Najnowsze wpisy, strona 117


sty 19 2004 w labiryntach zdarzeń błądzę, w potokach...
Komentarze: 0

Cześć Eljot!!! Mam wrażenie, że na oślep poruszam się w labiryntach zdarzeń. Często się w nich gubię. Natomiast wydaje mi się, że tonę w potokach słów... Czasem czuję, że nie umiem pływać... Czuję jakby brakowało mi powietrza... Kiedy idę ulicą mam wrażenie jakbym szła po omacku... bez żadnej mapy... bez celu... (???).

Błądzę w labiryntach zdarzeń... Tonę w potokach słów. Zdarzenia następują po sobie błyskawicznie. Nie zdążę ich nawet zarejestrować... A słowa??? To nie potoki.. To rzeki. Są wszędzie. Wlewają się olbrzymimi falami z każdej strony... Wmawiają mi, że moja ulubiona kawa to Nescafe podczas gdy ja wolę Jacobs, próbują namówić do skorzystania z kolejnej supermarketowej promocji, informują co grane jest w kinach i teatrach. Słowo jest wszędzie. Ma olbrzymią moc. Przeraża mnie to...

Mam dziś ciężki dzień. A kiedy ostatnio miałam dobry??? Ciężko było mi wstać. Pomyślałam, że może nie pójdę na zajęcia... Miałam jednak odpowiadać na konwersacjach więc zmusiłam się i poszłam. Nawet moja ulubiona kawa nie postawiła mnie na nogi. Nic mi się nie chciało. Jedynie spać... Spać! To jeszcze jedna oznaka ogarniającego mnie poczucia bezsensu i jakiegoś rodzaju depresji. Boję się tego...

Poza tym nie wyspałam się. Najpierw nie mogłam długo zasnąć, a nad ranem coś mi się przyśniło. Dziwny to był sen. Ale pamiętam go dość dokładnie. Wszystko w tym śnie działo się bardzo szybko. Byli tam jacyś ludzie... – nie wiem kto, był też tak Z. Nie widziałam twarzy, ale to na pewno był Z. Na początku siedziałam z tymi ludźmi w jakimś pokoju z drewnianymi ścianami. To wyglądało jak sukija (japoński przyogrodowy domek-pawilon). Siedziałam z nimi i rozmawiałam kiedy wpadł Z. Zaczął krzyczeć żebym uciekała. Nie wiedziałam przed czym mam uciekać... Nagle do tego pokoju wbiegły konie. Nie wiem jak to się stało, ale znalazłam się nagle na grzbiecie jednego z nich. Jeżdżę konno więc nie była to dla mnie nowość, ale... Ale w pewnym momencie koń zaczął się strasznie rzucać... Nie wiem czy mnie zrzucił,  czy nie. Nagle znowu znalazłam się w drewnianym pokoju. Ludzi już tam nie było, ale słyszałam głos Z. Wołał, że już idzie, że zaraz będzie... I nie wiem czy doszedł, czy nie bo się obudziłam.

„(...)Męczą, lub dają odpocząć - są twoje. Czasem ukojenie, czasem paranoje. Sny, nawet gdy są złe, to się budzisz... Możesz w nich kochać lub mordować ludzi. Krzywe odbicie w witrynie twego ducha. Są twoje - tajne, nie jawne jak życie. Tu wszystko dzieje się naprawdę.(...)”  („Sen” – WWO)

Dzień na uczelni minął w miarę bezboleśnie. Zawaliłam słownictwo. To znaczy nie do końca, ale dla mnie 3+ to tak, jakbym zawaliła. Będę musiała coś z tym zrobić. Potem były konwersacje. Wypowiedź poszła mi gładko z pięknym american accent. Ale to nic dziwnego bo uwielbiam mówić po angielsku. A ten akcent... Cóż, pewnie to wpływ M., z którym przez kilka dobrych lat miałam konwersacje. A ponieważ M. był zakochany w US, w wakacje wyjeżdżał pracować do Arizony jako przewodnik wycieczek to do takiegoż akcentu się przyzwyczaiłam. I mimo prób siedzi we mnie. A Hugh Grant mówi tak pięknie... A tak by the way, z M. wiąże się kilka zdarzeń, dość interesujących i nawet zabawnych. Ale o tym kiedy indziej. Na gramatyce nic się ciekawego nie zdarzyło. W drodze powrotnej chciałam wstąpić do pani „od poprawiania urody” (czyt. kosmetyczki), ale jej nie było. Nie pozostało mi nic innego jak umówić się na jutro. Mój dzisiejszy obiad polegał na zalaniu kawałka makaronu i torebki jakiegoś proszku wrzącą wodą. Nie był zbyt dobry, ale nie mam nastroju ani na myślenie o gotowaniu, ani tym bardziej do gotowania – choć to uwielbiam. Ledwie zjadłam ten wątpliwy przysmak zapukał Ł. Myślałam, że jak zwykle chodzi mu o coś z komputerem, chociaż nawet go nie restartowałam ani nic z nim nie robiłam. Ale pomyliłam się. Ł. powiedział, że zrobił na obiad za dużo naleśników i zapytał czy nie mam czasem ochoty zjeść. Mam, ale jak wrócę od B. Będę miała kolację. Jeszcze do B. muszę dziś iść. Już i tak prawie u niej mieszkam. Wolne od chłopaków mam tylko poniedziałki i środy. Ale na tą godzinkę czy dwie mogę jechać. Trzeba sobie przecież pomagać. Powiem Ci coś. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale łapię się na tym, że kiedy ostatnio jestem u B. to przeliczam ten czas u niej na pieniądze. Liczę ile wypracowałam... Tak nie powinno być. Może jestem zmęczona???

(po kilku godzinach) Wróciłam przed chwilą od B. zmęczona potwornie. Ona musiała iść z K. do psychologa, a ja zostałam z T. spokojnie minął mi ten czas. W pewnym momencie jednak zrobiło się gorąco. Otóż B. nie mówiąc mi wcześniej ani słowa zapytała czy mam dziś wolny wieczór. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Odpowiedziałam, że tak. A ona na to czy w takim razie nie mogłabym zostać do 22 bo chciałaby wyjść. Powiedziała, że mogłabym też u niej przenocować zważywszy na to, że jutro i tak rano mam się u niej stawić. Na początku spanikowałam. Co mam zrobić??? W końcu postanowiłam być asertywna. Nie dam się wykorzystywać. Nie lubię być w ten sposób zaskakiwana. Chętnie zostanę z chłopakami jeśli będzie chciała gdzieś wyjść, ale niech odpowiednio wcześnie mnie o tym poinformuje. Dziś postąpiłabym wbrew sobie gdybym uległa i została. Powiedziałam jej to, a ona na to, że racja, że oczywiście mam jechać do domu, że nic się nie stało. Wyszłam od B. z dziwnym uczuciem, że w jakiś sposób ją zawiodłam. Szybko mi jednak przeszło i już spokojna wróciłam do domu. A tu, w kuchni czekał na mnie naleśnik od Ł. Zrobiłam gorącej herbatki i wprost rzuciłam się na jedzonko bo głodna byłam okropnie. Ł. patrzył rozbawiony, ale nie ma się czemu dziwić. Naleśnik był pyszny!!! Z szynką, pieczarkami, żółtym serkiem i kukurydzą. Mniam mniam... Na deser zjadłam jeszcze szyszkę ryżową. Straszne słodkie świństwo. Ostatnio jednak potrzebuję dużo i bardzo słodkiego.

Jadąc rano na zajęcia z okien autobusu widzę jak Ostrów Tumski wychyla się zza mgły. Widzę samochody na Moście Piaskowym, sznury samochodów na Moście Grunwaldzkim. Kiedy wracam wieczorem z miasta widzę jak Ostrów Tumski zasypia... Widzę sunące auta... To takie moje wrocławskie impresje. Zimowe impresje. Kiedy jechałam do B. zaczął padać śnieg. Zmierzchało się. Było pięknie na dworze... Drzewa w Parku Słowackiego przykrył biały puch... Jakoś mi się smutno zrobiło... Od tego piękna... Od świateł latarni odbijających się na śniegu, od opatulonych po uszy ludzi, od tej, jakby uroczystej atmosfery... To moje wrocławskie impresje, które zabiorę z sobą dokądkolwiek pójdę. 

Teraz słucham „Eterni” Eldo. Odkrywam ją za każdym razem na nowo. W walkmanie mam niezmiennie Gramattika. Za trzy dni wychodzi ich płyta. „Reaktywacja”. Już nie mogę się doczekać kiedy ją kupię. Myślę, że to, że jeszcze nie rozkleiłam się zupełnie, że jeszcze jakoś się trzymam to poniekąd zasługa Gramattika właśnie. Ich teksty jako jedne z nielicznych do mnie przemawiają. Mam nadzieję, że nie pójdą w komercję, że się nie sprzedadzą i pozostaną sobą.

Pozdrawiam Cię Eljot serdecznie, nostalgicznie i Gramattikowo. Trzymaj się ciepło. do usłyszenia.

alexbluessy : :
sty 18 2004 ogólne poczucie bezsensu...
Komentarze: 2

To jeszcze raz ja, Eljot. Musiałam wrócić bo rozrywają mnie sprzeczne emocje, nie wiem co mam robić. Jasne, przecież nikt nie mówił, że życie będzie łatwe, ale... Biję się z myślami i nie wiem co mam robić. Z jednej strony czuję, że definitywnie powinnam zakończyć moją działalność w Wirtualnym Świecie. Nie wykluczam też zaprzestania wysyłania do Ciebie listów. Po prostu im dłużej rozmawiam z H., Z., i J. tym czuję się... Gorsza??? Mniejsza??? Wydaje mi się, że nie wiele wiem, że ja przy nich to dziecko... Co z tego, że czytam poezję, że czytam „mądre” gazety, co z tego, że sprawnie się wysławiam. Jak z nimi rozmawiam to mam wrażenie, że wiem bardzo niewiele... Często nie wiem nawet co mam powiedzieć. I nie wynika to z tego, że nie mam ochoty rozmawiać. Wydaje mi się, że cokolwiek powiem to będzie nieważne, małe i... jakieś pospolite... Czasem więc wolę nic nie mówić. Coraz poważniej myślę o tym, żeby zostawić to wszystko. Nie chcę się czuć tak, jak się czuję. Nie chcę żeby oni myśleli, że nie chcę z nimi rozmawiać. Możliwe, że znam przyczynę mojego smutku... Tak nagłego smutku. Powiedzieć Ci o tym??? Chcesz o tym posłuchać??? Ostatnio rozmawiam tylko z H. i zaczynam się niepokoić. Bo jest dziwnie. Dziwniej niż było... To jest pewnie moja wina bo za dużo powiedziałam. Tak, to na pewno moja wina... Z. pracuje i się nie pojawia, a z J. się mijam... Zresztą ja każdą z tych osób w jakiś sposób skrzywdziłam... Każdą w inny sposób... Z. – bo kiedyś, czegoś długo nie mówiłam, H. – bo może powiedziałam za dużo, a J. – bo nie chciałam czegoś powiedzieć. Ja chyba umiem tylko ranić.... Jak jakaś femme fatale... Jak Jagna z „Chłopów” Reymonta, jak Lady Makbet, jak bohaterka powieści „Skaza” (niestety nie pamiętam ani autorki, ani imienia bohaterki).

Boję się.... Czasem zastanawiam się jak to by było gdybym coś sobie zrobiła. Patrzę na swoje żyły... Czasem, kiedy trzymam w dłoni nóż (bo akurat coś kroję) myślę jakby to było gdybym... Ale to są ułamki sekund. Potem wszystko jest normalnie. Może to początki schizofrenii... Podobno kto myśli o samobójstwie nigdy nie jest na tyle silny aby to zrobić. Ja też się boję. A myśli mi się zdarzają. Mam mętlik w głowie. I chciałabym i boję się... Dziś niedziela. A ja znowu nie mogłam się przemóc i nie poszłam do kościoła. Znowu nie poszłam z Nim porozmawiać. Znowu się nie wyżaliłam... Znowu ogarnęło mnie uczucie beznadziei. Boże! Ja mam depresję! Jestem chora...

Boję się...

Boję się...

Boję się...

Znajdź mnie i uratuj...

Dlaczego... Dlaczego... Dlaczego...

Boję się...

alexbluessy : :
sty 18 2004 wspomnień wątpliwy czar...
Komentarze: 0

Cześć Eljot. Nie zgadniesz co się wczoraj stało. Już miałam wyłączać komputer i iść spać kiedy zagadnął mnie Pan K. Przepraszał, że tak długo trzyma moją książkę. Odpowiedziałam grzecznie, że nie ma sprawy, że nic się przecież wielkiego nie stało. On na to, że mogłabym bardziej normalnie odpowiadać. A normalnie to znaczy jak??? Ludzie! Aż się roześmiałam. Powiedziałam, że mogę nawet pojechać po tą książkę do niego. To on na to, że sam ją podrzuci w tygodniu, ale jak mam ochotę to oczywiście mogę go odwiedzić. A figa! Niby po co mam do niego jechać.... Nie, przesadzam w tym momencie. Ale fakt, faktem, że nie bardzo mam tam po drodze. To prawie peryferie miasta! Najważniejsze, że odzyskam swoją ukochaną książkę... Aha! Byłabym zapomniała. Pan K. bardzo się zdziwił, że tak bardzo mi na niej zależy. „Przecież już ją  czytałaś” – to jego słowa. Ja mu na to, że są książki, które mi się nigdy nie znudzą i do których będę wracać co jakiś czas. Swoją drogą on może nie bardzo to rozumieć bo nie lubi czytać, z tego co zdążyłam się zorientować. Każdy ma jednak prawo lubić coś innego...

Dziś pewnie wszyscy będą mówić o śmierci Czesława Niemena. Ja nie będę. Jest to wielka strata dla kraju, dla polskiej muzyki, ale uważam, że nie można z tego robić wydarzenia na olbrzymią skalę. Nie byłam Jego wielbicielką choć lubię słuchać Jego piosenek. Każde odejście znanej osoby powoduje, że przeszywa mnie piorun w momencie, kiedy się o tym dowiaduję. Tak było w przypadku śmierci Marka Kotańskiego, tak było kiedy  w wypadku zginął Bogdan Łyszkiewicz – lider Chłopców z Placu Broni. Czesław Niemen zmarł w ciężkiej chorobie. I może tak jest lepiej... Może bardzo nie cierpiał... Tak będę o tym myśleć. Zresztą śmierć wpisana jest w nasze życie. Na dobrą sprawę mnie jutro też może nie być... Bo pijany albo szalony kierowca, bo zagapię się na ulicy, bo komuś nie spodoba się kolor mojej kurtki albo okulary na nosie...

Jak pisał ks. Jan Twardowski: To, że wszystko dzieje się inaczej,

to cierpienie tędy owędy

ten dzień bez kochanej ręki

ten ból i tak dalej

ten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiał

zwłaszcza gdy kładłem serce do zimnego łóżka

ta jesień lekko chora po tej stronie świata

ta małpa bez małpy

 

powiedz że to właśnie ważne

 

Obudziłam się później niż zwykle. Wszak dzisiaj niedziela – jedyny dzień, kiedy mogę dłużej pospać. Wstałam około 10. Wyjrzałam przez okno. Padał deszcz. Słyszałam jak krople z impetem uderzają o parapet. Uwielbiam ten dźwięk. Mimo szarości poranka i zimna na dworze poczułam się dziwnie spokojna. I nawet jakieś dziwne ciepło mnie ogarnęło. Zrobiłam sobie mocną kawę i usiadłam przed komputerem. Włączyłam białostockie radio AKADERA. Bardzo je lubię. Może jest to jakiś łącznik między mną a miastem... W każdym razie bardzo je lubię. Grają fajną muzykę. Przyjemnie mi słuchać też Radia Kolor i Radiostacji. Z tym, że tej ostatniej nie mogę ustawić. Może pokój mam po złej stronie... Siedziałam sobie, popijałam pachnącą kawę kiedy pojawił się H. na gg. Trochę pogadaliśmy, a potem każde udało się do swojej roboty. I wiesz co? W końcu to zrobiłam. W końcu powiedziałam H. czego tak naprawdę się boję. A boję się tego „naszego wewnętrznego podobieństwa” i tego, że zbyt dobrze mi się z nim rozmawia. Nie chciałabym popaść w „paranoję” jak to było z Panem K. Choć oczywiście w jakiś sposób obraźliwe dla H. jest to porównanie... Myślę jednak, że paranoja w tym przypadku mi nie grozi... Mam tylko wątpliwości czy nie powiedziałam za dużo mówiąc to wszystko H. Czasem tak mam, że nie umiem trzymać języka za zębami, powiem coś, a potem jest dziwnie. Zobaczymy...

Kiedy już  z siebie wszystko wyrzuciłam zaczęłam przygotowywać się do jutrzejszych zajęć. Właśnie pisałam list do cioci z podziękowaniem za prezent (zadanie ze słownictwa – napisanie podziękowania za prezent, może być śmieszny, ale tak żeby nie pisać dosłownie co to jest. Potem grupa będzie zgadywać.) kiedy wparował mi do pokoju Ł. Chciał sprawdzić czy ode mnie wyślą się komunikaty na gg. I się nie wyślą. Moje działa bez zarzutu, natomiast z jego jest problem. Jak wysyła wiadomość to jego status przeskakuje nagle na „niedostępny”. Ma chłopak zmartwienie na pół dnia... Ale przynajmniej się nie czepiał, że restartuję komputer. W tym roku mam szczęście do (współ)lokatorów. Dziewczyny są fajne, nie robią zamieszania, a z Ł. mieszkam już  od kwietnia i zdążyłam go mniej więcej poznać. Chociaż jak nas jest teraz trzy, a on jeden to trochę poczuł się jak pan i próbuje nas ustawiać. Ale coś mu jednak nie wychodzi. Z drugiej strony trochę przycichł... Ale od początku. W zeszłym roku kiedy zostałam sama i wprowadziły się trzy inne dziewczyny było wesoło. Każda z nas była z innej bajki. Ak studiowała architekturę, ja kończyłam turystykę, B. zdała właśnie na historię, a K. na technologię żywności. Z B. i Ak. od razu złapałam wspólny język. Z K. było gorzej. Trochę robiła z siebie księżniczkę. Najpiękniejszą i najmądrzejszą. Właściwie to ani ja, ani Ak. nie wiedziałyśmy jak z nią rozmawiać. Jej mina nie mówiła nic: nie wiadomo było czy się śmieje, czy tylko chce być miła. W takim składzie mieszkałyśmy do lutego. W tym czasie zdążyłyśmy się polubić. Szkoda, że kontakt się urwał. Wiele też się działo. Najbardziej utknął mi w pamięci pewien wypadek. Otóż rozszczelniła nam się uszczelka w toalecie. Nie wiedziałyśmy co mamy robić więc napisałyśmy list do osiedlowego konserwatora. Nie wiedziałyśmy jednak co mamy napisać żeby przyszedł, a śpieszyło nam się bo woda ciekła na kafelki. Postanowiłyśmy napisać co następuje: „Szanowny Panie Konserwatorze. Nie śpimy po nocach bo zalewa nam łazienkę. Nie wiemy co mamy robić. Bardzo Pana prosimy, aby Pan mógł jak najszybciej przyjść i coś z tym zrobić zanim woda zaleje nas  zaleje. Cztery bezradne (i niewyspane) studentki.” Podałyśmy adres żeby wiedział gdzie ma przyjść. Był tylko jeden problem. Nie bardzo wiedziałyśmy jak mu wytłumaczyć co tak naprawdę się dzieje. Wobec tego Ak., która ma zdolności do rysunków narysowała przekrój przez toaletę. Podpisała części składowe i zaznaczyła „miejsce awarii”. Kiedy następnego dnia przyszedł pan Leon (bo tak konserwator ma na imię) powiedział, że jeszcze nigdy nie dostał takiego listu. I jak wobec takiej prośby mógłby nie przyjść. Ale następnym razem mamy pisać krótko i zwięźle. (Ciekawe jak... ). Pan Leon jest strasznie sympatycznym człowiekiem, strasznie gadatliwym. Na koniec powiedział, że żałuje, że jego synowie już się pożenili bo by ich tu wysłał i miałby śliczne synowe. Mnie od tamtego dnia nazywa „panienką Oleńką”. W swej kobiecej próżności nie będę mówić, że nie jest to miłe. B. i K. znały się z liceum. Mieszkały w jednym pokoju, ale coś przestały się dogadywać i postanowiły poszukać czegoś innego. Jak się potem okazało K. w ogóle rzuciła studia. A B. wyprowadziła się gdzie indziej. Ich miejsce zajęło dwóch chłopaków. Mieli po 28 lat i wciąż kończyli studia. To znaczy ich studiowanie polegało na spędzaniu pierwszego semestru w USA, wracaniu na drugi i piciu. Pili dużo i często. Nie w domu. Wychodzili, wracali nad ranem i nie raz się zdarzało, że głośno się zachowywali. Nie wiem, czemu ich nie wyrzuciłam z mieszkania. Może dlatego, że bałam się, że nie znajdę nikogo na ich miejsce. Dostałam szkołę, zwłaszcza, że próbowali nie zapłacić za ostatni miesiąc. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ak. też jeszcze wtedy mieszkała. Dopiero w marcu postanowiła, że na początku kwietnia jedzie do Włoch i zwalnia pokój. Na szczęście pojawił się Ł. Od razu powiedział, że bardzo chciałby tu mieszkać. Podobno miał niezłe przeprawy na poprzednich stancjach. Mówił, że trafiał na dziwnych właścicieli. Raz to była wiekowa pani, którą budził najmniejszy szmer. Innym znowu razem samotny 40-latek z synem. Facet siedział całymi dniami w domu i miał pretensje o robienie frytek. Ł. się w końcu do nas wprowadził. A ja zamieszkałam z 3 facetami. Trochę się tego obawiałam, ale z Ł. Szybko złapałam kontakt i trzymaliśmy się razem, a tamci razem. Na początku każdego wieczoru graliśmy z Ł. W statki albo kości. I jak na złość nie mogłam z nim wygrać. A w kości jestem całkiem niezła... „Tamci” wyprowadzili się w czerwcu. Teraz czasem ich widuję. Jak mnie zauwarzą to udają, że mnie nie widzą, albo przechodzą na drugą stronę ulicy. Ak. nie widuję. Pewnie wyjechała do Włoch. W tym roku jestem spokojna. Fajnie się mieszka, spokojnie. Tyle, że wciąż się mijamy i nie mamy czasu sobie porozmawiać. Ale po sesji...

G. mi powiedziała, że Ł. siadł komputer. Sesja się zbliża, a on ma tam wszystkie projekty. I jakby tego było mało to drukarka też mu siadła. Podobno od świąt ma problem z maszyną. Przykre to trochę jeśli przez złośliwość rzeczy martwych miałby czegoś nie zaliczyć...

Jak ten czas gna! Dopiero było rano! A tu już 17. Nauczyłam się, czego się miałam nauczyć. Speecha przygotowałam. Jutro wygłaszam mowę przed B. Każdy ma ten sam temat. „My passion”. Ale mamy nie pisać co jest naszą pasją tylko raczej wyjaśnić właśnie dlaczego to. Pościągałam sobie dziś trochę muzyki. I teraz słucham. Nie wiem, czemu ale mój Winamp najczęściej wybiera „Alex” Dżemu. Smutna piosenka, za oknem szaro... Zaraz mi też wróci smutek. Ściągnęłam piosenki, o których wczoraj H. mi mówił. Większość znam, bardzo je lubię, ale jakoś do tej pory nie przyszło mi do głowy żeby skorzystać z zasobów Sieci. Dziś taki dzień nadszedł... Szybko się pościągało. I teraz słucham... I myślę. Chyba za długo i za dużo. Co do muzyki to mam „okresy”. Był czas, że zasłuchiwałam się w „Murder Ballads” Nicka Cave’a. Nadal lubię go słuchać, ale wybieram raczej „The Boatman’s call” i „No more shall we part”. Piękne, nastrojowe płyty. Oprócz tego mam jeszcze „Ballady Morderców” w wykonaniu Kingi Preis i Mariusza Drężka. Genialne!!! I wczoraj wieczorem, kiedy nie mogłam spać włączyłam sobie „No more...”. Eh! Rozmarzyłam się. Smutno mi się zrobiło. Od Martyny Jakubowicz, od moich myśli... Zastanawiam się czy to moje pisanie nie jest bezsensu... Mam wrażenie, że piszę o głupotach, o rzeczach zupełnie nie istotnych... Czasem myślę, że może... Nieważne. Trzymaj się ciepło.

alexbluessy : :
sty 17 2004 O pewnym meblu...
Komentarze: 2

Cześć Eljot! Jestem okropna. Ale nie mogłam inaczej... Musiałam trochę nagiąć prawdę. Byłam dzisiaj u B. Od rana do popołudnia. B. była na zajęciach, a ja z chłopakami oglądałam „Gwiazdkę Kubusia Puchatka” i „Sąsiadów”. Ubawiłam się do łez. Kiedy B. wróciła do domu chciała mnie jeszcze wysłać na spacer, ale powiedziałam, że mam dużo nauki (co jest prawdą) i poszłam do domu. Przecież dzieciaki i tak mało ją widują to niech chociaż w sobotę idzie z nimi na spacer. Ja i tak jestem często do jej dyspozycji.

Wróciłam do domu z zamiarem posprzątania i zabrania się do nauki. Nie przewidziałam tylko jednego. Nie pomyślałam, że H. wróci z domu i spędzę na gg 5 godzin. A co to była za rozmowa! Od pedantyczności przez wiersze Baczyńskiego do imion dzieci... Nie mam pojęcia jak to się dzieje i dlaczego, ale podczas rozmowy z H. zwykle dopadają mnie zupełnie skrajne emocje. Od szczerego śmiechu do łez. Ale tych rozmów bardzo się boję... Bo czasem robi się BARDZO dziwnie. Tak dziwnie, że można nieopatrznie powiedzieć o jedno słowo za dużo i wszystko (jakie wszystko... – znajomość) runie jak domek z kart. A jak wiadomo domki z kart są konstrukcjami mało stabilnymi więc lepiej uważać. Nie chciałabym żeby to jedno słowo padło bo mogłoby być jeszcze dziwniej... W każdym razie H. ma wpływ na mnie taki, jakiego nie ma nikt inny. Zaczęłam słuchać spokojniejszej muzyki i bardziej wczytywać się w sens poezji... To znaczy może inaczej. Zaczęłam szukać głębszego w niej sensu. I nawet udaje mi się co nieco znaleźć mimo, że w liceum poezja nigdy nie była moją mocną stroną. Co ja gadam. W ogóle polski nie był moim konikiem, o czym zresztą wczoraj pisałam. Ostatecznie teraz nie czuję, że „muszę” coś przeczytać. I lektury, które były obligatoryjne teraz czytam z przyjemnością. Podczas czytania poezji nie skupiam się na „sztampowym”: „co autor miał na myśli” – chociaż nasza polonistka i tak starała się nie przerabiać poezji pod tym kątem. Reasumując odczuwam teraz samą przyjemność wracając do licealnych lektur. Skoro jestem przy temacie poezji to przeczytałam Baczyńskiego. Może jeszcze nie całego, ale to, co mnie najbardziej urzekło. I wybrałam sobie kilka sztandarowych utworów, do których będę na pewno wracać. Chyba już wiem dlaczego Baczyński działa tak specjalnie na H. Jest w nim jakiś niewyobrażalny smutek... Przeczucie katastrofy... Uwielbianie dla ukochanej... Kiedy czytałam to miałam nie raz łzy w oczach. A ponieważ czytałam też w tramwaju ludzie dziwnie się patrzyli... Oczywiście mogę się mylić. Na każdego działa coś innego i działa inaczej... I pomyślałam sobie, że jeszcze brakuje mi na półce wierszy K. I. Gałczyńskiego. One też mają coś w sobie...

A skoro opowiadam o książkach to opiszę Ci moją z nimi półkę. Nie jest specjalna. Zwykły sześciopółkowy regał z jasnej sklejki. Pasuje do żółtych ścian (które niedługo staną się zielone od pastelowego groszku firmy D******) i reszty mebli, które również są z jasnego drewna. Zacznę od góry. Na najwyższej półce stoją albumy na zdjęcia i tomiki wierszy zaraz obok nich stoi metalowe pudełeczko, w którym trzymam pocztówki i listy. Na niższej półce ulokowały się powieści i książki psychologiczne. Powieści są ustawione od tych, które lubię najbardziej do tych, które lubię mniej. Książki psychologiczne są między nimi. Jestem okropną pedantką. U mnie wszystko musi mieć ustalone miejsce. Jeśli coś jest przestawione to jestem chora. Nawet kolory na półce muszą się zgadzać. To znaczy nie może być na przykład za dużo białego – on musi być poprzetykany innymi. Na szczęście moje książki są różnokolorowe. Na środkowej półce ustawiłam książki językowe i kilka słowników. Żeby były zawsze pod ręką. Oprócz tego stoją tu przewodniki przywiezione z targów w Berlinie. Większość z nich jest po angielsku. To moja, zaraz po „powieściowej” ulubiona półka. Ciężko zliczyć ile pieniędzy wydałam na książki językowe. Ale wziąwszy pod uwagę ich ceny to sporo... Niżej ustawiłam duże słowniki. Techniczne  (pol.-ang. i ang.-pol.), dwa olbrzymie polsko-angielski i angielsko-polski oraz kilka małych. Na przykład włosko-polski i niemiecko-polski. Oprócz tego stoi tu kilka albumów ze zdjęciami i „Dzieła wybrane” Balzaca, które mam w planie przeczytać. Bo „Ojciec Goriot” szalenie mi się podobał. Aha! Zapomniałabym o przewodnikach. Są różne. Po wybranych stanach Ameryki, Szkocji i Białymstoku, jakżeby mogło być inaczej – po tym mieście też mam przewodnik. Na przedostatniej półce ulokowałam nieużywane już podręczniki szkolne. Podręczniki do angielskiego rzecz jasna. Nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać. W lutym zadebiutuję w roli korepetytorki... Headway-om towarzyszy pudełko (czerwone z IKEI), w którym przechowuję „przeterminowane” kalendarze i mapy po Polsce, świecie i Europie. Na półce najniższej stoi kilka segregatorów wypełnionych różnymi materiałami (angielski), jeden z kilkunastoma numerami „Easy Espanol”  i dwa pudełka (czerwone z IKEI) wypełnione materiałami „turystycznymi” podzielonymi na: kraj zagranicę.  Tak wygląda moja półka na książki. Uwielbiam na nią patrzeć. Dźwiga tyle słów, tyle różnych historii, opowieści o fantastycznych miejscach. Aż wstyd powiedzieć, ale jeszcze nie wszystko przeczytałam. Najlepsze jest to, że rodzice wywieźli mi to, co chciałam przeczytać. Na przykład „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna. Moja mama mówi, że wydaję na siebie wyrok zbierając książki. Kurz się zbiera a moja alergia się wzmaga. Ja jednak nie umiem sobie wyobrazić życia bez nich. Nawet jeśli stoją tylko na półce. Stoją i czekają w kolejce do czytania. Trochę mam tego na liście. A jeszcze moja flatmate G. chce mi pożyczyć „Ojca chrzestnego”. I kiedy ja znajdę na to wszystko czas???

Na marginesie to wczoraj już zapomniałam napisać. Miałam wątpliwe szczęście spotkać ludzi, których akurat spotkać ochoty nie miałam. Pierwszy był... Nie zgadniesz. Pan K. idę sobie od Galerii Dominikańskiej w stronę Rynku. Patrzę a tu Pan K idzie. Nie uniknęłabym spotkania którąkolwiek drogą bym nie poszła. Zresztą nie jestem taka. Zdziwił się jak mnie zobaczył. Prawie go wmurowało. Miałam na uszach słuchawki, na sobie czerwony płaszcz i buty „wysokościowce”. Uśmiechnęłam się jak umiałam najpiękniej i poszłam w swoją stronę. Nie chciało mi się z nim gadać. Zresztą o czym... Z drugiej strony i tak muszę jechać do niego po moją książkę.... Następnie, już pod domem prawie, natknęłam się na moich byłych (i dzięki Bogu) flatmates. Ale o moich byłych i obecnych (współ)lokatorach napiszę Ci innym razem.

A co do mojej pedantyczności. To jest to prawie fobia. Wszystko u mnie musi stać na swoim miejscu. Wszystko musi być pozmywane i posprzątane. Kiedy na przykład jem lub piję coś w pokoju a potem mam się uczyć to nie ma rady. Muszę wynieść naczynia bo nie będę mogła się skupić. W szafie ubrania wiszą w idealnym porządku. Od najdłuższych (spodnie, spódnice) do najkrótszych (letnie bluzeczki). Czasem myślę, że coś jest ze mną nie tak. Ale H. mnie pocieszył, że on też tak ma. Może po prostu te typy tak mają...

Wszyscy pytają się o mój nastrój. Chyba się poprawia. Coś różowego na horyzoncie też widać... Ale nie chcę zapeszyć. Dzwonił Z. Cieszy się, że mi humor wraca. Ano wraca. Ciekawe tylko na jak długo... Aha, powiedział też, że jego postanowieniem nie było nieodzywanie się do mnie... A więc to może być... Normalnie mnie zeżre jak się nie dowiem.

Kończę na dzisiaj. Jeszcze powinnam się pouczyć. Jednak po długaśnej rozmowie z H. i teraz pisaniu do Ciebie marne na to szanse. Pozdrawiam i trzymaj się ciepło. 

alexbluessy : :
sty 16 2004 Trochę wspomnień...
Komentarze: 1

Witaj Eljot.... Prawie 19. Przed 17 dopiero wróciłam od B. Wracając kupiłam 3 książki. Poczułam po prostu potrzebę  kupienia czegoś nowego do czytania. Tak, wiem, że Proust ciągle czeka... Wydałam ponad 60 złotych. To skandal żeby książki tyle kosztowały! Nic dziwnego, że nasze społeczeństwo to prawie analfabeci. Teraz mam kaca, że tyle wydałam. Ale książka to książka. Uważam, że na to nie warto żałować pieniędzy. W moim koszyku znalazły się: „Wizyty Aniołów czyli moje życie kontrolowane” Anny Wrzos, „Gejsza z Gion” Mineko Iwasaki i „To jestem cały ja” - tomik wierszy K. K. Baczyńskiego. Zobaczymy czym H. się tak zachwyca... H. mówi, że wiersze Baczyńskiego działają na niego bardzo specjalnie. Chcę sprawdzić jak zadziałają na mnie... Bo jak dotąd to Tetmajer jest moim „guru”, jeśli mówimy o poezji rzecz jasna.

Dzień u B. minął bardzo szybko i nawet przyjemnie. Szczególnie na koniec. B. chciała popracować w spokoju więc wysłała mnie z chłopakami do McDonald’sa. Fajnie było.  Chłopaki zamówili po zestawie „Happy Meal”, a ja poprzestałam na czekoladowym shake’u i ciastku z leśnymi owocami. Wcześniej jednak obejrzałam z nimi dubbingowany film „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Książkę przeczytałam wcześniej i muszę stwierdzić, że film mnie rozczarował.  Był bardzo skrócony. Dla kogoś, kto nie jest „w temacie” nie miałby większego sensu. Według mnie ekranizacja bestsellerowej powieści J.K. Rowling jest tylko zlepkiem nie tworzących spójnej całości epizodów. Mimo wszystko film bardzo sympatyczny.

Siedzę przed komputerem, słucham muzyki i myślę. Myślę o tym, że to już 50-ty list do Ciebie. Zastanawiam się ile jeszcze ich będzie... Jak długo będę Ci się zwierzać. Bo przecież to jest jakiś rodzaj zwierzeń – te listy, prawda? Jak długo jeszcze... Eh! Czy Ty w ogóle je czytasz? Czy już je znalazłeś??? Chyba nie. W przeciwnym razie odpisałbyś, prawda? Poza tym tak sobie myślę, natchnęła mnie do tego wczorajsza rozmowa z H. pomyślałam sobie o moich wirtualnych znajomych. O tych wirtualnych znajomych, których chciałam bez słowa wyjaśnienia zostawić. Dobrze, że tego nie zrobiłam. Z. się nie odzywa. Zresztą napisał mi, że coś postanowił. Ale nie chciał powiedzieć co. I myślę, że postanowił się przestać do mnie odzywać. Z zastrzeżeniem, że jeśli będę potrzebowała porozmawiać to on „gdzieś za rogiem będzie”. Z J. się mijam, a H.... działa na mnie uspokajająco. Taka jest prawda, nie ma co ukrywać.

Byłam u sąsiadki w sprawie zalewania jej mieszkania i balkonu. Z balkonem, fakt nasza wina bo nie zgarnęliśmy śniegu jak leżał. A w łazience to nie mam pojęcia co się dzieje bo już u niej wyschło. W każdym razie nic wielkiego się nie stało. Porozmawiałyśmy chwilkę. Była bardzo ciekawa co u rodziców słychać. Ucieszyła się, że mama przyjeżdża. Zapytała mnie czy wiem co się dzieje z panią E. Kolejną bliską znajomą mojej mamy mieszkającą 2 piętra niżej. Nie wiem. jakaś dziwna się ostatnio zrobiła. Może przez to, że ma trochę problemów natury zawodowej... W każdym razie pani G. stwierdziła, że pani E. zdziwaczała. A ta druga jest matką N. A N. ma dziś studniówkę. Głupio wyszło. Cały czas pamiętałam żeby iść jej pożyczyć super zabawy itd., ale za późno wróciłam do domu. A ona komórki ze sobą nie wzięła. Pewnie będzie się świetnie bawić. W Hotelu Mercure Panorama w samym centrum miasta. Wymyślili ze znajomymi, że wypożyczą limuzynę (kuzyn jednego z nich ma wypożyczalnię samochodów) i tak podjadą pod hotel... Super sprawa. Pamiętam swoją prime night... Miałam długą, czarną sukienkę na ramiączkach a do tego długie, czarne rękawiczki. Makijaż zrobiła mi przed wyjściem N. Bardzo ładnie jej wyszło. Miałam wtedy krótkie włosy więc fryzjerka je wyprostowała i fajnie wymodelowała. Zabawa była w Kinie „Oko”. Towarzyszył mi kolega chłopaka, z którym szła moja koleżanka G. Nie powiem, bawiłam się bardzo dobrze, ale... Czegoś brakowało. Pamiętam, że nasza klasa miała przygotować program artystyczny. Ponieważ wcześniej wygraliśmy (lepiej byłoby powiedzieć wygrałyśmy bo stosunek w klasie był 31:2) tzw. „English Day” w naszej szkole to nauczycie drżeli z obawy co wymyślimy. Stanęło na czymś w rodzaju plebiscytu. W kilku kategoriach było przygotowanych kilka nominacji. W każdej po jednym, ewentualnie kilku, z nauczycieli wśród „innych gwiazd”. Każdy z „wygranych” nauczycieli dostawał „srebrny krążek” – za zasługi. I każdy miał zatańczyć, a czasem i zaśpiewać. Na przykład matematyk, który nie krył, że lubi ładne kobiety tańczył do piosenki „Sexbomb”. Żeby było śmieszniej na scenę została wysłana P. (moja przyjaciółka) i miała tańczyć razem z panem Z. chyba im wyszło to najlepiej... No nie, przecież był jeszcze występ polonistki pani Ż. Ona i jej dwie koleżanki (pani P. i pani K.) występowały jako Jackson 5. Kiedy pani Ż. Weszła na scenę i odebrała krążek powiedziała: „Po pierwsze dlaczego srebrny (mając na myśli krążek) i dlaczego „Bad” (mając na myśli piosenkę)”. A musisz wiedzieć, Eljot, że była ona bardzo wymagająca. Lekcje polskiego zawsze były stresujące, ale po latach wspomina się je z sentymentem. Pani Ż. To bardzo mądra kobieta. Ona uczy z pasji uczenia. Nie musi wcale tego robić bo ma bogatego męża. Ale ona uwielbia swoją pracę. Jest trochę ekstrawagancka i czasem bardzo dosłowna w opiniach. Kiedy po tych kilku latach od opuszczenia murów naszego liceum wspominamy z P. lekcje polskiego to pamiętamy o tym, co nam kiedyś pani Ż. powiedziała. A powiedziała, że: „kobieta paląca jest aseksualna” i „inteligentna kobieta zawsze znajdzie sobie bogatego męża”. Pamiętam też pierwszą z nią lekcję. To był szok! Weszła w długich, kruczoczarnych włosach spiętych wysoko i czerwonej sukience. W miarę upływu czasu przybierała bardziej „ludzki” wygląd, ale pierwsze wrażenie się liczy... Wtedy nie przepadałam za polskim . Ale moją nauczycielkę będę wspominać miło. Znowu odbiegłam od tematu. Opowiadałam Ci przecież o mojej studniówce. Bal odbywał się w piątek. W sobotę, jak już doszłam do siebie, pojechałam z N. na Biskupin. Nie mam pojęcia dlaczego nas tam zaniosło. Chyba N. chciała odwiedzić stare śmiecie. Błądziłyśmy między uliczkami, aż nagle znalazłyśmy się prawie pod domem M. – naszego, uwielbianego przez nasze mamy, „pana” od angielskiego. Oczywiście nie zaszłyśmy do niego. Bo po co. W sobotę byłyśmy ‘na wycieczce”, a w niedzielę zachorowałam na grypę. Nie było mnie więc w szkole. A podobno się działo. Szczególnie grono pedagogiczne komentowało program artystyczny. Pani Ż. Podobno weszła do klasy i podyktowała taki temat: „jak nie urządzać programu artystycznego przed maturą”. Można by dużo mówić, pewnie nie raz jeszcze napiszę Ci coś z czasów liceum. Różnie bywało. Nie żałuję jednak wyboru szkoły. Po balu została sukienka, której już nie ubiorę bo się za duża zrobiła, kaseta video, na której mnie nie ma prawie wcale z wyjątkiem poloneza i zdjęcia. Te zdjęcia obiegły potem całą klasę. Najwięcej emocji wzbudziła A., która na fotkach, szczególnie tych z imprez, wychodzi jakby była nieźle pijana.

Będąc szczerą to byłam na dwóch studniówkach. Na swojej i pana D. Zaprosił mnie, mimo, że prawie mnie nie znał. A ja jechałam na tę jego studniówkę pawie cały dzień. Bo on daleko mieszkał. No, a teraz mieszka jeszcze dalej, ale mniejsza z tym. Bal był w sobotę ja pojechałam w piątek. Pamiętam, jak się cieszyłam na ten wyjazd. Liczyłam dni, czekałam... Ale chyba się przeliczyłam. Wyjechałam lekko zniesmaczona zachowaniem pana D.  Może ja mam jakieś przestarzałe poglądy, może nie ma się czego czepiać, ale prawda jest taka, że dobrze się nie bawiłam. A zaczęło się już pierwszego wieczoru, zaraz po moim przyjeździe. Miała być próba generalna poloneza. Poszliśmy. Nie szło mi na początku. Z czasem szło coraz lepiej, ale... Pan D nie wziął pod uwagę tego, że jestem zmęczona, że tańczę pierwszy raz (bo nie wiedziałam nawet jaka jest kolejność figur – na żywioł prawie poszłam), że jestem w obcym mieście, wśród zupełnie obcych ludzi. W każdym razie kiedy wracaliśmy z tej próby robił wymówki, że nie tańczę tak, jak powinnam. Zapytałam czy się wstydził. Nic nie odpowiedział. W dzień „imprezy” siostra pana D ułożyła mi fajną fryzurę (włosy zdążyły odrosnąć bo to było rok później). Poszliśmy na bal. Polonez poszedł bez zakłóceń. Za to potem się działo. Miałam wrażenie, że częściej tańczę z kolegami pana D niż z nim samym. On sprawiał wrażenie jakby nieobecnego... Nie wiem z czego to wynikało. W każdym razie nie bawiłam się dobrze. Bo (i tu właśnie pojawiają się moje zapatrywania na pewne sprawy) uważam, że jeśli się kogoś zaprasza na jakąkolwiek imprezę ze świadomością, że będzie to środowisko zupełnie tej osobie obce to wypada się nią trochę zaopiekować. Ja właściwie zostałam zostawiona sama sobie... I dlatego mam mieszane uczucia, kiedy po latach wspominam ten wyjazd do pana D. Mam tylko kilka zdjęć... Mimo, że to moja przeszłość, jakiś wycinek mojego życia celowo je omijam. Nie umiem nawet powiedzieć dlaczego tak się dzieje.

Dzień zbliża się ku końcowi. Generalnie mogę go zaliczyć na „plus”. Jutro też jadę do B. A jak wrócę to muszę posprzątać. A potem będę się przygotowywać na poniedziałkowe zajęcia. Nie ma tego dużo, ale chciałabym mieć wolną niedzielę. Tak więc na dziś mówię Ci dobranoc. Śpij kolorowo. Trzymaj się ciepło.

alexbluessy : :