Komentarze: 5
Ile dałabym by móc zapomnieć się. Hm, no tak, ale z Ł. za ścianą i dziewczynami w sąsiednim pokoju to trochę trudne. Trudno jest też pamiętać, żeby się nie zapomnieć. I bądź tu człowieku mądry i znajdź cudowny złoty środek.
Hehehe.
Jakbym się unosiła. Jakbym fruwała nad ziemią tak się czuję. Już dawno tak się nie czułam... Jakaś energia mnie rozpiera. Mam ochotę góry przenosić, skakać, śmiac się, płakać. Z radości.
Jestem taka szczęśliwa. Jestem taka szczęśliwa, że chce mi się z tego szczęścia płakać.
Chociaż nie...
Mam ochotę skakać, śmiać się, śpiewać, tańczyć i płakać. Z tego, co mnie przepełnia.
W niedzielę nie miałam takiej myśli, ale w natłoku wydarzeń i wrażeń gdzieś mogła umknąć. Te przedwczorajsze emocje... niepewność, obawa, radość... To już za mną i wtedy nie pomyślana myśl wczoraj mną zawładnęła.
Kocham tego faceta!!!
Doprawdy nie wiem czym sobie zasłużyłam na niego. Jest mi bezpiecznie, jest mi ciepło, jest mi dobrze po prostu. Z nim mogę być sobą. A najważniejsze jest to, że pokazał mi, ze nie warto brać wszystkiego na serio. Przy nim zaczęłam się uczyć dystansu do siebie, do tego co dookoła. Bo ja wszystko za poważnie nieraz brałam, a tak nie można. To nie zdrowe jest.
Mam ochotę krzyczeć z radości. Nie mogę za długo usiedzieć w jednym miejscu bo zaczyna coś mnie nosić. Dlatego zaraz wychodzę z domu. Muszę odwiedzić „stare śmiecie” czyli iść do szkoły mojej turystycznej żeby kilka spraw omówić z dyrektorką. Potem biblioteka, jakiś obiad i popołudnie z Grekiem Zorbą.
Bo dzisiaj Esia nie będę widziała, ale jutro... Jutro jest przecież nowy dzień i jutro, już jutro, go zobaczę.
A bez niego dni są (nie)stracone. Bo z jednej strony nie widzę go, nie czuję, ale za to tęsknię za nim, uśmiecham się do siebie i zdjęcia. I też mi dobrze. Chyba dopiero taka się stałam. Ja myślę, że paradoksalnie ten jego wyjazd to nas zbliżył. Zresztą Esio jest podobnego zdania o czym wczoraj mi powiedział. Mieliśmy wczoraj z Esiem oglądać dubbingowanego „Shreka2”, ale film swoją drogą się odtwarzał, a my raczej konwersowaliśmy. Bo mógł usłyszeć głos w słuchawce, mógł coś czulszego napisać, czuł, że ma do kogo wracać, że tu ktoś na niego czeka.
A mi się gardło zacisnęło.
I jak dobrze było się przytulić, nic nie mówić tylko tak leżeć i wsłuchiwać się w deszcz. „Misia moja kochana...” - Moje Kochanie...
Wczoraj pachniało u mnie ciastem ze śliwkami. Pomyślałam, że Esio się ucieszy. Miałam rację, repetował aż miło. Kiedy je piekłam to jakbym się unosiła. Zresztą ja w ogóle jestem zdania, że w pieczenie ciasta (w gotowanie też, ale w ciasta szczególnie) trzeba włożyć kawałek swojego serca, jakieś uczucie. Wtedy cały dom wypełni się energią i czymś... dla mnie to jakiś rodzaj magii.
A na (prawie) koniec wieczoru usłyszałam, że byłabym dobrą żoną... Hmmm
A potem siedziałam w pokoju sama, tylko zapach Esia jeszcze w powietrzu się unosił. Słuchałam Dido, czytałam wiersze. O miłości. I znowu miałam ochotę płakać. Na samo wspomnienie tego, że jeszcze chwilę temu tu był, że było mi ciepło i bezpiecznie, że... Ale to będzie, i już sobie nie pójdzie.
Chciałabym jakoś ładniej opisać to, co we mnie się dzieje. Nie umiem. Wiem, że mam w sobie energię i siłę. I oby na jak najdłużej jej starczyło. Oby... Boże, proszę o Wiarę, Nadzieję i Miłość.
Chciałabym jakoś składniej się wyrazić, nie mogę. Jedyne co przychodzi mi do głowy to „kocham tego faceta”.
Trzeba coś więcej???
Przez 4 miesiące pisałam mniej lub więcej składnie o tym, jak się czuję, co i jak przeżywam. Czytaliście o łzach, uśmiechach, wspomnieniach. A teraz??? Terach, kiedy już jest dobrze (bardzo) to chciałabym to napisać, ale nie umiem znaleźć odpowiednich słów. Tylko ryczeć mi się chce, że wreszcie, że już.
A Wam dziękuję jeszcze raz, że tu byliście. I skromną mam prośbę – zostańcie.