Najnowsze wpisy, strona 62


lis 29 2004 Mój Tata.
Komentarze: 8

... kiedyś napisałam o moim Tacie wypracowanie, to było chyba w VIII klasie podstawówki. Nauczycielka była zachwycona, ojciec po przeczytaniu wzruszony. Temat wypracowania brzmiał: „Człowiek, którego podziwiam”. Już nie mam tego wypracowania, a szkoda bo chętnie bym je tu zamieściła choć od tamtego czasu moje stosunki z Ojcem trochę się zmieniły.

Wczoraj zaczynałam się już martwić. Miał być o 16, przyszedł prawie godzinę później. Zdążyłam się zasmucić, popłakać, zdenerwować że coś stać się mogło, poskarżyć się Esiowi, że mi smutno choć zaledwie kilka chwil wcześniej postanowiliśmy zarzucić wszelkie stany lękowe i ponure nastroje. Niestety, jestem oporna...

Ale w końcu zadzwonił domofon, aż podskoczyłam. Wszedł mój Tata. Elegancki jak mało kiedy go widziałam. Czarne spodnie, ciemny golf, marynarka. Tylko włosy coraz bardziej siwe... Przywiózł mi kombinezon, rękawice, nie przywiózł książki. Szkoda, bo zależało mi na niej. Dzisiaj obdzwoniłam księgarnie, nawet do wydawnictwa na uczelni Taty, nigdzie jej nie ma. W takim razie będę miała ksero, Tata zrobi jak wróci do B-stoku. I spoko.

Od wczoraj wypiliśmy ze 3 wina, zjedliśmy olbrzymią pizzę, obejrzeliśmy dwa bzdurne filmy i jest fajnie. Tylko jakoś dziwnie się czuję bo jutro mam kartkówkę z łaciny, a nawet zeszytu nie otworzyłam. W weekend nie dotarłam na kurs pilocki i mam wyrzuty sumienia. Na sobotę mam napisać program wycieczki, a nie otworzyłam żadnego przewodnika, nie napisałam ani jednego zdania. a czasu coraz mniej, chyba w środę nie pójdę spać. Bo w środę nie będę widzieć się z Esiem. Bo jutro to ja się muszę z nim zobaczyć, Tatuś kupił wino, którego już nie zdążymy wypić, a ja wczoraj Esiowi napisałam ze chętnie bym z nim wypiła kieliszek. I się przytuliła. I dlatego choć wiem, ze czas mi ucieka, to musze się z nim zobaczyć. Się uzależniłam normalnie. Bez niego usycham. No...

Pomyślałam, że z okazji Mikołajek wezmę Eśka do kina na „Złego Mikołaja”. Może okazać się totalnym badziewiem, ale z Esiem obok przyjemnością jest nawet oglądanie beznadziejnych filmów. Oczywiście są granice wszystkiego.  Bo ja sę bardzo cieszę, że on mnie wtedy znalazł, że został ze mną i przy mnie, że pozwolił mi ze sobą być. Że akceptuje mnie, że uczy dystansu i odkrywa poczucie humoru, że pozwala się przytulić tak po prostu i nie śmieje się z moich łez. No i wystarczy. Tak chyba miało być. Tak musiało być.

Jutro raniutko Tata wraca do B-stoku, znowu zostanę sama ze współlokatorami, myślami o Esiu i studiami. Z zawaloną łaciną i nie napisanym programem wycieczki. W środę nie idę spać.

... Dowiedziałam się, że moi kochani Rodzice dostali zaproszenie na Sylwestra na Warszawską Politechnikę. Podobno zapraszani są wszyscy, którzy jeżdżą na poznańskie konferencje fizyków, a Tata jest na każdej. Ja na ich miejscu bym pojechała. Piękna sala, orkiestra kameralna przygrywa, pyszne jedzonko i trunki. Zabawa do białego rana, a oni się wahają. Stroje mają, wystarczy że dojadą do stolicy, przenocują u cioci. Ja bym pojechała. A oni wolą lepić bałwana i palić ognisko ze znajomymi pod blokiem. Eh... Ja już się nie mogę doczekać mojego wyjazdu, tym bardziej, ze prawdopodobnie dostaniemy z Esiem „dwójkę”. :D :D :D.

A co do części osobistej esiowiego prezentu gwiazdkowego to wymyśliłam, że z masy solnej, przy pomocy E. rzecz jasna, zrobię mu aniołka z papieroskiem w usteczkach. Powiesi go sobie Esio pod sufitem albo gdzie będzie chciał, a aniołek będzie go pilnował, żeby się Esiowi nic nie stało. No i tyle. I powiem Wam, że niesamowitą frajdę i radość mi sprawia samo myślenie, wymyślanie prezentu dla Mojego Mężczyzny i wyobrażanie sobie jego reakcji. Super uczucie.

Zmieniłam wygląd Bloga jak widać. Jest w zasadzie jeden powód tej zmiany – szczęście. Jestem tak szczęśliwa, że za ciemno mi było. Po prostu musiałam jakoś Bloga mojego ożywić, trochę na cześć Esia bo to on mnie namówił do powrotu, mimo, że pół zdania nie przeczytał. No.

 

„Bo mnie na uśmiech zawsze stać, nie wolno życia brać tak serio, serio zbyt...” Eh...

alexbluessy : :
lis 28 2004 ...kontynuacja poprzedniej notki.
Komentarze: 5

Piję za życie niedobre moje Za ten rozbity dom Za samotność naszą we dwoje I za pomyślność twą Piję za kłamstwa zdradliwych warg Za oczu martwy chłód Za to że życie to okrutny targ Za to że nas nie zbawił Bóg. – pisała Achmatowa...

... czekam na Tatę i marznę. Głodna jestem, ale nie chce mi się iść do kuchni po cokolwiek. Zresztą przytyłam ostatnio, muszę coś ze sobą zrobić. Od rana zjadłam tylko jogurt z musli, zbieram się do zjedzenia jabłka i wypicia czerwonej herbaty.

Jakoś pusto mi się zrobiło. Tęsknię. Tak, tęsknię. Tęsknię za jakimś ciepłem domowym, za odgłosami żyjącego domu. Bo siedzę w swoim pokoju i nie chce mi się nawet wyjrzeć za drzwi. Chłopaków nie ma, Esio w domu z rodziną je niedzielny obiad. Tata przyjedzie dopiero za jakieś 2 godziny, łzy mam w oczach. Zimno i pusto i samotnie mi się zrobiło. Będę pić горкий чай i rozmyślać. O tym, że powinnam zabrać się za naukę, a nie mogę się na niczym skupić, na nic nie mam ochoty. Że czuję się sama, że tylko towarzystwo komputera mnie jakoś ratuje, że chciałabym żeby moje mieszkanie odżyło. Za nieobecnym myślami Tatą, za tworzącym kolejne podkłady Bratem, za krzątającą się Mamą. Może im powiedzieć żeby wrócili??? Nie wróciliby, za bardzo chyba się tam zadomowili, poza tym musieliby tutaj zaczynać wszystko od nowa. Chyba im tam dobrze, a i ja mam gdzie pojechać. Dlatego na początku grudnia idę kupić bilet. Co prawda wyjazd planuję dopiero 23, ale może czas szybciej zleci. I dziś mi się oprzytomniło, że zaraz będzie styczeń, że przyjdzie rozliczenie wody, a potem zaraz będzie wiosna: kwiecień, maj i znowu czerwiec i kolejne rozliczenie... Nie mam siły o tym myśleć, nawet nie chcę. Nie chcę też myśleć co będzie jak nie przyznają mi kredytu. Hm, jak to jak będzie??? Jakoś na pewno. Zmęczona jestem tym myśleniem takim, ale ono jest natrętne i nie chce odpuścić, muszę jakąś strategię działania sobie przygotować. Eh...

...  co??? Minęło 10 minut, nadal tęsknię i nadal czuję pustkę. Dom ma żyć, pachnieć, ma być ostoją, ukojeniem. A mój??? Może gdybym nie mieszkała u siebie byłoby łatwiej w jakiś sposób, ale mieszkam tu 10 lat i siłą rzeczy czasem przeżywam coś w rodzaju deja vu. Widzę Mamę, Tatę, Brata. Teraz też. I zamiast się uczyć na kolejne kartkówki rysuję jakieś bohomazy bo ciężko to nazwać rysunkami. I tęsknię, myślę w zasadzie o niczym, a obrazy przesuwają się przed oczami. Wiecie o czym mówię???

Abstrahując od znaków zodiaku, ale podobno coś w tym jest, potrzebuję ciepła. Potrzebuję czuć, że ktoś jest obok, że nie jestem sama, że mam dla kogo działać. I Esio mówi kolegom pokazując moje zdjęcie, ze jak do dziewczyny przyjeżdża po zajęciach to czeka Ukochana i ciepły obiad. A oni mówią, że jest pod pantoflem. A czuje olbrzymią radość, ze mam dla kogo, ze nie tylko dla siebie, że jest ktoś, kto wiem ze to doceni. A teraz on rozmawia z rodzicami, z siostrą. Potem pójdzie do siebie poczytać „GW”, obejrzeć TV, uczyć się. A ja na drugim końcu miasta będę połykać łzy czekając na mojego Tatę, którego od września nie widziałam. Ciekawe ile zabawi we Wrocławiu tym razem??? Pewnie będzie biegał na uczelnię, do urzędów, będziemy się mijać. A może wyciągnę go dziś na jakieś zakupy do większego sklepu??? Może przy okazji jakiś obiad, choć miałam się odchudzać. Zobaczę, postaram się w każdym razie. Ostatecznie droga z Poznania jest ze trzy razy krótsza niż z B-stoku.

... słucham rosyjskich popowych piosenek (w ramach osłuchiwania się z językiem), ale nawet one nie bardzo działają. Biegną sowim rytmem. Może gdybym w końcu TAM poszła... Ale zawsze jakoś nie po drodze, ciągle coś wypada. Już w tym pędzie chyba z NIM przestałam rozmawiać, zapomniałam też o Moim Aniele Stróżu. Za szybko, za dużo, za mocno. Być może trzeba zwolnić, zatrzymać się na chwilę, odetchnąć. Być może...

Tęsknię. Za tym jak ciepło mi się robi, kiedy on jest blisko. Za tym, jak nie mogę wysiedzieć w pociągu kiedy do rodziców jadę – tak mniej więcej od Warszawy zaczyna mnie nosić po wagonie. Tęsknię za mroźnym powietrzem, które wita mnie na Dworcu w B-stoku, za tym dziwnym uczuciem, że przyjechałam/wróciłam do domu. Tęsknię za zaciśniętym gardłem i łzami, kiedy trzeba wyjeżdżać i za radością, kiedy pociąg wjeżdża do Wrocławia. Tęsknię za choinką i lodowiskiem w Rynku, jednocześnie tęskniąc za ulicą Lipową, Sienkiewicza i Rynkiem Kościuszki w mieście oddalonym o jakieś 600 kilometrów. Tym razem, mam nadzieję, będzie łatwiej – mam Esia. On mnie odbierze z Dworca, zawiezie do domu, a następnego dnia wyjedziemy w góry na Sylwestra (wczoraj się okazało, ze tam jest dyskoteka organizowana – super).

To jest miłość. Ta tęsknota, fale ciepła, łzy i zaciśnięte gardło. I chcę to przeżywać i jeszcze i jeszcze. Jechać pociągiem, na odległość czuć zapach świąt – pierników i mandarynek. Bo one wtedy jakoś inaczej pachną. Będzie słychać „Last Christmas” i będzie mi lekko i radośnie.

A zanim wyjadę to upiekę pierniki – jeden dla Esia, drugi dla jego rodziców i trzeci tylko dla nas. Postawię małą, sztuczną choinkę ubraną w czerwone plastikowe jabłuszka i drewniane aniołki, dam Esiowi prezent. Od serca, z tym zmarzluchem na torbie. I ciepło z czułością się po mnie rozleje kiedy zobaczę jego uśmiech. I założę sweterek od niego ze skarpetkami (choć wczoraj spojrzał na moja korkową tablice i zobaczył opis książki, którą chciałabym przeczytać, zapytał czy ją mam...) i będzie mi jeszcze cieplej. Złożę życzenia, a następnego dnia pojadę do rodziców. I tak zacznie się opowieść wigilijna w moim wydaniu. Eh...

... przyszła na kilka minut N. Przyniosła pożyczone ode mnie filmy i zapiekankę z brokułów od jej mamy. Do tego galaretkę, ale nie przepadam za czymś takim więc Tata na pewno z przyjemnością zje. Nadal nie najlepiej się czuję, może to zdenerwowanie albo zmęczenie, albo jedno i drugie na raz.

 

Coraz szarzej za oknem, coraz ciszej w mieszkaniu, coraz bardziej pusto we mnie. Tęsknię... Brakuje mi... To się miłością nazywa.

.

alexbluessy : :
lis 28 2004 Jak to się nazywa???
Komentarze: 4

Na tapczanie siedzi leń...

Bardzo to do mnie ostatnio pasuje. Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty. Najchętniej leżałabym i patrzyła w sufit, albo jakiś bliżej nie określony punkt. A tu Tata przyjeżdża i jeszcze trzeba mieszkanko doprowadzić do porządku (czyt. przetrzeć podłogi).

Czuję się zmęczona, bardzo zmęczona i niewyspana. A przecież nie powinno tak być, spałam długo i mocno. Nawet wiercącego i chodzącego do łazienki Esia nie słyszałam. Co prawda wczoraj spalam tylko 2,5 h, ale dziś to nadrobiłam z nawiązką. Nie spałam od 7 rano w piątek do 8:30 w sobotę. Potem były te trochę więcej niż dwie godzinki snu i znowu na nogach do 2 w nocy. Ale już się nie położę, nie mogę – muszę się uczyć. Już i tak sobie leseruję równo – w piątek znowu nie poszłam na wykłady, wczoraj i dzisiaj nie było mnie na kursie pilockim. Wczoraj bym się nie wyrobiła, a dziś za późno wstałam – zresztą prawda jest taka, że wolałam poleżeć dłużej. Efekt jest taki, że mam lekkie wyrzuty sumienia, przede mną trochę pracy, a nic mi się nie chce i ciężko zabrać do czegokolwiek.

A już na pewno nic nie zrobię jak Tata przyjedzie. Ma przywieźć mi kombinezon i jeszcze jakieś jedne ocieplane spodnie z rękawiczkami. Mam nadzieję, że książkę też mi przywiezie bo na niej zależy mi najbardziej.

... na ENEMEF-ie było bardzo fajnie. Dobrze, że wybrałyśmy filmy Kusturicy bo jego absurdalne tragikomedie z genialną muzyką nie pozwoliły nam przynajmniej zasnąć. To znaczy na „Underground” chyba na chwile nam się zdarzyło, ale to była chwila. I super było wyjść z kina o 7 rano, po 8 godzinach tam spędzonych, i stwierdzić, że na zewnątrz jest całkiem widno, rześko i miasto budzi się ze snu. Szłyśmy z koleżanką i nawet nasze zaspane oczy nam nie przeszkadzały, spać tez się odechciało. Nie mniej  jak tylko znalazłam się w domu od razu poszłam spać. Obudziłam się i było prawie południe. Fajnie...

A potem były zabawy z fonetyką, pisanie programu wycieki po Mazowszu, czekanie na Eśka. Napisałam mu, żeby przyniósł coś na kolację, odpisał że nie ma sprawy i zjawił się z trzema puszkami piwa i dwiema mrożonymi pizzami. „Wydał komendę” – „masz, usmaż” i poszedł się rozbierać. A stałam z tymi pizzami rozmrażającymi się powoli i łzami w oczach. Bo byłam po lekturze notek z okresu jak Esio w Londynie był i rzewnie mi się zrobiło. Po 21 wyszliśmy do miasta, obeszliśmy knajpy i w końcu wylądowaliśmy w Gospodzie Wrocławskiej w Sukiennicach. Był Esio, jego siostra K., ja i O. Oni pili piwo, ja grzane wino, które dostałam podane w bardzo ciekawy sposób. Uwielbiam grzane wino, ale pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć coś podobnego. Kelner przyniósł mi coś na kształt kamionkowego kielicha podgrzewane od dołu świeczką, i moje wino się paliło na niebiesko. Jakaś parafina czy licho wie co. Zgasił i było pyszne winko. Rozgrzewające, aromatyczne. Mniam. Wróciliśmy i poszliśmy spać, szybko noc minęła.

O 7 obudził mnie Tata, który przekonany, że idę na kurs zadzwonił powiedzieć, że będzie około 16. Potem Esio wypił kawę i pojechał na uczelnię. I powiedział coś, co mnie totalnie zaskoczyło bo wcześniej nigdy o niczym podobnym nie wspominał. I wiem, że tu może włączać się moja kobieca wyobraźnia z fantazją, ale... Bo szliśmy w kierunku przystanku tramwajowego, a Moje Kochanie mówi tak: „Misia, w przyszły weekend jadę do babci. Pojechałabyś?”. A ja zaskoczona mówię, że chętnie tylko kurs mam. Niedziela, to niedziela – pal sześć, ale w sobotę muszę być na wycieczce szkoleniowej. Zresztą w sobotę do 15 Esio i tak pracuje, wyjazd odbył by się dopiero po południu. Sama nie wiem, zaskoczył mnie. Wcześniej mówił, że dziwnie by wyglądało, że rodzina zaraz zaczęła by się pytać kiedy ślub i tym podobne. Hmmm... I już nie wiem, bo jeśli to by się odbyło w niedzielę po moich zajęciach to nie byłoby problemu. Gorzej jeśli tata Esia będzie chciał jechać na dwa dni. Eh... Za dwa tygodnie znowu mąż wybiera się na narty, ja zostanę w mieście bo zacznę jeździć dopiero w okolicach Sylwestra. Smutno. Ale namówiłam Esia na wyjście na lodowisko, mój sukces. Według niego to będzie wyglądało tak, że ja będę śmigać a on kuśtykać od bandy do bandy. I jeszcze mi powiedział, że nie wykluczone, że zgodzi się pojeździć na lodowisku, które właśnie w Rynku nam składają. I po raz kolejny wiem, że chciałabym mieć go cały czas obok siebie, zasypiać z nosem przy jego szyi, budzić się w cieple i nie musieć wstawać...

To się chyba miłość nazywa, nie???

... E. też cała w skowronkach. Nie chcę burzyć tego jej szczęścia, nie chcę ściągać jej spod nieba, ale uważałabym na jej miejscu. Obcy facet, już proponuje jej wyjazd na Sylwestra do Kudowy, na gwiazdkę chce jej kupić seksowną bieliznę, po miesiącu rozmów na gg i przez telefon mówi, że kocha, że na nią czekał. Pięknie, ale niech uważa bo różnie może być. Wczoraj opowiedziałam to Esiowi, zrobił dziwną minę. Przypomniałam mu, że ja swego czasu też poszłam z nim na ciemny Ostrów Tumski, a on jeszcze z puszką piwa był. To Moje Kochanie nachylił się do mnie, pocałował w nos, uśmiechnął się i szepnął „ale poleciałaś na to”. Nie mogłam się nie roześmiać pełną buzią, mimo że byliśmy w zapchanym autobusie nocną porą. Poleciałam na coś innego...

To się nazywa miłość. Tak... chyba tak.

... od kilku dni słucham rosyjskiego popu. Zupełny zwrot gustów muzycznych, Esio wczoraj zaczął się śmiać jak usłyszał „Barbie girl” po rosyjsku. Ta piosenka zresztą bije rekordy popularności. Hehehe... Ale muszę przyznać, ze taka muzyczka wprawia mnie w dobry nastrój.

... Prawie południe, a ja jeszcze w piżamie. Łóżko nie posłane, podłogi nie przetarte. Muszę się zebrać w sobie i coś ze sobą i z tym bałaganem zrobić. I jeszcze dokładnie przemyśleć kwestię prezentu dla męża. Bo ja od Mikołaja podobno jakiś sweterek dostanę. I skarpetki. I muszę się z tym uwinąć do około 22 grudnia, bo wtedy Esio dostanie to, co mu kupię. Pewnie skończy się na nakładkach na kierownicę i pasy, i pierniku. A wszystko będzie zapakowane w wielką torbę z opatulonym po sam nos szalikiem i czapką misiem, który serduszko trzyma. Czyli, że świąteczne zakupy zacznę od torebki. E. doradziła mi żebym coś mu jeszcze zrobiła z masy solnej. Nie mam zdolności żadnych w tym kierunku, ale E. zaoferowała swoją pomoc i jeszcze utwierdziła w przekonaniu, że te nakładki to świetny pomysł tylko powinnam uprzedzić K. co zamierzam co by miała na brata swojego bliźniaka baczenie żeby sobie czegoś takiego samego nie kupił. Choć sam zainteresowany coś ąka o aluminiowych alufelgach do swojego porsche. Wczoraj nawet miałam szkolenie pod tytułem jaka jest różnica miedzy zwykłą felgą, kołpakiem, a alufelgą. Czyli przeszkolenie już mam hehehe.

To się miłość chyba nazywa...

Zdjęłam hasło z Bloga, nie ukryłam tez Archiwum. Liczę na uszanowanie mojej prywatności przez Niepowołane oczy (czyt. Esia). Zresztą on mówi, że nie rozumiem blogowej społeczności, że nie chce wiedzieć dlaczegi i co ludzie piszą, że tego nie rozumie, jest poza tym. I może to i lepiej...

Dobra, zabieram się za siebie. Kończę pisanie, idę do łazienki, potem kuchnia, sklep bo trzeba chleb kupić, czekanie na Tatę z książką w ręku.

Bo to miłość chyba nazywa...

alexbluessy : :
lis 24 2004 Asking why...
Komentarze: 7

Jedno pytanie. Dlaczego. Dlaczego kobiety muszą się tak męczyć. Nigdy wcześniej tak źle się czułam. Bilans??? Trzy pabialginy na uśmierzenie bólu, zjedzone dwa marsy i jeden Grzesiek w czekoladzie na rozładowanie napięcia i rozkurczenie mięśni. Mężczyźni tego nigdy nie zrozumieją... Dobrze, że Esia dziś nie ma bo by fruwał po mieszkaniu, a do soboty powinno wszystko wrócić do mniej lub większej normy. Ciągle jest mi słabo – zaczęło się już na zajęciach. Teraz też, w głowie się kręci, mięśnie bolą. Koszmar.

Z powodu comiesięcznej kobiecej przypadłości opóźni mi się wizyta u Pana Doktora, ale po skonsultowaniu wyników cytologii z Mamą nie ma zagrożenia. Być może obejdzie się też bez zabiegu. I dobrze, zaoszczędzę na rachunki. Ale i tak będę chciała się skonsultować z innym Panem Doktorem. Będzie dobrze, tak myślę.

Co na uczelni??? Wczoraj z łaciną mi się upiekło, znaczy z tą poprawkową. Facet stwierdził, że nie zdążymy z koleżanką napisać i kazał nam przyjść za tydzień. Jak za tydzień, to za tydzień – nam to odpowiada jak najbardziej. I jeszcze jedna niespodzianka, nie będzie kartkówki ze słówek, ale z łacińskich sentencji. Można się cieszyć – to lepsze niż bezmyślne kucie słówek, których i tak się nie zapamięta. Bo na łacinie każdy stosuje zasadę „trzech zet” – tak jest łatwiej i przyjemniej. Dzisiaj na leksyce i pracy z tekstem mieliśmy sprawdzian bo ciężko nazwać to kolokwium. Nie wiem jak mi poszło, chyba zaliczyłam. W każdym razie za tydzień mamy następne dwa, ale u tej babki to ja mogę na każdych zajęciach pisać byle czuć, ze czegoś się uczę... Bo przyznam, że jak słyszę opowiadania ludzi z innych grup to włos mi się jeży, oni właściwie nic nie robią. Dobrze zrobiłam, że w odpowiednim czasie podjęłam decyzję, a i ludzi mam lepszych w nowej grupie.

... z kilkoma dziewczynami idziemy nawet w piątek w nocy na maraton filmów Emira Kusturicy. Nie wiem jak ja to wytrzymam. Najpierw dwa wykłady pod rząd, potem jadę na urodziny do siostry E., wracam do Centrum na maraton w Heliosie, a rano jadę na kurs. Potem, już w domku, idę odsypiać. Wcześniej mam zamiar napisać Esiowi smsa żeby coś na kolację przywiózł, ma samochód to teraz dla niego żaden problem wstąpić do sklepu, nie??? I on przyjedzie, wykąpie się, zrobi kolację i dopiero potem może mnie obudzić.  A jak już będę „do życia”, to już wczoraj ustaliliśmy, idziemy do miasta. Ciekawe co z tego wyjdzie, on wykończony po całym dniu na uczelni i kolokwium z prawa budowlanego (podobno 64 strony przepisów prawnych), a ja nie śpiąca od 24 godzin. Ale chyba wyjdziemy, najwyższy czas iść się gdzieś pobawić, a nie siedzieć w domu, konwersować i filmy oglądać. Tak więc pójdziemy się bawić w sobotę, tańczyć, pić, a potem...

... zaraz, zaraz. Skoro tak mi się weekend zapowiada to wszystkie zadnia na następny tydzień muszę zrobić jutro do wyjścia z domu, po powrocie i w piątek do południa. O rany, jak to mało czasu!!! Ale spokojnie, zdążę. Byle nie dać się zwariować. Najgorzej będzie z fonetyką, bo facet zadał zadań od cholery. Mam nadzieję, że Tata przywiezie mi w niedzielę książkę. Bo Tata do mnie przyjeżdża. Mógłby przy okazji przywieźć mi kombinezon na narty bo nie wiem czy z niego nie wyrosłam przez lata. Jeśli tak to miałabym jeszcze czas na skombinowanie jakiegoś innego, a potem na ostatnią chwilę może być ciężko. Tylko czy będzie mu się chciało jeśli będzie jechał z jakiejś konferencji fizyków w Poznaniu które się odbywa??? Może jak bardzo poproszę to się zgodzi...

... coraz gorzej się czuję. Idę zaraz spać. Zapadnę w twardy i spokojny mam nadzieję sen. Posłucham jeszcze chwile Morcheeby, zespołu którego nazwa nie wiedzieć czemu kojarzy mi się z marka kawy. Chyba uzależnienie wychodzi... Ale takie rytmy mnie uspokajają, kołyszące, jakieś takie w moim guście.

Zaczepiła mnie E. na gg dzisiaj. Chyba się zakochała – to jej właśnie słowa. W chłopaku, który zahaczył ją przez gadulca pewnego dnia. Podobno dzwoni codziennie, rozmawiają długo i o wszystkim. Jest jeden szkopuł, on mieszka dość daleko. Ma zamiar przyjechać i przywitać z E. Nowy Rok. How’s romantic... Jak tu nie wierzyć w Internetowe związki i przeznaczenie, przecież ja z Esiem też znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu i czasie. I to trwa już kawał czasu, wiele przeszło, wiele musiało czekać, ale wytrwało i to się liczy, prawda??? Jestem zakochana, już teraz nie pamiętam, nie istotny wydaje mi się fakt, ze Esio jest Internetowym Chłopakiem. Teraz jest prawdziwy, najprawdziwszy i co najważniejsze – Mój. I niczyj inny. Życzę E. szczęścia, zasługuje na nie. Nie może teraz uwierzyć w to, co ją spotyka. Powiedziałam jej, że to w jakimś stopniu jesteś magia internetowej anonimowości, ona zdaje sobie z tego sprawę, ale unosi się. Nie może uwierzyć, myśli ze to sen. Skąd ja to znam... Nawet teraz, czasem wydaje mi się, że to sen. I wtedy zaczynam się bać...

E. zaskoczyła mnie jak najbardziej pozytywnie, natomiast koleżanka z grupy nie wiem jak – czy pozytywnie czy w innym sposób. Wysłałam jej smsa z zapytaniem jak powtórki do dzisiejszego sprawdzianu idą, a ona że nie idą bo biega od telewizora do radia i śledzi wydarzenia na Ukrainie. Że walka o niepodległość jest ważniejsza dla niej niż sprawdzian u dr Z. i mam nie przesadzać mówiąc, że powinna chociaż przeczytać notatki. Gdyby ona tam była to by walczyła, nasz kraj tez był w takiej sytuacji i są sprawy ważniejsze niż jakiś sprawdzian – tak napisała. Okej, niech ma swoje przekonania. Tylko jednego nie rozumiem, przecież ona tym ludziom nie pomoże, nie pojedzie na Ukrainę, może być z nimi myślami jedynie.  Przecież dziewczyna ma studia... Ale to jej sprawa, może nie jestem w stanie zrozumieć jej przesłanek, nie wiem...

Najwyższa pora kłaść się spać. Zasiedziałam się, a tak źle się czuję... Dobranoc.

 

alexbluessy : :
lis 23 2004 Przepis na ciepło rodzinno-świąteczne.
Komentarze: 5

W zasadzie ta notka jest trochę spóźniona bo popełniłam ją na granicy wczoraj i dzisiaj...

Na zegarku dokładnie za pięć minut północ. Nie mogę zasnąć, być może to wypita zbyt późno zbyt mocna kawa. Włączyłam Phila Collinsa – mam nastrój na jego spokojne ballady. Jeszcze raz przeżywam wyjazd Eśka do Anglii. To, jak wtedy się czułam, jakie miałam myśli, co chciałam zrobić kierowana Tęsknotą. Nie wiem czemu akurat teraz o tym myślę... Przecież to już za mną. A przede mną??? Tylko przyszłość, jeszcze lepsza – jak Esio pisał jeszcze z Londynu. Znowu płakałam kiedy tamten czas sobie przypomniałam. „Bo wtedy było mi źle, a teraz jest mi dobrze”. Takiego sms-a wysłałam mu któregoś dnia, a on mi jakiś czas potem powiedział: „pamiętam tego sms-a, bardzo ładny sms”.

W takie chwile, jak ta, chciałabym żeby ukołysały mnie czyjeś ramiona. Esia albo mojej Mamy. Innych nie chcę.

Mama...

... wczoraj (w zasadzie już przed wczoraj), kiedy byłam u Eśka Moje Kochanie pokłócił się z siostrą. O głupotę, o pokoje w domku, do którego jedziemy witać Nowy Rok. Ona się obruszyła, on coś powiedział. Mama bliźniaków się włączyła, każde z jej dzieci mówiło swoją rację. Nie mieszałam się, siedziałam i obserwowałam. Uśmiechałam się. To było takie rodzinne, matczyna troska, pokrzykiwanie i przekrzykiwanie się K. i S. Moja Mama w zasadzie nie brała się za rozejmy, kiedy kłóciłam się z Moim Bratem Kochanym.

Tylko czemu esiowa mama zapytała się mnie czy zależy mi na pokoju 2-osobowym??? W sumie to mi nie zależy (???) – przecież Esio i tak często jest u mnie i sobie przy nim zasypiam. Chcę się dobrze bawić, odpocząć, zapomnieć o problemach i nauczyć się jeździć na nartach. Bo Esio z siostrą nie mogli się właśnie o tą „dwójkę” dogadać, kto tam będzie w niej spał. Potem okazało się, że „dwójki” są trzy. Nie mniej i tak z „dwójek” zrobią się „trójki” bo jedzie nas 13 osób, a nie 10 jak jeszcze w niedzielę było zdeklarowanych. Czyli nocleg wyniesie nas 30 złotych z groszami. Schodzimy w dół...

... teraz Nelly Furtado prosi, żeby zgasić światło. W zasadzie to mogłabym teraz pokołysać się w rytm muzyki... Hm, tylko pod kołderką jest mi tak cieplutko. Błogo...

Pomyślałam o tym, co kojarzy mi się z moją rodziną. Tata – zatopiony w świecie wzorów, oderwany od rzeczywistości, nieobecny przez swoje wyjazdy i myślami też krążący wokół fizycznych teorii naukowiec. Mama – dbająca o dom, łagodząca spory... Mój Brat – po prostu P. I w końcu ja – zawsze mająca swoje zdanie, lubiąca postawić na swoim i czupurna, ale głównie wobec „swoich”. Ciekawe jak jest u nich na co dzień??? Przecież jak ja przyjeżdżam to na pewno coś się zmienia...

 ... z domu, po mamie, wyniosłam zamiłowanie do porządku (3 lata mieszkania z obcymi ludźmi trochę je zniwelowało, ale jak tylko znowu będę sama...), kuchnia to dla mnie centrum rodzinnego ciepła.

... I będę piec te pierniki z miodem, orzechami i polewą. Będę śpiewać „Last Christmas” i przez chwilę będzie mi rodzinnie. A żeby Wam też było, jeśli sobie pozwolicie na ten luksus to z okazji nadchodzących Świąt podaję Wam przepis na pierniki. Te, którymi będzie mi pachniało w całym domu, a może nawet klatce...

 

Pierniki mojej Mamy:

1 szklanka 1 szklanka miodu, 1 łyżka masła, 1 szklanka mleka, 3 całe jajka, 3 szklanki mąki, 1 łyżeczka sody, dwie torebki przyprawy do piernika.

Miód, cukier i mleko zagotować i ostudzić. Po ostudzeniu dodać mąkę, sodę, jajka, masło i wsypać przyprawę. Zmiksować. Do masy można dodać orzechów (dużo, dużo). Piec 40 minut. Aha! Do ciasta dodać trochę mocnego naparu kawy wtedy piernik będzie jeszcze bardziej pachnący i jeszcze bardziej piernikowy kolor będzie miał. A napar robi się tak: czubatą łyżkę stołową kawy rozpuszczalnej rozpuścić w 2-3 łyżkach wody, można dodać trochę naturalnego kakao.

To co??? Przyjemnego pieczenia, smacznego życzę. Poczujcie zapach świąt...

alexbluessy : :