Komentarze: 3
Chyba naprawdę zacznę wierzyć w to, co piszą w horoskopach (pod warunkiem, że stawia je ktoś „sprawdzony” i w to, co mówią wróżki. Jeśli chodzi o horoskopy to gdzieś tak w styczniu albo lutym wyczytałam, że w tym roku samotne spacery z psem mi nie grożą. I co??? I niedługo potem spotkałam Eśka, który jak ja lubi spacery. No i ma psa. Taka mała rozbieżność. Jakiś czas potem wpadła mi w ręce jakaś babska gazeta, z której dowiedziałam się, że poznam osobę, z którą pozornie więcej mnie będzie dzielić niż łączyć, ale że nauczę się od niej wiele i zostanie po niej jakiś ślad. W czasie wakacji zamieszkała u mnie M. Nigdy nie ufałam temu, co piszą na ostatnich stronach kolorowych magazynów. Przecież to ma służyć rozrywce, poza tym moja polonistka z liceum mówiła, że sama pisywała horoskopy do gazet. A jednak musi coś w tym być, bo skoro nie ma Przypadków... A wróżki??? Dobrych kilka lat temu byłam z mamą w jakimś sklepie meblowym, który swoje „urodziny” obchodził. Z tej okazji ściągnęli wodzireja, który chodził po sklepie namawiał do kupowania, byłą też wróżka. Miałam wtedy jakieś 16 lat (podobno to dolna granica wieku, od którego można już sobie wróżyć – tak powiedziała ta pani). Wróżka spojrzała mi na dłoń i powiedziała, że będę szczęśliwa, dojdę do pieniędzy, ale będę też uzależniona od mężczyzn. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że mieszkam z 3 facetami, którzy wynajmują ode mnie pokoje, miała rację.
No i jest jeszcze Esio...Jest mi wodą w lecie, rękawicą w zimie to mam nadzieję, że będzie. Jest szczęściem moim wiosennym, letnim, zimowym, jesiennym... Zresztą bez miłości to ja chyba nie umiem żyć. To taka radość móc coś zrobić dla drugiej osoby, wiedząc, że jej to sprawi przyjemność. Niesamowite uczucie, serce rośnie, chce się śpiewać, tańczyć...
Wczoraj wieczorem zamiast zapoznawać się z ofertą biura, w którym dzisiaj zaczynam zasiedziałyśmy się z M. na balkonie i przegadałyśmy kilka godzin. Potem jeszcze obejrzałyśmy „Smak życia”. W międzyczasie mama bombardowała mnie smsami, czemu się nie odzywam i tym podobne. A ja po prostu albo nie słyszałam telefonu (z balkonu) albo zapomniałam (podczas filmu). W końcu poszłam spać. Nawet szybko zasnęłam, ale za to obudziłam się bardzo wcześnie zapadając w kilkuminutowe drzemki. Może to stres związany z pójściem do biura??? W końcu dałam za wygraną, wstałam, przygotowałam się, zjadłam jak zwykle coś tam, wypiłam kawę i siadłam do komputera. Zaczęłam od przejrzenia strony z oferta „mojego” biura. Z jednej strony to dobrze, że są organizatorem – mniej czytania ofert. Z drugiej strony, w agencjach turystycznych więcej się dzieje. przynajmniej takie wrażenie odniosłam podczas praktyk dwa lata wstecz. Zobaczymy jak to będzie, przekonam się czy praca w biurze podróży to jest naprawdę to, co mnie kręci. Przecież może okazać się, że wcale mi to nie dopowiada, że wolę siedzieć w domu i pisać programy imprez a potem sprzedawać je za, nie oszukujmy się, dużo większe pieniądze niż miesięczna stawka za siedzenie kilka godzin na tyłku. Nawet jeśli jest to siedzenie wśród kolorowych folderów, map i tak dalej. Być może stwierdzę, że wolę jeździć jako pilot, plus programować imprezy, a nie spędzać czas w zamknięciu, często bezczynnie w zasadzie. Ja nie lubię bezczynności.
Dlatego wypoczynek (beztroski) na plaży pod palmą to nie dla nie. Musi się coś dziać, musze gdzieś chodzić, zwiedzać bo zwariuję w przeciwnym razie. Ciekawe czy bardzo będą mnie wykorzystywać przez ten tydzień??? Na „nowych” z reguły zrzuca się najbardziej niewdzięczną robotę. Inna rzecz, że najpierw muszę „wejść” w funkcjonowanie firmy, zapoznać się ze wszystkimi ofertami, poznać gdzie co leży i taka dalej. Widziałam, że mają też praktykanta, a ci to już w ogóle są darmową siłą roboczą. Miałam to szczęście, że trafiłam na fajną agencję, gdzie sporo się nauczyłam. Dobra, na chwilę obecną (godz. 7:52) kończę, muszę jeszcze przejrzeć katalog wczasów i wycieczek.
...................................
(godz. 19:30) Przed chwilą wróciłam. To był męczący dzień. Takie siedzenie na tyłku i nic nie robienie (telefon z komputerem na biurku, katalogi pod ręką) jest niezwykle wyczerpujące. Poszłam na Trzebnicką na 9, za wcześnie. Wobec tego, ze musiałam trochę poczekać aż otworzą poszłam na pobliskie wały. Usiadłam na trawie nad samą wodą i poczułam się rewelacyjnie. Coraz bardziej mam ochotę jechać do moich dziadków. Trawy zielone, szumiące liście, ptaki śpiewające, niebo błękitne... Sielanka. Nie trzeba nic więcej.
O 10 stawiłam się w biurze. A tam sajgon. Telefony się urywają, ciągle ktoś się przewija, człowiek na człowieku. Żadnego komfortu pracy, ale na szczęście mniej więcej po godzinie szefowa powiedziała żebym pojechała do ich drugiego biura, do Centrum. Tam jest wolne biurko, mniej ludzi. Rzeczywiście, zupełnie inaczej. Dwie młode, fajne dziewczyny tam pracują i jest jeszcze jeden praktykant. Fajna ekipa. Dzisiaj obserwowałam, przeglądałam katalogi, zapoznawałam się gdzie, co leży. Od jutra obsługa klienta. Cieszę się. Tylko jak mówiłam, praca od 10 d o 18, siedząca za biurkiem. Chyba to trochę nie dla mnie, ale nie powiem, że nie jest interesująca. Na razie ważna jest dla mnie filologia, po jej skończeniu chciałabym pracować w tłumaczeniach i na pewno jeździć jako pilot. Tego celu się trzymam i do niego dążyć będę ze wszystkich sił. I uda mi się, ja to czuję, ja to wiem. Dla Eśka i reszty mam złą wiadomość. Za 700 złotych, jak chcą, raczej na pewno do Chorwacji nie pojadą. A jeśli nawet to w opcji bez wyżywienia co w ogóle nie ma większego sensu. A ofert z ostatnich minut w tamte rejony z reguły nie ma bo większość terminów jest już zabukowana dawno przed sezonem. We will see. Nie ważne gdzie, byle razem, byle z Esiem. Za 29 dni. Nareszcie!!!
Dzień minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam nic zjeść. Od rana dwie kanapeczki i pół litra wody. A teraz nawet głodu nie czuję. Ale zaraz z M. będziemy jakiś film oglądać to może coś tam zjem. Wracałam tramwajem i znowu mi się bardzo, przeraźliwie bardzo, za Esiem zatęskniło. Przez szybę zobaczyłam podobny samochód, podobną sylwetkę kierowcy w środku. Ale przecież to nie możliwe, przecież on jest jeszcze w Londynie. Jeszcze 29 dni i już będzie dobrze. Chłopak M. też wyjechał, ale na miesiąc i do Norwegii. Wczoraj oglądałyśmy „Smak życia” i jeden z wątków pośrednich był właśnie taki, że chłopak wyjeżdża, dziewczyna zostaje. Ona przyjeżdża do niego po jakimś czasie. Na początku konsternacja, nie wiedzą co robić. Spojrzałyśmy na siebie przerażone. „Czy my też tak będziemy...???!!!”. Ale po chwili bohater z bohaterką padają sobie w ramiona, przytulają się, całują. „No, to rozumiemy” – powiedziałyśmy sobie z M. „Jest normalnie. Tak ma być”.
I będzie. Za 29 dni. Tylko.