Znowu mnie odwiedziła.
Moja przyjaciółka Gula. Ścisnęła gardło, zawiązała na nim supeł, powodując uczucie niemożności oddychania, ciężkości i głodu. Ten ostatni to bardziej w mojej głowie się wytworzył. Na tle nerwowym. Teraz powinnam pomyśleć co mogło być powodem odwiedzin Guli. Czym ja się denerwuję??? Co mnie aktualnie męczy, co we mnie siedzi powodując niespokojność??? Studia??? – raczej nie, tu wszystko gra. Esio??? – na pewno nie, chociaż... Może to ta niepewność czy Esio znowu wyjedzie czy nie. No, teraz to byłyby góra 2 tygodnie, ale zawsze... Nie, no przecież wakacje Esia nie powinny być powodem zdenerwowania.
Sama już nie wiem. Przyjaciółka pojawiła się nagle, bez zapowiedzi dziś rano. Od razu przystąpiła do ataku. Wywołała duszność, jakiś irracjonalny głód i strach. Hm, jak siebie znam uspokoję się dopiero jak zobaczę Esia. A ja nie chcę się uzależnić.
... chociaż jak mam być szczera to mogłabym teraz zaśpiewać: „im więcej ciebie, tym mniej. Bardziej to czuję niż wiem, naprawdę im więcej ciebie, tym mniej jak to jest możliwe(...) czy nie wiesz że ja nawet kiedy jesteś tak blisko mnie tęsknię już za tobą...” Bo tak w istocie jest. Esio jest blisko, jemy razem obiad na balkonie, śmiejemy się czy oglądamy film i nawet nic nie wskazuje na to, że on zaraz sobie pójdzie a ja już tęsknię. Mam ochotę krzyczeć „zostań”, albo siłą zatrzymać...
Czy to jest normalne???
Najgorsze jest to poczucie, że nie daję mu tyle, na ile on zasługuje. Że nie daję mu tyle ciepła, uczucia i czegoś tam jeszcze z tym związanego, ile bym chciała. Strach??? Obawa przed utratą czegoś/kogoś??? A przecież ja mogę w ten sposób krzywdzić. Zawsze miałam problemy z okazywaniem uczuć. Nawet jak byłam młodsza miałam nieuzasadnione pretensje do mamy, że Mojego Brata Kochanego przytula, a mnie nie. A prawda była taka, że to P. przychodził i sam się ładował mamie na kolana, przytulał się. ja tak nie umiałam. Chyba do tej pory ciężko mi to przychodzi.
Esia i jego siostry słucham z zazdrością, kiedy mówią o swoich rodzicach. To zawsze jest „tatuś” i zawsze jest „mamusia”. U mnie „tata” i „mama”, czasem „ojciec”, czasem „matka”. Chciałabym cieplej o swoich rodzicach powiedzieć, nie potrafię. A może ja mam jakiś syndrom??? Jakiś kompleks??? Mówię teraz o tym, że nie udaje mi się (chyba) dać Esiowi tyle ciepła, ile bym chciała. Ja od niego tyle dostaję, aż czasem zastanawiam się czy na to zasługuję... A kompleks/syndrom??? Może to dlatego, że mój tata często wyjeżdżał, że do 12 roku życia w zasadzie go nie było, ze wychowywała mnie mama, podczas gdy on jeździł po zagranicznych uniwersytetach. Może teraz boję się, że Esio też wyjedzie albo coś w tym rodzaju??? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam głębiej, najzwyczajniej nie było mi to potrzebne do szczęścia. Teraz, kiedy pojawił się Esio, wydaje mi się, że może to jest jakaś pustka/pozostałość po taty wyjazdach.
Przywiozłam sobie od mamy kilka książek. „Elementarz twórczego życia”, „Pokochać siebie” i „Stanowczo, łagodnie, bez lęku”. Małe, krótkie, ale mam nadzieję, że treściwie i że znajdę w nich odpowiedzi chociaż na kilka dręczących mnie pytań. A może po prostu powinnam wybrać się do psychologa??? Coraz bardziej się nad tym zastanawiam. Kiedy tylko zacznie się rok akademicki i będę miała jako takie stałe dochody pomyślę o tym. Tylko nie chciałabym iść z wizytą do jednej z koleżanek mamy, raczej wolałabym kogoś obcego. Tylko czy takie coś ma sens???
Blog już nie jest sla mnie wystarczającą terapią. Przykro to mówić, ale chyba tak jest. Stał się już raczej czymś w rodzaju obowiązku. Przyjemnego, ale zawsze obowiązku. Szkoda.
Wiecie, kiedy budzę się rano widzę przed sobą Esia zdjęcie. Ręka mimowolnie sama przesuwa delikatnie po szybce, za którą jest jego twarz. Usta szepczą „Moje Kochanie...” Zaraz się rozpłaczę. Nie mam powodu. Chyba, że ta radość, to szczęście, które mnie spotkało i mam nadzieję, ze szybko nie opuści.
A za 23 dni będzie „święto” – pół roku razem. Hm, zważywszy, że 2/3 tego czasu się nie widzieliśmy to chyba nic szczególnego. Ale szybko zleciało, bardzo szybko. I kto by się spodziewał, że spotkanie po tygodniu rozmów na gg tak się zakończy. Widocznie tak miało być. Bo Przypadków nie ma. Oby tak dalej...
Przy Esiu uczę się dystansu do siebie, do świata. Uczę się cierpliwości, tęsknoty i miłości się uczę. O to chyba w tym wszystkim chodzi, żeby się uczyć od siebie nawzajem. Dzień bez Esia ciężko jest wytrzymać, ten żal, ta tęsknota, ale jednocześnie radość, że następnego dnia...
Dzisiaj też. Wracałam z Rynku, miałam coś do załatwienia w głównym budynku Uniwersytetu. Kiedy byłam już prawie na swojej ulicy zobaczyłam dwóch kominiarzy. Chwyciłam się za guzik (odruch bezwarunkowy bo na ogół w zabobony nie wierzę), powinnam czekać aż nadejdzie jakiś mężczyzna w okularach. Pierwszy na myśl przyszedł mi Esio, ale czekać do wieczora z zajętą ręką... W końcu weszłam do domu, może „mężczyzna w okularach” na zdjęciu też się liczy. Potem usiadłam do komputera i zachciało mi się płakać. Tak bez powodu.
W końcu jednak wzięłam się w garść i poszłam do kuchni z zamiarem zrobienia jakiegoś obiadu. I rozpłakałam się. najprawdziwiej się rozpłakałam się nad obieranymi ziemniakami. Myślałam o Esiu, o tym, co czuję, o tym, ze mi dobrze, ze ciepło, że bezpiecznie, że przestaje się bać.
A zaraz potem odtańczyłam szalony taniec z obieraczką do warzyw. Chciałabym mu tyle powiedzieć, tyle wyśpiewać, tyle dać. Żeby wiedział.
Ale on i tak wie. Powiedział to.
Przy Esiu chce mi się chcieć. Chciałabym go mieć przy sobie cały czas. Niech sobie siedzi w pokoju obok, albo w kuchni albo na łóżku i czyta swoją ulubioną „GW”, ogląda „Fakty” albo uczy się czy robi cokolwiek innego. tylko żeby był. Albo zrobić z nim obiad tak, jak kilka dni temu kiedy do niego pojechałam. A potem sjesta. Nic nie mówić, przysnąć, popatrzeć na siebie, uśmiechnąć się...
Czy ja się nie zagalopowuję w tych moich chciejstwach???
Nie wiem, sama nie wiem. Ale wiem jedno.
„Bo ja się tak boję, że coś się stanie i ja się obudzę, i dowiem się, że ten sen miał ktoś zupełnie inny. Myślisz, że wszyscy w takim stanie się ciągle boją? Tego, że wieczność może skończyć się pojutrze, po Teleexpresie albo nawet jutro rano?(...)A ja, ja się tak boję, że to marzenie, które mi się spełnia, po prostu kiedyś umrze. A sama wiesz, że czasami śmierć marzenia jest nie mniej smutna niż prawdziwa śmierć.”
Zapytam słowami Magdy, bohaterki „Martyny”:
„Myślisz, że miłość i lęk zawsze rodzą się jako bliźnięta? Że to ta sama chemia?”
Moja przyjaciółka Gula nie chce odejść...