Najnowsze wpisy, strona 85


lip 25 2004 Blues i krem czekoladowy.
Komentarze: 2

Od kiedy zaczęłam pisać bloga, czyli od grudnia 2003 roku wiele się zmieniło. Przede wszystkim ja się zmieniłam tak zewnętrznie, jak i wewnątrz. Nastąpiła rotacja wśród otaczających mnie osób - jedni zostali, inni odeszli; zmieniło się moje spojrzenie na świat, pogląd na życie, część planów też uległa zmianie. Jedno tylko pozostało niezmienne, kiedy jest mi źle, kiedy nękają mnie dziwne myśli i nastroje muszę się „wypisać”. Blogowanie nadal jest moją psychoterapią. Niezastąpioną jak dotąd.

 

I dzisiaj też. Siedziałam na balkonie, patrzyłam na niebieskie niebo i białe na nim puchowe chmury. W głośnikach Gary Moore wyśpiewywał i wygrywał swoje smutne bluesy. U sąsiadów szczekał pies, na dole ktoś jeździł na rowerze. Słońce przeszło już na drugą stronę i nie świeciło w oczy. Siedziałam, słuchałam bluesów i zajadałam krem czekoladowy (z tych co to ostatnio reklamują – jestem dzieckiem konsumpcjonizmu, jak kiedyś określiła mnie N.). Po głowie chodziły przyjemne myślątka, pojawiały się wizje „pewnych” wieczorów, które przyjdą niedługo mam nadzieję. I nagle jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Poczułam nieodpartą potrzebę wysłania Eśkowi smsa o treści powiadamiającej, że myślę, że tęsknię, ze czekam i że kocham. Nie wysłałam wiadomości przyznając rację mojemu znajomemu D., który zalecił nie pokazywać, ze bardzo mi zależy i tym podobne. Nie jest on pierwszą osobą, która „zaleca” rzecz podobną, ale słowo honoru, że kiedyś nie wytrzymam. Ile można się wstrzymywać z okazaniem tego, co w człowieku siedzi. Odsunęłam swoją śliczną bordową komóreczkę jak najdalej co bym czasem pokusie nie uległa i wróciłam do konsumowania kremu. Bluesy cudownie kołysały, nic tylko zapalić świece, wino otworzyć i się zatracić w tym kołysaniu. Już przed oczami miałam wizję kolacji z winem, ze świecami, bluesami i tym podobnymi bajerami, kiedy coś do mnie dotarło. Być może do końca zwariowałam, oszalałam (na czyimś punkcie chyba...), albo potwierdzają się moje przypuszczenia, że normalna nie jestem i od normy odbiegam. Kiedy tak sobie siedziałam z miseczką kremu czekoladowego (chemią napakowanego), wsłuchana w Gary’ego Moore’a stanęło mi przed oczami zdjęcie, które rano znalazłam w swojej skrzynce. Rzeczywiście, jak wcześniej pisałam, najpierw się przeraziłam, potem poczułam coś, czego nie umiałam sprecyzować. Teraz już wiem chyba co to było za uczucie. Widok wychudzonego Eśka roztkliwił mnie, sprawił, że miałam ochotę go przytulić i się do niego też. Na jedno wychodzi. Coś ścisnęło mnie za gardło, jakieś pożądanie się pojawiło. Zresztą zauważyłam, że im dłużej Eśka nie ma, tym bardziej jestem zakochana. Tak, zdecydowanie. A teraz jest mi niebiesko od bluesa, słodko od czekolady i ciężko/zamyślenie od czegoś. Tylko co to jest??? Myśli??? Pragnienia??? Chciejstwa??? A może wszystko razem...

 

Wracam na balkon. Zasłucham się w bluesach, zaczynam w „Dwóch tygodniach w innym mieście”, zamyślę się we wspomnieniach. I będzie mi...

 

alexbluessy : :
lip 25 2004 Uśpiona.
Komentarze: 1

Wczoraj wieczorem zadzwoniła N. Co prawda mieszka 2 piętra niżej i mogła przyjść po prostu, ale wolała zadzwonić z pytaniem czy nie mam ochoty obejrzeć filmu. Miałam. Kilka dni wcześniej pożyczyła ode mnie „Przekleństwa niewinności” Coppolii i ”Dom dusz”. Oba zakupiłam razem z jakimiś babskimi gazetami, których pewnie nawet nie przeczytałam, ale dla takich filmów czasem warto wydać pieniądze. Obejrzałyśmy „Dom dusz” – epicką opowieść z „nazwiskami” w rolach głównych. Nie będę ukrywać, że dla mnie najważniejsze było nazwisko Irons. Jeremy Irons. Facet nie jest najprzystojniejszy, ale słowo daję, że coś w sobie ma. Poza tym ten głęboki magnetyzujący głos i wyspiarski akcent. Typowy Anglik, „dla niego” mogę „Piano bar” oglądać nieskończoną liczbę razy. W „Domu dusz” co prawda mało przypominał siebie, ale... Pamiętam, że kiedyś na konwersacjach wymyślaliśmy obsadę do jakiegoś filmu, kiedy powiedziałam właśnie o Ironsie, B. bardzo się zdziwił. Ale mile się zdziwił, hehehe. Jeśli ktoś lubi epickie opowieści z klimatem to polecam „Dom dusz”. Maryl Streep i Glenn Close wyglądają jak nie z tego świata. Pierwsza jak topielica (z długimi rozpuszczonymi włosami i białej sukience, która wygląda jak halka, ale może ja się nie znam), druga jak zjawa (zawsze ubrana na czarno, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy była przerażająca). Nie będę ukrywać, ze w niektórych momentach nie wytrzymywałyśmy z N. i zaczynałyśmy się śmiać. Jej mama była oburzona, mówiła, ze to poważny film nie ma co się śmiać. Poważny, nie poważny, ale czasem bardzo przewidywalny. Więcej pisać nie będę na ten temat, jak ktoś ma ochotę to obejrzy.

 

Wróciłam od N. i zasiadłam przed komputerem. W zasadzie nie miałam nic do roboty, więc wróciłam na chwilę do początków mojego bloga. Wymiękłam w połowie grudnia. Za dużo tego, poza tym niektóre sprawy to zamknięte rozdziały i nie warto do nich wracać. Zresztą to już nie jest nawet kwestia tego czy warto czy nie, ale tego, że czasem powrót do pewnych spraw powoduje u mnie nagły przypływ irytacji. Nie lubię tego uczucia, więc nie będę go prowokować. Czasem coś samo wraca, ale skutecznie to odganiam od siebie. To przeszłość, to minęło, już nigdy nie wróci. I dobrze. Jak powiedział Esio, teraz jest już tylko przyszłość – jeszcze lepsza. I hope so. Kilka refleksji wyciągnęłam z tego powrotu do przeszłości. Wtedy wydawało mi się, ze piszę o cholernie ważnych sprawach. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu tamte sprawy wydają mi się błahe i dziecinne, wtedy były cholernie ważne. Teraz znowu jestem pewnie strasznie monotematyczna, myślę, że za miesiąc to się powinno zmienić. Hehehe, jeśli nie będzie gorzej. Rany, już tylko miesiąc. Bardzo, bardzo się cieszę. Ale się boję...

 

Bo Esio zrobił mi surprise i jakimś cudem wysłał mi i swojej siostrze dwa swoje zdjęcia. Nie powiem, że się nie zaskoczyłam. Czy ten człowiek na fotce to Mój Esio??? Chudzina. Nie chciało mi się wierzyć, ze tak schudł, jednak miał rację. Wygląda jak ździebełko trawki. Hm, ciekawe czy gdybym zobaczyła go w „takim stanie” na ulicy to bym go poznała??? Może bym i poznała, ale pewnie bym się przeraziła. Zresztą przeraziłam się patrząc na to, co mi się na ekranie wyświetliło. Trzeba będzie Esia odkarmić i przywrócić do formy hehehe.

 

Obudziłam się nawet wyspana, około 8. O, przepraszam, kłamię. Obudziło mnie w okolicach 5 grające radio – od kiedy jestem sama w domku zasypiam z włączonym radiem, ja zasypiam, ono gra dalej aż mnie nie obudzi o jakiejś nieludzkiej porze. Wstaję, wyłączam je i śpię dalej. Zepsuty pilot nie pozwala mi na zdalne sterowanie moją wieżyczką CD. Szkoda, będę musiała coś z tym zrobić, ale pomyślę o tym jutro... albo kiedyś. Już w zupełnej ciszy, przerywanej oddalonym o kilkaset metrów szumem ulicy, zasnęłam. A kiedy się obudziłam to znowu ogarnęło mnie to uczucie żalu, że jestem sama. Bo tak fajnie byłoby przytulić się do ciepłego ciała mężczyzny... Ekhm, resztę zachowam to dla siebie. W końcu wstałam, wypiłam kawkę jak zwykle i uruchomiłam zabaweczkę. W skrzynce czekała na mnie niepodziewanka w postaci fotek od Esia, taki widok od samego rana???!!! Brrr.... hehehe. Mam mu powiedzieć, że się przestraszyłam, prawie nie poznałam czy coś, jak myślicie??? Ponieważ ciągle, i przez parę najbliższych godzin chyba tak będzie, pozostaję sama ze sobą w moich 3 pokojach nie przebierałam się zostając w za dużej niebieskiej podkoszulce, w której w okresie letnim śpię. Koszulka jest nietypowa, z napisem „Ciszej. Wrocławskie Dni Walki z Hałasem”. Mama ją kiedyś przyniosła z jakiejś akcji typu „dobry słuch”. Włączyłam „Pozytywne” Ha-Dwa-O i już tak siedzę przed monitorem drugą godzinę. Nie wiem, gdzie ten czas zniknął. Płytę zamieniłam na Grammatika, zjadłam ostatni jogurt. Chyba powinnam wybrać się na jakieś większe zakupy. Ale może załatwię to we wtorek. A może dzisiaj pójdę wałami do Leclerca??? Taki niedzielny spacer dobrze mi zrobi. Ale to jeszcze nie teraz, na razie sporządzę listę zakupów, ale z góry wiem, że zawartość torby wspólnego z nią niewiele będzie miała.

 

Zadzwoniła przed chwilą moja babcia, matka mojego ojca, zapraszając mnie na wieś do cioci (swojej córki, siostry taty). Nie mogę niestety na razie jechać, a może trochę stety... (???). Jak na babcię rozmawiałyśmy dosyć długo, powiedziała, że mam się moim schorzeniem (kilka dni temu odkrytym) nie przejmować. Rozmawiając z babcią zerkałam w lustro, telefon stoi akurat w jego okolicach to korzystałam z okazji. To, co zobaczyłam przeraziło mnie. Ta po drugiej stronie chudzina to ja??? Koszmar, anoreksja postępująca. Spodnie lubię z podniesioną talią nosić, ale w tym monecie mogłyby z powodzeniem udawać biodrówki, a i tak byłyby za luźne. To samo z koszulkami, topami i tym podobnymi. Niedługo wszystko będzie ze mnie spadać, coś trzeba z tym zrobić bo tak dalej być nie może. A przynajmniej nie powinno. Najlepsze jest to, że dotąd wcale nie zauważyłam abym jakoś specjalnie straciła na wadze. Może dlatego, że ja się nie ważę po prostu. A teraz – 6 kilo niedowagi. Fajnie. Kiedy te kilogramy znikły, nie mam pojęcia. Możecie się śmiać, ale ja jestem przerażona swoim wyglądem.

 

Niedowierzając własnym oczom poskakałam trochę przed tym lustrem do hiphopowych rytmów. WWO, Grammatik, PWRD, Fu i KSCH oczywiście. Dzisiejsza pogoda nastraja do słuchania tego typu muzyki, a ze dawno nie wracałam do tych płyt robię to z przyjemnością. Hm, po takim poranku przez resztę dnia będę podśpiewywać i poruszać się w rytmach hip hopu. Już tak mam, jak rano coś usłyszę to potem do wieczora mnie się to trzyma. Great. Oprócz tego przez te gpdziny, które pozostały do poniedziałku, a przynajmniej do mojego pójścia spać, będę chodzić jak uśpiona. Mówiłam, że po przebudzeniu miałam myśli na... ekhm.. temat męskiego ciała... No, to teraz przez cały dzień takie myślątka będą mi towarzyszyły. Ale myśleć o Esiu (i jego ciele) to   sama przyjemność. Nawet nabyta chudość (się ją zlikwiduje z czasem) nic mu nie odjęła z przystojności. Mmmm... już się rozmarzyłam... (Pozostanę uśpiona na 33 dni jeszcze hehehe)

 

alexbluessy : :
lip 24 2004 One chodzą parami.
Komentarze: 0

Rekcja łańcuchowa. Jeden problem albo pociąga za sobą następny, albo prawdą jest, że kłopoty chodzą parami. Nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie „prawdy życiowe”, ale chyba zmienię swoje myślenie. Kilka dni temu pisałam, że to wszystko nie tak miało być. Już pogodziłam się z myślą, że Esio daleko, że studia, że ząb. Ale wczoraj okazało się, że to jeszcze nie koniec zmartwień. Moja mama stwierdziła (w żartach), ze mają ze mną urwanie głowy. Ja natomiast twierdzę, ze jestem elementem wybrakowanym. Moi rodzice, kiedy dowiedzieli się wczoraj co mi jest, czy raczej co zauważyłam kazali mi natychmiast iść do lekarza. Nie będę się zagłębiać w opis schorzenia, bo po pierwsze nie ma to za bardzo sensu, a poza tym to blog nie jest miejscem do mówienia o takich sprawach. Przynajmniej takie jest moje zdanie, choroba, jej objawy, przebieg i tak dalej powinny zostać za drzwiami lekarskiego gabinetu. Nie mniej mama poradziła żebym pojechała na jakiś ostry dyżur czy izbę przyjęć. Ostatecznie pojechałam do Polikliniki. No i wyszłam stamtąd ze skierowaniem na badania krwi i do chirurga. Super, wspaniale wręcz. I w poniedziałek musze poprzestawiać rozkład zajęć żeby iść do laboratorium. Chirurga odwiedzę w innym terminie już z wynikami krwi. Żeby to się tylko w szpitalu nie skończyło.

 

Dzisiaj po południu idę odwiedzić B. Wczoraj dzwoniłam, ale jej nie zastałam, rozmawiałam z jej mamą. W trakcie naszej rozmowy mały T. dorwał się do słuchawki i zapytał kiedy przyjdę. Powiedziałam mu, że nie wiem bo mam chory ząbek i muszę coś z nim zrobić. A on mi na to, że zawsze w soboty rano przychodziłam i żebym przyszła jutro. Zgodziłam się, powiedziałam że następnego dnia przyjdę do niego. Ostatecznie chłopcy i tak dużo przeszli, ojciec ich zostawił, zapomina czasem przyjść do nich mimo, że wcześniej obiecał, a ja nie chcę być kolejną osobą, która była z nimi prawie codziennie, która stała się prawie członkiem rodziny i nagle jej nie ma. Przy okazji porozmawiam z B. W sumie głupi tak by było nawet się nie pojawić, ostatecznie sporo jej zawdzięczam. Na chwilę tylko wpadnę bo ona też ma urwanie głowy w związku z rozpoczęciem działalności przez jej firmę.

 

Myślałam, że porozmawiam dzisiaj z Eśkiem, niestety okazało się, że nie zarezerwował komputera. Może na chwilę wpadnie wieczorem pocztę sprawdzić. Nie wkurzam się na niego, że tak się stało, staram się nie dorabiać jakiejś chorej filozofii do tej sytuacji bo zadzwonił. Zadzwonił i powiedział, że miał być on-line, ale niestety. Gdyby coś tam knuł, czy ukrywał to by nie dzwonił, right??? A w ogóle jest mi ktoś w stanie powiedzieć dlaczego faceci tak bardzo martwią się wyglądem swoich dziewczyn??? Ja wiem, bo są wzrokowcami. Ale czy tylko dlatego??? Bo chodzi o mój ząb. Moje Kochanie zapytało co się z nim dzieje, odpowiedziałam, ze jest źle albo jeszcze gorzej, a on się mnie pyta czy to widać. To ja mu mówię, ze nie bo to jest lewa dolna piątka i nawet jak mówię to przecież nie szczerzę się tak żeby mi ten ząb (a raczej to, co z niego zastało) wystawało. On się po drugiej stronie słuchawki uśmiechnął i powiedział, ze to dobrze. Przecież chyba bardziej liczy się wnętrze niż zewnętrze.

 

W ogóle z Eśkiem to bardzo fajnie wyszło. Kiedy zadzwonił leżałam sobie akurat, słuchałam, nie będę ukrywać, że zmysłowych dość, piosenek, które wysłał mi jeden z Wirtualnych znajomych i myślałam. Od czasu do czasu zerkałam na zdjęcie, nawet sen mnie zaczął morzyć. I w pewnej chwili, jak przez mgłę, usłyszałam coś, jakby telefon. Byłam pewna, że się przesłyszałam, albo że to u sąsiadów, a kiedy dotarło do mnie, że to jednak u nas byłam przekonana, że to mama. Zamiast maminego głosu usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Zdziwiłam się i w pierwszej chwili nie dotarło do mnie kto dzwoni. Dopiero po chwili... niezła jestem, trzeba przyznać. Własnego faceta nie poznać. Ale tak to jest jak człowiek jest wyrwany ze snu.

 

Swoją drogą te piosenki od Wirtualnego znajomego wprowadziły mnie w genialny nastrój. Są bardzo w moich i Eśka klimatach. Zresztą ja już chyba kiedyś pisałam, że z Esiem pod względem muzyki (i jedzenia też poniekąd) dobraliśmy się genialnie. A kolega mój H. wysłał coś takiego, że tylko zapalić świece, otworzyć wino i nic więcej nie trzeba. Naprawdę. Kurcze, już tak bardzo czekam na taki wieczór. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl.

 

.........................................................

 

Chwilę temu wróciłam od B. Postanowiłam zrobić sobie spacer więc poszłam i wróciłam pieszo.  Fajnie się szło, padał lekki deszczyk. Przechodząc obok Ostrowa Tumskiego, przez Most Pokoju przypomniałam sobie jak chodziliśmy tam z Eśkiem na spacery. Już niedługo... Zresztą Wyspa Tumska to miejsce przyciągające turystów, zakochanych, ale też tych, którzy potrzebują się wyciszyć. Wśród dostojnych kościołów udaje się to rewelacyjnie, i ten duch czasu... Nie na darmo przecież Ostrów nazywany jest Złotym Środkiem miasta, splatają się tam wszystkie style architektoniczne. I tyle ciekawych opowiastek wiąże się z tym miejscem, sama mam kilka bardzo... hm... ciekawych wspomnień. Ale je zachowam dla siebie, albo opowiem przy innej okazji. Minęłam Plac Społeczny i weszłam w uliczki, którymi tyle razy chodziłam z chłopakami na spacery. Niestety, u B. nie zastałam moich podopiecznych bo chwilę przed moim przyjściem wyjechali ze swoim ojcem nad morze. Zazdroszczę im tej wycieczki bo pobytu z ich ojcem i jego nową „panienką” – jak to B. mówi to raczej zazdrościć trudno. Pojechali do Krynicy Morskiej, żeby tylko mieli pogodę. Sama chętnie bym sobie gdzieś pojechała. Pogadałam z B. i mi ulżyło. Potrzebowałam chyba tej rozmowy, z kimś, kto ma w miarę obiektywne podejście. B. uświadomiła mi, że przecież świat się nie zawali jeśli nawet wieczorowe nie wypalą (ale to jest naprawdę wielkie puk). Przecież mogę iść na filologię słowiańską, a za rok wybrać niderlandystykę jako drugi fakultet. Też jest to rozwiązanie. Poza tym kiedy dowiedziała się o mojej, dziś odkrytej, chorobie powiedziała żebym się nie martwiła bo to może być na tle nerwowym. Ona też tak miała, i odzywa jej się do tej pory w stresujących okresach. Tym bardziej, że jem nieregularnie i mało racjonalnie. Wiadomo, że każdy przypadek jest inny, ale zawsze jakieś pocieszenie, prawda???

 

Wracając jakoś tak smutno mi się trochę zrobiło. I nadal jest mi jakoś smutno. Supeł w gardle, łzy cisną się do oczu. Nie wiem dlaczego. Chyba znowu zaczynam myśleć. Za dużo myślę, ale co ja poradzę, ze jestem córką mojego ojca i to po nim mam analityczny umysł. Może w naukach ścisłych się nie sprawdzę, ale w analizowaniu różnych spraw z różnych stron to chyba się sprawdzam całkiem nieźle. Tylko raczej na dobre mi to nie wychodzi bo wpędzam się w smętne nastroje. Muszę nad tym popracować. Biorę się za siebie. Hm, tylko, że mówię to nie pierwszy raz bo, jak się okazuje, ciężko wyzwaniu sprostać. A może ja się podświadomie boję??? Tylko czego??? Że nie sprostam oczekiwaniom, nadziejom we mnie pokładanym??? Że ktoś się odwróci ode mnie??? Że odstaję od normy??? No odstaję i co z tego??? Nie żałuję niczego, żadnej decyzji, którą zdarzyło mi się podjąć. No, może nad tą agencją dla modelek powinnam dłużej pomyśleć. Trudno stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wobec tego o co mi chodzi??? Przed czym uciekam, od czego się odgradza, czego się obawiam??? Chyba jeszcze długo nie znajdę odpowiedzi na te pytania – za bardzo trzeba się zagłębiać w moją obecną sytuację, zresztą nie tylko w nią. A może te pytania na zawsze pozostaną bez odpowiedzi???

Kiedy szłam do B. w walkmanie śpiewała Novika. Śpiewała o „Spacerze po miłość”, jakoś radośniej mi się zrobiło. Na chwilę. Idę do swoich myśli...

 

alexbluessy : :
lip 23 2004 Nabita w butelkę (???).
Komentarze: 5

To się chyba nabiłam w butelkę. Sama i na własne życzenie. Bo nie pomyślałam, bo nie dopatrzyłam, nie wyciągnęłam wniosków. Chociaż może na wnioski to czas właśnie przyszedł. Bo chodzi o moje modelowania, a raczej pozowanie. Ciągle nie dzwonią. Być może w swojej zbytniej wierze w ludzi (i ich uczciwość) przejechałam się i pożegnałam z pewną sumką pieniędzy. Ale nie zostawię tak tej sprawy i wyjaśnię ją. W poniedziałek idę do wrocławskiego biura agencji, a pracownica będzie przy mnie musiała zadzwonić do siedziby głównej (w Poznaniu) i dowiedzieć się się dzieje. A jeśli tego nie zrobi to znam trochę ludzi, wśród dziennikarzy (koleżanka pracuje w „GW”) i wśród prawników. Ci drudzy to ze strony B., której dziećmi się opiekowałam. Dobrze by było gdyby ta sprawa się wyjaśniła, bo może być tak, że wszystko jest w porządku. Ale może być też tak, że... No, nie bardzo ciekawie.

 

Wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Jak nie ma problemów to nie wie, że żyje. Ale żeby tak głupio się naciąć??? Kurcze. To już nie chodzi o to, że miałam zarobić tylko o te pieniądze, które wydałam na sesję. Może nie powinnam się martwić, mam faktury i potwierdzenia. W poniedziałek nie wyjdę stamtąd bez jakiejkolwiek wiadomości. W przeciwnym razie idę do gazety. Nie będą ludzi nabijać w butelkę. Jedyne co mnie martwi to to, że o ileś tam złotych będę miała mniej. A myślałam, że może pojedziemy gdzieś z Esiem. Hm, nie musi to być oczywiście zagranica, a on musi zdecydować czy woli jechać za granicę sam czy gdzieś w Polskę ze mną. a zresztą co ja gadam??? Przecież Esio i tak dopiero za miesiąc wraca, no za 35 dni. Ale to już coś. Nareszcie!!!

 

Wczoraj rozmawiałam z moim bratem. Powiedział, że ma dla mnie dwie pożyteczne rzeczy (podarki przywiezione z Anglii). Ja nie wiem co on rozumie pod pojęciem „pożyteczne”, bo jak 2 lata temu wracał z obozu we Francji to przywiózł mi kolczyki w kształcie listka marihuany (perwersyjnymi je nazwał). Oprócz tego powiedział, że całkowicie za darmo odda mi swojego discmana. Kocham mojego brata!!! Lepszej niespodzianki zrobić mi nie mógł. Zaoszczędzę na zakupie własnego, mój walkman się sypie, a na nowego szkoda kasy. Skoro P. pozbywa się sprzętu trzeba brać. Co prawda trochę się sypie to jego urządzenie i jakieś szumy słychać, ale najważniejsze, że gra. Oprócz tego powiedział, że zostawi mi puszkę ryżowego puddingu. Nie mam pojęcia co to za dziwo, ale na pewno jest mniam mniam. Bo oczywiście zakomunikował mi, że mam przyjechać. I pojadę do B-stoku tylko jeszcze nie wiem kiedy. W każdym razie muszę być we Wrocławiu na powrót Esia. Z mamą też wczoraj rozmawiałam. Nie wiem czy za bardzo się nie przejęła tym, co jej mówiłam o moim zębie, czy nie dotarło to do niej. Ale sama miała problemy podobne, więc chyba raczej wie, o czym mówiłam. No, posiedzę jeszcze trochę w domku, rozpoczęte sprawy dociągnę do końca i wyjadę. Chociaż na tydzień. A potem wrócę wprost w ramiona Esia...

 

Zaraz zresztą wyłączam wszystkie szumiące sprzęty, zasuwam żaluzje i idę spać. A sny i myśli zamierzam mieć kolorowe. Zresztą, biorę ze sobą zdjęcia, wspomnienia i będę się uśmiechać. Jutro pogadam z Moim Kochaniem on-line, a może dziś przez telefon. Tylko to nie ja tym razem będę dzwonić. Zobaczymy. W każdym razie jakiś promyk we mnie zajaśniał, i jaśnieje z każdym dniem coraz bardziej. Bo czas coraz szybciej leci. I bardzo dobrze.

 

 

alexbluessy : :
lip 22 2004 To nie tak miało być.
Komentarze: 1

Co ma być, to będzie. Niebo znajdę wszędzie. And I will see the sun again.

 

Znowu jestem sama w mieszkanku. M. wyjechała na weekend do domu, wróci w poniedziałek rano. Druga współlokatorka wakacyjna być może pojawi się w niedzielę wieczorem. To dobrze, mogę chwilę znowu pobyć sama ze sobą i swoimi (nie zawsze zdrowymi) myślami. Mogę biegać po pokojach w samym ręczniku i niczym się nie przejmować, mogę słuchać głośno muzyki bez obawy, że komuś będzie to przeszkadzać, czy że ktoś nie lubi słuchać – Dido w tym przypadku. Mogę też śpiewać na całe gardło, że I will see the sun again i tak dalej. Tylko dlaczego nos mnie swędzi po złej stronie??? Być może zadzwonią rodzice, a wiem, że jeśli tak się stanie to szykuje się poważna rozmowa. Czeka mnie rozmowa z rodzicami na temat zęba. Dobrze, że można zapłacić w ratach. I tak już wiem, że trzeba będzie robić tzw. most, czyli wydadzą na moje dwie koronki jakieś 700 złotych. A we wrześniu trzeba będzie zapłacić 2100 za studia jeśli odwołanie odrzucą. Więc może lepiej niech nie odrzucają...  (nos mnie ciągle swędzi).

 

Byłyśmy dzisiaj z E. odebrać nasze świadectwa i opinie od pani Cz. Okazało się, że po roku wytężonej nauki otrzymałyśmy tytuł referenta administracyjno-biurowego, specjalność język angielski. Co to za referent nie mam pojęcia, ale kolejny dyplom do kolekcji będzie. Hehehe. Pani Cz. wystawiła mi bardzo dobrą opinię i jestem jej wdzięczna za to bardzo, oby tylko coś to pomogło.  Nikogo więcej nie zastałyśmy, wiadomo na wyższych uczelniach teraz mają wakacje. Po wizycie w szkole naszej wspaniałej E. pojechała do domu, a ja na job interview. Biuro typu „work & travel in the USA” ogłosiło nabór na dwa stanowiska. Zgłosiłam się, na dzisiaj wyznaczyli mi termin rozmowy. Nie spędziłam tam nawet 10 minut bo kiedy szefostwo dowiedzieli się, że prawdopodobnie będę studiowała wieczorowo od razu powiedzieli, że szkoda czasu na rozmowę. Chyba, że zrezygnuję ze studiów. Ale ja bym chyba głupia była, gdybym zrezygnowała z wymarzonej uczelni i kierunku, nie??? Wobec tego uśmiechnęłam się tylko słodko do pana szefa pod krawatem i wyszłam. Nie to biuro to inne, prawda???

 

Aha, mam już zdjęcia z sesji. Kurcze, nawet fajne. Ale trochę sztuczne. Nie lubię być fotografowana z zasady. Uśmiechać się na zawołanie nie umiem i nie lubię. To strasznie ciężka sztuka. A co do współpracy mojej z tą firmą. Wyglądają w porządku, tyle, że nie dzwonią. Zapłaciłam za zdjęcia? Zapłaciłam. Umowę mam? Mam. Ofertę mi przedstawili? Przedstawili. I według pani, która siedzi w ich wrocławskim biurze mam się nie martwić bo wszystko będzie w porządku. Ale ja jestem niespokojna i  jeśli jutro się nie odezwą biorę sprawy w swoje ręce i sama dzwonię. Niech sobie w kulki nie lecą.

 

Rozmawiałam dziś z jednym z moich Wirtualnych Znajomych. Pomogła mi ta rozmowa, potrzebowałam jej. Od razu mi ulżyło jak zobaczyłam, że D. jest dostępny. Czy ja jestem samolubna??? Egoistyczna??? Ale ten człowiek ma zdrowe podejście do życia i to jest bardzo dobre. No i dużo mi pomógł, dzięki Ci!!! Oczywiście podczas rozmowy popłakałam sobie, denerwowałam się bo D. uświadomił mi kilka spraw, ale jak to sobie potem poukładałam to pomyślałam „kobieto, co ma być to będzie. Niebo znajdziesz wszędzie.”. I git. A potem zjadłam pyszny kisiel, z tych co to ostatnio reklamują, z płatkami, ziarnami i owocami. Pycha!!! No tak, ale musiałam coś zjeść bo od rana to byłą tylko słodka bułka i pół litra kefiru. No i ten kisiel. Znowu nie mogę jeść, bo w gardle supeł mam. Smaku herbaty z melisy już nie mogę znieść, ale z drugiej strony nie zasnę bez niej. A może sobie tylko wmówiłam, że nie zasnę??? A kilka minut temu dostałam smsa z Londynu. Ale się ucieszyłam, ja chyba naprawdę zwariowałam, albo nie jestem do końca normalna bo wycałowałam telefon. Postukaj się Olusiu w czółko... W sobotę pogadam sobie z Esiem. Rany, jeszcze tylko 36 dni!!! I czekam i się boję. Ale jednocześnie czuję, że wszystko będzie dobrze. Jak on tylko wyjdzie z tego autobusu... Zresztą mnie już na samą myśl o tym coś od środka rozrywa, jakieś łaskotki czuję. I one bardzo przyjemne są. 36 dni, przy tych 10 tygodniach, które minęły to pestka. Minie jak z bicza strzelił. Wreszcie.

 

Włóczę się po mieszkaniu, słucham Dido i myślę. Nos swędzi, a z doświadczenia wiem, że to nienajlepszy znak. Jeszcze znajomy poprosił mnie żebym mu „opinię” o nim wystawiła. Na pytanie do czego mu to potrzebne odpowiedział, że chce to sobie utrwalić i wyeliminować błędy. Kurcze ja już nie raz mu mówiłam co i jak, ale on chce jeszcze. No dobra – ostatni raz. Obejrzałam dzisiaj „szkołę uczuć”. Sympatyczny dość film, szczególnie, że zakończenie bez happy endu. Ale to dobrze, nie wszystko (w sensie, że nie każdy film) musi się kończyć szczęśliwie, right??? Zresztą prawdziwe jest stwierdzenie, że life is brutal, life is cruel. Ja się z tym zgadzam. No bo to wszystko nie tak miało być. Miałam zdać na dzienne i miało nie być problemu. A tu punktów zabrakło. Okej, mogą być też wieczorowe – znowu z kieszeni rodziców, ale powiedzieli, ze mam się nie martwić. Jeszcze wcześniej poznałam naprawdę świetnego faceta, po 2 miesiącach sobie pojechał. I co z tego, że regularnie pisze, dzwoni, niepokoi się o mnie itepe, itede. Dobra, moi rodzice też coś takiego przeszli, nie zaszkodziło im, może mi (nam) też nic nie będzie. W końcu rozstania są po to, żeby się na nowo odnaleźć, zatęsknić za sobą ble ble ble. Czas szybko przeleciał i zostało już 35 dni, super. Potem były egzaminy, ale o tym pisałam już wcześniej. To teraz znowu sprawa zęba wyskoczyła. Ciągle jakaś nowa przeszkoda. Najgorsze jest to, że czuję się zostawiona trochę sama sobie bo z rodziną tylko przez telefon, Eśka nie ma, a koleżankom ile mogę truć. Każdy ma swoje bolączki, wiadomo. Dobrze, że chociaż przez chwilę będę mieszkać z kimś takim, jak M. – to pozytywna osoba i mam nadzieję, że trochę tego jej optymizmu na mnie spłynie. I możecie się ze mnie śmiać, ale ja bardzo bym chciała żeby już był październik. Wtedy znowu zacznie się nauka, praca i normalne życie do którego przywykłam. Bo teraz siedzę w domu sama, okej, za tydzień przyjedzie brat z kolegą to weselej się zrobi.

 

Eh... To wszystko nie tak miało być.

 

 

alexbluessy : :