Komentarze: 0
Aniele!!! Więcej nie zsyłaj mi takich snów!!! Wiem, że wczoraj to może się sama prosiłam, ale nigdy więcej!!! Wyobraź sobie, że najprawdopodobniej po obejrzeniu filmu „Nieodwracalne” miałam sen. Śniło mi się, że ktoś do mnie strzela. Siedziałam na jakimś murku i nagle zobaczyłam wycelowaną w siebie lufę pistoletu. A potem widziałam siebie z przestrzeloną piersią. Nie rób mi anielski Eljocie takich niespodzianek. A zaraz potem śniło mi się, że tańczę. W jakimś klubie. Chyba ALIBI to było sądząc po wystroju. Tańczyłam, a Dżem śpiewał. Sama jestem na parkiecie w jakiejś krótkiej, powiewnej sukience. Za sobą poczułam czyjąś obecność. Czyjeś ręce oplotły moją talię. I tyle. Nie wiem kim był tancerz – obudziłam się. Takie sny to możesz mi przysłać. Takie miłe i sympatyczne proszę bardzo.
Poniedziałek minął szybko. Bardzo szybko. Może dlatego, że wypełniony był oczekiwaniem. Przecież pan K. miał przynieść mi książkę. Nie dziw się, że byłam podenerwowana. Ty też byś był, jak miałbyś zobaczyć kogoś, kto... A zresztą to już nie istotne. Pan K. nie przyszedł jednak o umówionej godzinie, ale znacznie później. Ważne, że przyszedł. Dziwnie się poczułam, ale nie będę już o tym pisać. Ten człowiek dziwnie na mnie działa... Pogadaliśmy chwilę i poszedł do siebie. Poza tym pan K. się przeprowadza. Nie wie jeszcze gdzie, ale się przeprowadza. To się nazywa właściwe podejście. Powiedział też, że po sesji (jego) musimy umówić się na „jakąś kawkę” i pogadać. Eh!!! To wszystko jest takie skomplikowane... I jeszcze coś. Zaprosił mnie do siebie. Bo zapomniał mi przynieść „Nortona antivirusa 2003” wobec czego powiedział, że mam po niego sama przyjechać. Raczej nie pojadę, choć w gruncie rzeczy pan K. to nie jest zły człowiek. Nie można przecież tak od razu człowieka skreślać, bo coś nie wyszło.
Teraz czekam na mojego brata. Za jakąś godzinę z kawałkiem powinien już być. Dzwoniłam żeby zapytać jak mu się jedzie. Powiedział, że fajnie i bez atrakcji. Powiedział też, że mogę już chłodzić żubrówkę. Ja mu na to, że chyba żartuje – na piwo z nim pójdę, ale wódki pić mu nie dam. On rosyjskiej też nie wiezie. Nie wiezie też plakatu – nie chciało mu się wieźć bezpośrednim pociągiem małego ruloniku. Przedźwigałby się! Ale wiezie dużo pysznego jedzonka!!! Mniam mniam...
Na zajęciach też było znośnie. Słownictwo. Cała masa okropnych i skomplikowanych idiomów związanych z ubraniami i kolorami. Aż strach pomyśleć, że muszę je wszystkie znać. Potem konwersacje - ostatnia tura speechów i gra w słówka. Gra bardzo mi się podobała. Nazywa się Tabu. Zastanawiam się czy nie kupić sobie polskiej wersji. Tylko z kim miałabym grać... B. podzielił nas na trzy 4-osobowe grupy. Każda osoba miała przez 2 minuty podawać definicję jak największej ilości słowa podanego na losowanej karcie. Nie mogła jednak użyć słów bezpośrednio związanych z tym wyrazem podanych poniżej. I tak zbierało się punkty,. Trudne, ale ciekawe przez to. Nawet nieźle nam szło. W środę spotkanie indywidualne z B. będzie mówił o naszym „spoken English”. Pani Cz. spóźniła się na gramatykę. Ale pocieszyła nas tym, że podobno pani W., z którą mamy mieć zajęcia w następnym semestrze robi podobny program co pani M. w naszych sercach zaiskrzyła się iskierka nadziei, że zajęć z panią M. będzie mniej. A tak przy okazji. Postanowiłam definitywnie, że w czwartek nie idę na zajęcia. I nikt mnie nie zmusi do tego. Nawet Ty i Twoje przekonywania, że powinnam, że trzeba i tak dalej. Nie idę i już!!!
U B. też dziś byłam, mimo, że poniedziałek to nie jest „mój dzień”. Ale to już chyba ostatni raz. Jutro idę, jak zwykle. Spokojnie było, bo mały spał i mogłam posiedzieć i poczytać. Fajnie było. Kiedy szłam do B. fatalnie się czułam. Zmęczona i wyczerpana. Przecież po zajęciach wróciłam o 15, a o 15:40 musiałam wychodzić. W tym czasie musiałam coś zjeść i przygotować się na spotkanie z panem K. psychicznie się przygotować. Poza tym po drodze zrobiłam zakupy dość duże i jak przyszłam do domu to czułam się jak wracająca z pracy Matka Polka obładowana torbami. G. i A. śmiały się z tego, a ja razem z nimi. No, ale ostatecznie musiałam przygotować się na przyjazd brata i nie mam tu na myśli napojów wysokoprocentowych. W każdym razie do B. dotarłam śpiąca i niekontaktująca lekko. Wypiłam tak kawę. Pysznego Jacobsa i od razu poczułam się lepiej. Nie ma to jak kawa!!! Jeszcze dobrze nie zdążyłam odpocząć po pracy, a zjawił się pan K. przerywając swym nagłym przyjściem moją konwersację on-line z Z. Zaraz po nim z sąsiedzką wizytą wpadła N. obejrzała zdjęcia z mojej studniówki, a przy okazji i inne też. Pośmiałyśmy się. Stwierdziłyśmy, że świat jest mały. No jest mały... Skoro nawet ja i H. by accident znamy tego samego człowieka. No, może to za dużo powiedziane. To H. go zna. Ja tylko dwa razy w roku go „odwiedzam”. Teraz okazało się, że N. kilka dni temu poznała niejakiego Dominika P. Chłopaka, którego znam z liceum. Był dwie klasy niżej, ale przez znajomość z moją koleżanką G. mieliśmy okazję się poznać. Dominik P. towarzyszył nawet G. na naszej studniówce. I bawił się lepiej od niej. Zresztą G. wtedy niezłe cyrki wyczyniała... Kiedyś Ci o tym opowiem. Dominik P. przeprowadza się do stolicy, żeby studiować w tamtejszej Akademii Teatralnej. Życzę mu powodzenia.
Jest 21:45. Za kwadrans pociąg relacji Suwałki – Wrocław wjedzie na któryś peron Dworca Głównego. Z tego wynika, że P. będzie tu za maksymalnie 45 minut. Mój kochany brat... Nigdy nie myślałam, ze to powiem. Ale powiem: tęsknię za nim.
Możesz się odmeldować, Eljot. Dzięki za ten dzień. Kolejny dzień. Postaram się od dziś ZACZAROWAĆ ŚWIAT. No i Z. prosił żeby jego też ZACZAROWAĆ. Tylko jak mam to zrobić. Muszę pomyśleć nad jakąś strategią. Biedny Z. nie wie co mówi, ale będzie miał CZARY. Aparatki umieją czarować... Oj umieją. Kolorowych snów Eljot, Aniele mój.