Najnowsze wpisy, strona 86


lip 21 2004 Boli dusza.
Komentarze: 1

(godz. 10:00)

Powinnam zaśpiewać, że po złej nocy przyjdzie nowy dzień, że przede mną kolejnych kilkanaście godzin podczas których wszystko może się zdarzyć i tylko ode mnie zależy czy będzie to czas stracony, czy nie.

 

„czas jest cudem każdego dnia, czymś zadziwiającym. Budzimy się rano i oto mamy przed sobą dwadzieścia cztery godziny do dyspozycji. Należą one do Ciebie. Jest to Twój najcenniejszy skarb. Nikt nie może go Tobie odebrać. I nikt nie otrzymał go ani mniej, ani więcej niż Ty.” (Og Mandino „Największa Tajemnica Świata”)

 

Wszystko fajnie tylko, że w nocy nie mogłam spać. Znowu. Przewracałam się z boku na bok, myślałam. Kolejny raz dotarło do mnie, że podświadomie karzę Eśka, że się na niego wściekam, że mam ochotę zadzwonić i powiedzieć. Coś. Znowu.  Leżałam, patrzyłam jak niebo przerywane jest przez coraz to nowe błyskawice, słyszałam uspokajający szum deszczu. Gdzieś daleko odezwały się grzmoty. „Fajnie, że pada. Przynajmniej powietrze się oczyści.”. Poirytowana swoimi myślami niepokojącymi wkurzałam się na Eśka i postanowiłam, że jak wróci to wygarnę mu wszystko za wszystkich. Zadecydowałam tak wiedząc jednocześnie, że tego nie zrobię. Bo po co??? Co mi to da??? Raczej nic, a przynajmniej niewiele. A ryzykować mogę sporo. A tego nie chcę. Ale z drugiej strony tłumić w sobie nagromadzone emocje, żal, rozterki, tęsknotę i wszystko co z nią związane??? Też bez sensu bo supeł w gardle będzie się zacieśniał. Ostatecznie mam jeszcze jakieś 37 dni. Jeszcze tylko 37 dni... Już mi się coś skręca w środku, a na twarzy pojawia szeroki uśmiech na samą myśl. No i czekam, cieszę się, tęsknię. A jednak Eśka karzę. Czy ja jestem normalna??? Chyba nie do końca. Hh...

 

W nocy budziłam się kilkakrotnie. W końcu zrezygnowana wstałam, o ludzkiej porze, o 8. Zrobiłam mocnej kawy, zjadłam coś tam i wyszłam na balkon posiedzieć. Takie śniadanko na balkonie zalanym słońcem fajna sprawa. W tle grało radio, biedronki latały nad głową. Słońce świeciło. Moja współlokatorka wyszła wcześnie na uczelnię bo ma jakiś egzamin do zdania, znowu byłam sama. Włączyłam Dido. Znowu. Poczułam, że potrzebuję uspokajającej, nastrajającej pozytywnie muzyki. A Dido tak na mnie działa, przynajmniej kilka piosenek. Przypomniałam sobie jak wczoraj wymyśliłyśmy z M. że „zeswatać” jej koleżankę z Ł. Dogadaliby się. M. mówi, że ta dziewczyna ma serce na dłoni (widziałam ją ze 2 razy i rzeczywiście bardzo sympatyczna osoba), a Ł. nie ma dziewczyny. Tamta nie ma szczęścia do facetów, a Ł. szuka kogoś bliskiego na randkach internetowych. Dlaczego nie mieliby się poznać. Szczególnie, że mieliby wspólne tematy – tak twierdzi M. Poczekamy, mój współlokator wraca z Hiszpanii za miesiąc więc po jego powrocie zaczniemy działać. Ciekawe, jak wyjdzie...

Nos mnie swędzi po „złej” stronie. Zaczynam się niepokoić. Może niektórym to wydawać się głupie, ale coś w tym jest. Już kilka razy zdarzyło się, że wyswędziało mi się coś. Może to przypadek... Nie, one nie istnieją. A ja dziś mam trochę stresujących rzeczy do załatwienia i takie „znaki” działają na mnie niepokojąco.

 

(godz. 15:20)

Wiedziałam, że coś się dzisiaj musi stać. Czułam to. Nos też mi powiedział. Tylko nie spodziewałam się zupełnie, że pierwszy cios zada mi Esio. Ta, dokładnie, Esio. Rozmawialiśmy na gg, ja byłam trochę poirytowana i podenerwowana czekającą mnie wizytą u dentysty i w ogóle kilka ważnych spraw miałam do załatwienia. Zapytałam Esia jak mu tam leci w tej Anglii, odpowiedział, jak zwykle zresztą, że źle. A na końcu rozmowy powiedział, że wczoraj siedział na czacie. Zamurowało mnie, czułam się jakbym dostała obuchem w głowę. On się śmiał, dla mnie nie było w tym nic śmiesznego. Przecież skoro my jesteśmy  „internetową parą” jaką ja mam gwarancję, że on nie szuka sobie nowej dziewczyny właśnie w ten sam sposób. Poczułam się oszukana, zawiedziona. Zdradzona (???). Ja wiem, że to nic nie znaczy, mnie nie było wczoraj on-line, a Esio miał zarezerwowany komputer.. Co ja robię??? Tłumacze go??? Dlaczego??? Boję się, boję się bo pierwszy raz mam tak dużo do stracenia. A im dłużej Eśka nie ma, tym bardziej mi na nim zależy. Bardziej tęsknię, mocniej chcę żeby wrócił. Co ja mam teraz robić??? Co ja mam teraz myśleć??? Nic??? Łatwo powiedzieć. Czuję się oszukana. Jest mi źle, dusza mnie boli. Przyznam, że ja też przez chwilę chciałam wejść na czata, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Nie tylko dlatego, że Esio, można przecież czatować będąc w związku i wcale nie oznacza to, ze zdrada i tak dalej, po prostu nie chciało mi się tracić czasu na bicie piany o niczym.

 

„Wirtualna rzeczywistość jest tak samo pełna pokus jak realna. Można popełnić grzech cudzołóstwa w Internecie, nie ruszając się z domu.”

 

A nas dzieli tyle kilometrów, tyle czasu już minęło i jeszcze miesiąc przed nami. Jaką ja mam mieć teraz pewność, że rozmawiając ze mną jednocześnie nie siedzi na czacie??? Z drugiej strony przyznał się... Ale o czym to świadczy??? Według mnie o niczym. Pogubiłam się już. Już nie wiem co myśleć. Czuję się oszukana. Jaką ja mam mieć teraz pewność, że on sobie nie chodzi na czaty w ciągu dnia???? Dlaczego on to zrobił??? Mam mu napisać, co mnie boli, mam mu napisać co poczułam kiedy przeczytałam to jedno jego zdanie??? Jak myślicie, hm???

 

Poza tym dentysta. Nie dość, że czekałam ponad 20 minut bo lekarce uciekł tramwaj to jeszcze dowiedziałam się, że naprawa zęba będzie kosztowała w przedziale 400-700 złotych. Super, żyć nie umierać.

 

Idę ryczeć. Boli dusza.

 

alexbluessy : :
lip 20 2004 Eh życie...
Komentarze: 1

Eh życie...

 

Jesteś straszne. Doświadczasz, karzesz, nie rozpieszczasz. A jednak cię kocham. Bo mimo, że od zawsze musiałam z tobą walczyć, zmagać się, nic nie dostawałam od ciebie łatwo i za darmo to jesteś moje. I nie zamieniałabym cię na żadne inne. Dzięki, że jesteś. Dzięki temu, że stawiasz mi ciągle nowe przeszkody na drodze wiem, że żyję. Nie sztuką jest przeżyć cię nie kiwnąwszy palcem, nie siłując się z tobą...

 

Rozważana filozoficzne na temat życia prowadzone we wtorkowe popołudnie... Ale mnie wzięło...

 

Cóż, już myślałam, że będzie dobrze, że jakoś wszystko zaczyna się układać. Nie dzienne??? Napiszę odwołanie. Odrzucą??? Pójdę na wieczorowe. Co prawda mam wyrzuty sumienia bo to znowu z kieszeni rodziców... Ale tata powiedział, że mam się nie przejmować, że jestem ich córką. No tak, ale oprócz mnie mają jeszcze P. Hm, w sumie to za 2 lata on też pójdzie na studia to sytuacja się odwróci. Tata dziś dzwonił i powiedział, że jutro w swojej skrzynce znajdę pismo odwołania, mam wydrukować, podpisać i zanieść. Do tego oczywiście dołączyć jak najwięcej opinii wykładowców. I mam sobie nie zaprzątać głowy myślami o studiowaniu filologii słowiańskiej, bo skoro moim marzeniem jest niderlandystyka to będę to studiować, a on jako ojciec mi to umożliwi. Mówi, że to obowiązek rodzica. Może i tak (kocham cię tato. Ciebie, mamo, też!!!), ale ja mam wyrzuty sumienia. Chciałabym, skoro już dwa lata „jestem na swoim”, ostatecznie usamodzielnić się. Nie być zależną od zasobów finansowych rodziców. Chyba jeszcze trochę poczekam. Jak już zrobię kurs pilota i przewodnika to zabiorę ich w jakieś fajne miejsce. Jako podziękowanie za lata zmagań ze mną. i za coś jeszcze...

 

Dzisiaj z E. byłyśmy w AVONie i w końcu mam perfumy. Bosko pachną. Tak letnio... Poczułam się jakbym leżała na łące u dziadków i wpatrywała się w niebieskie, bezchmurne, niebo. Eh, a może tak zamiast jechać do upalnej Chorwacji namówić ludzi, żebyśmy pojechali do moich dziadków na podwarszawską wieś??? Niby dziura, niby nic, ale można pójść na grzyby, można łowić ryby, można chodzić na długie spacery, można pływać w jeziorze. Palić ognisko, siedzieć do późna. Dom duży, spanie za darmo, tylko żywić oczywiście trzeba się na własny rachunek. Można też jechać do Warszawy... Muszę z nimi pogadać, ale i tak nie wcześniej niż po przyjeździe Eśka. Ognisko, gwiazdy na niebie, ciepły sweter Esia... Eh życie...

W banku w końcu odebrałam duplikat karty. Ta, którą wydali mi jakieś 3 tygodnie temu była bez pierwszej litery imienia. A skoro już polubiłam moje imię to życzyłabym sobie, aby pisano je poprawnie. Potem jeszcze wstąpiłyśmy na filologię, ale nie wiele się dowiedziałyśmy. Na początku następnego tygodnia idziemy do dziekanatu składać odwołanie.

 

Wróciłam do domu wykończona chodzeniem (wszędzie dzisiaj tuptałam, ale to zdrowo) i upałem. Niedługo potem przyszli bracia podpisać umowę. Bardzo fajnych będę miała współlokatorów, myślę, że dobrze będzie nam się mieszkało. Ich trzech i ja. No jeszcze Esio oczywiście, wobec tego ich czterech i ja. Fajnie. Niespodziewanie zagadałam się z moją wakacyjną współlokatorką. Stałyśmy na balkonie ponad godzinę i gadałyśmy. Głownie o facetach. :D :D :D. Dotarło do mnie, że mam szczęście, że spotkałam Esia. Zdałam sobie z tego sprawę na dobre już. Uświadomiłam sobie, że facet naprawdę mnie słucha, że pamięta co do niego mówiłam, o czym mu opowiadałam. To ważne jest bardzo. Poza tym wiem, że mam w nim oparcie, że jest jasnym promykiem... nadzieją... wiarą... miłością. Eh życie, dziękuję. Okazało się, że M. ma podobną sytuację do mojej. Jest z chłopakiem 3 miesiące, a on teraz wyjechał na jakiś czas. Zupełnie jak u mnie. No, tylko ja znałam Esia 2 miesiące, a on wyjechał na 4. I ciągle mi powtarza „nie martw się Misia, jak wrócę będziemy już razem od pół roku. Bardzo się cieszę.”. Ja też...

 

Wczesnym popołudniem dostałam zaskakujący telefon. Zadzwoniła pani z biura podróży do którego wysłałam swoje c.v. w sprawie pracy. Zaprosiła mnie w czwartek na spotkanie, to oczywiście nic jeszcze nie znaczy, ale pozwala mieć nadzieję. I kiedy tak radośnie mi było i się uśmiechałam, jadłam pysznego loda ułamał mi się ząb. Nic z niego prawie nie zostało. Już jakiś czas temu dentystka powiedziała, że on jest bardzo słaby i ona osobiście nie podejmuje się grzebania w nim. Wstawiła tylko plombę amalgamatową, w myśl zasady, że prowizorki trzymają się najdłużej. I rzeczywiście, było dobrze do dzisiaj. Jutro o 14:30 mam wizytę u zębologa. Koszmar, zwykle nie boję się dentystów, ale tym razem...

 

Eh życie...

 

Skryłam się w kącie przed upałem i z zamiarem obejrzenia „Ally McBeal”. Skończyło się na tym, że znowu z M. zaczęłyśmy gadać. O facetach, seksie, receptach na udany związek, taka babska rozmowa. Pierwszy raz trafiłam ta taką gadatliwą współlokatorkę, ale to dobrze. Bardziej się otworzę, nauczę się czegoś nowego. Bo od każdego, kogo spotykamy na swojej drodze (a nie spotykamy go Przypadkiem, bo one nie istnieją) można się czegoś nauczyć, coś w sobie odnaleźć, można spojrzeć na różne sprawy z innej perspektywy. I to jest fajne i ciekawe. Tylko znowu pojawiło się we mnie ziarenko niepokoju – jak to będzie po Esia powrocie. On mówi, że będzie lepiej niż było. Oby Moje Kochanie miało rację...

 

Eh życie... „rozstania są po to, żeby odnaleźć się na nowo, żeby tęsknić, żeby znowu kochać”. Rozstania cementują, może dlatego moi rodzice mimo, że czasem mają bardzo ciche dni są udanym małżeństwem już ponad 20 lat. Tata bardzo często wyjeżdżał, mama studiowała w Warszawie, on we Wrocławiu, przyjeżdżał do stolicy raz na miesiąc. Inna rzecz, że to taki czas był. A po ślubie też wyjeżdżał. Na zagraniczne stypendia, ale też robił we Wrocławiu doktorat. A mama nadal była w Warszawie. A teraz są w końcu razem i chyba całkiem im nieźle się żyje. Rozstania są potrzebne, wtedy można naprawdę docenić to, czego chwilowo brak. Można spojrzeć w głąb siebie i zapytać „czego ja chcę?”. Ja spojrzałam, odpowiedziałam. I już wiem. Wiem, ale boję się. Boję bo pierwszy raz mam tak dużo do stracenia.

 

Eh życie...

 

Słucham teraz piosenek Wojtka Młynarskiego z Przeglądu Piosenki Aktorskiej, które dostałam od Esia. Słucham, wspominam, uśmiecham się patrząc na zdjęcie, które dostałam na samym początku naszej znajomości. Wtedy jeszcze znaliśmy się z rozmów na gg, no i z wymienionych zdjęć. A potem... a teraz... Słucham, wspominam i czekam na kuzynkę, która wieczorem ma przyjść i przynieść mi indeks swojej koleżanki, która u mnie mieszka. Pewnie chwilę pogadamy, ale nie za długo bo lepiej nam się rozmawia na gg niż w rzeczywistości. Dziwny układ. Jeszcze jedno potwierdzenie na to, że życie bywa zaskakujące.

 

Eh życie...

 

alexbluessy : :
lip 19 2004 dwuKROPEK i gwiazdka.
Komentarze: 1

Mam pytanie na początek. Czy ktoś może wie, a co za tym idzie może mnie poinformować skąd wziął się Światowy Dzień Całowania??? Nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje i jest obchodzone. Wczoraj wieczorem włączyłam moją ulubioną stację radiową i usłyszałam, że oto 18 lipca obchodzony jest właśnie Światowy Dzień Całowania. Najpierw się zaskoczyłam, a po chwili pomyślałam „szkoda, że Eśka nie ma...”. :D :D :D.

 

Dzisiaj oficjalnie rozpoczęłam swoje własne odliczanie dni do powrotu Mojego Esia Kochanego. Zostało jeszcze, lekko licząc, 40 dni. Wow!!! W porównaniu z tymi trzema miesiącami, które minęły to nic. Ale Tęskno coraz bardziej, coraz bardziej Niecierpliwiej, coraz bardziej chce się żeby Ten Dzień już nadszedł. Już nie wydaje mi się, że nie wytrzymam. Ja WIEM, ze nie tylko wytrzymam, ale że potem będę SZCZĘŚLIWA...

 

...BARDZO SZCZĘŚLIWA...

 

Dziwny, ale bardzo przyjemny, dreszcz dzisiaj poczułam kiedy niespodziewanie Esio włączył mi się na gg. Zaskoczenie, radość... Ciepło mnie od środka zalało. Nie mogliśmy długo rozmawiać bo Moje Kochanie musiało do pracy jechać. Ale te kilka minut wystarczyło żeby wprawić mnie w CUDOWNY, tańczący nastrój. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać, szczerze i z potrzeby serca, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dam sobie rękę uciąć, ze Esio też tak zareagował. Gdzieś tak w połowie rozmowy postawił trzykropek. I nic więcej. Zapytałam o co chodzi, co się kryje pod tymi kropkami. A Esio mi na to odpowiada, że pod kropkami kryje się miłość. A zaraz potem dodał, że przypomniał sobie jak na początku znajomości „kropkami rozmawialiśmy”. Ma rację, to dokładnie tak było. Kiedy zaczęło do nas docierać, że coś się zaczyna w nas dziać, że coś się zaczyna tlić i tak dalej chyba zaczęliśmy się trochę obawiać. Stąd te kropki. Żeby nie powiedzieć wszystkiego, żeby (się) nie zdradzić, żeby...

 

...jeszcze tylko 40 dni...ehhhh...

 

Jak Esio zaczął o tych kropkach, i przypomniał jak to było na początku to w przekorze swojej zapytałam czy to taki powrót do przeszłości. Moje Kochanie od razu zaprzeczyło, powiedziało, że „nasza” przeszłość, owszem, w głowach będzie, ale teraz to już tylko przyszłość. Jeszcze lepsza. Rozczuliłam się, łza mi się stoczyła (ale tylko jedna i ze wzruszenia, czyli chyba się nie liczy, nie???) i poczułam, że KOCHAM. Że moje serducho wyrywa się w stronę Londynu coraz bardziej. że będę szczęśliwa. Powtarzając za Judytą, bohaterką „Nigdy w życiu”, CHOLERNIE SZCZĘŚLIWA.

 

...dwuKROPEK i gwiazdka... Dla Esia. Z okazji wczorajszego Światowego Dnia Całowania i nie tylko.  A potem... dwa razy pod obojczyk, dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste, prawda??? Kocham cię...

 

Dzisiaj miałam załatwić papiery potrzebne do odwołania, ale niestety nikogo nie zastałam. Wieczorem spróbuję zadzwonić do pani Cz. do domu, a do reszty będę próbować jutro. Jutro też idziemy z E. jeszcze raz dokładnie zerknąć na listę, żeby zorientować się na mniej więcej którym miejscu jesteśmy. Potem sklepik AVONu, biblioteka i do domu bo jutro przychodzą nowi współlokatorzy umowę podpisywać. Tylko szkoda, że umówiłyśmy się akurat na 11, o tej porze Moje Kochanie będzie on-line. Esio powiedział, że mam nie przekładać spotkania, że mam załatwić wszystko, co mam do załatwienia. No może i tak, ale...

 

...jakie on ma cudne oczy... się rozpłynę normalnie zaraz... eh, jeszcze tylko 40 dni...

 

Zaraz obejrzę, jak zwykle, „Ally McBeal”. I tym razem nie zamierzam się dołować. Czasem wydaje mi się, że jestem jak ona, kiedy indziej myślę, że przypominam Kasię z „Kasi i Tomka”. (Na przykłąd wtedy, kiedy o mały włos nie wypuściłam połowy osiedla w powietrze za sprawą „podgrzania” pasty do butów. Tylko, że zupełnie umknęło mojej uwadze to, jak kilka dni wcześniej mój tata roztapiał ją na płytce. Ja o płytce zapomniałam, pojemniczek z pastą postawiłam na palniku, on się przechylił i był duży ogień. Na szczęście mój brat był w domu (wtedy jeszcze rodzice i P. mieszkali we Wrocławiu) i sytuację opanował. Niezła anegdotka...) Ale dobrze jest... hehehe. No, ale obejrzę Ally, potem może coś jeszcze, potem jakaś książeczka i nadejdzie noc. Dzisiaj przyjechała jedna z wakacyjnych współlokatorek to nie będę przynajmniej sama. Chociaż to i tak nie to samo, przyzwyczaiłam się, że zasypiam przy muzyce której za ścianą słucha Ł. Ale to za miesiąc. Wróci Ł., wróci Esio. I wszystko wróci do normy. Nareszcie.

 

 

alexbluessy : :
lip 18 2004 Nijako... O, już nie.
Komentarze: 2

Macie czasem taki stan kiedy nic Wam się nie chce, czujecie się zniechęceni, bez pomysłu jak można wykorzystać czas??? Na pewno macie... Do mnie właśnie przyszedł. Sam z siebie, nieproszony. Nie wiem czy wywołało go wczorajsze, nie odespane jeszcze, zmęczenie czy może coś innego. W każdym razie sama nie wiem na co mam ochotę. Zjadłabym coś, ale tak naprawdę sama nie wiem co – skończyło się na wyjedzeniu pół słoika powideł śliwkowych, które znalazłam we wspólnej szafce, a ponieważ nikt się do nich nie przyznawał zaopiekowałam się nimi. Poza tym miałabym ochotę posłuchać jakiejś muzyki, ale sama nie wiem jakiej. Poczytać??? Jakoś nie mam ochoty. Oglądać telewizję??? Po co, skoro i tak nie ma nic ciekawego. Nijako mi jest. Gdyby Esio nie zadzwonił wczoraj, mogłabym przypuszczać, że zadzwoni dzisiaj, a wtedy na pewno energia by we mnie wstąpiła. Próbowałam spać. Nic. Próbowałam myśleć o miłych rzeczach. Nie udało się, bo nie byłam w stanie myśleć o czymkolwiek.

 

Zjadłam pół słoiczka śliwkowych powideł, wypiłam kubek rumianku (w gardle coraz większy supeł mi się zawiązuje), obejrzałam „Fakty”, zmyłam w przedpokoju podłogę. Tak naprawdę, jak słusznie zauważył mój kolega, jest jedno lekarstwo na mój stan. Esio, ale, niestety, jeszcze około 41 dni przyjdzie mi na to Remedium Najdroższe poczekać. Hm, przez chwilę czułam się tak, jakby on miał zaraz przyjść. Podświadomie czekałam na dzwonek domofonu, albo sygnał „już jadę do ciebie”. Cisza. Tylko komputer cicho szumi. Cisza... Ale dzisiaj, przynajmniej na razie, nie zgrzyta, jest przyjemna. Zza okna dobiega świergot ptaków i arie operowe wyśpiewywane przez jakiegoś mężczyznę. Facet udziela się wokalnie od jakiegoś czasu, ale nie określiłam jeszcze z którego balkonu czy tarasu śpiew jego dobiega. Poza tym cicho. Nawet samochodów nie słychać bo mieszkam w zabudowanym „sercu osiedla”, pociągi też słychać tylko nocą. Cicho tu i spokojnie. Fajnie się mieszka, niby centrum miasta, a jednak jakby trochę z boku.

Przed chwilą dzwoniła jedna z moich wakacyjnych współlokatorek, żeby powiedzieć, ze będzie jutro. Druga też niedługo powinna zjechać. Już nie będę sama że sobą we własnym mieszkaniu, już nie będzie cicho. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie wiem czy nie wolałabym pobyć jeszcze trochę sama. We wtorek przychodzą podpisywać umowę nowi współlokatorzy. Znowu będę mieszkać z trzema chłopakami. Kiedy powiedziałam o tym Esiowi zapytał skąd są, czy to może znajomi Ł. Odpowiedziałam, ze nie i właściwie dlaczego pyta. Na to on, że się martwi,  a tak poza tym to będzie ich czterech. Zapytałam jakich czterech, a on mi na to „a ja?”. No tak, oczywiście. Ale ponieważ Ł. ma swój pokój, tamci dwaj będą w swoim, Esio od razu powiedział, że on śpi ze mną to mi się przypomniało, że mam jeszcze dodatkowy materac i karimatę. Może wobec tego jakiś harem.... Hehehe, miałabym jak w raju. Tylko Esio byłby mniej zachwycony chyba... Ale pomyślcie, sześciu facetów i ja. Jeden od sprzątania, drugi od zakupów... Esio oczywiście od przytulania, wypłakiwania się na ramieniu i tak dalej, zostaje jeszcze trzech. Nie, stanowczo ich za dużo. Wolę sprzątać i kupować sama, byleby Esio był blisko. Już niedługo, jeszcze tylko 41 KRÓTKICH dni. Zresztą one lecą jak szalone teraz.

Samotna w tłumie Chcę biec daleko gdzieś Labirynt życia wciąż zaskakuje mnie Są takie chwile gdy wszystko proste jest Czasem na odwrót Nic nie udaje się Po złej nocy przywitam nowy dzień Nie przejmuję się Wiem, że dziś jest mój dobry dzień Dziś patrzę na świat pozytywnie Nie przejmuję się Wiem, że dziś jest mój dobry dzień Chowam smutki i myślę pozytywnie Gdy czarne myśli Jak chmury kłębią się Zamykam oczy i widzę to, co chcę Gdy jesteś blisko tak lekka czuję się Gdy jesteś przy mnie Wiem, że już dobrze jest Po złej nocy... 

 

Wiem, wiem muzyka mało ambitna. Nagle poczułam, że muszę posłuchać czegoś lekkiego, skocznego, nie koniecznie ambitnego. Płytę Ha-Dwa-O pt. „Pozytywnie” pożyczyłam od B. jeszcze przed wyjazdem Esia. Wtedy bardzo potrzebowałam pozytywnej muzyki, która pozwoliłaby na chwilę pozbyć się smętnych myśli. Oczywiście Esio też zrobił mi prezent „Pozytywnymi wibracjami”... A teraz siedzę, piszę, słucham i nawet mam ochotę zatańczyć. Za chwilę obejrzę „Kasię i Tomka”, potem usiądę na balkonie i zapatrzę się w... dachy albo w niebo...

 

Jutro czeka mnie sporo biegania po mieście i załatwiania różnych ważnych spraw. Żebym tylko panią Cz. i B. gdzieś dorwała. Ale jestem dobrej myśli... Zresztą ten tydzień najbliższy, a być może następny też będą dość napięte. No, przyszły może nie bo liczę na wizytę mojego kochanego brata, już nie mogę się doczekać. Do końca miesiąca powinnam też skończyć pisać pracę na konkurs bo ani się obejrzę, czas przeleci i nadejdzie deadline. A chcę pracę wysłać wcześniej, żeby potem się nie przejmować. Napisać, poprawić błędy, wysłać. I zapomnieć.

 

 „(...)w życiu liczy się każda chwila Każdy mały gest tak ważny jest...”

 

No i już po „Kasi i Tomku”. Zaraz zbieram się na balkonik, skorzystam z ciepłego wieczornego powietrza. A co do serialu, uwielbiam go. Aktorzy genialnie kreują swoje role, jestem zachwycona. Śmieszny, kolorowy. Oby takich więcej. Ha-Dwa-O niech jeszcze pośpiewa, wprowadzają mnie w dobry nastrój. Hm, ostatnio namiętnie słuchałam Natalie Cole i Patricii Kaas. Pora przegonić szare, a przywiać różowe chmurki. Esiu, tylko bądź...

 

Jeszcze TYLKO 41 dni!!! Jupi!!!

alexbluessy : :
lip 18 2004 Będę walczyć. Będę czekać.
Komentarze: 0

Padałam wczoraj późnym wieczorem z nóg, ale nie mogłam spać. Sama byłam (i nadal jestem) w mieszkanku i dziwnie się czułam. Niby powinnam się cieszyć, po całym roku obcowania z bądź, co bądź obcymi ludźmi w końcu zostałam sama we własnym domu. Strasznie cicho się nagle zrobiło, cicho i pusto. Ł. wyjechał wczoraj rano – wybiera się na miesiąc autostopem do Hiszpanii, a moje wakacyjne współlokatorki nie wróciły jeszcze z wakacyjnych wyjazdów. Trochę mu zazdroszczę, niestety ja muszę we Wrocławiu jeszcze trochę posiedzieć.

News z ostatniej chwili. W piątek przysłali mi list z uniwersytetu, że punktów na dzienne mam za mało, ale mogę się odwoływać, albo wieczorowe – też jakaś alternatywa. Ja jednak zamierzam powalczyć, co mi szkodzi, nie??? Trzymajcie kciuki, bitwa będzie trwała jakieś 3 tygodnie. Tata powiedział, że pismo za mnie napisze żeby było poprawnie merytorycznie itd., ale ja muszę załatwić sobie w trybie natychmiastowym opinie na mój temat (poziom zaawansowania języka i różne takie) od lektorów, którzy przez ostatni rok mnie uczyli. Do pani Cz. mam telefon, jeśli zastanę ją w domu myślę, że nie będzie problemu i przygotuje mi odpowiednią notatkę. Zależy mi też na opinii B. (native speakera), od niej dużo może zależeć. No, a poza tym trzeba być dobrym myśli, skompletować to wszystko i w ciągu 14 dni zanieść do dziekanatu. Wymyśliłam też z E. plan awaryjny, w razie gdyby odwołanie odrzucili i coś z wieczorowymi poszło nie tak. Otóż wybrałam WSB, czyli Wyższą Szkołę Bankową a kierunek Marketing i Public Relations. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale może być ciekawe.

Dzisiaj mój brat opuszcza deszczowy Londyn. Chociaż jeden z moich chłopaków wraca wreszcie. P., z powodu deszczu, zarobił mniej niż się spodziewał. W najbliższym tygodniu czeka go wizyta u rodziców mamy (na podwarszawskiej wsi bez Internetu) a potem razem ze swoim kolegą W. wsiadają w pociąg i przyjeżdżają do mnie. Na Esia jeszcze muszę poczekać... W piątek wieczorem postanowiłam, w przypływie serdeczności (???) do niego zadzwonić. Na chwilkę. Pełna wiary, że na karcie Telegrosik mam jeszcze jakieś 10 minut do przegadania wykręciłam numer i czym prędzej odłożyłam słuchawkę po tym, jak jakiś, automatyczny zapewne, pan powiadomił mnie, że mam tylko 1,5 minuty rozmowy. Z zadzwonienia nie zrezygnowałam i skorzystałam ze stacjonarnego aparatu. Odebrał Esio, ze snu go wyrwałam. Miałam zadzwonić na chwilkę bo stęskniłam się za Moim Kochaniem, za jego głosem, telefonicznym (u)śmiechem. No, ale chwilka się przeciągnęła. Nawet nie zauważyłam jak minęło prawie pół godziny. Ale ostatecznie szczęśliwi i zakochani czasu nie liczą, wobec czego nie martwię się o przyszły rachunek telefoniczny. Esio zaproponował że może byśmy po jego powrocie gdzieś pojechali. No, nie sami bo byłaby jeszcze jego siostra z chłopakiem i O. – jeden z przyjaciół. Ja jestem po stokroć na TAK, tylko żeby wszystko się ułożyło po naszych myślach. Ciepła woda, plaża, Esio i ja... Aż się rozmarzam, jechać do takiej Chorwacji na przykład. Co prawda to nie są „moje” rejony, może spróbuję przeforsować wyjazd nad Morze Czarne, do Dobrudży w Rumunii. Zresztą nieważne gdzie, byle z Esiem.

Jeszcze tylko najwyżej 42 dni, co daje 6 tygodni do powrotu Esia. A może być tego mniej. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Nic nie jest straszne. Zasypiam z myślą, że już niedługo nie będę sama, że będę miała w kogo się wtulić, że będzie mi bezpiecznie, cieplutko i słodko. I coś dziwnego odczuwam w środku, jakiś skurcz przy samym patrzeniu na Eśka zdjęcie albo myśleniu o nim. Zakochałam się...

Korzystając z dobrego humoru i energii, a przede wszystkim pustego mieszkania wysprzątałam je całe. Ręki prawej nie czuję, sił nie mam, ale w kafelkach, wannie i tym podobnych można się przeglądać. Wszystko lśni, pachnie ładnie i jest super czyściutko jednym słowem (mama nie mogłaby się przyczepić do niczego i zarzucić, że zaniedbuję jej dom). Ale nie mogłam spać. Pewnie z (prze)pracowania i tej ciszy. Komputer szumiał u mnie i u Ł. (jednostka centralna), radio cicho grało, a mimo to czułam się nieswojo. Przyzwyczaiłam się, że zawsze ktoś jest za ścianą, że coś się dzieje. a teraz... Do tego wszystkiego budziłam się w nocy kilka razy, wstałam, na dobre już, trochę po 9 i zabrałam się kończenie sprzątania. Wiem, że pewnie w niedzielę się nie powinno, ale mam dużo czasu, a poza tym jak dziewczyny przyjadą to będą chodzić i przeszkadzać. Tak więc dzisiaj też sprzątałam dobrych kilka godzin, a teraz nie mam siły myśleć. Zaraz włączę telewizor i będę się w niego bezmyślnie gapić. No, są jeszcze książki, ale zbyt zmęczona jestem chyba na czytanie...Jest super (w nocy pewnie znowu nie będę mogła spać, ale...), ale czuję się wolna. Znowu mogę chodzić po mieszkanku w czym chcę, robić co chcę i tak dalej. Wreszcie jestem u siebie...

 

alexbluessy : :