko było mi wstać. Pomyślałam, że może nie pójdę na zajęcia... Miałam jednak odpowiadać na konwersacjach więc zmusiłam się i poszłam. Nawet moja ulubiona kawa nie postawiła mnie na nogi. Nic mi się nie chciało. Jedynie spać... Spać! To jeszcze jedna oznaka ogarniającego mnie poczucia bezsensu i jakiegoś rodzaju depresji. Boję się tego...
Poza tym nie wyspałam się. Najpierw nie mogłam długo zasnąć, a nad ranem coś mi się przyśniło. Dziwny to był sen. Ale pamiętam go dość dokładnie. Wszystko w tym śnie działo się bardzo szybko. Byli tam jacyś ludzie... – nie wiem kto, był też tak Z. Nie widziałam twarzy, ale to na pewno był Z. Na początku siedziałam z tymi ludźmi w jakimś pokoju z drewnianymi ścianami. To wyglądało jak sukija (japoński przyogrodowy domek-pawilon). Siedziałam z nimi i rozmawiałam kiedy wpadł Z. Zaczął krzyczeć żebym uciekała. Nie wiedziałam przed czym mam uciekać... Nagle do tego pokoju wbiegły konie. Nie wiem jak to się stało, ale znalazłam się nagle na grzbiecie jednego z nich. Jeżdżę konno więc nie była to dla mnie nowość, ale... Ale w pewnym momencie koń zaczął się strasznie rzucać... Nie wiem czy mnie zrzucił, czy nie. Nagle znowu znalazłam się w drewnianym pokoju. Ludzi już tam nie było, ale słyszałam głos Z. Wołał, że już idzie, że zaraz będzie... I nie wiem czy doszedł, czy nie bo się obudziłam.
„(...)Męczą, lub dają odpocząć - są twoje. Czasem ukojenie, czasem paranoje. Sny, nawet gdy są złe, to się budzisz... Możesz w nich kochać lub mordować ludzi. Krzywe odbicie w witrynie twego ducha. Są twoje - tajne, nie jawne jak życie. Tu wszystko dzieje się naprawdę.(...)” („Sen” – WWO)
Dzień na uczelni minął w miarę bezboleśnie. Zawaliłam słownictwo. To znaczy nie do końca, ale dla mnie 3+ to tak, jakbym zawaliła. Będę musiała coś z tym zrobić. Potem były konwersacje. Wypowiedź poszła mi gładko z pięknym american accent. Ale to nic dziwnego bo uwielbiam mówić po angielsku. A ten akcent... Cóż, pewnie to wpływ M., z którym przez kilka dobrych lat miałam konwersacje. A ponieważ M. był zakochany w US, w wakacje wyjeżdżał pracować do Arizony jako przewodnik wycieczek to do takiegoż akcentu się przyzwyczaiłam. I mimo prób siedzi we mnie. A Hugh Grant mówi tak pięknie... A tak by the way, z M. wiąże się kilka zdarzeń, dość interesujących i nawet zabawnych. Ale o tym kiedy indziej. Na gramatyce nic się ciekawego nie zdarzyło. W drodze powrotnej chciałam wstąpić do pani „od poprawiania urody” (czyt. kosmetyczki), ale jej nie było. Nie pozostało mi nic innego jak umówić się na jutro. Mój dzisiejszy obiad polegał na zalaniu kawałka makaronu i torebki jakiegoś proszku wrzącą wodą. Nie był zbyt dobry, ale nie mam nastroju ani na myślenie o gotowaniu, ani tym bardziej do gotowania – choć to uwielbiam. Ledwie zjadłam ten wątpliwy przysmak zapukał Ł. Myślałam, że jak zwykle chodzi mu o coś z komputerem, chociaż nawet go nie restartowałam ani nic z nim nie robiłam. Ale pomyliłam się. Ł. powiedział, że zrobił na obiad za dużo naleśników i zapytał czy nie mam czasem ochoty zjeść. Mam, ale jak wrócę od B. Będę miała kolację. Jeszcze do B. muszę dziś iść. Już i tak prawie u niej mieszkam. Wolne od chłopaków mam tylko poniedziałki i środy. Ale na tą godzinkę czy dwie mogę jechać. Trzeba sobie przecież pomagać. Powiem Ci coś. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale łapię się na tym, że kiedy ostatnio jestem u B. to przeliczam ten czas u niej na pieniądze. Liczę ile wypracowałam... Tak nie powinno być. Może jestem zmęczona???
(po kilku godzinach) Wróciłam przed chwilą od B. zmęczona potwornie. Ona musiała iść z K. do psychologa, a ja zostałam z T. spokojnie minął mi ten czas. W pewnym momencie jednak zrobiło się gorąco. Otóż B. nie mówiąc mi wcześniej ani słowa zapytała czy mam dziś wolny wieczór. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Odpowiedziałam, że tak. A ona na to czy w takim razie nie mogłabym zostać do 22 bo chciałaby wyjść. Powiedziała, że mogłabym też u niej przenocować zważywszy na to, że jutro i tak rano mam się u niej stawić. Na początku spanikowałam. Co mam zrobić??? W końcu postanowiłam być asertywna. Nie dam się wykorzystywać. Nie lubię być w ten sposób zaskakiwana. Chętnie zostanę z chłopakami jeśli będzie chciała gdzieś wyjść, ale niech odpowiednio wcześnie mnie o tym poinformuje. Dziś postąpiłabym wbrew sobie gdybym uległa i została. Powiedziałam jej to, a ona na to, że racja, że oczywiście mam jechać do domu, że nic się nie stało. Wyszłam od B. z dziwnym uczuciem, że w jakiś sposób ją zawiodłam. Szybko mi jednak przeszło i już spokojna wróciłam do domu. A tu, w kuchni czekał na mnie naleśnik od Ł. Zrobiłam gorącej herbatki i wprost rzuciłam się na jedzonko bo głodna byłam okropnie. Ł. patrzył rozbawiony, ale nie ma się czemu dziwić. Naleśnik był pyszny!!! Z szynką, pieczarkami, żółtym serkiem i kukurydzą. Mniam mniam... Na deser zjadłam jeszcze szyszkę ryżową. Straszne słodkie świństwo. Ostatnio jednak potrzebuję dużo i bardzo słodkiego.
Jadąc rano na zajęcia z okien autobusu widzę jak Ostrów Tumski wychyla się zza mgły. Widzę samochody na Moście Piaskowym, sznury samochodów na Moście Grunwaldzkim. Kiedy wracam wieczorem z miasta widzę jak Ostrów Tumski zasypia... Widzę sunące auta... To takie moje wrocławskie impresje. Zimowe impresje. Kiedy jechałam do B. zaczął padać śnieg. Zmierzchało się. Było pięknie na dworze... Drzewa w Parku Słowackiego przykrył biały puch... Jakoś mi się smutno zrobiło... Od tego piękna... Od świateł latarni odbijających się na śniegu, od opatulonych po uszy ludzi, od tej, jakby uroczystej atmosfery... To moje wrocławskie impresje, które zabiorę z sobą dokądkolwiek pójdę.
Teraz słucham „Eterni” Eldo. Odkrywam ją za każdym razem na nowo. W walkmanie mam niezmiennie Gramattika. Za trzy dni wychodzi ich płyta. „Reaktywacja”. Już nie mogę się doczekać kiedy ją kupię. Myślę, że to, że jeszcze nie rozkleiłam się zupełnie, że jeszcze jakoś się trzymam to poniekąd zasługa Gramattika właśnie. Ich teksty jako jedne z nielicznych do mnie przemawiają. Mam nadzieję, że nie pójdą w komercję, że się nie sprzedadzą i pozostaną sobą.
Pozdrawiam Cię Eljot serdecznie, nostalgicznie i Gramattikowo. Trzymaj się ciepło. do usłyszenia.