Rekcja łańcuchowa. Jeden problem albo pociąga za sobą następny, albo prawdą jest, że kłopoty chodzą parami. Nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie „prawdy życiowe”, ale chyba zmienię swoje myślenie. Kilka dni temu pisałam, że to wszystko nie tak miało być. Już pogodziłam się z myślą, że Esio daleko, że studia, że ząb. Ale wczoraj okazało się, że to jeszcze nie koniec zmartwień. Moja mama stwierdziła (w żartach), ze mają ze mną urwanie głowy. Ja natomiast twierdzę, ze jestem elementem wybrakowanym. Moi rodzice, kiedy dowiedzieli się wczoraj co mi jest, czy raczej co zauważyłam kazali mi natychmiast iść do lekarza. Nie będę się zagłębiać w opis schorzenia, bo po pierwsze nie ma to za bardzo sensu, a poza tym to blog nie jest miejscem do mówienia o takich sprawach. Przynajmniej takie jest moje zdanie, choroba, jej objawy, przebieg i tak dalej powinny zostać za drzwiami lekarskiego gabinetu. Nie mniej mama poradziła żebym pojechała na jakiś ostry dyżur czy izbę przyjęć. Ostatecznie pojechałam do Polikliniki. No i wyszłam stamtąd ze skierowaniem na badania krwi i do chirurga. Super, wspaniale wręcz. I w poniedziałek musze poprzestawiać rozkład zajęć żeby iść do laboratorium. Chirurga odwiedzę w innym terminie już z wynikami krwi. Żeby to się tylko w szpitalu nie skończyło.
Dzisiaj po południu idę odwiedzić B. Wczoraj dzwoniłam, ale jej nie zastałam, rozmawiałam z jej mamą. W trakcie naszej rozmowy mały T. dorwał się do słuchawki i zapytał kiedy przyjdę. Powiedziałam mu, że nie wiem bo mam chory ząbek i muszę coś z nim zrobić. A on mi na to, że zawsze w soboty rano przychodziłam i żebym przyszła jutro. Zgodziłam się, powiedziałam że następnego dnia przyjdę do niego. Ostatecznie chłopcy i tak dużo przeszli, ojciec ich zostawił, zapomina czasem przyjść do nich mimo, że wcześniej obiecał, a ja nie chcę być kolejną osobą, która była z nimi prawie codziennie, która stała się prawie członkiem rodziny i nagle jej nie ma. Przy okazji porozmawiam z B. W sumie głupi tak by było nawet się nie pojawić, ostatecznie sporo jej zawdzięczam. Na chwilę tylko wpadnę bo ona też ma urwanie głowy w związku z rozpoczęciem działalności przez jej firmę.
Myślałam, że porozmawiam dzisiaj z Eśkiem, niestety okazało się, że nie zarezerwował komputera. Może na chwilę wpadnie wieczorem pocztę sprawdzić. Nie wkurzam się na niego, że tak się stało, staram się nie dorabiać jakiejś chorej filozofii do tej sytuacji bo zadzwonił. Zadzwonił i powiedział, że miał być on-line, ale niestety. Gdyby coś tam knuł, czy ukrywał to by nie dzwonił, right??? A w ogóle jest mi ktoś w stanie powiedzieć dlaczego faceci tak bardzo martwią się wyglądem swoich dziewczyn??? Ja wiem, bo są wzrokowcami. Ale czy tylko dlatego??? Bo chodzi o mój ząb. Moje Kochanie zapytało co się z nim dzieje, odpowiedziałam, ze jest źle albo jeszcze gorzej, a on się mnie pyta czy to widać. To ja mu mówię, ze nie bo to jest lewa dolna piątka i nawet jak mówię to przecież nie szczerzę się tak żeby mi ten ząb (a raczej to, co z niego zastało) wystawało. On się po drugiej stronie słuchawki uśmiechnął i powiedział, ze to dobrze. Przecież chyba bardziej liczy się wnętrze niż zewnętrze.
W ogóle z Eśkiem to bardzo fajnie wyszło. Kiedy zadzwonił leżałam sobie akurat, słuchałam, nie będę ukrywać, że zmysłowych dość, piosenek, które wysłał mi jeden z Wirtualnych znajomych i myślałam. Od czasu do czasu zerkałam na zdjęcie, nawet sen mnie zaczął morzyć. I w pewnej chwili, jak przez mgłę, usłyszałam coś, jakby telefon. Byłam pewna, że się przesłyszałam, albo że to u sąsiadów, a kiedy dotarło do mnie, że to jednak u nas byłam przekonana, że to mama. Zamiast maminego głosu usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Zdziwiłam się i w pierwszej chwili nie dotarło do mnie kto dzwoni. Dopiero po chwili... niezła jestem, trzeba przyznać. Własnego faceta nie poznać. Ale tak to jest jak człowiek jest wyrwany ze snu.
Swoją drogą te piosenki od Wirtualnego znajomego wprowadziły mnie w genialny nastrój. Są bardzo w moich i Eśka klimatach. Zresztą ja już chyba kiedyś pisałam, że z Esiem pod względem muzyki (i jedzenia też poniekąd) dobraliśmy się genialnie. A kolega mój H. wysłał coś takiego, że tylko zapalić świece, otworzyć wino i nic więcej nie trzeba. Naprawdę. Kurcze, już tak bardzo czekam na taki wieczór. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl.
.........................................................
Chwilę temu wróciłam od B. Postanowiłam zrobić sobie spacer więc poszłam i wróciłam pieszo. Fajnie się szło, padał lekki deszczyk. Przechodząc obok Ostrowa Tumskiego, przez Most Pokoju przypomniałam sobie jak chodziliśmy tam z Eśkiem na spacery. Już niedługo... Zresztą Wyspa Tumska to miejsce przyciągające turystów, zakochanych, ale też tych, którzy potrzebują się wyciszyć. Wśród dostojnych kościołów udaje się to rewelacyjnie, i ten duch czasu... Nie na darmo przecież Ostrów nazywany jest Złotym Środkiem miasta, splatają się tam wszystkie style architektoniczne. I tyle ciekawych opowiastek wiąże się z tym miejscem, sama mam kilka bardzo... hm... ciekawych wspomnień. Ale je zachowam dla siebie, albo opowiem przy innej okazji. Minęłam Plac Społeczny i weszłam w uliczki, którymi tyle razy chodziłam z chłopakami na spacery. Niestety, u B. nie zastałam moich podopiecznych bo chwilę przed moim przyjściem wyjechali ze swoim ojcem nad morze. Zazdroszczę im tej wycieczki bo pobytu z ich ojcem i jego nową „panienką” – jak to B. mówi to raczej zazdrościć trudno. Pojechali do Krynicy Morskiej, żeby tylko mieli pogodę. Sama chętnie bym sobie gdzieś pojechała. Pogadałam z B. i mi ulżyło. Potrzebowałam chyba tej rozmowy, z kimś, kto ma w miarę obiektywne podejście. B. uświadomiła mi, że przecież świat się nie zawali jeśli nawet wieczorowe nie wypalą (ale to jest naprawdę wielkie puk). Przecież mogę iść na filologię słowiańską, a za rok wybrać niderlandystykę jako drugi fakultet. Też jest to rozwiązanie. Poza tym kiedy dowiedziała się o mojej, dziś odkrytej, chorobie powiedziała żebym się nie martwiła bo to może być na tle nerwowym. Ona też tak miała, i odzywa jej się do tej pory w stresujących okresach. Tym bardziej, że jem nieregularnie i mało racjonalnie. Wiadomo, że każdy przypadek jest inny, ale zawsze jakieś pocieszenie, prawda???
Wracając jakoś tak smutno mi się trochę zrobiło. I nadal jest mi jakoś smutno. Supeł w gardle, łzy cisną się do oczu. Nie wiem dlaczego. Chyba znowu zaczynam myśleć. Za dużo myślę, ale co ja poradzę, ze jestem córką mojego ojca i to po nim mam analityczny umysł. Może w naukach ścisłych się nie sprawdzę, ale w analizowaniu różnych spraw z różnych stron to chyba się sprawdzam całkiem nieźle. Tylko raczej na dobre mi to nie wychodzi bo wpędzam się w smętne nastroje. Muszę nad tym popracować. Biorę się za siebie. Hm, tylko, że mówię to nie pierwszy raz bo, jak się okazuje, ciężko wyzwaniu sprostać. A może ja się podświadomie boję??? Tylko czego??? Że nie sprostam oczekiwaniom, nadziejom we mnie pokładanym??? Że ktoś się odwróci ode mnie??? Że odstaję od normy??? No odstaję i co z tego??? Nie żałuję niczego, żadnej decyzji, którą zdarzyło mi się podjąć. No, może nad tą agencją dla modelek powinnam dłużej pomyśleć. Trudno stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wobec tego o co mi chodzi??? Przed czym uciekam, od czego się odgradza, czego się obawiam??? Chyba jeszcze długo nie znajdę odpowiedzi na te pytania – za bardzo trzeba się zagłębiać w moją obecną sytuację, zresztą nie tylko w nią. A może te pytania na zawsze pozostaną bez odpowiedzi???
Kiedy szłam do B. w walkmanie śpiewała Novika. Śpiewała o „Spacerze po miłość”, jakoś radośniej mi się zrobiło. Na chwilę. Idę do swoich myśli...