Najnowsze wpisy, strona 61


gru 05 2004 Ćma.doc
Komentarze: 5

To nie ślepa puszysta ćma, to ja. Z ciemności lecę, spod jesionów, dębów i lip, do okien jarzących, do szyb. Żadnej z twych szyb nie omijam, o każdą się rozbijam, tęsknię do lampy, do świecy(...) [K. Iłłakowiczówna „Ćma”]

Dzisiaj niedziela, nie lubię niedziel. Nie lubię wracać do swoich pustych czterech ścian, jeść mrożone i zupełnie pozbawione walorów smakowych pierogi z grzybami i kapustą, pić kolejną herbatę z miodem albo malinowym sokiem i czuć taką przeraźliwą pustkę.

Ładna dziś pogoda, słońce świeci i mróz jest słabiej odczuwalny. Można pójść na spacer do parku, wystawić twarz do słońca, poszurać kolorowymi liśćmi i wyszeptać „chwilo trwaj”, „kocham cię życie” albo coś na podobną nutę. Niby mogłabym nie wrócić z kursu prosto do domu, ale zahaczyć o Park Szczytnicki, ostatnio jednak zauważyłam, że pojedyncze działania nie sprawiają mi takiej przyjemności jak dawniej, że nie umiałabym się cieszyć tym spacerem po zalanym słońcem i liśćmi parku. Dlatego wróciłam do domu, po drodze podświadomie wypatrywałam na osiedlowym parkingu czerwonego porsche marki ford na znajomych rejestracjach. Nic takiego jednak nie znalazłam, szkoda. Bo chciałabym żeby on przyjechał tak sam z siebie, bez wcześniejszego uprzedzenia. Ale on zawsze dzwoni, zawsze pyta czy przyjechać, czy nie – tłumaczenie jest takie, ze co z tego że on chce jak ja mogę nie chcieć. A przecież mu powiedziałam, ze bardzo bym chciała żeby on tak sam z siebie kiedyś...

... a teraz jem te rozgotowane pozbawione jakichkolwiek walorów smakowych pierogi z grzybami i kapustą, zadzwoniłam na chwilę do Rodziców – tęsknię za nimi. Słucham „Żółtego roweru” FNS i smutno mi jak cholera. I co z tego, że Eśko przyjedzie około 17, znowu po uprzednim telefonie, znowu po pytaniu czy przyjechać, choć tym razem powiedział „przyjadę do ciebie około 17...”. a ja tylko potwierdzałam monosylabami w rodzaju „yhym”. Nie chcę wracać do pustych czterech ścian, mogę jeść te cholerne, rozgotowane pierogi, ale nie chcę jeść ich sama. Mogę jeść mrożoną pizzę, i nawet uśmiechnęłabym się gdyby uprzednio była wydana komenda „masz, usmaż”. To taki inny dzień, niedziela – zaczęłam to dostrzegać od pewnego czasu, wcześniej było mi to najzupełniej obojętne.

Ale ponieważ swego czasu podjęłam takie, a nie inne decyzje jestem skazana na jedzone w samotności mrożone, rozgotowanych i bez żadnych walorów smakowych pierogów. Nie mam ochoty sprzątać, mogłabym nie jeść bo nie chce mi się wstawać i zrobić tych paru kroków do lodówki, w ogóle jakby mi wszystko zobojętniało. Prawdę mówiąc to w dupie mam czy zawalę kolejną kartkówkę z łaciny czy nie, czy pójdę na kurs w weekend czy nie, czy napiszę program jakiejś tam wycieczki czy nie. normalnie jedna wielka obojętność mnie ogarnęła, prawie jak Nicość Krainę Fantazji w „Niekończącej się opowieści”. Eh...

... wczoraj chyba ze dwie godziny gadałam z E. przez telefon. Ale kto lepiej zrozumie kobietę, od drugiej kobiety w podobnym stanie. Bo ona też cała w skowronkach, tylko mam wrażenie, że jakoś lepiej umie sobie z tym radzić. A ja popadam w paranoję, jakieś dziwne nastroje. Nie rozumiem tego... a może, jak mówi E., trzeba czasu żeby to zrozumieć??? Bo jak wczoraj powiedziałam E. ja się boję, że „Bo ja się tak boję, że coś się stanie i ja się obudzę, i dowiem się, że ten sen miał ktoś zupełnie inny. Myślisz, że wszyscy w takim stanie się ciągle boją? Tego, że wieczność może skończyć się pojutrze, po Teleexpresie albo nawet jutro rano?”. Do kurwy nędzy, przecież już nie raz i nie dwa wstawiałam ten cytat. Blech...

Dobra babo*, weź się w garść i do sprzątania pokoju marsz. Muzyka na full , ścierka w dłoń i już. Tyłkiem możesz pokręcić, pośpiewać pod nosem też. Nie zapominaj babo, ze masz uśmiechać się przez łzy na przekór tym, co zasmucają świat.

 

*baba czyli ja.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
gru 04 2004 Tracąc/Goniąc rozum.
Komentarze: 8

W maju pisałam bajkę o Kropce i Znaku Zapytania, dziś napiszę bajkę o Mai i Guciu. Będzie krótka, nawet bardzo.

MAJA KOCHA GUCIA. BARDZO GO KOCHA I BARDZO ZA NIM TĘSKNI. MAI BEZ GUCIA JEST SMUTNO I ŹLE. GUCIU WRACAJ DO MAI!!!  – koniec bajki.

Rozmemłanie bierze górę, razem z lenistwem wygrywają z moją obowiązkowością. Szkoda, źle to wróży. Wczoraj zamiast przykładnie dopracowywać szczegóły wycieczki na Mazowsze, pojechałam do E. Zaczęłyśmy gadać, lepić z masy solnej i już się zrobiła 14 i musiałam się zbierać. Dlatego Eśko wczoraj dostał swój mikołajkowy prezent – breloczkowanetego i awangardowego aniołka w czarnych martensach i z różowymi skrzydełkami, trójwymiarowego Gucia (pierwotnie miał być bałwanek, ale nie wyszedł) i mikołaja z czekolady. Aniołek aniołkiem, ale jak Gucia z E. zobaczyłyśmy to nas głupawka wzięła. Do tego stopnia, że wysyłając Esiowi smsa nazwałam go Guciem, miałyśmy z E. niezły ubaw.

... to nie jest tak, że odczuwam rutynę i przyzwyczajenie w moich kontaktach z Ukochanym. Po prostu najbardziej bym chciała żeby on wychodził do pracy, ale wracał do mnie, nie do domu. To mnie najbardziej boli, że tęsknię za nim okropnie nawet podczas kilkugodzinnej rozłąki. Chcę przy nim zasypiać, przy nim się budzić i wracać do niego po zajęciach na Uniwersytecie. Tymczasem musi mi wystarczyć to, co mam. Nie mówię, że się nie cieszę, że nie jestem szczęśliwa, ale czegoś brakuje. Kocham Mojego Gucia. Dzisiaj na przykład idąc na wycieczkę szkoleniową pod pomnik hrabiego Fredry w Rynku, gdzie mieliśmy spotkać się z przewodnikiem, zboczyłam z drogi tylko po to żeby kupić kartę, uzupełnić mojego Pop-a i wysłać śpiącemu jeszcze Esiowi wiadomość: „Miłego dnia jeszcze raz. K***** C**, wiesz?”. I od razu poczułam się  tak bardzo lekko, nie umiem tego opisać. A za chwilę dostałam wiadomość zwrotną: „Wiem, ja ciebie też. Buziole, miłego dnia”. (a zaraz się rozpłaczę z tego wszystkiego). Bo rano dałam mu buziaka na pożegnanie, przytuliłam mocno, leżałam i patrzyłam jak śpi, a pięknie śpi. (już mi się oczy pocić zaczynają). Bo dzisiaj to ja wcześniej wychodziłam, a Mój Mężczyzna miał sobie pospać a dopiero około 10 wyjść do pracy. Miałam mu zostawić klucze, jutro miał mi je oddać, miałam dostać namiastkę tego, jak chciałabym żeby było codziennie. I czułam spokój i radość i ciepło. A potem, po wysłaniu smsa, zaczęłam się unosić, płakać mi się chciało, ale przy grupie i przewodniku nie wypadało. A teraz siedzę w swoim pokoju, ze zdjęcia Eśko się do mnie uśmiecha, Vonda Shepard śpiewa, a ja co czuję??? Smutek, tęsknotę, nostalgię i jakieś małe rozczarowanie....

... bo wróciłam z wycieczki szkoleniowej (oczywiście poszłam bez programu, ale na szczęście nie ja jedna), szkolenia w Hotelu Tumskim i zobaczyłam, że klucze leżą sobie pod lustrem w przedpokoju. Niby nic takiego, pewnie któryś z chłopaków nie spał już i za Esiem drzwi zamknął, ale jakiś zawód jednak poczułam. Dziwne, nie??? Chcę go mieć przy sobie cały czas, jak go nie ma to bardzo wyraźnie odczuwam jego brak, czy to źle??? Bo rano patrzyłam jak śpi, potem szykowałam się do wyjścia, jeszcze na chwilę weszłam pod ciepłą kołderkę żeby nacieszyć się i nabrać jak najwięcej jego ciepła i choć przez chwilę jeszcze poczuć jego zapach. Zwariowałam??? Nie, ja się zakochałam, nie mogę uwierzyć, ze on jest, ze jestem ja i że MY jesteśmy. Nie mogę... Czasem myślę, że to sen z pięknymi barwami i genialnym dźwiękiem. Zakochałam się... Jestem szczęśliwa, niech tak już zostanie. Proszę...

... który facet przyznałby się, że wzruszył się oglądając komedię romantyczną??? Esio, Mój Esio Kochany to wczoraj zrobił. Byliśmy na „Bridget Jones. W pogoni za rozumem”. W pewnym momencie łzy mi zaczęły po twarzy płynąć, a Esio zaczął żartować ze mnie, że to komedia, ze na tym się nie płacze. Ale kiedy wychodziliśmy przyznał, że początkowo to żartował ze mnie i się podśmiewał, ale i jemu ze dwa razy coś tam się w oku zakręciło. Kupiłam bilety i „wzięłam nas” z okazji Mikołajek do kina właśnie. Wcześniej miałam w planach pójście do jakiejś knajpki na kolację, ale nie wyszło bo za późno dojechaliśmy pod kino.

A tak w ogóle to miała być niespodzianka. Gucio – Esio miał przyjechać po Pszczółkę Maję – czyli mnie pod Instytut i stamtąd miałam go pokierować w przeciwną stronę nić do kina żeby się nie domyślił. Ale kiedy słuchałam wykładu z historii Rosji dostałam smsa, ze on nie przyjedzie na uczelnię tylko do mnie do domu. W takim wypadku musiałam mu napisać, że mamy bilety na 21 i musi się wyrobić. Wkurzyłam się bo niespodziankę diabli wzięli. Ostatecznie Gucio przyjechał pod uczelnię przed 20, ale sporo czasu zajęło nam szukanie miejsca dla jego czerwonego porsche. Skończyło się na tym, że mąż kupił litrową colę, duży popcorn, i cukierki jogurtowo-kiwiowe w czekoladzie (fajna nazwa „Ja i Ty”)i hot dogach, za które już ja zapłaciłam.

... Bridget Jones goniła za rozumem, ja za swoim też chyba powinnam. A przynajmniej powinnam go poszukać. I zauważyłam kilka analogii, ona też patrzyła (uwielbiała patrzeć) na Marka Darcy’ego kiedy ten spał. Patrząc na te sceny uśmiechałam się do siebie, przecież ja też na Eśka patrzę, a kiedy ten pyta się co robię odpowiadam, że nic i dalej się patrzę. I warto było iść do kina, nie tylko ze względu na film, ale też ze względu na możliwość przytulenia się do Gucia – Esia, obcowania z nim w jakimś innym miejscu poza domem czy knajpą.

Dziś wieczór łaciny, jutro mam nadzieję spotkać się z Moim Mężczyzną. Słucham „Pogody ducha” Hanny Banaszak i nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym jutro Esia nie zobaczyć. Nad łaciną muszę przysiąść żeby w końcu wyjść z tym dziadostwem na prostą. Znam oczywiście przyjemniejsze sposoby na spędzanie wieczorów, ale niestety dziś nie ma takiej możliwości.

Za trochę mniej niż dwa tygodnie będziemy z E. piec pierniki i pierniczki. Muszę też kupić Eśkowi gwiazdkowy prezent, na razie jednak wycieczki po sklepach motoryzacyjnych sobie odpuszczę. A potem w pociąg i do rodziców na drugi koniec Polski, a po kilku dniach z powrotem i tym razem już autem w przeciwnym kierunku na narty. Esio to już się w przyszłą niedzielę wybiera, beze mnie bo ja się dopiero będę uczyć w Sylwestra. On na narty, a ja na Spotkania Zdrowia i Niezwykłości do Hali Ludowej. Choć Moje Kochanie utrzymuje, że też chce iść i że pójdzie tam ze mną. Zobaczymy, bardzo bym chciała żeby poszedł.

Z rzeczy bardziej przyziemnych to jednak bez zabiegu się nie obejdzie. Pan Doktor dał wyraźnie do zrozumienia, że jeśli nie chcę mieć żadnych zwyrodnień i stanów przedrakowych to jak najszybciej mam przyjść, on zrobi zabieg i da receptę na Witaminki. Do dobrze, tylko teraz muszę czekac na PMS-a i tego, co po nim. Blech... Na dzisiejszej wycieczce zeszliśmy kawałek miasta, odwiedziliśmy Centrum Informacji Turystycznej, a na koniec zwiedziliśmy Hotel Tumski. Kiedy kierowniczka recepcji pokazywała nam pokoje i doszła w końcu do apartamentu dopadły mnie kosmatki :D :D :D. O czym ja myślę, przecież to było szkolenie... Potem przygotowali nam poczęstunek w postaci ciasteczek, kawy, herbaty i soków, a na sam koniec rozdali papeterie – Wrocław w akwareli czyli coś, co kosztuje około 20 złotych. Ma się jakieś przywileje, ale za to jutro nudne zajęcia dotyczące samorządu w turystyce. Przez ten cały czas czułam się lekko, mogłam wszystko, myślałam o Esiu i ciepło mnie zalewało. A jednak się boję, że się obudzę i stwierdzę, że... Czuję się bezpiecznie, jest mi dobrze i ciepło, ale boję się. Chciałabym go mieć przy sobie, zresztą już to wiecie. Chciałabym żeby był ciągle przy mnie, żeby do mnie wracał. Wczoraj znowu coś mówił o swoim wprowadzeniu się do mnie i jakimś posagu, ale nie powinnam tego chyba brać na serio. To znaczy posagu to w ogóle nie biorę poważnie, ale ponieważ on o wprowadzce wspomina tylko mimochodem to też nie będę zaczynać tematu. A może powinnam, może on właśnie czeka aż podejmę temat??? 

W MOIM ŚNIE, CUDOWNYM ŚNIE,  TYLKO KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM... CIĘ!!!

 

A może to nie sen???

alexbluessy : :
gru 03 2004 Minęło.
Komentarze: 8

Rok temu, to była chyba środa, postanowiłam, że będę pisała Bloga. Natchniona „Martyną” nie podejrzewałam, że wytrzymam tak długo, że wyleję tu tyle radości, smutków, tęsknot, rozterek i wątpliwości. Wytrzymałam rok i chyba jeszcze trochę tu zostanę, tak mi się wydaje.

Nie chcę czytać pierwszych notek, po co??? Od tamtej pory tyle się zmieniło, że wydaje mi się to odległą galaktyką. Nie zapominam o sprawach sprzed roku, stały się częścią mojego życia, czasem niechciane wracają, ale się ich pozbywam żeby nie irytowały, nie burzyły spokoju. Nawet się udaje. Verba volant, scripta manent – jak mówi łacińska sentencja, czyli słowa ulatują, zapisane pozostają. I to jest prawda...

Wtedy płakałam dużo i często. Teraz tez płaczę, ale z innego trochę powodu – generalnie dlatego, że czas za szybo mija, noc jest za krótka, a dni za długie. Od ośmiu miesięcy jestem zakochana we wspaniałym chłopaku, czasem aż do bólu. I mogę z całą pewnością powiedzieć, że kocham – tak zwyczajnie po ludzku i nie za coś, ale pomimo wszystko.

... oczywiście, czasem się wkurzam, odstawiam fochy i nie daję podejść do siebie, czasem skrywam irytację, nic nie mówię, a potem płaczę w samotności – bo jest mi źle, bo na coś się nie zgadzam, czy po prostu coś innego wydaje mi się właściwe. Generalnie jest mi dobrze, tak po prostu. Choć wczoraj trochę się zamyśliłam bo oto doszłam do wniosku, co zresztą znalazło potwierdzenie w wagowym wskaźniku, że trochę mi się przytyło (pewnie te snickersy esiowe), zdecydowałam się na dietę (od jutra już na pewno) o czym powiedziałam Eśkowi. Ten się mnie pyta o przebieg i efekty tejże, a ja ze nie ma żadnej póki co, że dopiero zacznę. A on, że jestem kłamczucha i już mi nigdy nie zaufa. Dziwnie to odebrałam, jakoś tak... A potem miałam brzydki sen, niedobry, straszny, niepokojący. Dotyczył Esia i jego rodziny, był przykry ten mój sen, nawet mu o nim nie powiedziałam bo choć oboje w takie rzeczy nie wierzymy to jakoś tak lepiej się poczułam kiedy otworzyłam oczy i zobaczyłam, że on obok spokojnie śpi. Ufff... Tylko teraz z czystej ciekawości chciałabym wiedzieć co on oznacza, w Sieci znalazłam różne – trochę sprzeczne – tłumaczenia. Jedno mówiło o końcu jednego i początku następnego etapu (ale nie było zaznaczone czego), a inne o pomyślnych związkach itp. No, jakby nie było to chyba jednak naprawdę sny się tłumaczy na odwrót.

Dzisiaj mąż sam się wyprawił do pracy, zrobił sobie kawę i kanapkę, nawet mi się kawy dostało. I prawdę mówiąc nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby tak było codziennie – nawet kawy nie muszę dostawać, ale żeby było. Dziś na przykład, przy tej porannej kawie, się dowiedziałam, że Esio to chciałby mieć salon połączony z kuchnią, ale przegrodzony jakimś półmetrowym barkiem. I w tym salonie to on by miał skórzaną kanapę, takież same fotele i zestaw kina domowego, a w pobliżu stałby komputer. Mnie by się dostało krzesło, ewentualnie taboret, ze skórzanym obiciem, o które można by spróbować się pokusić. Dostałabym do urządzenia łazienkę i kuchnię. Łaskawca. Za to kilka dni temu zostało mi zakomunikowane, że w posagu mam wnieść mieszkanie (tylko w posagu do czego), a on wniesie forda fiestę (czyt. porsche). No ładnie.

... powtarzając za dr Z., babką od praktycznej, żadnego faceta nie stać na żonę gdyby ta wyceniała swoje usługi pod tytułem: sprzątanie, prasowanie, pranie,  gotowanie. A gdyby tak zostawić „takiego gnoja” na tydzień to by zarósł brudem razem z mieszkaniem – powtarzam dosłownie to, co powiedziała. Uwielbiam tą kobietę (mimo że żoną jeszcze nie jestem i chyba tak prędko nie zostanę). Być może zacznę zapisywać jej bardzo prawdziwe prawdy dotyczące facetów właśnie.

Jutro mam oddać program wycieczki, prawie skończony, ale coś mi się wydaje, że nie o to chodziło. I ja kończyłam turystykę – wstyd. Przedwczoraj rzeczywiście nie poszłam na wykład z językoznawstwa, ale podobno nic nie straciłam bo był dość nudny. Wróciłam wcześniej do domu i „jadąc” na dwóch puszkach coli i hiszpańskim pączku coś tam wymyśliłam. Zaraz będę przeprowadzać zabiegi kosmetyczne. Brrr... Ale muszę to zrobić bo potem to nie wiem kiedy, na językoznawstwo dziś pewnie też nie dotrę bo przyjedzie po mnie Esio. Ale, już na schodach, powiedział dziś rano, że wyśle smsa czy przyjedzie, co dziś robimy i czy gdzieś pójdziemy, i że ja też mogę coś wymyślić. Łaskawca po raz drugi. Ale bardzo bym chciała żeby przyjechał, żebym mogła tylko się przytulić i pomilczeć bo jakoś czuję, że dzisiaj tego potrzebuję. Bo jutro się nie zobaczymy bo się Mój Mężczyzna z kimś umówił, ciekawe z kim.., Musze przeprowadzić dochodzenie. Choć zaufanie to przecież podstawa. Ale jak pomyślę, ze... i jeszcze przypomnę sobie swój dzisiejszy sen to tracę spokój i gardło mi się zaciska. Eh...

... a może jutro po kursie uda mi się zaprosić E. na plotki??? Tylko, że mam jeszcze szkolenie w hotelu, przez co skończę później. I jeszcze ta straszna łacina. Wczoraj przerażona musiałam sprawdzić kiedy sesja się zaczyna i odetchnęłam z jako takim spokojem, że na początku lutego. A z E. to chętnie bym pogadała, no i mogłybyśmy obmyślić strategię działania w kwestii breloczkowego aniołka dla Esia. Słowo daję, jestem uzależnioną kobietą – trzeba coś z tym zrobić. Nie mogę tak się martwić, bać, być zazdrosną. Ale jak tu nie być tym wszystkim przy takim Chłopaku, jak Eśko??? Się nie da, trzeba być przynajmniej skrycie.

Może na to coś, co jest w rodzaju chandry i mnie chyba zaczyna dopadać dobre będą zakupy??? Tylko będę musiała wyjść wcześniej z domu, żeby na czas dojechać do Pana Doktora i jeszcze na wykłady zdążyć. Albo doba jest za krótka, albo ja słabo organizuję swój czas. Zapewne to drugie jest bardziej prawdziwe, tylko co ja poradzę, że jakieś rozmemłanie mnie dopadło...

alexbluessy : :
gru 01 2004 Wróżby, wybuch i łacina.
Komentarze: 9

Sprawy wyglądają mniej więcej tak.

Nieprzerwanie jestem szczęśliwa, bardzo. I to mi chyba przesłania wszystko inne, to szczęście moje wiosenne, letnie, zimowe i jesienne, że się Gałczyńskim trochę posłużę. Sprawcą całego zamieszania jest Eśko oczywiście, ale to chyba oczywiste i nie muszę tego powtarzać. Jak ja się cieszę, że go mam...

Wczorajszy dzień, ostatni listopada, Andrzejki. Łacinę oczywiście zawaliłam, ja nie wiem co ze mną jest. Dlaczego odnoszę wrażenie, że tylko łaciny się uczę, a nie języka kierunkowego. Zdaję sobie sprawę, że na wszystkich filologiach łacina jest obowiązkowa na pierwszym roku, ale dlaczego musi taki stres wywoływać. Esio mnie pociesza, że kiedy jego siostra studiowała historię to też była załamana, nic nie rozumiała i cały czas zaliczała. Ciekawe, czy kiedy przeniosła się na wymarzną pedagogikę też miała łacinę, muszę się jej zapytać. W każdym razie pochlipałam wczoraj trochę Esiowi, a on mi mówi, żebym się nie przejmowała bo to już jest takie gówno, ta łacina, że człowiek się denerwuje, stres go zjada, nerwy sobie psuje, a w końcu i tak zalicza. I oby Moje Kochanie miał rację.

Przyjechał po mnie na uczelnię, ale musieliśmy jeszcze do niego wrócić na chwilę bo wyjechał bez dokumentów i ubezpieczenia (ciekawe gdzie on ma głowę...). Zaparkował, zostawił mnie w aucie (chlipałam w tym czasie nad nieszczęsną łaciną), a sam poszedł do domu po dokumenty. Wydawało mi się, że nie wraca dłużej niż powinno go nie być – miałam trochę racji. Okazało się, że mama Esia „zburała”, jak się wyraził, że trzyma mnie w samochodzie, że miałam wejść i spokojnie zjeść kolację. A tak to tylko mu dała dla mnie pysznego łososia. Mniam.  Wcześniej tak się zestresowałam tą łaciną, że jak tylko wyszłyśmy z koleżanką z Instytutu od razu poszłyśmy szukać jakiegoś sklepu z marcepanami. Znalazłyśmy. Kupiłam jednego też dla Esia, a potem jechaliśmy autem i go tym słodyczem karmiłam, on zachwycony nie mógł się nachwalić. Jak dla mnie to ten marcepan był trochę oszukany.

Dobrze mi się z nim jechało przez ciemne miasto, muzyka w radio, światła latarni, sznurki samochodów przed nami i obok nas. Z punktu pasażera to tak fajnie wygląda...

A potem przyszliśmy do domu, Esio gwizdnął na widok spódniczki, której przez naszych osiem wspólnych miesięcy nie miał okazji widzieć – wydał opinię pod tytułem „ale laska” i poszedł na balkon. A ja jadłam łososia, Esio coś tam sprawdzał na komputerze, powiedział, że „przez jakiś czas nie będziemy się całować bo on nie lubi ryb i nawet ich zapach wywołuje u niego odruchy wsteczne”. Nie rozumiem jak można nie jeść łososia, albo śledzi mojej Mamy – przecież pyszne są. Mój Mężczyzna popijał piwo, ja otworzyłam sobie białe wino pół wytrawne, którego już z Tatą wypić nie zdążyliśmy, radio Zet śpiewało. Błogo było.

... w końcu były Andrzejki, mądra Olcia rzuciła hasło, że będzie sobie z wosku wróżyć. Esio podchwycił i tak wylądowaliśmy w kuchni nad topiącą się w blaszanej miseczce świeczką o zapachu drzewa sandałowego. Pachniało nią w całym domu. Laliśmy, wedle tradycji, wosk przez klucz, a potem rzucaliśmy cień na ścianę. Nie wiem czemu Esio się upierał, że mi same kule wychodzą. Mądrala jedna, zrobiliśmy listę, według której mi wyszedł ptaszek, czaszka i ryba/samolot – brak sprecyzowanego kształtu toteż postanowiliśmy, że będzie „łamane przez”. Esio natomiast chodził dumny ze swoich kształtów woskowych: czajnika, wózka/kołyski i jeża. Kiedy mu powiedziałam, że wylał sobie woskiem kołyskę powiedział, że nawet mam nic nie mówić na ten temat, ale w końcu musiał mi rację przyznać. Bo to naprawdę wyglądało jak kołyska z podniesionym daszkiem, nad którą się pochyla prawdopodobnie kobieta. 

.. Esio to w ogóle ma ciekawe pomysły. Kiedy topiliśmy wosk na pierwszą wróżbę, a może to było kiedy mi wyszła pierwsza „kula”, Esio zapytał czy nie mam foremek do ciast bo on by sobie takie foremkowe kształty powylewał. Ja mu mówię, że wtedy to żadne wróżenie, kiedy sobie wyleje choinkę dajmy na to, ale zaproponowałam, ze jak będę piec pierniki to specjalnie dla niego zrobię więcej ciasta, dam mu foremki i będzie sobie siedział i wykrawał choinki, mikołajki, serduszka i różne takie. Ucieszył się. I jak tu Esia nie kochać, no sami powiedzcie.

Na koniec wieczoru Eśko zaoferował się, że zrobi mi ładną świeczkę. Zgodziłam się bez wahania. Znowu topiliśmy nasze woskowe kształty żeby tym gorącym woskiem wylać potem mały flakonik po wypalonej już dawno cytrynowej świeczce, w tym Esio zamierzał postawić inną świeczkę – żeby tak ozdobnie było. Tylko coś nie wyszło... Staliśmy sobie w kuchni, wosk w miseczce skwierczał i się podgrzewał, a my się przekomarzaliśmy. I z tego przekomarzania wyrwało nas mocne „bum”. To wosk zaczął strzelać i obryzgiwać wszystko dookoła. Ja się uchowałam czysta, Esio i to, co w pobliżu kuchenki nie bardzo. Wosk był wszędzie i następne pół godziny zeszło nam na czyszczeniu palników, zlewu, garnków i talerzy. Potem było wyprasowywanie wosku z koszulki Eśka, a w końcu przy kołyszących balladach Briana Adamsa poszliśmy spać.

To były zdecydowanie wybuchowe Andrzejki, a jednocześnie jedne z najcieplejszych w moim życiu. Wstałam rano ogrzana Esiem, nie za bardzo miałam ochotę na wyjście z cieplutkiego łóżeczka, ale chciałam dotrzymać mu towarzystwa w piciu porannej kawy i zrobić jakąś kanapkę do pracy. No, a zaraz czeka mnie powtórka przed dzisiejszym sprawdzianem u dr Z. Jeszcze muszę w końcu kartę bankomatową z nowego banku odebrać, jechać do biblioteki po przewodniki i odwiedzić Pana Doktora. Potem na zajęcia, postanowiłam nie iść na wykład bo nie zdążę z trasą wycieczki. A tak wrócę wcześniej do domu i mam szanse dziś się z tym uwinąć. Oby się udało. Jutro kolejny sprawdzian u dr Z., wizyta Esia – najmilszy punkt dnia i prawie koniec tygodnia. Tak sobie pomyślałam, że słabo organizuję swój czas. Coś z tym trzeba chyba zrobić, popracować nad tym...

Wczoraj sam Esio poddał mi pomysł na bardziej osobisty prezent dla siebie.  Zapytał czy nie mam żadnego niepotrzebnego breloczka żeby mu dać. Nie miałam, ale pomyślałam, .że mu z masy solnej tego aniołka to w postaci breloczka mogę zrobić. Dobry pomysł, nie??? E. pomoże, będzie fajnie.

 

O raju, jak mi się nic nie chce!!!

 

alexbluessy : :
lis 30 2004 Pogoda ducha.
Komentarze: 7

Nie umiem zbyt wiele na łacinę, ale się tym nie przejmuję. Na dworze szaro, brudno i zimno, ale mi jest ciepło – tak w środku. Nie ma nawet południa, ale wiem, że czas szybko mija i zaraz będzie 19 i Esio przyjedzie po mnie na uczelnię. I się tym cieszę.

W sobotę mam oddać program wycieczki z punktu widzenia pilota, nie napisałam jeszcze ani jednego zdania, ale się nie martwię – jutro nie pójdę spać, ale to zrobię i program będzie gotowy.

Jutro i w czwartek mam sprawdziany u dr Z., ale wiem, że będzie dobrze. Bo musi być dobrze. Bo najważniejsza jest pogoda ducha.

Rano wstajesz zły Wszystko z ciebie kpi Nie chce ci się nic Zwłaszcza żyć Więc biedny jesteś Bo nie wiesz nawet Że masz prawdziwy skarb Skarb w postaci mnie! Kto rozjaśnia ci wszystkie szare dni Kto nadzieję ma aż do dna No kto rozśmiesza gdy nie do śmiechu ci  Wszystko to na siebie biorę ja! Bo mnie na uśmiech zawsze stac Nie lubię życia brać zbyt serio, serio zbyt  Bo ja na przekór wszystkim tym Co zasmucają świat, uśmiecham się prze łzy! Nie rozmieniaj mnie na humory złe Gdy dopadnie spin Nie top w szkle, o nie Dobry dla mnie bądź Kochaj, szanuj, chroń Ja przy życiu cię trzymam bądź co bądź Niebo pełne chmur Malkontentów chór Przekonuje że gorzej jest niż źle Nim uwierzysz w to, nim się wtopisz w tło Szybko na ratunek wzywaj mnie A ja – pogoda ducha twa Natychmiast zjawiam się gdy czuję że ci źle A ja – jak wierny anioł stróż Pocieszam cię co dnia Beze mnie ani rusz Bo mnie na uśmiech zawsze stać Nie lubię życia brać zbyt serio, serio zbyt  Bo ja pogoda -ducha twa Gdy potrzebujesz mnie po prostu zjawiam się! To mnie wymyślił Bóg Byś przez to życie złe Z nadzieją przebrnąć mógł TO JA NA PRZEKÓR WSZYSTKIM TYM CO ZASMUCAJĄ ŚWIAT UŚMIECHAM SIĘ PRZEZ ŁZY! [H. Banaszak]

... i chyba tak naprawdę jest. Przypominam sobie, że ilekroć było mi bardzo źle jakoś przez łzy się uśmiechałam i cieplej mi się robiło. Polecam. A teraz wracam do sentencji łacińskich...

Tralalalala.... bo mnie na uśmiech zawsze stać...

alexbluessy : :