Komentarze: 12
No to jadę. Do spotkania za jakiś czas. Bawcie się dobrze, odpoczywajcie, nie zapomnijcie o mnie ;-))). Tymczasem.
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
30 | 31 | 01 | 02 | 03 | 04 | 05 |
No to jadę. Do spotkania za jakiś czas. Bawcie się dobrze, odpoczywajcie, nie zapomnijcie o mnie ;-))). Tymczasem.
Słowo daję, że człowiek, który odkrył/wa/je Tajemnicę PMSów powinien dostać Nobla w dziedzinie zjawisk nieprzeniknionych, albo przynajmniej wystąpić w programie „Nie z tej ziemi”, „Historie niesamowite” albo w czymś podobnym. I kto to mówi??? Kobieta??? Pewnie, że kobieta. Bo od dzisiaj nie będę się przejmować emocjonalną huśtawką. Moje paranoje, zwątpienia i chciejstwa sprzed paru dni okazały się nie czym innym, jak PMSem właśnie.
Przestanę zwracać w odpowiednich dniach uwagę na takie symptomy. Choć wczoraj zanotowałam wyraźną poprawę nastroju. Nawet głos Esia, kiedy wieczorem zadzwonił wydawał się taki bliski... Ale zanim ze mną porozmawiał musiał poczekać aż ktoś podniesie słuchawkę. W domu byłam tylko ja i K. Ona siedziała przy komputerze Ł., ja u siebie w pokoju. Kiedy usłyszałyśmy, że dzwoni telefon wystawiłyśmy głowy do przedpokoju, każda wykonała pół kroku w stronę aparatu, ale żadna nie podniosła słuchawki. Spojrzałyśmy na siebie. Powiedziałam, że ja się nie spodziewam telefonu. Co prawda w sobotę Esio mówił, że postara się zadzwonić dnia następnego, ale skoro nie zrobił tego do 20 to stwierdziłam, że pewnie poszedł na noc do pracy. K. też powiedziała, że raczej się nie spodziewa żeby to do niej było, bo jej niemiecki chłopak będzie dzwonił później. Ona odebrała, ja schowałam się w pokoju, a za chwilę mnie zawołała. Zanim powiedziałam „halo” zaczęłyśmy się śmiać. A Esio zaraz zapytał czemu nam tak wesoło. Powiedziałam mu, że ma szczęście, że ktoś odebrał bo żadna z nas nie chciała się przyznać, ze to może być do niej. M. wyszła na noc do koleżanki uczyć się do egzaminu, więc się nie liczyła.
(Po rozmowie z Esiem oczywiście zamknęłam się w pokoju, włączyłam „Best ballads” Celine Dion, które w takich chwilach genialnie się sprawdzają i płakałam. Przez chwilę... nie mogłam się powstrzymać, ale przecież łez nie można i nie warto wstrzymywać, right???)
Obudziłam się wcześniej niż zwykle, bo o 4 nad ranem. Pół przytomna przestraszyłam się, że zaspałam na pociąg i będę musiała wymieniać bilet. Na szczęście moja śliczna bordowa komóreczka potwierdziła, że jest dopiero 9 sierpnia, poniedziałek i godzina 4:08.Super. jakiś dziwny sen znowu miałam.
Tym razem z moją spuchniętą nogą w roli głównej. Wczoraj smarowałam ją tylko obrzydliwie brązowym mazidłem, ale to też tylko raz w ciągu całego dnia. Nawet na noc nie zrobiłam okładu – zapomniałam. I we śnie, albo przez sen wydawało mi się, że nie mogę nią ruszyć, ze boli bardziej niż bolała w najwcześniejszym nawet stadium spuchnięcia. Jakby jakiś dziwny paraliż ją ogarnął. Nawet się przestraszyłam, że jej nie mam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, ze to był tylko sen. kolejny dziwny i niewyjaśniony, ale jednak sen. Chyba rację ma pani z TV, o której wczoraj pisała dakota w komentarzu do mojej notki. Być może na dziwność moich snów wpływa niepokój związany z powrotem Esia. Wyczekiwanym, wytęsknionym, ale jednak w towarzystwie jakiegoś strachu.
Choć w zasadzie nie powinnam się chyba obawiać. Wczorajsze jego słowa potwierdziły, że z jego strony nic się nie zmieniło. A może to teraz tylko, kiedy jest jeszcze daleko, a jak wróci to wszystko stanie do góry nogami??? Eh, pewnie, ze stanie. Od tego słońca, od tych kolorów, od zapachów, od szczęścia. Od intensywności tego wszystkiego. Zamigocze świat tysiącem barw. Ja to czuję, ja to wiem. Po rozmowie, mimo, ze bez żadnych wielkich słów, poczułam spokój. I słowo daję, że ten głos jakby się przybliżył. Już nie był taki obcy i oddalony jak jeszcze jakiś czas temu. Wyraźniejszy był. Eh, chyba znowu coś mi się wydaje...
No, ale odbiegłam od zaczętego wątku. Za dużo dygresji robię, za bardzo oddalam się od motywu przewodniego. Dlatego mi takie rozprawy z notek wychodzą. Cóż, chyba taka już moja uroda. A raczej uroda mojego pisania. O widzicie??? Znowu to samo.
Od początku więc. Obudziłam się wcześniej niż zwykle bo w okolicach 4. Sen miałam znowu dziwny (już nie powtórzę tego samego). W mieszkanku panowała cisza. Taka spokojna, ale dla mnie o tej porze jakaś niepokojąca. Głód (kolacja zjedzona około 17 dnia poprzedniego) kazał mi iść do lodówki, do jogurtu dosypałam trochę płatków i wróciłam do ciepłego łóżeczka. W radiu grała muzyka zdecydowanie jak na tą porę za skoczna. Ściszyłam je maksymalnie, ale przy dwóch głośnikach ustawionych „na pokój”, 10m2 powierzchni tegoż i miasta, które jeszcze się nie obudziło było dość głośno. Trudno. Usiadłam z jogurtem i książką. „Dziennik Bridget Jones” jest świetną lekturą na tak wczesną, zaspaną jeszcze porę. Nawet jeśli jakiś fragment przeleci przed zaspanymi, zamglonymi oczami i tak wiesz o co chodzi i spokojnie możesz darować sobie ponowne czytanie pominiętych zdań.
... jogurt się skończył, książka mnie zmęczyła, muzyka grała dalej. Za oknem równolegle z miastem budziły się ptaki. Super. Po paru minutach wyłączyłam radio i wróciłam pod kołderkę z zamiarem zaśnięcia jeszcze na chwilkę. Hm, poczułam przyjemne uczucie, że nie leżę sama. Że jest ciepło, że jest bezpiecznie, ze spokojnie jest. Znowu poczułam spokój. Czyżby dlatego, że mój PMS opuścił mnie na kolejnych dwadzieścia parę dni??? Możliwe, ale niekoniecznie prawdziwe. Popatrzyłam na zdjęcie w ramce, uśmiechnęłam się, pogładziłam jego twarz i z uśmiechem zdecydowałam się wrócić do przerwanego snu.
Jak widać nie udało się. W związku z tym, że zasnąć nie mogłam, bezczynnie leżeć też ochoty nie miałam poszłam do pokoju Ł., odpaliłam jego komputer, a potem mój własny. Radio wyłączyłam bo muzyka zaczęła mnie drażnić, a na monotonność płyt nie miałam ochoty. Chociaż taki Nick Cave o 5 rano...
... około 14 M. zaproponowała, że zrobi nam kawę po włosku. Miałyśmy usiąść we trzy na balkonie, pogadać przy kawie, pooddychać spokojnym powietrzem. Ona kawę, to my z K. poszłyśmy do sklepu po jakiś dodatek do kawy. Zdecydowałyśmy się na lody z bakaliami i 2 rodzaje ciastek na wagę. W mieszkanku już pachniało smakowicie kiedy wróciłyśmy.
Rozstawiłyśmy krzesełka, nakryłyśmy stolik, rozstawiłyśmy talerzyki, podzieliłyśmy lody. Brakowało tylko kwiatków do przyozdobienia całości. Ale i bez nich było fajnie. Przyszedł też niespodziewanie znajomy M. więc było nas już czworo. Piliśmy kawę, gawędziliśmy, w tle grała muzyka... Miłe, niedzielne popołudnie w gronie znajomych. Pojutrze wyjeżdżam to może jutro zrobimy sobie z dziewczynami coś w rodzaju pożegnalnego wieczoru. Co prawda jadę tylko na tydzień, góra 10 dni, ale każda okazja do miłego spędzenia czasu jest dobra, mam rację???
... były chwile, ze wyłączałam się. To znaczy niby byłam z nimi, siedziałam, słuchałam, rozmawiałam, ale czułam się chwilami tak, jakby Esio też z nami był. Jakby siedział, śmiał się. Był, mogłam go dotknąć, poczuć. Niestety okazał się tylko złudzeniem. Hm... Przyszła do mnie myśl, może bardziej potrzeba wysłania mu smsa. Przez moment się powstrzymywałam, ale w końcu poszłam do pokoju, wystukałam na klawiaturze komóreczki „CMOK J” i wysłałam. Poczułam się jakoś tak radośnie i lekko. Jedna wysłana krótka wiadomość tekstowa, a ja miałam ochotę wirować po pokoju. Coraz mniej siebie rozumiem.
Wróciłam potem na balkon, ale już nie umiałam się tam odnaleźć. Odpłynęłam myślami w swój świat. Tam, gdzie jest Esio. Od tego myślenia, a może od trzeciej już tego dnia kawy, rozbolała mnie głowa. A może będzie padać...??? – Mam nadzieję. Potrzeba mi oczyszczającego deszczu, jego kropel i jego kojących odgłosów. Uspokojenia.
Na obiad miałam zamówić sobie pizzę, ale skończyło się na chińskiej zupce grzybowej łagodnej. Potem w końcu włączyłam jeden z moich ukochanych, ciepłych filmów „U Pana Boga za piecem”. Po 20 minutach przewinęłam kasetę, wyłączyłam magnetowid. Nie byłam w stanie, ani nastroju do oglądania mimo najszczerszych chęci. Może dlatego, że wiem, że Esio też bardzo lubi ten film i mieliśmy go kiedyś razem obejrzeć. Może czekam na niego??? Na ciepło jego bliskości, na miękkość jego włosów, na barwę jego śmiechu??? Całkiem prawdopodobne...
... tym bardziej, że kiedy leżałam i oglądałam film znowu przeniosłam się w świat moich wyobrażeń o powitaniu. Wyobraziłam sobie, że nie poszłam na dworzec (prawdopodobnie tak się skończy bo na 6 rano chyba się nie zawlokę tam. Jak myślicie to jest w porządku, czy raczej nie???). czekałam w domu na telefon. Wiedziałam, że przecież wrócił, że zadzwoni... Zamiast telefonu zadzwonił domofon i usłyszałam go po drugiej stronie. Zamarłam, otworzyłam drzwi, nogi się ugięły, oddech mi zabrało, nie wiedziałam co robić, nagły paraliż mnie ogarnął, łzy się pojawiły. Nie dowierzając wyszłam na schody, stanęłam, czekałam. I w końcu go zobaczyłam. Po 4 długich miesiącach. Uśmiechnięta, opalona twarz, śmiejące się jak zawsze oczy i to jego „cześć misia”. Nie zdążyłam nic powiedzieć bo już zatonęłam w cieple ramion, uścisku, zapachu. Już mnie nie było...
... ja nie chcę tu być. Chcę być ta tamtej planecie z mojego snu/nie snu. Chcę tego, nawet pisząc to płaczę. Bo tęsknię do tego. i jasna cholera choćby nie wiem co, to chyba zwlokę się i pojadę na 6 na dworzec. Nie wytrzymam w domu, nie wysiedzę, nie będę w stanie. To niby jeszcze 3 tygodnie, ale one przelecą bardzo szybko. Te wszystkie miesiące... przecież wydawało się, ze to tak okropnie długo i co??? Esio wraca za 3 tygodnie. A ja płaczę bo chcę żeby to było już, już nie chcę tu być, chcę odpłynąć...
Słucham Patricii Kaas. Kołysze, uspokaja, wycisza. Tego potrzebuję. Jutro czeka mnie zabiegany dzień. To dobrze, od rana będę załatwiać różne sprawy przedwyjazdowe, wieczorem będę się pakować, a nad ranem wyjazd i 9 godzin w pociągu. Ale za to we wtorek o 14 będę już w innym świecie. Będę tam, gdzie powietrze jest czyste, gdzie mogę oddychać pełną piersią, gdzie na mnie czekają. Już się nie mogę doczekać. Bardzo się cieszę, że zdecydowałam się pojechać. Potrzebuję tego. wcale nie żałuję, że nie zostałam w biurze. Praca owszem, ale nie za wszelką cenę. Jeśli ktoś podchodzi do drzwi i jedyne, czego chce to odwrócić się i wracać do domu to chyba znaczy, że potrzebuje wyjechać, odpocząć, naładować się pozytywnie.
Dlatego jadę. A potem wrócę. Mam nadzieję, że prosto na Moją Szczęśliwą Planetę.
... promienie słońca przedarły się przez żaluzje i przyjemnie połaskotały. Była 7 rano, za oknem ćwierkały ptaki, było ciepło i żółto od słońca. Usiadłam w pościeli, przeciągnęłam się, znowu byłam sama... Za 20 dni Moje Kochanie wsiądzie do autobusu, za 21 dni go zobaczę. Już tylko tyle.
Znowu miałam dziwny sen. Śniło mi się, że mieszkam w dużym, piętrowym domu. Ściany były białe, a poręcze schodów niebieskie. Wnętrza jakieś puste, modernistyczne, w zasadzie nie było tam żadnych mebli. Były za to duże okna wychodzące na zielony ogród. A może to były same drzewa...??? W każdym razie w tym śnie byłam ja, mój tata i Esio. Siebie widziałam, Esia też, tata się gdzieś tam przewijał. I.. i zabraniał mi się z Eśkiem widywać. Były jakieś kombinowania, planowania, w ogóle jakiś pokręcony ten sen. chyba nawet spociłam się trochę. Bez sensu takie sny. To już któryś z kolei, którego nie umiem jako tako wytłumaczyć.
Od rana słucham płyty Gorana Bregovica „Music for films”. Rewelacyjna. Wczoraj oglądałyśmy „Czarny kot, biały kot” Kusturicy, dzisiaj już sama dokończyłam „Buena Vista Social Club” Wendersa. Już wiem czym się zachwycał M. M. czyli mój private English teacher sprzed kilku lat. To niesamowite, że ludzie w zaawansowanym wieku z taką pasją oddają się muzyce, widać, ze to kochają. Bije to od nich, ta radość, ta pasja. Też bym tak chciała. I ta muzyka... Porywająca, łkająca, taka niesamowita. W końcowych fragmentach filmu pojawiło się w kadrze coś w rodzaju ulicznego billboarda o treści: „Wierzymy w marzenia”.
Coś w tym jest. Chyba trzeba uwierzyć, bo one chyba się spełniają. Ja wciąż w to wierzę. Bo trzeba wierzyć, nie tylko w to, ze każdego dnia wstaje słońce. Trzeba wierzyć w ludzi, w siebie, w spełnianie marzeń. Bo inaczej będzie szaro....
...jak zwykle w weekend, tak i dzisiaj zaczęłam dzień od kawy i obejrzenia powtórki bzdurnego (a może nie aż tak bardzo) polskiego serialu. Potem wyszłam na balkon i łapałam promienie słońca. Chwilę porozmawiałam z M., zjadłam jakieś śniadanie. Pomyślałam, że może warto by coś zacząć robić w kierunku wtorkowego wyjazdu – jakąś listę rzeczy do zabrania przygotować, zapisać co muszę jutro załatwić. Ale to potem...
Hm, tak naprawdę to ciągle mam w głowie wczorajszą, wieczorną rozmowę z babcią. Matka mojej matki zadzwoniła niespodziewanie i jak zwykle trochę mnie swoim telefonem zirytowała. Ja wiem, ze to moja babcia, że się martwi, ale niech nie wmawia mi rzeczy, których nie powiedziałam, albo co do których nie ma pewności. A okazało się, ze ona z moją mamą do spółki coś tam sobie potworzyły w głowach, odpowiedziały po swojemu na jakieś nie postawione pytania i wyszło im, co wyszło. Zamiast dotrzeć do źródła, czyli do mnie, one zaczęły dzielić skórę na niedźwiedziu. Mnie takie sytuacje strasznie wkurzają. Ja rozumiem, że to moja mama i babcia, że się martwią, ze chcą dobrze, ale niech najpierw może porozmawiają ze mną, a nie tworzą coś na własną modłę. Zresztą moja mama ma to do siebie, że słyszy to, co chce słyszeć i rozumie rzeczy tak, jak chce je rozumieć. Irytujące to jest niesamowicie. I nie dociera do niej, że coś może wyglądać zupełnie inaczej, albo że coś jest jeszcze niewiadome czy nie pewne. Ona już coś z góry zakłada... Wcale bym się nie zdziwiła gdyby babcia zadzwoniła wczoraj do mamy. Jeśli tak by się stało to dziś mogę spodziewać się telefonu i uwag jaka to ja jestem i tak dalej. Z babcią rozmawiałam wczoraj jakieś pół godziny, ta rozmowa mnie wyczerpała. Zirytowała też.
... przez jakiś czas włóczyłam się po mieszkanku w swojej ulubionej niebiesko-obłoczkowej piżamce. Słuchałam Bregovica, wyglądałam przez okno, spoglądałam w niebo. Marzyłam... Wspominałam... Czekałam... Tęskniłam... No, jak większość z Was wie, te dwie ostatnie rzeczy robię nieustannie od kilku miesięcy. W końcu zdecydowałam, że trzeba się ubrać. Ze względu na fakt, że spuchniętą ciągle nogę (ale już o wiele mniej) muszę smarować jakimś ziołowym specyfikiem w mało przyjemnym kolorze, a którego zapach też nie wiele ma wspólnego z nagietkiem i czymś tam jeszcze, co podobno w środku się znajduje wybrałam krótką szarą spódniczkę i niebieską koszulkę na szersze ramiączka. Spódniczki dawno nie nosiłam, bluzeczkę dostałam w prezencie gwiazdkowym od moich byłych współlokatorek. Zobaczyłam siebie w lustrze i nie poznałam. Po raz kolejny. To przez tą chudość... Mama się przerazi, zarządzi tygodniową terapię wzmacniającą. Ja nie chcę!!! To trzeba stopniowo się wzmacniać, a nie tak na raz – jak to u mamy. Brat pewnie też powie mniej więcej coś takiego: „Alex, siostro ty moja trzeba się tobą zająć bo Chrupek (Esio) cię nie pozna. Strasznie wyglądasz...”. Cały P. Hm, pudding z brytyjską chemią na mnie czeka. A może u Eśka też sobie trochę tej chemii zamówić...???
... w końcu Bregovica zamieniłam na „Mów do mnie jeszcze” Justyny Steczkowskiej i Pawła Deląga. Myślałam czy nie zacząć czytać czegoś lekkiego w rodzaju „Dziennika Bridget Jones”, ale chyba jednak wybiorę „Rasputina i kobiety” albo biografię Kleopatry. Niestety „Hipnotyzera”, do którego chętnie bym wróciła, ma mój brat. Do wtorku musze poczekać. Mam jeszcze wiersze Baczyńskiego, ale czy one nadają się na leniwe sierpniowe wczesne popołudnie???
Może gdybym była u dziadków na podwarszawskiej wsi, leżała z Esiem na zielonej trawce... może wtedy przydałby się ten tomik. A tak... Eh.. Dużo mam książek, a nie mam czego czytać. Gdybym była masochistką wzięłabym się za rozwiązywanie testów z angielskiego, ale nią nie jestem – odpada. W takim razie najlepszym rozwiązaniem będzie zagranie z K. w Zoo Tycoon, ale już bez słonia żebyśmy go znowu nie zgubiły.
A najlepiej zrobię jak obejrzę „U Pana Boga za piecem” Jacka Bromskiego. Powoli będę wdrażać się w podlaskie klimaty i sielskie anielskie, spokojne i zielone krajobrazy.
Trzymajcie się.
Nie mogę sobie znaleźć miejsca. Nie mogę się na niczym skupić. Nie mogę myśleć, bo kiedy zaczynam myśleć zaczynam płakać. Przytulić bym się chciała...
Słucham „The boatman’s call” Nicka Cave’a & The Bad Seeds. Rewelacyjna muzyka, akurat na m oj dzisiejszy stan. Spokojna, kojąca, kołysząca. Jestem sparaliżowana strachem, w myślach chorych tonę wciąż, czekam, boję się... Potrzebuję uspokojenia.
Dla zajęcia czymś myśli zaczęłam oglądać z dziewczynami film. Genialną komedię Emira Kusturicy, tego od „Undergroundu”. Momentami gubiłam wątki, nie nadążałam za napisami bo odpływałam. W to samo miejsce, ale w inny czas. Lekko, już teraz „tylko” lekko, w przyszłość. Ten sam film, ale oglądany z kim innym. Pod ręką czułam miękkość włosów Eśka i ciepło jego bliskości. Słyszałam jego śmiech, jego spokojny głos. Słyszałam, widziałam, czułam...
Dzisiaj przez telefon powiedział, że chce mi przywieźć jakaś ładną bluzkę. Powiedział, że znalazł podobną, jaką mu kiedyś pokazywałam, a która pasowałaby do moich ulubionych jeansów. Pamiętał... A przecież ubrania daje się w prezencie komuś, kogo się... kto jest... No, jednym słowem to dość intymny prezent. Według mnie przynajmniej, może niektórzy z Was myślą inaczej. Oczywiście to, ze ją widział nic nie znaczy. Ja chcę tylko, żeby on wrócił. I żeby przywiózł ze sobą siebie, swój zapach, swoje ciepło.
Może ja zwariowałam, ale od pierwszej jego wizyty u mnie dostawał kawę w jednym i tym samym kubku. Nawet zaczęliśmy go nazywać „jego” kubkiem. Przez te 4 miesiące, cały ten czas, nikt nie pił z tego kubka. Tak, jakby on czekał razem ze mną. za każdym razem, kiedy otwierałam szafkę i mój wzrok padał na to bezduszne naczynie, ono ożywało. Przed oczami przewijały się kolorowe obrazy, przychodziły wspomnienia, pachniało kawą i Esiem. Czy to wróci???
Za 3 tygodnie... Już tylko tyle... Tak szybko minęły te dni, tygodnie, miesiące, a wydawało się, że to niewyobrażalnie długo...
Moje Kochanie... Dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. Przecież to takie proste.
A film polecam. “Czarny kot, biały kot” – zakręcona wariacja-rewelacja produkcji jugosłowiańsko-niemiecko-francuskiej.