Archiwum luty 2005, strona 1


lut 23 2005 :] :] :]
Komentarze: 12

Obudziłam się wcześniej niż zwykle, ale i później niż zwykle zasnęłam. Już wiem, że ani historykiem literatury ani fonetykiem teoretykiem nie zostanę. Jutro kolokwium z łaciny, cały poprzedni semestr plus nowy materiał. Jak przeżyję będzie git. Z angielskiego dzisiaj urywam się znowu – wersja oficjalna łacina, nieoficjalna kino. Dla odprężenia ciała i umysłu. Ukochanemu też przyda się wytchnienie po kilku wieczorach spędzonych nad zadaniami z teorii sprężystości pola (rany, co to w ogóle jest za cudo???!!!).

 

Zima za oknem napawa mnie chęcią wyjazdu za miasto, niechby na narty nawet, na których znowu zjechać miałabym tylko do połowy stoku. Choć może Esio, nie pozwoliłby na to tym razem.. :]

 

Rozbawił mnie wczoraj mój Brat opowiadając o swoim ostatnim sprawdzianie z biologii. To znaczy jego klasy. Pisali go w Walentynki, jeden kolega narysował tylko serduszko być może licząc, że zaliczy tak z litości. Nie udało się niestety. Drugi poszedł dalej i na pytanie o inżynierię genetyczną odpowiedź dał taką: „Droga Pani Profesor, obawiam się, że moja wiedza na ten temat jest dosyć uboga/skromna, ale naukowcy wciąż pracują i na pewno coś mądrego wymyślą”. Temu dałabym dwa lub trzy, za szczerość i dowcip. :]

 

Aha, i chciałabym sprostować. Otóż nie jestem Rudych Włosów Ogniem, nigdy nie miałam, nie mam i nie będę miała rudych włosów. Osoba dająca komentarz przesadziła, poza tym jeszcze jedna rzecz. Nikt, absolutnie nikt poza moim Bratem nie ma prawa mówić o mnie Ruda. I nie mówić, że się czepiam. Bo nawet jeśli to mój Blog, i mam tu prawo pisać co chcę i na co mam ochotę. A  jeśli już ktoś tu wszedł i zapragnął zostawić ślad po sobie to na przyszłość wolałabym widzieć jakiś podpis zamiast kropeczek, które mimo że wielce intrygujące mogą też wprowadzić w konsternację.

 

A w ogóle to mam wrażenie, że jakiś zamęt i wrogie nastawienia z nastrojami ostatnio zapanowały na Blogowisku. A może się mylę??? Choć z drugiej strony...

alexbluessy : :
lut 21 2005 PoMiłośnie.
Komentarze: 16

Płakałam, wczoraj znowu płakałam. Wypiłam dwa kieliszki ajerkoniaku dla dodania sobie odwagi. Kupiłam też dwupłytowy album Martyny Jakubowicz. Leżałam i płakałam, choć nie wiem skąd te łzy jeszcze miałam. I niepokój w sobie miałam.

 

A on zadzwonił i swoim zwyczajnym tonem zawiadomił, że już wrócił, że tylko się jeszcze wykąpie i przyjeżdża.

E: hej, już wróciłem

Ja: yhym

E: tylko się wykąpię i przyjadę, zamówimy pizzę...

Ja: yhym

E: a jak samopoczucie dzisiaj?

Ja: yhym...

E: ale ty ze mną fajnie rozmawiasz, ja się pytam a ty potwierdzasz

Ja: yhym

E: oj coś mój skarb chyba przysnął

Ja: yhym :]

 

I zapytał czy może zostać. Najpierw mnie wmurowało, potem powiedziałam, że w ostateczności mam jeszcze materac i karimatę, na co on stwierdził, że sobie pójdę na karimatę bo to zdrowo tak na twardym... Że nie wspomnę, że na twardym to oboje wylądowaliśmy koło 6 nad ranem. Nie powiem, że nie było warto... :D :D :D Mniejsza z tym w każdym razie, ten fragment zachowam dla siebie.

 

Plan był taki: Esio przyjeżdża, zamawiamy pizzę i oglądamy „Ocean’s eleven”. Pizzę sobie zamówiliśmy, a kiedy czekaliśmy na dostawcę Esio położył się i wyciągnął ręce w taki sposób, że chciał zebym położyła się obok...

E: nie przytulisz się?

Ja: a już ci przeszło?

E: prawie, już mi przechodzi

Ja: ciekawe na jak długo...

E:....

 

I stanęło na tym, że on postara się nie bać, a ja postaram się mniej emocjonalnie reagować. Do rozmowy jeszcze wrócę bo nie powiedziałam wszystkiego. Chciałam, ale jak go zobaczyłam to mi połowa rzeczy z głowy wyleciała (:/), a potem szansy za dużej nie dostałam... :D Zresztą mój Wirtualny Przyjaciel powiedział, że nie muszę mówić wszystkiego od razu. Mogę to „rozłożyć” na dwa, trzy razy, ale powiedzieć mam. I tak zrobię.

 

W ogóle Ukochany przyszedł, od razu się przytulił, dał mi czekoladowe serduszka (od babci), opowiedział jak na nartach było. Chyba dobrze, że nie pojechałam... Znaczy w sensie, że mieliśmy okazję pobyć bez siebie trochę. Filmu nie obejrzeliśmy, pizzę prawie całą zjedliśmy, włączyliśmy Martynę Jakubowicz. On przysnął przytulony a ja czytałam...

E: co robisz?

Ja: wyłączam muzykę

E: aha, ciągle czytasz?

Ja: tak, przeszkadza ci lampka?

E: nie, a tobie nie przeszkadza, że śpię?

Ja: nie, absolutnie nie, śpij sobie

Ale ani on nie zasnął już, ani ja nie doczytałam rozdziału bo... :D :D :D Bo jak ludzie siebie są głodni to tak się dzieje... Eh... (albo ah...) I pomyślałam, że w przyszłość nie ma co wybiegać, że lepiej żyć dniem dzisiejszym. I że, co może być trochę myśleniem na wyrost, my możemy nie pasować już do nikogo innego. I że kurcze, jak ludziom zależy i chcą razem coś tworzyć, jeśli razem coś tworzą to powinni walczyć o to, że nie mogą się poddawać, nie mogą działać pochopnie. Żeby potem nie żałować. I ja mu to powiem wszystko. Poza tym o dopasowaniu.

 

Ukochany w pracy, ja przed komputerem, Martyna Jakubowicz w odtwarzaczu. Idę pod prysznic, zszokuję moje naturally curly hair nową „edycją” pianki Superskręt Welli bo postanowiłam trochę zmienić fryzurę. Najchętniej zostałabym w tym PoMiłosnym zapachu przez dzień cały, ale uczelnia, ale inne sprawy. Witaj poniedziałku!!!

 

 

alexbluessy : :
lut 19 2005 Piątka z plusem.
Komentarze: 10

Przetrwałam noc, nawet udało mi się zasnąć i nie płakać. Zaczęło się rano. Żeby czymś się zająć przeinstalowałam na nowo Windowsa, jutro Ukochany będzie na nowo ustawiał monitor i konfigurował outlooka.

 

Myślałam, dużo myślałam. I co najlepsze chyba wymyśliłam. To strach tak działa, STRACH. On się boi, spina się w sobie. Ja wyczuwam, że coś jest nie tak i też się spinam. Boimy się oboje, ale nie rozmawiamy o tym. I to jest złe. Poza tym pomyślałam, że musiało w jego życiu zaistnieć coś naprawdę poważnego jeśli nie chce mówić o tym nikomu i w jakimś sensie wpływa to na jego banie się. Tutaj dobra by była metoda Berta Hellingera, ale przecież nie wyśle Mojego Mężczyzny na zajęcia terapeutyczne. Choć, nie powiem, sama chętnie bym się na takie wybrała. Bo we mnie też jest strach. O utratę, stąd zapewne moja zaborczość i nagłe spadki nastrojów. A trzeba umieć wypośrodkować, ja najwyraźniej nie umiem.

 

A przecież, kiedy mnie wczoraj zapewniał o swoim uczuciu, kiedy mówił, że mu zależy, że jest mu dobrze to wiedziałam, że mówił prawdę. I ja też... Zakochałam się, potem pokochałam i kocham. Każdego dnia. Tylko może za bardzo chcę to pokazać, może za dużo, za wyraźnie, może to tego się przestraszył. Choć z drugiej strony powiedział, że to nie moja wina, że w sobie przyczyny mam nie szukać.

 

Nie chcę żeby jemu było źle bo to martwi i zaraz mnie samej też źle się robi. Pytał wczoraj czy mam ochotę jechać z nim do jego babci. Odmówiłam, choć chętniej bym gdzieś wyjechała, ale pomyślałam, że może te półtora dnia oddzielnie jakoś pozytyw przyniesie. Bardzo tego chcę, bo nie chcę... nie wyobrażam sobie, że mogłoby być źle.

Co ja mogę zrobić żeby on się przestał bać??? Co mogę zrobić żeby było mu dobrze??? Nie płakać??? („kochana płakso, nie płacz....”; „czarownico moja, no już ciii...”) Odsunąć się lekko w cień??? Może ja za bardzo się staram, może na przykład powinnam zrezygnować z gotowania? Ale z drugiej strony sama coś jeść muszę, gotować uwielbiam...

Przecież to jest Esio, Mój Esio... Przecież... (kurwa, ale ze mnie egoistka!)

 

Wyszłam z domu. Nie ważne, że marzły uszy, że wiał wiatr, szłam przed siebie. Ostrów Tumski – przed oczami pierwszy spacer i Światełko do nieba, w oczach łzy. Iść, byle iśc do przodu i nie myśleć. Przecież jutro będzie dzień, przecież jutro przyjedzie, przecież w tygodniu skończymy montować szafę, przecież... To dlaczego płaczę???

Od prawie 24 godzin nic nie jadłam, od trochę więcej niż 24 godzin nie piłam nic ciepłego.

Za mniej więcej 24 godziny usłyszę dźwięk domofonu.

 

Kilka chwil temu dowiedziałam się, że nie jest idealnie, ale na piątkę z plusem. Że mam się nie martwić bo przecież jesteśmy razem, jutro przyjedzie, że mam nie płakać. A ja stałam i płakałam do słuchawki. A teraz mam wyrzuty, że może powinnam powstrzymać łzy, że może on się jeszcze bardziej przestraszy. Że skoro teraz mówi, że ja czuję więcej niż on i że tego się boi... Może moje łzy przez telefon... Bo jutro powie, że wszystko jest dobrze. Pytanie na ile? Na tydzień, dwa, na miesiąc??? Bo boję się, że jak znowu to wybuchnie to nie będzie co zbierać. Boję się, nigdy wcześniej tak się nie bałam. Mimo, że miłość i lęk to bliźnięta i powstają z tej samej chemii. Pytał, czy na pewno nie chcę jechać z nimi do babci. Nie chcę (choć miałabym ochotę gdzieś uciec), niech sobie poszaleją na stoku. Powiedział, że mógłby mnie pouczyć, nie chciałam mimo to. Pojechałabym, on miałby czyste sumienie, że uspokoił mój płacz, a jutro na stoku i tak coś by się stało. Niech odpocznie, odparuje, wyszaleje się. Może mu do jutra przejdzie.

 

Przyjedzie jutro i co??? Budować związku na obopólnym strachu nie można przecież, trzeba rozmawiać. Problem tylko w tym, że on mówić nie chce, a ja ani nie zaczynam rozmowy ani specjalnie nie dążę do niej. Ze strachu. Wszystko ze strachu. A chciałabym mu pomóc tylko nie wiem jak, a wiem że w nim to siedzi. Przecież dla mnie jego przeszłość nie ma znaczenia, nie odejdę... I dlaczego on się boi, ze mnie skrzywdzi??? Czego się boi??? Dzisiaj jest na piątkę z plusem, a za chwilę...???

 

Eh, oj Esiu, Esiu.... Kocham Cię.

 

alexbluessy : :
lut 18 2005 Usłyszałam.
Komentarze: 6

Nie ma idealnych bajek, nie ma też idealnych związków. Mój i Esia może wydawać się nieskalany niczym, żadną kłótnią, ostrzejszą wymianą zdań, cichymi dniami. Przez 7 miesięcy (nie liczę jego wyjazdu) coś takiego nigdy nie zaistniało. Do dzisiaj.

 

Po powrocie z lodowiska usłyszałam, że „coś jest nie tak”. Czułam to od dawna. On najwyraźniej też, według niego zaczęło się w tamten poniedziałek, kiedy żegnać mieliśmy wyjeżdżającą M. Powiedział, że coś w nim drgnęło, że coś się zablokowało, ze nie wie co to jest. Spytałam czy to moja wina, czy to z mojego powodu, czy zrobiłam coś nie tak, czy jest mu ze mną źle. Usłyszałam, że przyczyny nie mam szukać w sobie, ale w nim raczej. Że się boi, że jego była też miała fochy, że boi się, że będzie mnie krzywdził takim swoim zachowaniem  strachem (???).

 

Płakałam, wizje wszelakie też się pojawiły. Zostały zaraz zagłuszone i przyciszone przez Słowa Dwa, przez zapewnienia, że nikogo jeszcze takim uczuciem nie darzył, że zależy mu, że mam się nie martwić, ze będzie wszystko dobrze. Ale jednocześnie, że musimy przystopować, że na razie na noc zostawać nie będzie – co nie znaczy, że nie lubi koło mnie zasypiać/budzić się, czy przytulać. Zapytałam wobec tego w czym rzecz. Usłyszałam, że przestraszył się mojej reakcji w czwartek, kiedy płaczem go przywitałam i tego, że czuję więcej niż on. A co ja mam zrobić z tym, że się zakochałam i pokochałam, co??? Przecież nie ochłodzę nagle swoich uczuć, przecież...

 

Bo ja wiem, że też jestem winna. Bo zazdrość zazdrością, ale moja przechodzi czasem w zaborczość a to już nie jest zdrowe. Przy czym poznać tego po sobie nie daję. No, może tyle, że mina mi rzednie i tracę dobry nastrój. Przecież nie mam go na wyłączność, przecież muszę się nim dzielić z jego rodziną czy przyjaciółmi. Hm, zdaję sobie z tego sprawę doskonale – po fakcie niestety, kiedy jego już nie ma, a ja zostałam z załzawionymi oczami.

 

Usłyszałam, że on się boi. Że może wstać, że może mieć dobry nastrój, a w ciągu dnia nagle ten pozytyw cały mu spada i zaczynają go nawiedzać różne myśli. Łącznie z takimi, że kiedy będziemy ze sobą długo, albo dłużej niż długo, a do niego przyjdzie strach to może mnie skrzywdzić mówiąc, że nie możemy razem dalej być. Że jeśli kiedyś będziemy chcieli stworzyć rodzinę to on nie będzie umiał jej stworzyć. Cały czas jednocześnie zapewniał, że będzie dobrze, ze to mu przejdzie, że mu zależy, że kocha...I ze ja nie mam chcieć w to wierzyć, ale mam w to wierzyć i to wiedzieć. A ja ufam, że tak będzie...

 

Wiecie, w gruncie rzeczy czułam jakieś napięcie, jakąś nie taką energię, ale odganiałam to od siebie, nie mówiłam bo po co??? Przecież wszystko jest okej. I na tym polega błąd, na tłamszeniu w sobie i nie mówieniu. Wiem, że nie chcę żeby było źle, chcę żeby było dobrze. Może za długo było dobrze, może w końcu coś musiało wybuchnąć... Choć ciężko to nazwać wybuchem, chyba że mojego płaczu.

 

Usłyszałam... Potem przeczytałam... Poczekam do niedzieli...

 

Przecież ja chcę tak mało, malusieńko. A może nawet mniej... Ale może za bardzo...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
lut 18 2005 Wczoraj/Dzisiaj.
Komentarze: 10

Zajęcia od 15 do 20. Zmęczenie, śnieg, zimno i czekanie na autobus pod ARKADAMI.  Zniechęcenie, niewybredne wyrazy cisnące się na usta, głowa oparta o szybę i jazda przez wyludnione miasto. Zasypane śniegiem osiedlowe alejki, ludzie na wieczornych spacerach z psami, wypatrywanie wśród aut tego jednego. Jakieś drgnienie, jakaś iskierka – ale nie te numery...

 

Na drzwiach pokoju wiadomość, że dzwoniła koleżanka z pytaniem o plan. Wzmożenie się zniechęcenia – „co ja mam do jej planu, przecież jesteśmy w innych grupach”. Nie oddzwaniam. Współlokator mówi, że dzwoniła Babcia M., zadzwoni jeszcze po 22.

 

Piżama, parujący Fervex w kubku i wizyta „Na Wspólnej”. Oczy się zamykają, zniecierpliwienie bierze górę, najchętniej oddałabym zwycięstwo coraz bardziej ciężkim powiekom, ale przecież Babcia ma dzwonić.

Wyczuwane zniecierpliwienie i zmęczenie w głosie, nie umiem za bardzo go ukryć. Odłożenie słuchawki i głowa na poduszce.

 

Sen, nie wiem jak, nie wiem kiedy.

 

Dzisiaj pobudka przed 8. Odwiedzam „Doktora z alpejskiej wioski”, zjadam kawałek czekolady Studenckiej i żelki Haribo. Witaminka, dwa  łyki wody, powrót pod kołdrę. Odkrywam, ze czuję się względnie rześko i mogłabym nawet zacząć codziennie zmagania, ale jeszcze nie teraz, za chwilę.

Kołderka kusi...

 

(po dwóch godzinach)

E: hej, jak przygotowania na łyżwy?

Ja: na razie siedzę w piżamie, pożeram żelki i oglądam „M jak Miłość” i jest mi absolutnie błogo!

E: :o)

Ja: niom. Zostawić ci żelka?

E: pewnie, a dwie?

Ja: zobaczę co da się zrobić :]

........

 

alexbluessy : :