Najnowsze wpisy, strona 95


maj 30 2004 Więc to jest tak, jak myślałam...
Komentarze: 0

... jak sobie ułożyłam w głowie, jak sobie wyobraziłam. Czyli, że miałam rację jednym słowem. Bo Anioły istnieją. One są, każdy ma swojego Anioła. Każdy bez wyjątku. Właśnie skończyłam czytać książkę Doroty Terakowskiej „Tam, gdzie spadają Anioły”. Niesamowita!!! Polecam gorąco każdemu. Muszę przyznać, ze sama, choć przyzwyczaiłam się do obecności Eljota, czasem w Niego wątpiłam. Ale On jest. I teraz już to wiem na pewno. Bo Anioły są wśród nas... Muszę koniecznie o tej książce powiedzieć mojej Mamie bo wydaje mi się, że ona trochę w Nie nie wierzy. Nawet trochę bardziej niż trochę. A szkoda... Ta książka pochłonęła mnie niesamowicie. Jakieś ciepło z niej emanowało, jakaś dziwna siła i energia. I poczułam, znowu poczułam, że nie jestem sama i że wszystko będzie dobrze. Ale wracając do książki. Zupełnie oderwałam się od rzeczywistości, zapomniałam, że jutro mam zaliczenie ze słownictwa z całości semestru i że muszę materiał powtórzyć. Liczyło się tylko to, co czytałam. Naprawdę dziwne. Uwielbiam czytać, ale muszę przyznać, że dość rzadko zdarza mi się aż tak zapaść w treść tego, co czytam. (Ostatnim razem coś takiego czułam przy „Hipnotyzerze” Lecha Majewskiego i „Samotności w Sieci” J. L. Wiśniewskiego oczywiście”). I w tym momencie patrzę przez okno na niebieskie niebo, po którym płyną białe, podobne do waty cukrowej, chmurki i czuję, że Mój Anioł gdzieś tam jest. I robi mi się ciepło i bezpiecznie. Nie jestem sama... I może niektórym wydawać to się dziwne, ale ja naprawdę w to wierzę.

Z bardziej przyziemnych rzeczy to wczorajsze urodziny babci minęły nawet bezproblemowo. Hm, utwierdziłam się w przekonaniu, że mojego kuzyna należy albo zamknąć w izolatce albo powiesić. Ja nie wiem, czy ciocia nie widzi co to za dzieciak??? Straszny!!! Przemądrzały, hałaśliwy... Ja lubię dzieci, ale czy mój kuzyn jest dzieckiem??? Abstrahuję od tego, że ma 7 lat i patrząc na wiek do dzieci się zalicza, ale czy nim jest.... Bo on osobiście twierdzi, że jest zwierzęciem. A wczoraj powiedział, ze chciałby być iguaną czy czymś podobnym. Porozmawiałam trochę z wujkiem, z całej rodziny to z nim lubię rozmawiać najbardziej. Babci kupiłam ślicznego niecierpka nowogwinejskiego. Mama poradziła, żebym jakąś książkę wybrała, ale pomyślałam, że to trochę bez sensu bo babcia to nie ja, że książki po kilka razy czyta. Przeczyta raz i na półkę. A kwiatek  będzie oko cieszył. Porządny obiad zjadłam, posiedziałam trochę z rodziną (i chłopakiem kuzynki, który do rodziny jeszcze się nie zalicza. A babcia się zastanawia jak to się między nimi skończy. Hm, jeśli mam być szczera to „czegoś” mi między nimi brakuje) i pojechałam do domu. A zanim obiad się zaczął to porozmawiałam na gg z S., który akurat odwiedził londyńską kafejkę. Dzięki uprzejmości i wyrozumiałości (???) mojej kuzynki mogłam godzinę z nim porozmawiać. Dał mi już adres i telefon to mogę pisać (zdjęcia wyślę pod koniec czerwca, ale S. powiedział, że będzie czekał i że bardzo się cieszy na te zdjęcia). Hm, nie wiem jak ja to robię, ale wiem, kiedy on zadzwoni. Coś w środku mi to mówi. Ale jakim cudem tego nie umiem wytłumaczyć. Fluidy, telepatia czy jak??? W każdym razie wczoraj wieczorem zadzwonił, ale nas rozłączyło więc ja oddzwoniłam. Jak Moje Kochanie dowiedziało się, że płacę 96 groszy za minutę z nim rozmowy to powiedziało, że nie będziemy długo rozmawiać bo nie chce mnie naciągać. Ja mu na to, że płacę pół abonamentu i mogę trochę zaszaleć, a poza tym to i tak następnym razem będę już dzwonić ze specjalnej karty, gdzie minuta kosztuje 65 groszy około. A on mi na to, że chciał być dobrym mężem. Zaśmiałam się: „niech mąż nie zapomina, że ja jestem kobieta pracująca, sama płacę swoje rachunki i dzwonię kiedy i gdzie chcę. A poza tym co się dzieje, że wszyscy dbają o moje wydatki na telefon. Wczoraj tata powiedział, że kończymy rozmowę bo za dużo zapłacę, dzisiaj ty...  Czy ja jestem taka zła, że nikt ze mną rozmawiać nie chce???” A S. na to: „oj Misia, Misia... hihihi”.  Tylko swoją drogą teraz jakoś dziwnie się czuję. Bo czy on naprawdę dba o moje rachunki telefoniczne, czy może nie chce żebym dzwoniła... Chociaż z drugiej strony ucieszył się, że jak nas rozłączyło to zadzwoniłam i podziękował też. To może chce żeby dzwonić... Potem zapytał czy do niego przyjadę. Powiedział, że byłoby bardzo fajnie i że on bardzo by się ucieszył. A ja mu mogłam tylko powiedzieć, że pojadę do rodziców i problem przedyskutuję. Bo co mogę więcej zrobić, hm??? S. zaoferował się, że mieszkałabym u niego, że on by zapłacił za mieszkanie. I co ja mam robić??? Żebym miała trochę więcej pieniędzy, a tak??? Hm, Czas szybko leci – zobaczymy. Teraz to on ma pracę, ja mam egzaminy. Jezu!!! Już za miesiąc – koszmar!!! wczoraj jeszcze powiedział, że łapie doły i że gdyby nie praca to by wrócił. A na koniec powiedział, że tęskni – pierwszy raz od wyjazdu powiedział to przez telefon, tak, że mogłam usłyszeć, a nie tylko w wyobraźni odebrać ton jego głosu czytając e-maila czy to, co na gg napisał. A ja mu odpowiedziałam, że też tęsknię. I naprawdę tak czułam. A on odpowiedział: „no, ja mam nadzieję, że tęsknisz”. A niby dlaczego miałoby być inaczej??? Czy on myśli, że ja nie tęsknię za nim, że mi go nie brakuje??? Ja wiem, że mam problem z wyrażaniem swoich uczuć w stosunku do drugiej osoby. Szczególnie tych jak najbardziej pozytywnych uczuć. Wiem, że nie umiem mu pokazać, może raczej przekazać, że tęsknię, że czasami to mam ochotę wyć i tak dalej – chyba liczę, że on to znajdzie między wierszami e-maila. Ale wczoraj chciałam mu to powiedzieć, nawet więcej, ale tą resztę zachowałam na razie w sobie. I z każdym nowym dniem uświadamiam sobie, że chcę żeby on już wrócił, że mi go brakuje, że go potrzebuję. I jego obecności fizycznej i świadomości, ze jest. Bo co z tego, ze ja go, jakoś irracjonalnie zupełnie, przez skórę czuję skoro zaraz uświadamiam sobie, że on jest daleko. 

Ciągle słucham Dido. Już nie tylko w domu, ale i walkmanie. Dobrze na mnie wpływa – szczególnie piosenka „See the sun” taka jakaś optymistyczna jest. I mam ochotę przy niej skakać i śpiewać i wtedy jeszcze bardziej wiem, czuję, że wszystko będzie dobrze. Bo BĘDZIE DOBRZE. Ja w to Wierzę, ja to Wiem, ja to Czuję!!! Bo ja mam w sobie i Siłę, i Wiarę, i Nadzieję...

 

 

alexbluessy : :
maj 28 2004 "Zabij mnie nim ona to zrobi..."
Komentarze: 3

„W powietrzu zawisł mętny mrok Zamyślam się po samo dno A żadna myśl nie cieszy mnie Znów czarno-biało robi się Tęsknota to jest takie zło Co atakuje z czterech stron Zabiera wszystko to co mam Nie daje szans... „ [Various Manx – „Zabij mnie”]

Hm, kolejny dzień dobiega już końca i wieczór się wkrada na miejsce słońca...  Jak zwykle dzień minął szybko i intensywnie. Pod znakiem bardzo dziwnego stanu. Czułam jakieś dziwne pomieszanie Tęsknoty i Melancholii. Naprawdę dziwny stan. Hm, od rana trzymają się mnie myśli o S. Wracają wspomnienia. Intensywne, nasycone kolory, wypowiedziane słowa,  zmiany napięcia głosu (tak to się nazywa??? Swoją drogą to wstyd nie wiedzieć, mama logopeda, a teraz jeszcze specjalista od emisji głosu, a córka takich podstaw nie wie), dotyk, ciepło i bezpieczeństwo. Poleciały łzy, dzisiaj w zasadzie płynęły od rana. Nie myślałam, że można tak tęsknić. Hm, jednak można. Czułam się tak dziwnie, taka rozbita byłam, że nie mogłam skupić się na książce. A czytałam ciepłą, cudowną książkę Doroty Terakowskiej „Tam, gdzie spadają Anioły”. Rewelacyjna książka!!! Hm, i coraz bardziej mam ochotę zapytać S., czy to nie był sen, czy on był prawdziwy. Czy prawdziwa byłam ja, czy on i to wszystko dookoła. Ale nie zapytam. Nie zapytam bo on był, jest i będzie prawdziwy. I MÓJ!!! Tylko dzisiaj jakoś mi go bardziej brakuje. Wyjątkowo (???) dzisiaj jakoś. Hm, to już miesiąc odkąd Moje Kochanie wyjechało. Wracając od B. przejeżdżałam obok Dworca PKS. Łza mi się zakręciła, nawet kilka spłynęło po policzku. Hm, w słuchawkach śpiewała Dido, a ja oparłam głowę o szybę i wracałam do TAMTYCH CHWIL. Może dziwnie wyglądałam, taka prawie zapłakana, ze słuchawkami na uszach, ale co tam. I don’t care what people say... I teraz też słucham Dido. Bo ta jej muzyka jakoś pozwala mi się trzymać w pionie.

W pracy było strasznie!!! T. jest dzieckiem strasznym, to znaczy ostatnio się jakiś taki zrobił inny bo wcześniej nie był taki. Krzyczy, próbuje wymuszać, nawet wyzywa tak, jak czterolatek potrafi. Nie daję się, nie będzie mi gówniarz mówił co mam robić, a czego nie. W każdym razie on najpierw rozrabia (krzyczy i tak dalej) a potem przeprasza. Dziś na przykład przeprosił mnie w sposób, który mnie zaskoczył absolutnie. Bo o to chłopaczek czteroletni powiedział, że mam śliczne buty i w ogóle jestem śliczna (mam powiedzieć o tym S??? Nie będzie zazdrosny??? J ). Nie ważne, ze godzinę później znowu wariował. Tym razem nie wytrzymałam i się rozpłakałam. Myślałam, ze T. nie zauważy, myliłam się. Przyszedł, usiadł na kolanach i powiedział, że on nie chciał, że mam nie płakać i tak dalej. No i co ja mam z nim zrobić, hm??? Dzisiaj mama B. zabiera go do siebie na wieś to do połowy czerwca powinien być spokój. Zostanie tylko K., ale on ma 11 lat i już sam sobie radzi (no, powiedzmy, że zaczyna), a poza tym to zupełnie inny typ. A w ogóle to w przyszłą niedzielę ja i tak wyjeżdżam do rodziców i nie będzie mnie przez tydzień. Odpocznę, naładuję akumulatory. A potem wrócę i zacznę już codzienne i naprawdę maksymalne kucie do egzaminów wstępnych, a potem będzie już lipiec i szybko zacznie Czas biec... A potem przyjdzie ten wspaniały miesiąc na „s”!!! Bo ja tak, jak mówiłam,  przestawiłam się na liczenie upływającego czasu w tygodniach. Tak jest łatwiej i lepiej. Szybciej biegnie. Codziennie zdaję sobie sprawę, że chcę żeby S. już był z powrotem. Każdego dnia mocniej. Każdego dnia zaraz po przebudzeniu uśmiecham się do niego, wieczorem też – wtedy najtrudniej. A w ciągu dnia??? W ciągu dnia moje myśli też oczywiście krążą blisko S. Bo ja teraz to jestem sama-zakochana. Nie, kłamię teraz. Przecież ja nie jestem sama!!! Przecież on jest, ja go czuję!!! I zatapiam się w swoje myśli...

Jutro moja babcia (mama taty – ta sama, która swego czasu nieźle mnie zwymyślała) kończy 80 lat. Hm, już się nie mogę doczekać tego rodzinnego zjazdu (ironia!!!). A ja, jako jedyna przedstawicielka mojej rodziny we Wrocławiu nie mogę przecież tam nie być. Oprócz jubilatki będzie siostra taty (nie przepadam za nią, dziwna jest), jej mąż (może być), syn kretyn (7 lat, dzieciaka najlepiej powiesić) i córka. Z moją kuzynką widuję się od czasu do czasu tak więc jej obecność nie wpłynie na mnie jakoś szczególnie.  Pewnie będzie jeszcze jej chłopak (ciekawe czy są rzeczywiście jeszcze razem, coś mi się wydaje, ze raczej nie...). Zjem obiad, posiedzę chwilkę i wracam do domu się uczyć, tym bardziej, że pojadę tam prosto z pracy. Kurcze!!! Przecież babci trzeba jeszcze jakiś prezent kupić!!! Moja kuzynka pytała się mnie czy mam jakiś prezent bo ona żadnego, a babcia to tylko powtarza, że chciałaby mieć święty spokój. Wymyśliłam, że kupię ładne ozdobne pudełeczko, wyłożę watą i ładnym materiałem a na to położę kartkę z wykaligrafowanym: „święty spokój”. No, ale babcia nie należy do osób, które by doceniły pomysł i przyjęły go ze śmiechem. Nie oznacza to również, że babcia oczekuje na prezenty. Przeciwnie. W takim układzie standardowo będą kwiatki... Generalnie jutro czeka mnie dzień pełen wrażeń...  Tak więc see ya tomorrow!!!

 

 

alexbluessy : :
maj 26 2004 Three o'clock blues...
Komentarze: 1

...ale najpierw kadr z pewnego filmu...

„- pani od etyki powiedziała, że powołaniem człowieka jest bycie nieszczęśliwym. Na to ja powiedziałam, że osobiście zamierzam być szczęśliwa. Na to ona, że jeszcze kiedyś zobaczę jakie życie jest brutalne. Na to ja, że sposób postrzegania świata jest odbiciem stanu naszego umysłu i że bardzo jej współczuję(...)”.

...naprawdę jest trzecia nad ranem. Obudziłam się przed chwilą z jakimś dziwnym uczuciem, że może coś się stało. Jedynym wyjściem żeby zająć myśli było uruchomienie komputera i stukanie na klawiaturze. Szkoda tylko, że jestem odłączona od Sieci (współlokator Ł. razem z wyłączeniem swojego komputera odłączył mnie od świata), ale ma to też swoje dobre strony – mogę spokojnie pisać... Hm, tylko ta notka znajdzie się na blogu z kilkugodzinnym opóźnieniem. Ale co tam... Wczoraj zrobiłyśmy sobie z E. wolne od zajęć z panią B. Uznałyśmy wyższość czekoladowego budyniu z orzechami nad zajęciami ze słuchania po prostu. Ale też załatwiłyśmy wszystko, co chciałyśmy. Po południu przyszła jeszcze S. i obejrzałyśmy to bzdurne „Życie seksualne ziemian”, ale najpierw spaliłyśmy popcorn, a w międzyczasie (oglądania filmu) wypiłyśmy po 2 piwa. No i trochę mi zaszumiało w głowie. Wstyd – po 2 piwach!!! No, ale nieważne. W żartach powiedziałam, że język mi się plącze i jak znam życie to zaraz telefony do mnie się rozdzwonią. I tak też było. Najpierw zadzwoniła mama, żebym jej jakąś książkę kupiła bo ona do tych swoich studiów potrzebuje – tylko nie bardzo widzę w tym sens, bo ja do B-stoku pojadę za 2 tygodnie, szybciej by było zamówić przez Internet, ale mama nie bardzo jest do tego przekonana. To niech, swoją drogą decyduje się, czy książka jest jej potrzebna w zasadzie „na już” czy może jeszcze trochę poczekać. Trochę po 22, kiedy dziewczyny już poszły zadzwonił S. zaśmiał się, kiedy mu powiedziałam, że te 2 piwa i tak dalej... (oj Misiek, Misiek ty pijana jesteś. Język ci się plącze hehehe...). Powiedział, że fajnie się mieszka w nowym mieszkanku, i że już ma jako taki stały adres to mogę mu jakąś kartkę wysłać czy coś. Zdjęcia mu wyślę – kiedy już wywołam kliszę. A wiesz, im dłużej z nim rozmawiam, tym bardziej wydaje mi się, że on nie jest Prawdziwy, że tylko mi się Śnił, a teraz tylko przypomina o sobie dzwoniąc właśnie. (Nie jest to trochę bez sensu??? Znaczy w sensie, że te dwie rzeczy mogą się wzajemnie wykluczać – bo czy sen może o sobie przypominać???) A poza tym to jeszcze dość często używał takich zwrotów, jak:  Kochanie i Misia. Tylko czy to było z rozpędu, bezwarunkowe, czy on tak naprawdę... Nie mniej dziwnie się poczułam po tej rozmowie, szczególnie, że mi szumiało i w ogóle. Ale jakoś dziwnie szybko wróciłam do normalnego stanu. Wysłałam mu e-maila to sobie jutro przeczyta – ma dzień wolny i będzie jutro on-line. Szkoda, że ja akurat wtedy będę na zajęciach. Powiedział też, że ma darmowy Internet w komórce i będzie mógł do mnie częściej pisać. JEZU! JAK JA TĘSKNIĘ!!! Czasem tego nie czuję, ale ostatnio coś mi się uruchamia i jest nienajlepiej. Wydaje mi się, że go nie ma, że go nie było... A potem nagle jedno zerknięcie na zdjęcie, przypomnienie sobie czegoś i fontanna się uruchamia. BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!!! – te słowa to od wczoraj moja mantra. I kiedy czuję, że łzy są blisko to je sobie powtarzam – z różnym skutkiem, ale przynajmniej próbuję. Przedwczoraj to coś takiego mi się włączyło, że leżałam w łóżku i gadałam do siebie po angielsku. A przy okazji ryczałam. Bo coś sobie wyobraziłam. Bo generalnie nie dopuszczam myśli, że kiedy S. wróci to może być coś nie tak. Po prostu CZUJĘ, że wrócimy oboje do przerwanego snu. Że znowu będzie dobrze. (Tak będzie, ja to WIEM!!!) tylko, że wyobraziłam sobie pewną scenkę:

S wrócił, jest już we Wrocławiu i przyszedł na kawę. (A tak naprawdę to mnie zobaczyć i uściskać, jak to on zawsze nazywał właściwy cel swojej wizyty) No i ja chciałam mu tą kawę przygotować, ale nie mogłam bo ręce mi się strasznie trzęsły. I się rozpłakałam, odwróciłam się i poszłam do pokoju zostawiwszy go z tą niedokończoną kawą w kuchni. Przyszedł za mną i tym swoim ciepłym, w takich sytuacjach zaniepokojonym, głosem zapytał „ co się dzieje Misiek, hm????”. A ja mu na to: „bo ja nie wiem. Bo ja się pogubiłam, już nie wiem co jest naprawdę, a co nie. Kto jest prawdziwy, a kto nie. Byłeś, byłeś przez 2 miesiące, potem cię nie było, teraz znowu jesteś. I ja się czuję jak we śnie. Chociaż nie, ja już nie wiem jak się czuję. Nie wiem co było snem, co nie. Może nic nie było snem, ale równie dobrze snem mogło być wszystko. Przecież teraz mogliśmy wrócić do przerwanego snu, a te 4 miesiące to krótka przerwa była, chwilowe przebudzenie...” Bo może ja jestem głupia, że takie myśli chodzą mi po głowie, ale nawet kiedy teraz, wydawałoby się na spokojnie i bez emocji, to piszę, to mam ochotę płakać. I już naprawdę nie wiem co się ze mną dzieje. Może ktoś może mi to wyjaśnić??? Bo przecież jak to jest możliwe, że wiedząc, że on jest w tym cholernym Londynie ja czuję jakby był blisko mnie, czuję, że będzie wszystko dobrze, że czas szybko przeleci. Jak to jest możliwe. Tak w ogóle można??? Można czuć przy sobie czyjąś obecność wiedząc, że ta osoba jest tysiące kilometrów oddalona??? To chyba tylko z Aniołami tak można...

Hm, i już prawie czwarta się zrobiła. Za oknem ciemno, w radiu nawet przyjemna muzyka. A ja znowu zaczynam tęsknić... I boję się, że kiedyś, pewnego dnia wcale tego nie chcąc, napiszę coś z tej tęsknoty. Napiszę coś, czego mogłabym potem żałować. Nie w sensie, że to mogłoby być nieszczere, tylko że raptowne. Najprościej mówiąc confused, albo coś w tym rodzaju.

....................................................................

I już jest prawie 9, sześć godzin minęło. No, teraz wypada zjeść jakieś śniadanko, zrobić zadania dla pani B., przygotować speecha (tak, w końcu dziś nadszedł ten  dzień – sama się zgłosiłam), wysuszyć głowę i można iść.

A dziś rano czekała na mnie niespodzianka. S. napisał mi e-maila, z komórki. Niech Dido jeszcze trochę mnie pokołysze, a potem zaraz wracam do świata...

“(…)And you probably don't want to hear tomorrow's another day Well I promise you you'll see the sun again And you're asking me why pain's the only way to happiness And I promise you you'll see the sun again And I promise you you'll see the sun again
And I promise you you'll see the sun again And I promise you you'll see the sun again
I promise you you'll see the sun again(…)” [Dido – “See the sun”]

alexbluessy : :
maj 24 2004 Zamierzam być SZCZĘŚLIWA!!!
Komentarze: 1

Zadzwonił. Tak do końca nie wierzyłam w to, ale zadzwonił. Jednak. Do mnie. Hm, nie długo rozmawialiśmy, ale przecież nie to się liczy najbardziej, prawda??? Ważne, że zadzwonił. Że słowa dotrzymał. Przeprosił, że nie napisał e-maila, że nie rozmawialiśmy na gg. Hm, tylko czy on naprawdę, czy szczerze??? <Olka! Zamknij się babo bo maksymalne głupoty gadasz!> Przecież zadzwonił i to jest najważniejsze. A dziś wysłał już kilka sygnałów. Czyli, że co to oznacza??? Czyli, że JEST DOBRZE. I że BĘDZIE DOBRZE!!! Tak MUSI właśnie być. A czas szybko leci, jak rakieta, i zaraz S. będzie z powrotem. Będzie ze mną i słońce będzie znowu świeciło. I będzie wiara, nadzieja, ciepło... Przystanek na Drobnera już nie będzie taki smutny. Najprościej mówiąc Dobre Dni wrócą. Bo ja w TO wierzę, ja TO wiem po prostu. I się nie poddam. Bo ja mam w sobie Siłę, i Wiarę w sobie mam, i Nadzieję też.

S. się przeprowadził. Znalazł gdzieś mieszkanie i teraz będą z kolegą mieszkać z jeszcze dwoma Koreańczykami. Fajnie, trzeba poszerzać kontakty między narodami, right??? On się przeprowadził, a ja jednak zaliczyłam test. Na 4. A myślałam, że obleję. Hm, no, ale ostatecznie za tydzień jest test z całości semestru i wesoło może nie być bo sporo tego, oj sporo.  Jutro przychodzą dziewczyny i będziemy oglądać „Życie seksualne ziemian”. Film głupi, jak mało który, ale trzeba czasem obejrzeć coś idiotycznego, nie??? Hm, a na razie to znowu coś mi ściska gardło. Słucham Dido, jest rewelacyjna. Nie wiem dlaczego dopiero teraz ją odkryłam. Hm, raz jej muzyka mnie podnosi na duchu („See the sun”), a raz dołuje trochę („Take my hand”). Ta pierwsza powoduje, że mam ochotę tańczyć, śpiewać i  napisać S., że... A druga.. przy drugiej mam swoistą wizję. Widzę Londyn i S. Zresztą ja ostatnio wszędzie widzę Londyn (czy jakiekolwiek nawiązania do tego miasta, czy ogólnie Wielkiej Brytanii) i S. widzę (w zakamarkach, w splotach ulic). No i smutno mi się robi najprościej mówiąc...

Wreszcie znalazłam w bibliotece książkę, o której mówił mi w lutym T. (kolega taty). Okazało się, że tylko nazwisko poprawnie zapamiętałam. Chodziło o „Dwa tygodnie w innym mieście” Irvina Showa (a nie „Tydzień w innym mieście” Irvinga Showa). Wypożyczyłam też „Tam, gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej i „ Bilet w jedną stronę” Didiera van Cauwelaerta. Dwie pierwsze miałam w planie nawet kupić, ostatnią znalazłam przypadkiem.

Ależ ta Dido kołysze... Hm, przy takiej muzyce odpływam. Zatapiam się w myśli i dziwny stan. Wydaje mi się, że jest wino, są świece, że Dido śpiewa, że S. jest blisko... Zabawne, jak jeden dzień może wywrócić wszystko do góry nogami. Przecież tamten czwartek, 11 marca, to miał być dzień jak co dzień. Nic szczególnego... A jednak... Los spłatał figla. Nie tylko mnie, ale takie figle to ja zdecydowanie lubię. Tylko, żeby miał szczęśliwą pointę. Nie, nie, nie... Ona BĘDZIE SZCZĘŚLIWA. Nie ma innego wyjścia. Ja to czuję, ja to wiem.

[po kiego czorta ja włączyłam archiwum wczorajszej rozmowy na gg??? Znowu chce mi się płakać... – „tęsknota pali jak ogień, jak słońce w południe sierpniowe...”]

..............................

Przed chwilą dzwoniła Mama. Hm, podobno mój Brat zabrał się za czytanie. Nie mogę uwierzyć, P. odkrył, że poza tworzeniem muzyki istnieje coś takiego, jak książka. Prawdopodobnie nie mały wpływ miał W., jego kolega, który pożyczył mu do czytania coś o pozytywnym myśleniu. A teraz P. pożera „moją” książkę – „Samotność w Sieci”. No ładnie, ładnie. Tyle, że nie dowie się jak ona naprawdę się kończy. Jak będę do nich jechać w czerwcu to zawiozę mu „Oskara i panią Różę”. Nic więcej nie mam, co mogłoby mu odpowiadać.

I znowu smutek do mnie przyszedł... Bo S. powinien być i powinniśmy pójść na długi spacer zakończony lodami najlepiej... Hm... BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!!! BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!!! BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!!!

Bo:  OSOBIŚCIE ZAMIERZAM BYĆ SZCZĘŚLIWA!!!

 

 

alexbluessy : :
maj 23 2004 To był sen...
Komentarze: 2
To był tylko sen... Te dwa miesiące przyśniły mi się. On nie może istnieć. Nie było mnie, nie było jego. To znaczy był, ale był SNEM. Pojawił się nagle, wniósł radość, nadzieję, śmiech, łzy – ale te dobre, dał ciepło. A teraz tego nie ma. Odeszło razem z nim. Wyjechało. Skończyło się. I teraz przez to do mnie dociera, że TO BYŁ SEN. Piękny, ale sen.

Bo dziś w niczym nie widzę sensu, dziś nic się nie udaje, dzisiaj kiedy próbuję się uczyć wybucham płaczem, dzisiaj nie podobam się sobie, dzisiaj wszystko jest okropne. I co z tego do jasnej cholery, że mimo tych czarnych myśli jakaś iskierka się we mnie tli, co z tego, że jak zawsze coś mi mówi, że będzie dobrze. Co  z tego??? Dzisiaj nic nie ma sensu, dzisiaj wszystko jest bezbarwne, dzisiaj...

„Tęsknota to jest takie zło, co atakuje z czterech stron. Zabiera wszystko to, co mam, nie daje szans...”

Czekałam na ten dzień. Cały tydzień czekałam na niedzielę. Bo w niedziele on jest on-line. I dziś też był. Krótko. Nawet za krótko, nie mogliśmy porozmawiać bo nie miał listy kontaktów na swoim gg. E-maila też nie znalazłam żadnego. A tak bardzo czekałam, tak bardzo się cieszyłam... I nic. I co z tego, że on powiedział, że zadzwoni wieczorem, że jeśli nie będzie problemów z połączeniem to porozmawiamy. A jeśli się nie połączy to co wtedy??? Ja tak nie mogę, nie potrafię. Chciałabym mu powiedzieć, że... Ale nie mogę. Dopiero, kiedy wróci powiem. Powiem jak bardzo tęskniłam, i że ma już nie wyjeżdżać. Bo ogólnie to chce mi się chcieć, daję sobie radę, tęsknię, ale mam nadzieję i wierzę. Ale przychodzą czasem takie dni, jak dziś właśnie, kiedy wszystko jest o kant dupy rozbić. [Excuse my French]. I przyszła N. bardzo dobrze, że przyszła – na chwilę zajęłam się czymś innym. Obejrzałyśmy „Nigdy w życiu”, zjadłyśmy paczkę ciasteczek w czekoladzie. A ja nawet musiałam iść do Żabki po następną paczkę. No i ja się popłakałam na filmie bo przypomniałam sobie, jak go oglądaliśmy z S., jak potem gotowaliśmy razem spaghetti. Hm, teraz to wydaje się tak odległe, jak sen... zupełnie jak sen. I co z tego, że on pisze o sobie: „zakochany w Tobie i tęskniący Kropek”. Czy on tego nie mówi, żeby mi w jakiś sposób nastrój poprawić??? Czy on naprawdę tak czuje, tak myśli??? Do jasnej cholery co się ze mną dzieje??? Dlaczego ja mam takie paranoiczne myśli??? Dlaczego stwarzam sobie problemy tam, gdzie ich prawdopodobnie nie ma??? Odpowiedź jest prosta - teraz to wszystko, ten cały czas z S., wydaje mi się cudownym, kolorowym i intensywnym SNEM... A on... on wydaje mi się, jakby był Aniołem. A Anioły są Wirtualne...

I siedzę teraz w nowej koszulce i nowych jeansach – obie rzeczy dokładnie takie, jakie chciałam mieć – i myślę. Popijam wodę mineralną bez gazu, zjadam kolejne ciasteczko w czekoladzie, o kaloriach nawet nie myślę. Porozmawiałam chwilę z moim Bratem. Dobrze mieć kogoś takiego, jak on. Hm, ale on sam nie czuje się najlepiej – podobno jakiegoś potwornego uczulenia dostał na pyłki. Biedny...

Hm, chyba nie ma co rozpaczać. W końcu „Bóg gra z każdym z nas w szachy. Wykonuje ruch, a potem siedzi i obserwuje jak my zareagujemy na Jego wyzwania”. I nic nie dzieje się bez przyczyny. Wszystko ma swój cel, swój powód... A mój cel to SZCZĘŚCIE. Pod każdym względem. I tak będzie, tak czuję. Ja to wiem po prostu.

Ale pozwolę jeszcze moim łzom płynąć...

 

 

 

alexbluessy : :