Przetrwałam noc, nawet udało mi się zasnąć i nie płakać. Zaczęło się rano. Żeby czymś się zająć przeinstalowałam na nowo Windowsa, jutro Ukochany będzie na nowo ustawiał monitor i konfigurował outlooka.
Myślałam, dużo myślałam. I co najlepsze chyba wymyśliłam. To strach tak działa, STRACH. On się boi, spina się w sobie. Ja wyczuwam, że coś jest nie tak i też się spinam. Boimy się oboje, ale nie rozmawiamy o tym. I to jest złe. Poza tym pomyślałam, że musiało w jego życiu zaistnieć coś naprawdę poważnego jeśli nie chce mówić o tym nikomu i w jakimś sensie wpływa to na jego banie się. Tutaj dobra by była metoda Berta Hellingera, ale przecież nie wyśle Mojego Mężczyzny na zajęcia terapeutyczne. Choć, nie powiem, sama chętnie bym się na takie wybrała. Bo we mnie też jest strach. O utratę, stąd zapewne moja zaborczość i nagłe spadki nastrojów. A trzeba umieć wypośrodkować, ja najwyraźniej nie umiem.
A przecież, kiedy mnie wczoraj zapewniał o swoim uczuciu, kiedy mówił, że mu zależy, że jest mu dobrze to wiedziałam, że mówił prawdę. I ja też... Zakochałam się, potem pokochałam i kocham. Każdego dnia. Tylko może za bardzo chcę to pokazać, może za dużo, za wyraźnie, może to tego się przestraszył. Choć z drugiej strony powiedział, że to nie moja wina, że w sobie przyczyny mam nie szukać.
Nie chcę żeby jemu było źle bo to martwi i zaraz mnie samej też źle się robi. Pytał wczoraj czy mam ochotę jechać z nim do jego babci. Odmówiłam, choć chętniej bym gdzieś wyjechała, ale pomyślałam, że może te półtora dnia oddzielnie jakoś pozytyw przyniesie. Bardzo tego chcę, bo nie chcę... nie wyobrażam sobie, że mogłoby być źle.
Co ja mogę zrobić żeby on się przestał bać??? Co mogę zrobić żeby było mu dobrze??? Nie płakać??? („kochana płakso, nie płacz....”; „czarownico moja, no już ciii...”) Odsunąć się lekko w cień??? Może ja za bardzo się staram, może na przykład powinnam zrezygnować z gotowania? Ale z drugiej strony sama coś jeść muszę, gotować uwielbiam...
Przecież to jest Esio, Mój Esio... Przecież... (kurwa, ale ze mnie egoistka!)
Wyszłam z domu. Nie ważne, że marzły uszy, że wiał wiatr, szłam przed siebie. Ostrów Tumski – przed oczami pierwszy spacer i Światełko do nieba, w oczach łzy. Iść, byle iśc do przodu i nie myśleć. Przecież jutro będzie dzień, przecież jutro przyjedzie, przecież w tygodniu skończymy montować szafę, przecież... To dlaczego płaczę???
Od prawie 24 godzin nic nie jadłam, od trochę więcej niż 24 godzin nie piłam nic ciepłego.
Za mniej więcej 24 godziny usłyszę dźwięk domofonu.
Kilka chwil temu dowiedziałam się, że nie jest idealnie, ale na piątkę z plusem. Że mam się nie martwić bo przecież jesteśmy razem, jutro przyjedzie, że mam nie płakać. A ja stałam i płakałam do słuchawki. A teraz mam wyrzuty, że może powinnam powstrzymać łzy, że może on się jeszcze bardziej przestraszy. Że skoro teraz mówi, że ja czuję więcej niż on i że tego się boi... Może moje łzy przez telefon... Bo jutro powie, że wszystko jest dobrze. Pytanie na ile? Na tydzień, dwa, na miesiąc??? Bo boję się, że jak znowu to wybuchnie to nie będzie co zbierać. Boję się, nigdy wcześniej tak się nie bałam. Mimo, że miłość i lęk to bliźnięta i powstają z tej samej chemii. Pytał, czy na pewno nie chcę jechać z nimi do babci. Nie chcę (choć miałabym ochotę gdzieś uciec), niech sobie poszaleją na stoku. Powiedział, że mógłby mnie pouczyć, nie chciałam mimo to. Pojechałabym, on miałby czyste sumienie, że uspokoił mój płacz, a jutro na stoku i tak coś by się stało. Niech odpocznie, odparuje, wyszaleje się. Może mu do jutra przejdzie.
Przyjedzie jutro i co??? Budować związku na obopólnym strachu nie można przecież, trzeba rozmawiać. Problem tylko w tym, że on mówić nie chce, a ja ani nie zaczynam rozmowy ani specjalnie nie dążę do niej. Ze strachu. Wszystko ze strachu. A chciałabym mu pomóc tylko nie wiem jak, a wiem że w nim to siedzi. Przecież dla mnie jego przeszłość nie ma znaczenia, nie odejdę... I dlaczego on się boi, ze mnie skrzywdzi??? Czego się boi??? Dzisiaj jest na piątkę z plusem, a za chwilę...???
Eh, oj Esiu, Esiu.... Kocham Cię.