Śpię codziennie po 10-12 godzin nie budząc się. A potem muszę się zmuszać żeby wstać. Może to jakiś rodzaj ucieczki. Albo obrony. Obrony przed nudą. Bo co można robić kiedy tyle jest wolnego czasu??? Do pracy nie chodzę, uczyć nie za bardzo mam ochotę – chociaż powinnam, przed komputerem siedzieć cały dzień??? Po co??? Dzisiaj wstałam radosna o godzinie 10. Obudziłam się po jakimś dziwnym śnie. Nie pamiętam go dokładnie. Wiem tylko, że rozmawiałam z Z. na gg. I on coś o kawie mówił. Że zapomniał Jacobsa kupić. Ale fajny sen – widziałam wszystko: wyskakujące komunikaty, kolory w oknie rozmowy... Potem nie bardzo wiedziałam czy to był sen, czy my naprawdę o jakiejś kawie rozmawialiśmy.
Obudziłam się i poszłam do sklepu po bułeczki – z nikłą nadzieją na świeże. Spodnie coraz bardziej na mnie wiszą więc postanowiłam odżywiać się tylko bułkami i czekoladą. Wyszłam przed dom. Puste uliczki osiedla przykryte były cienką warstwą śniegu. Nigdzie żywego ducha. Pomyślałam, że to moje osiedle to takie jakby małe getto. Zabudowane ze wszystkich stron. Odgrodzone od głównej ulicy. Jakby się ktoś uparł to nie musi się poza jego ramy ruszać. „W środku” dostanie wszystko, co potrzebne do przeżycia. Są sklepy spożywcze, warzywny, jest fryzjer i gabinet kosmetyczny, apteka, optyk i sklep papierniczy. Mamy też pizzerię, bank, sklep komputerowy, gabinety lekarskie i pocztę. Trochę to taka zamknięta społeczność. Komuna S.M. „Akademicka”. Bo to osiedle, na którym mieszkam było budowane z myślą o pracownikach naukowych Uniwersytetu i Politechniki. Stąd taka, a nie inna nazwa spółdzielni. W pozostałych domach jest nieco lepiej, ale mój w bardzo dużej części zamieszkany jest przez ludzi nauki – „mózgi narodu”. Są biolodzy, matematycy, fizycy, ekonomiści, poloniści, architekci, chemicy...
........................................
Kochani nie mogę wyjść z podziwu nad swoją babską logiką. W ogóle nie jestem oszczędna. Fakt, że pieniądze są po to żeby je wydawać, ale trzeba też mieć trochę umiaru, prawda??? A ja lubię sobie dogadzać. Nie ciuchami, nie kosmetykami, ale książkami i jedzonkiem. Dzisiaj znowu kupiłam książkę. Tytuł mnie zachwycił, urzekł. „Książka o tęsknocie” Anselma Grna – niemieckiego teologa. Podobno bardzo koi duszę i czyta się ją jednym tchem. To coś dla mnie. Nie mogłam się powstrzymać od kupienia jej. Ale musi zaczekać na swoją kolej na półce. 35 złotych za książkę to średnio dużo. Ale ja mam 1100 zł. na miesiąc. Z tego jakieś 800 zł. zabierają przeróżne opłaty. Czyli na przeżycie miesiąca zostaje mi 300 - 350 zł. Dla mnie jednej to wystarcza. Na pomoc ze strony rodziców nie mam co liczyć, oni mają swoje wydatki. Muszę sama się rządzić tym, co mam. Nie narzekam, ale czasem nie jest lekko. I mimo, że te kilkaset zł. to stosunkowo niewiele (nie liczę tu pieniędzy od B. – one są moje i odkładam je na szczytny cel – drukarkę ze skanerem i Wakacyjną Szkołę Turystyki w Puszczy Knyszyńskiej), ale daję jakoś radę. Tylko czasem, w takie dni jak dziś, kiedy uległam pokusie-rozpuście i kupiłam kolejną książkę, „zbierającą zabójczy dla mnie kurz” – jak mówi moja mama, mam pozakupowego kaca. Ale czasem nie warto sobie odmawiać. A szczególnie książek nie warto. One pozwalają zobaczyć inny świat, zobaczyć kolory, zwiedzić inne światy, w tym ogólnym brudzie i szarzyźnie rzeczywistości są odskocznią, pocieszeniem, pozwalają znaleźć odpowiedzi na dręczące pytania, zatrzymać się na chwilę...
A co jeszcze dzisiaj mnie spotkało??? Nic szczególnego – i może dobrze – wszak dzisiaj jest piątek trzynastego. J W tramwaju jakiś chłopak poprosił o wytłumaczenie jak ma trafić na ulicę Reja. Zwykle nie lubię tłumaczyć ludziom jak, gdzieś mają dojść bo nie umiem tego dobrze zrobić. Ale są wyjątki... I dziś taki wyjątek się zdarzył. Tak mu wytłumaczyłam, że tylko się uśmiechnął i powiedział, że jeszcze nikt mu nigdy z podobną dokładnością nie wytłumaczył jak ma gdzieś dojść. Bo ja mu powiedziałam, oprócz tego na którym przystanku ma wysiąść to jeszcze między jakimi sklepami ta ulica się znajduje. Między drogerią i czymś co się nazywa Świat Wody. Fajna nazwa...
Jakiś obiad przydałoby się zjeść ale jakoś na samą myśl o jedzeniu mdli mnie. Dziwne bo przecież ja uwielbiam jeść. Śnieg za oknem sypie, ogólnie nie najprzyjemniej się zrobiło, a mnie czeka jeszcze wyprawa na pocztę po awizo na jakiś przekaz pocztowy dostałam.
..................................................
Mam nadzieję, że nie zaszkodzi mi to, co zjadłam na obiad. Nie miałam żadnego konkretnego pomysłu więc improwizowałam. W dosłownym sensie. Wyszło mi coś dziwnego, ale nawet było jadalne. Makaron muszelki z pomidorami, tuńczykiem, parmezanem i dużą ilością bazylii i oregano. A awizo? Dziadkowie grosz przysłali. Drukarka się przybliża... Ciekawe tylko jeszcze czy tata zapisał mnie na ten wyjazd do Puszczy Knyszyńskiej. Miał to zrobić, ale P. powiedział, ze jakieś seminarium miał dzisiaj. Ale mam nadzieję, że nie zapomniał. Kończę Kochani bo w końcu trzeba się zacząć uczyć. Do poniedziałku tak mało czasu... Zresztą to bezsensu. Ja teraz wkuję te kilkaset słówek, a zaraz po teście je zapomnę. Życzę WAM kolorowych i spokojnych snów. Pożegnam się piosenką S. Krajewskiego „Wolni”, która za mną od jakiegoś czasu chodzi:
Wolni, zmęczeni, ale wolni, natchnieni, lecz spokojni patrzymy na świat. Wolni, choć czasem z jednym skrzydłem, choć myśli nie tak śmigłe, a w sercach już piach.
Uwierz, że to jest możliwe, naprawdę uwierz, zetrzyj tylko fałsz wokół nas.
Żagle, łapiemy wiatr jak żagle, jak dzieci w deszczu pragnień chłodzimy swą twarz. Wolni, choć ślady pod koszulą, choć blizny aż pod skórą odporne na czas.
Uwierz, że to jest możliwe, naprawdę uwierz, cóż jest więcej wart ponad to?
Wolni, swobodni, lecz oporni, powolni, ale wolni tęsknimy do gwiazd. Wolni, szczęśliwi jak kloszardzi, naiwni, ale twardzi chowamy swój skarb.
Uwierzcie i WY i śnijcie swoje sny... Trzymajcie się ciepło. Do jutra. Pa.