Najnowsze wpisy, strona 93


cze 14 2004 Na Huśtawce...
Komentarze: 0

...w górę, w dół... i jeszcze raz... góra dół... raz wysoko pod samo niebo, w chmury, a zaraz potem opada na dół... góra dół, góra dół...

Tak mniej więcej ostatnio się czuję. Raz na dole, raz na górze. Bujam się na Huśtawce Nastrojów – raz pozytywnie, aż chce mi się skakać, a zaraz potem spadam... Już jestem trochę tym zmęczona. Bo ile można, przecież taki stan może do nerwicy doprowadzić. Bujam się na Huśtawce Nastrojów – raz głową, a raz nogami w dół. Moja Huśtawka... moja Wewnętrzna Huśtawka...

Wiem, że to powinno się niedługo już skończyć, że kiedy wyjdzie słońce to wszystko się zmieni... jeśli wyjdzie słońce.

AND I PROMISE MYSELF I'LL SEE THE SUN AGAIN...

Obudziły mnie promienie słońce zaglądające przez uchylone okno, było około 5 rano. Zasunęłam żaluzje, chociaż zwykle tego nie robię, i poszłam dalej spać. Udało mi ukraść jeszcze 2 godziny snu. Gorąca kawa wypita na balkonie postawiła mnie na nogi, zjedzona w biegu sucha bułka z masłem pomogła oszukać żołądek. Przed 9 wybiegłam z domu i pojechałam odebrać wyczekane zdjęcia. Hm, stałam przed Rossmannem i uśmiechałam się do siebie. Potem część z nich (specjalnie wybrane) włożyłam do koperty obklejonej znaczkami i wysłałam Priorytetem do Londynu.  A fotki wyszły świetnie, kolorowe, uśmiechnięte – masa wspomnień. Szczególnie, kiedy patrzyłam na jedno z nich to coś we mnie rosło... jakieś ciepło, a jednocześnie łzy napływały do oczu. I zaczęłam się zastanawiać czy to było naprawdę, czy to mi się nie śniło przypadkiem. Czy naprawdę byłam ja, był on... Czy będziemy... Bo naprawdę to jest jak sen... albo przerwany (chwilowo) sen...

AND I PROMISE MYSELF I'LL SEE THE SUN AGAIN...

Około południa przyszła E. i zabrałyśmy się za naukę. Dzisiaj analizowałyśmy wypowiedzenia złożone. Na początku szło trochę opornie, ale potem się rozkręciłyśmy, o ile można się rozkręcić przy czymś tak nudnym. Od środy, albo czwartku zaczynamy już powtórki generalne. Zostało 13 dni... Ale będzie dobrze, ja wciąż w to wierzę. Trochę pogadałyśmy, zjadłyśmy pół kilo truskawek, chińskie zupki instant i ruskie pierogi. Hm, jak człowiek się uczy to głodnieje, a jeśli jeszcze przy tym dyskutuje i prowadzi ożywione konwersacje na tematy przeróżne to tym bardziej. wysłałyśmy kilka smsów do naszej koleżanki z grupy, podenerwowałyśmy kolegę (też z grupy) i kilka godzin minęło. E. poszła, a ja znowu znalazłam się, mimowolnie całkiem, na Mojej Huśtawce. Znowu przejrzałam zdjęcia, znowu się zamyśliłam, znowu... Mówią, że człowiek zakochany może wszystko. Pewnie, że może. Ale czy to dotyczy także tych, którzy są razem, a jednak osobno??? Bo co z tego, że ja wiem, że on tam gdzieś jest, co z tego, że tęsknię, myślę, czekam. Co z tego, że wysyłam e-maile, smsy. Co z tego, że to działa też w drugą stronę. Dokładnie nic. Bo chciałoby się Poczuć, Usłyszeć, Zobaczyć. A nie można. I to jest okropne, że kiedy tak bardzo potrzebujesz bliskości i ciepła drugiej osoby to jej nie masz... „When I need you I just close my eyes and I’m with you(…)miles and miles of empty space in between us A telephone can’t take a place of your smile(…)”

BUT I PROMISE MYSELF I'LL SEE THE SUN AGAIN...

alexbluessy : :
cze 13 2004 Retrospekcje (prosto z serca)
Komentarze: 0

„Chodź do mnie Misia...Hm.. Powiedz mi, jak ty do mnie podchodzisz??? Do tego, co jest między nami?” – „Nie bardzo rozumiem...” „Bo widzisz, ja wiem, że chyba na pewno wyjadę. A czuję coś do ciebie... zależy mi na tobie... i zastanawiam się czy jechać...” – „???” „...kurcze sam się boję swoich myśli... ale zastanawiam się czy jechać... bo chciałbym zostać ze względu na ciebie...wiem, że to za wcześnie żeby mówić coś takiego, ale powiedz, przyjechałabyś do mnie???” – „Nie wiem...wiesz, że to zależy od wielu czynników.” „Wiem, ale boję się, że jak wyjadę to nie będę miał do kogo wrócić...” 

Od samego rana takie myśli tłukły jej się po głowie. Ze szczegółami mogłaby opisać momenty, kiedy takie rozmowy się toczyły. Mogła opisać czas, miejsce, ton głosu, wygląd... Nie układały się w chronologiczną całość, te wspomnienia pojawiały się wyrywkowo, ale były bardzo intensywne.

„...to nie przyjdziesz na dworzec???” –„Nie, przepraszam cię, ale nie.” „Rozumiem. Szkoda, ale rozumiem...” (po dwóch dniach) „Jednak przyszłaś.” – „Nie darowałabym sobie, gdybym nie przyszła” „Bardzo, bardzo się cieszę. Chodź Misia, przytul się do swojego chłopaka, który wyjeżdża na zachód zarabiać na lepszą przyszłość.. Nie martw się czas szybko zleci...” (uśmiechnęła się na to wspomnienie) 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“To co, zakochałaś się już we mnie???”  - „A skąd to pytane???” „Bo ja się w tobie zakochuję... i wiesz kiedy budzę się rano to chciałbym żebyś była obok i żebym mógł się uśmiechnąć do ciebie.” 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“Skarbie nie było twoich ulubionych Twix’ów, następnym razem. Teraz kupiłem malinowe delicje, też są słodkie... mmm... jak ty....” (innym razem) – „Będę gruba od tych Twix’ów.” „Nie będziesz, jedz kochana marudo. Jesteś śliczna, mądra i jutro o 19 spotkasz się ze mną, ale ze mnie szczęściarz...” (po tygodniowej rozłące z „okazji” Wielkanocy) „Cieszę się, że już wróciłaś... ale już nie wyjeżdżaj, proszę...Mówiłem ci, że tęskniłem za tobą???” – „Mówiłeś, ja też mówiłam bo też tęskniłam” „Naprawdę tęskniłem...”

„(...)rozstania są po to, żeby odnaleźć się na nowo, żeby tęsknić, żeby znowu kochać.”

Wspomnienia, piosenka Dido, która ustawiła na ciągłe odtwarzanie sprawiły, że w końcu rozbolała ją głowa i oczy. Głowa to pewnie też trochę od pyłków, które już dają o sobie znać, a oczy to od łez. Czuła się trochę otumaniona. „Będę musiała iść do lekarza żeby jakieś inne leki mi przepisał bo od tych to tylko spać mi się chce...” – pomyślała. Czuła się niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, jakby ktoś ją związał, albo odebrał wszystkie siły. Złapała się na tym, że od samego rana, odkąd się obudziła towarzyszy jej wspomnienie S. Z podwójną siłą dotarło do niej, że brakuje jej jego (u)śmiechu, tego, jak nalewa do kawy mleczka, jak ją potem pije. Brakuje jej jego blizny na czole, głosu, tego, jak się czuła, kiedy on był blisko. W takich chwilach dopadał ją potworny wewnętrzny ból, rozrywał wszystko w środku i nie dawał spokoju. Miała wrażenie, że nie wytrzyma. Łatwo się irytowała, dużo rzeczy ją denerwowało często bez powodu. Przed wyjazdem do rodziców w takich chwilach wychodziła do miasta, teraz myślała: „ po co??? Znowu wydam najprawdopodobniej pieniądze na rzecz, którą nie będę umiała się cieszyć. Bo co to za radość cieszyć się samemu???” Znowu dotarło do niej, że nie ma nikogo, do kogo mogłaby pójść czy zadzwonić. Żadnej bliższej koleżanki. Owszem była A., ale jak zwykle zajęta i bez ochoty do przyjazdu do Wrocławia, jeśli sama nie miała tam nic do załatwienia. A przecież to tylko pół godziny jazdy. Nagle poraziła ją myśl, która teraz nie powinna zaprzątać jej głowy: „jak to będzie kiedy on już wróci??? Jak to będzie na dworcu, jak potem będzie???” Bała się tej chwili, wyobrażała ją sobie na wiele sposobów, ale bała się.

„Kochanie, ty urodzinki masz niedługo, prawda???” – „Hm, prawda. Mam je w sobotę, a zaraz w poniedziałek egzamin” „Oj, to nie pobalujesz sobie, ale nie martw się, jak wrócę do zabalujemy razem.” – „Wobec takiej propozycji jestem na tak.” „To dobrze Misia, to dobrze.” 

„(...)and I promise you you’ll see the sun again(...)”

“Tęsknię za tobą, wiesz???” – „Wiem, ja za tobą też...” 

AND SHE PROMISES HERSELF THAT SHE’LL SEE THE SUN AGAIN (soon…)

……………………………………………….

Hm… siedzę na parapecie okna I dziwnie się czuję. Nie mam na co patrzeć: z jednej strony ściana, z drugiej i trzeciej też. Z ostatniej brama „na świat”, można nią wyjść (o ile jest otwarta) z zamkniętego podwórka na „resztę” osiedla.  Pode mną zadbane trawniki, stół pingpongowy, pergola i grill, przy którym tydzień temu bawiłam się z grupą. Ładne osiedle, tyle że puste. Od czasu do czasu jakieś dzieci wyjdą pograć w piłkę, albo sąsiadka wyprowadzi psa. Siedzę i patrzę, staram się patrzeć ponad dachami domów, co jest trochę trudne. Na de mną niebieskie niebo i chmury jak cukrowa wata. W głośnikach Dido... „(…)and I promise you you’ll see the sun again...”. Bardzo bym chciała je zobaczyć.  Fakt, czuję je, grzeje w dekolt, twarz, razi w oczy. Tyle, że ja chciałabym je poczuć w sobie. Bo wydaje mi się, że moje wewnętrzne słońce trochę przygasło ostatnio. Tak, zdecydowanie. Siedzę na tym parapecie i zastanawiam się jakby to było skoczyć... skoczyć i polecieć. Nie wiem i jestem przekonana, że nigdy się nie dowiem. Nagle czuję spokój: „nie bój się, wszystko będzie dobrze”. „Hm, łatwo ci mówić kimkolwiek jesteś. Jasne, że będzie dobrze o ile wezmę się w garść, przestanę się roztkliwiać nad sobą i zabiorę się do roboty.” Za 2 tygodnie egzaminy. S. ciągle się dopytuje jak nauka, on we mnie wierzy. Kurcze, czasem mam wrażenie, że on się bardziej przejmuje niż ja. Czy taki facet to skarb??? Tak bardzo chcę żeby było dobrze kiedy on już (wreszcie) wróci. Bo coraz bardziej mam wrażenie, że on nie jest prawdziwy, że jest nierzeczywisty, że jest głosem z zaświatów. Dobrze znanym, ale nieistniejącym naprawdę. No głupia jestem, wiem. Ale co ja poradzę na to, że tak bardzo tęsknię, że momentami nie mogę.

Wczoraj, kiedy wysiadłam na dworcu pomyślałam: „będzie dobrze, mogę wszystko, wszystko się uda.” No, poczułam się jak w domu, jak u siebie. Nie ma jak własny pokój z własnym łóżkiem, własna kuchnia i własna łazienka. [Własny komputer (???)] Zasnąć za bardzo nie mogłam bo myśli nie dawały mi zasnąć – martwię się sytuacją w domu-nie domu, u rodziców dla jasności. A dzisiaj??? Dzisiaj obudziłam się z nadzieją, ze to będzie dobry dzień. Niestety. Obudziłam się przed 7 i zastanawiałam się co ja tutaj robię i w ogóle gdzie ja jestem. Kiedy już doszłam do siebie coś tam w biegu zjadłam i poszłam TAM, a potem spełniłam swój „obywatelski obowiązek”. Nadal w kiepskim humorze pojechałam do Centrum w nadziei, że może jeden ze sklepów sieci Rossmann jest otwarty i będę mogła odebrać zdjęcia, na które czekam już bardzo długo, a może i dłużej. Nie mogłam bo sklep był zamknięty i otworzą go dopiero jutro o 9. Trudno, tyle czekałam to mogę jeszcze poczekać, right??? Tylko szkoda, bo myślałam, że już dzisiaj wyślę je do S. Za to wysłałam mu e-maila. To znaczy marną podróbkę e-maila. No bo to było tak. Napisałam taki ładny list i dowcipny i poważny, taki „po mojemu”, sami wiecie, ale mój współlokator zrestartował swój komputer i moje pisanie diabli wzięli. Musiałam pisać wszystko od początku, ale to już nie to samo. Tak więc Moje Kochanie dostało „podróbkę e-maila”. Fajnie brzmi – „podróbka e-maila”... A co poza tym??? A no nic. Kiepski humor od rana mi towarzyszył bo było i chłodno i szaro i mało przyjemnie generalnie na świecie. No, przynajmniej tym ograniczającym się do mojego „podwórka” i okolic, w których bywam. Pomyślałam sobie, że trzeba by tą szarość jakoś rozproszyć i postanowiłam, że przy najbliższej okazji kupię sobie różowy golf. Z długim rękawem, żeby był już na jesień i zimę (bo ja zapobiegliwa trochę jestem). Ale nawet to postanowienie nie poprawiło mi humoru. Siedziałam, patrzyłam w monitor jakby tam była ukryta odpowiedź na pytanie „co robić”. Wypiłam czerwoną herbatę, zjadłam jakiś serek co mi z wczorajszej podróży został – podobno z rodzynkami był, ale ja jakoś żadnej nie zauważyłam. A taka renomowana marka... A potem, ponieważ dołek nadal nie przechodził, to zrobiłam pranie i sprzątnęłam mieszkanie. Wyładowałam energię i trochę mi się polepszyło. Ale tylko trochę, nie myślcie sobie. Nagle znowu ogarnęło mnie poczucie Tęsknoty, Pustki i Bezsensowności działania jakiegokolwiek. Dopiero jak usiadłam na parapecie, zaczęłam nucić jedną z moich ulubionych piosenek (Dido oczywiście) to zrobiło mi się jeszcze ciut lepiej, spojrzałam na zdjęcie i uśmiechnęłam się: „musi być dobrze... MUSI!!!”. I TAK BĘDZIE!!!

„(...)and I promise you you’ll see the sun again..”

Słońce świeci już na max’a, daje po oczach jak nie wiem co. Powinnam napisać jakiegoś smsa do E., żeby umówić się na jutro na naukę. Zbieram się od rana i jakoś jeszcze nie napisałam, mam nadzieję, że do wieczora się zbiorę.  Bo ten Czas tak leci, że już naprawdę nie zdążę się obejrzeć a miną te 2 tygodnie i zasiądę w jednej z sal Katedry Filologii Niderlandzkiej im. Erazma z Rotterdamu przy ulicy Kuźniczej. Razem z E. zasiądziemy, a następnego dnia egzamin na etnologię. A potem wyniki, a potem to już S. wróci. I mam nadzieję, że będzie dobrze. O nie!!! JA WIEM, ŻE BĘDZIE DOBRZE!!! I we mnie zaświeci słońce... (tylko żebym jeszcze jakąś pracę znalazła żebym nie musiała jechać do rodziców. Bo pozornie to jest spokojnie i miło, ale tylko pozornie. Atmosfera w domu napięta czasem do granic możliwości. Owszem podczas mojego pobytu zdarzyły się i dobre i zabawne chwile. No bo wyobraźcie sobie, że prawie że pod oknami domu zamieszkałego przez dostojnych pracowników Uniwersytetu jakiś koleś otworzył sobie dyskotekę. Nie ważne, że z każdej strony otaczają go bloki, jednorodzinne domki, albo mieszkania pracowników naukowych. On na terenie Uniwersytetu otworzył „żulernio-imprezownię”, jak nazwał ją mój tata. A knajpie nadał (koleś) wdzięczną nazwę Apokalipsa. Nazwa pasuje jak ulał, zważywszy, że łomocząca muzyka nie daje po nocach spać. Dyskoteki powinny być umiejscowione w podziemiach tymczasem Apokalipsa mieści się w jednorodzinnym domku z wyjściem na ogródek. W końcu mój tata się wkurzył i zadzwonił na policję. Ci przyjechali, facet muzykę ściszył, ale tylko na czas wizyty stróżów prawa. To tata zadzwonił raz jeszcze bo u nas, na drugim piętrze nie dało się wytrzymać, i od tej pory się uciszyło. Zresztą i tak są już rozpoczęte starania o odebranie facetowi koncesji. Bo on sobie pamiętnego dnia urządził „Otwarte Mistrzostwa Polski Dijejów dyskotekowych”. Rzeczywiście były otwarte, na wolnym powietrzu. Kiedy sprawa Apokalipsy się „uciszyła” z drugiej strony domu zamieszkał chłopak – ćpun. Nikt się nie dziwił, ze wybrał to miejsce akurat bo spokój, nikt nie chodzi specjalnie itd. Ale dzień przed moim wyjazdem nawąchał się kleju i zaczął porządnie odlatywać. Nie widział nic poza swoim własnym światem. Mama (zresztą podobno wcześniej już ktoś zgłaszał) zadzwoniła na policję żeby go zabrali bo szkoda chłopaka.  A ten, młody chłopak, już był tak naćpany, że tańczył, śpiewał, skakał po drzewach – wszystko pod oknami domu, gdzie mieszkają rodzice. Policja przyjechała, ale nawet nikt nie wysiadł z samochodu, zakręcili kilka razy i odjechali. To się nazywa interwencja polskiej policji. Mama zadzwoniła jeszcze raz. usłyszała, że patrol już był i nikogo nie zobaczył. Mama na to: „jak nikogo nie ma skoro on tańczy pod moim oknem???” „Dobrze, przyjedziemy jeszcze raz”. Przyjechali, sprawdzili chłopaka, potrzymali go chwilę i wypuścili... No, tak więc bywa tragczno-zabawnie. Nie mniej, martwię się, szczególnie o brata...

„(...)and I promise you you’ll see the sun again..”

Dobra kończę na dzisiaj. Jeszcze kiedyś tu wrócę.

AND I PROMISE MYSELF THAT I SEE THE SUN AGAIN (soon)

 

 

alexbluessy : :
cze 12 2004 Najlepiej w domu!!!
Komentarze: 0

Pobyt u rodziców wprowadził ją w stan przygnębienia. Zdawała sobie sprawę, że w jakiś sposób nie pasuje już do tego świata, ale nie myślała, że aż tak. Czuła się tu obco, niewiele ją cieszyło. W  zasadzie przez pierwsze dni pobytu była wszędzie gdzie być powinna lub chciała. Odzwyczaiła się od obcowania z rodzicami i bratem. Wiedziała, że nie ma prawa za bardzo ingerować w ich sprawy, równocześnie nie chciała też (wiedziała, że nie może) pozwolić sobie na taką swobodę jaką miała we Wrocławiu. W pewien sposób czuła się skrępowana i w jakiś sposób ograniczona. Poza tym już sama nie wiedziała co jest gorsze. Czy to jak jej rodzice się kłócą, czy to jak się do siebie nie odzywają. A szczególnie tata... pił coraz więcej. Może nie codziennie, ale pił. I to było widać najbardziej w sposobie w jaki mówił. Nie przeklinał, nie krzyczał, ale widać było, że pił. „Popis” dał w niedzielę, kiedy miała przyjechać. Mieli zjeść rodzinny obiad, a było zupełnie inaczej. Na rodzinnego grilla wprosili się koledzy jej taty, a ten nie umiał im „wyjaśnić” sytuacji. W rezultacie ona, jej mama i brat zjedli w domu, a tata z kolegami na świeżym powietrzu. Była zmęczona 9-godzinną podróżą, upałem i napiętą atmosferą w domu. Jej irytację pogłębiał tata, który co chwilę przychodził i namawiał ją i mamę do zejścia na dół i dołączenie do towarzystwa. Przy okazji dowiedziała się, że T. (kolega taty) bardzo ją lubi i chciałby z nią porozmawiać i ona powinna zejść na dół właśnie ze względu na T. A ona myślała: „A czy to jest mój kolega??? Mogę z T. pogadać, ale nie wtedy, kiedy mam za sobą długą podróż, nie śpię od 16 godzin i kiedy plany były zupełnie inne.” Tata nie widział nic złego w całej sytuacji i jeszcze się obraził, że ani ona, ani mama nie zeszły.

Pocieszyły ją wiadomości od S.: e-mail i rozmowa on-line spowodowały, że cieplej jej się zrobiło. Paradoksalnie poczuła się gorzej bo B-stok leży jakieś 600 kilometrów od Wrocławia, co oznaczało 600 kilometrów dalej od S. Przy tej odległości, która teraz ich dzieli te dodatkowe 600 kilometrów było w zasadzie bez znaczenia. A ona zdała sobie sprawę, że coraz bardziej tęskni, że chce żeby on już wrócił. Płakała z tej tęsknoty, ale chyba tak naprawdę tylko jej brat wiedział co się dzieje. hm, zdecydowanie pobyt u rodziców ją przygnębił. Pogoda, atmosfera w domu, brak S. i zbliżające się egzaminy sprawiły, że stała się zamknięta w sobie, niedostępna i trochę opryskliwa. Czas leciał. Wiedziała, że już w sobotę wróci „do siebie”. Czas przeleci tak, że nawet go nie zauważy. Tam zajmie się nauką, pracą, remontem. A tutaj??? Rodzice szli do pracy, brat do szkoły, a ona zostawała sama. Bezsensownie włóczyła się po mieście. Wszędzie na nogach, wracała i padała ze zmęczenia. I cały czas tęskniła, a tęsknotę zajadała. W końcu pomyślała, że jak tak dalej pójdzie to w nic się nie zmieści. Nie była gruba, przeciwnie, mimo to patrzyła na siebie bardzo krytycznie. W czwartek miała ochotę tylko jeść. Nic nie robić poza zapychaniem się kolejnymi porcjami jedzenia. Jakiegokolwiek. Toczyła walkę z sobą bo wiedziała jak to się mogłoby skończyć. Najpierw by się najadła, a potem poszłaby do toalety i... A to nie mogło się znowu powtórzyć, nie mogła do tego dopuścić. I pomimo, że spodnie na niej wisiały, bluzeczki eksponowały to, co miały wyeksponować, i nie jedna dziewczyna mogłaby jej pozazdrościć ona myślała: „jestem gruba”. Czuła się oprócz tego jak między młotem a kowadłem. Miotała się między tym co czuła, a tym, co powinna robić. A właściwie między tym, co czuła, a tym co inny mówili jej, że (nie)powinna robić. Bo kiedy było jej tak potwornie źle, kiedy tak bardzo tęskniła chciała napisać do S. Nic wielkiego, zwykłe „miss you” albo uśmiechnięty emotikonek. Ale nie robiła tego. Nie robiła bo mama, koleżanki, nawet babcia powtarzały, że facetowi nie można pokazać, że nam na nim zależy. Więc dusiła wszystko  w sobie i czekała na cotygodniowe rozmowy on-line, telefon, e-mail. Nie wiedziała czy postępuje do końca właściwie, może powinna zrobić „coś więcej”, ale trwała w takiej „postawie”. Tęskniła, bała się, płakała, ale Wierzyła.

Czwartek (Boże ciało) to był dzień „przełomowy”. Dopadł ją stan depresyjny, nie miała ochoty wstać z łóżka i prawie cały dzień przeleżała i przepłakała też. Wstała tylko po to żeby iść do sklepu po najsłodszą czekoladę. Tak się fatalnie (psychicznie) czuła, że zjadła ją całą sama. Siedziała gdzieś między budynkami Politechniki, płakała, jadła tą czekoladę i prowadziła wewnętrzny monolog. Nie miała ochoty z nikim rozmawiać, nikogo widzieć. Kiedy wróciła rodzice (szczególnie mama) mieli pretensje, że tak sobie wyszła, kupiła czekoladę i nawet po kawałku im nie zostawiła. Nie miała siły tłumaczyć dlaczego tak zrobiła. Zwinęła się w kołdrę i zmęczona płaczem poszła spać.

W piątek obudziło ją słońce. To miał być dobry dzień. Mieli pójść, ona, mama i tata, na zakupy bo rodzice w sobotę szli na wesele i musieli jakiś prezent kupić. Miało być inaczej, miało być rodzinnie, wesoło, bez kłótni – jak kiedyś. I tak było przez pierwszych kilka minut, potem rodzice znowu zaczęli się kłócić. Miała dość. Ucieszyła się, że następnego dnia wyjeżdża. Była zmęczona nerwówką i napięciem w domu. Potrzebowała psychicznie odpocząć, a tylko nasłuchała się, że cały pobyt przespała zamknięta w pokoju. ..

W sobotę spakowała się i przed 12 wyszła z domu. Pożegnała się z mamą i rozpłakała się. Jak zawsze, kiedy wyjeżdżała od rodziców. Brat pojechał z nią na dworzec, tata odprowadził na przystanek do autobusu. Po 13 siedziała już w pociągu. W przedziale była sama, wagon tez był prawie pusty. Pewnie powinna się niepokoić, w końcu samotnie podróżująca dziewczyna to łakomy kąsek dla złodziei, ale nic się nie stało. Usiadła wygodnie i zapatrzyła się w okno. Małkinia, Warszawa, Koluszki, Łódź... Jechała przez pola, łąki i lasy... Od czasu do czasu popadał deszcz. A ona płakała od czasu do czasu. I tak bardzo chciała, żeby on wrócił. Tak bardzo chciała poczuć znowu to ciepło. Nie ciepło głosu, nie ciepło płynące z wysłanego z potrzeby serca smsa, ale fizyczne ciepło, jakie czuje się od drugiego człowieka. Wzięła telefon i oprócz „opisu” przebiegu podróży dopisała: „tęsknię za tobą, wiesz???” I zaraz dostała odpowiedź: „wiem, ja też za tobą bardzo...” Rozpłakała się, przycisnęła telefon do siebie... Dobrze jej się tak samej jechało, myślała o S., o sytuacji u rodziców, o tym, co ją czeka ?(egzaminy). W swoim mieszkaniu była po 22. Wykąpała się i jak najszybciej weszła do ciepłego łóżka. Nie odpoczęła długo bo zaraz odezwał się telefon. S.: „cześć kochanie, cieszę się, że już dojechałaś. Jak podróż??? Jak było u rodziców???....” A kiedy znowu znalazła się w pościeli uśmiechnęła się, łza zakręciła jej się w oku i pomyślała: „myśli o mnie, (chyba) tęskni skoro dzwoni...”.

I znowu poczuła, że BĘDZIE DOBRZE. Bo znowu była u siebie i poczuła w sobie POWER!!! Tylko żeby jeszcze S. wrócił...  (od wczoraj żywi się nadzieją, że może zobaczyć go wcześniej niż myśli... sam jej to powiedział)

alexbluessy : :
cze 04 2004 Duszy i Serca rozterki...
Komentarze: 1

Jak zwykle obudziła się o 6. wstała, poszła do łazienki, potem zrobiła sobie mocnej kawy. Od rana bolała ją głowa, przerażała ją wizja spędzenia u B. blisko 10 godzin. „Czas szybko leci – myślała – a poza tym zaczynam o 9, nie jak zazwyczaj o 7:30. Będzie dobrze” – westchnęła. Na śniadanie zjadła serek waniliowy z rodzynkami i 2 małe kromki chleba z masłem – znowu czuła odruch wymiotny na samą myśl o jedzeniu. Do pracy postanowiła iść na nogach. „Wyjdę wcześniej to na chwilę usiądę na Ostrowie” – powiedziała do siebie. Szła wolno: Wyszyńskiego, Sienkiewicza, Świętokrzyska. W końcu znalazła się w spokojnych zaułkach Ostrowa Tumskiego. Nikogo nie było poza ulicznym flecistą i kilkoma śpieszącymi się na zajęcia studentkami. Usiadła na chwilę. Nagle dotarł do niej śpiew ptaków, odgłosy aut i tramwajów w jednej chwili stały się bardzo odległe, także sznur pojazdów na przeciwległym moście Grunwaldzkim jakby się rozmazał. „Najchętniej poszłabym spać. – pomyślała – „Albo tak siedziała nie myśląc o niczym szczególnym”. Ale to nie była prawda, oszukiwała samą siebie, ona chciała po prostu zagłuszyć swoje myśli. Kiedy dotarła do B. jej pracodawczyni już szykowała się do wyjścia, ale na powitanie krzyknęła: ”Oluś jesteś wielka! K. ma 5 z angielskiego!”. Ale dziś było jej wszystko jedno, nic jej nie cieszyło, a przynajmniej niewiele do niej dotarło”. Była jak nieobecna. „Dobrze, że jedziesz. Potrzebujesz odpoczynku, należy ci się” – powiedziała B., a ona tylko się słabo uśmiechnęła. Około 9:30 została już tylko z T. Obejrzeli „Jedyneczkę”, porozmawiali o przedszkolnych balach przebierańców, posłuchali piosenek dla dzieci. Robiła wszystko żeby nie myśleć, ale doszły jeszcze myśli o zbliżających się egzaminach. „A może nie powinnam jechać, tylko zostać się i uczyć???” – zastanawiała się – Ale przecież muszę wyjechać, choć na chwilę zmienić otoczenie, odpocząć.” – usprawiedliwiała się – „A poza tym mam już bilet, rodzice i P. czekają, no i muszę koniecznie go pożegnać zanim wyjedzie...” W jednej chwili poczuła, że jest sama, że kiedy tego najbardziej potrzebuje nie ma przy sobie nikogo bliskiego. I jeszcze S... Co prawda wysłał dziś rano sygnał, ale dla niej było to albo przyzwyczajenie, albo coś w rodzaju „rekompensaty” za wczoraj. Czułą się totalnie rozbita. „Czekolada – pomyślała – potrzebuję czekolady. Dużo”.

.......................................................

Mimo, że z pracy wyszła wcześniej niż przypuszczała, wróciła zmęczona psychicznie. Zmęczyły ją nie tylko towarzyszące jej od wczoraj, niezbyt przyjemne myśli, ale zmęczył ją też mały T. Dziecko ze zmęczenia zrobiło się rozkrzyczane i nieznośne. Kiedy B. zadzwoniła, ze zamiast o 19 będzie o 17 siedziała jak na szpilkach czekając, aż ta wróci. Dla zabicia czasu zaczęła czytać jakąś „przeterminowaną” gazetę z gatunku prasy kobiecej. Nic ciekawego tam nie znalazła, ale jeden artykuł przykuł jej uwagę. W trakcie czytania poczuła olbrzymią potrzebę przytulenia się do S... Tylko do niego, do nikogo innego. Chciała poczuć go blisko siebie, bardzo blisko nawet. Chciała poczuć ciepło, chciała poczuć się bezpiecznie. Zresztą bardzo często, zauważyła to już jakiś czas temu, kiedy myśli o S. ma ochotę właśnie na przytulenie, na chwilę zapomnienia. Skończyła czytać i zamyśliła się. Znowu poczuła ten dziwny spokój, który „mówił”, że będzie dobrze.  Uśmiechnęła się do siebie: „hm, zupełnie jakby ktoś pogładził mnie po głowie, wtedy spływa ten spokój... Eljot...” – zamyśliła się. A potem wyobraziła sobie jak to będzie fajnie kiedy S. wróci, nawet nos ją zaczął swędzieć po „dobrej stronie”. Nie bardzo jej to poprawiło humor, ale troszkę podniosło na duchu. Za to wiadomość od mamy, że jeszcze czekają na podłączenie do Sieci zmartwiła ją. „To znaczy, że co??? Że nie będę mogła porozmawiać z kimś, kiedy będzie mi źle, że nie będę mogła pisać bloga, że nie będę pisać do S.???” ... Poza tym mama napisała, że też chce iść na piwo, z nią i jej bratem. Tu już nie wytrzymała, odpisała, że bardzo przeprasza, ale na piwo (chociaż to może być cokolwiek innego) to ona tylko z bratem idzie. Mimo, że 5 lat młodszy ostatnio mają ze sobą dość dobry kontakt, wie, że jeśli coś się dzieje to zawsze może do niego zadzwonić. I tak robi.

............................................................

W końcu jakoś udało jej się w sobie zebrać i cokolwiek zrobić. Niewiele, ale zawsze coś. Ale nie mogła znieść ciszy. Włączyła film. Pomyślała, że jakiś, przy którym nie trzeba myśleć, a przy okazji na tyle łatwy do zrozumienia, żeby nie trzeba było śledzić napisów. Wybrała „Dziennik Bridget Jones”. Na początku tylko słuchała, ale w połowie mniej więcej się wciągnęła, zapomniała o nauce, o filmie też. Zapatrzyła się w okno, za którym już ciemno się robiło i zamyśliła się. A właściwie to się rozpłakała. Czy jest jakieś lekarstwo na tęsknotę??? Czy można to jakoś pokonać, żeby tak nie bolało, żeby Czas szybciej biegł??? Wiedziała, że Czas i tak się spieszy, codziennie skreślała w kalendarzu kolejny dzień i z przerażeniem odnotowywała, że coraz ich mniej zostalo do egzaminów. Wiedziała, że jutro minie szybko bo praca, potem pakowanie i przygotowywanie do wyjazdu. Niedzielę spędzi w pociągu, tych kilku godzin po przyjeździe nie brała pod uwagę, a te kilka dni u rodziców??? Nawet się nie zdąży obejrzeć a nadejdzie sobota i trzeba będzie wracać do Wrocławia. Hm, a potem 2 tygodnie i egzaminy... Bała się ich, ale jednocześnie czuła, że będzie dobrze. A potem lipiec, sierpień... Kolejny wrzesień, kolejny październik... A teraz??? Teraz była w niej tęsknota, a cisza cały czas płynęła i bolała. Bo puszczony sygnał to nie to samo, co z tego, że prawdopodobnie puszczony z potrzeby serca. Chciała tak myśleć i tak myślała, karmiła się takimi myślami. Chociaż nie, ona w to wierzyła. A jej wiara była silna, sama nie wiedziała skąd tyle ma tej siły i trochę się jej bała. Bała się również tych niedobrych myśli, które się niespodziewanie pojawiały i wprowadzały niepokój, którego ona i tak nie umiała opanować, on był w niej. Ale też bała się tego, co się z nią działo, tego spokoju, który przychodził nagle, tego uspokojenia i głosu podświadomości (???) mówiącego „nie martw się, będzie dobrze”. W końcu uwierzy, że jej Anioł Stróż jest zawsze w pobliżu i swoją ciepłą dłonią ja uspokaja. Bała się również tego, ale nie potrafiła znaleźć innego wytłumaczenia. Może nie można tego wytłumaczyć???

 

alexbluessy : :
cze 03 2004 Co to jest???
Komentarze: 1

Wierciła się, przewracała z boku na bok, ale nie mogła zasnąć. Męczyła się tak do około 1 w nocy. Po głowie chodziły dziwne myśli: „co będzie jeśli???”, co będzie kiedy... i okaże się, że...???”. W końcu udało jej się zasnąć. Obudziła się wcześnie rano i od razu zaatakowały ją strange thoughts. Pomyślała: „dlaczego znowu ja???”. Znowu przestraszyła się, że to nie ma sensu, że ona tego nie wytrzyma, że nie ma siły. Gdzieś, przez powłokę szarych myśli i wyobrażeń przebijała nieśmiało Wiara i Nadzieja. Ale dziś Ich światło było trochę słabsze, mimo że czuła w sobie Ich ciepło.  Nagle zdała sobie sprawę, że na nic nie ma wpływu, że jeśli „coś” (nie wiedziała tylko co konkretnie, a nawet jeśli to nie chciała o tym myśleć nawet) ma się wydarzyć to się wydarzy i ona nad tym nie zapanuje. Było jej smutno. Musiała przyznać sama przed sobą, ze czekała wczoraj na telefon od niego, ale niestety nie doczekała się. Rozczarowała się... czuła w sobie bezsilność, miała ochotę krzyczeć, na niego również. Dodatkowo przestraszyła ją Nieuchronność i Niedoścignioność Czasu, który mija nie oglądając się na nic...

Czeka ją dziś kolejny zwykły dzień. Najpierw praca, potem pojedzie uczyć się do E. Wróci do domu i będzie wieczór. Bała się nawet myśleć, że może dzisiaj usłyszy dzwonek telefonu... Spojrzała w lustro. Uśmiechnęła się lekko. „La Vida e Bella” – pomyślała, a jednak czuła gulę w gardle, czuła zaciśnięty żołądek. Czuła się zmęczona. Pomyślała, że musi się czymś zając – najlepiej wyszłaby na tym, gdyby zajęła się nauką, ale ciężko było jej się skoncentrować. Przestraszyła się, że nie zda swoich egzaminów, że tak nie można, że musi coś ze sobą zrobić, ale nie mogła. Dziwne myśli, które przyszły do niej z samego rana już wierciły dziurę w jej głowie.

..................................................

Jak zwykle dzień minął jej szybko i intensywnie. Wróciła do domu około 21 jak zwykle zmęczona, nie mając sił na nic poza spaniem. Najpierw praca, nie bardzo dziś wyczerpująca, ale jak zwykle mały T. był uparty i niegrzeczny momentami. Potem pojechała szukać dla mamy książki o  emisji głosu, a na koniec przez kilka godzin uczyła się z E. Wracając do domu postanowiła zrobić sobie prezent na pocieszenie i wstąpiła do jednego z supermarketów. Początkowo cieszyła się z kupionego portfela, dużego, bordowego, takiego, jak chciała. Ale nie cieszyła się długo. Przez cały dzień czekała. Zagłuszała myśli Nadzieją, że może dziś... Zagłuszała je pośpiesznym działaniem, intensywnością przemieszczania się, próbowała uciekać jak najdalej przed natrętnymi myślami. Przez cały dzień czekała na choć najmniejszy sygnał. Nic się nie wydarzyło, przez cały dzień nie zobaczyła na swoim telefonie słuchawki, która świadczyłaby o nieodebranym połączeniu z ... wiadomo skąd, nie zobaczyła też kopertki powiadamiającej o otrzymanym smsie. Nic. W końcu nie wytrzymała i rozpłakała się. Głośno, aż nią wstrząsało. Nie przeszkadzało jej nawet, że w takim stanie zobaczyły ją jej współlokatorki. „Co tam. Nic mnie nie obchodzi. – myślała. - A może on już o mnie zapomniał??? Może już o mnie nie myśli??? Może... Może coś się stało... Czy rodzina by mi powiedziała gdyby tak było??? Boże, proszę Cię, niech wszystko będzie dobrze, powiedz, że nic mu się nie stało!!!” – krztusiła się łzami. „A więc byłam tylko zabawką, tak??? Pobawiłeś się naiwną panienką, zamieszałeś jej w głowie, a teraz mówisz dość??? To może chociaż miej odwagę powiedzieć jej to wprost, co???” – wyrzucała z siebie z irytacją i dziwnym bólem. W końcu nie wytrzymała myśli, że może coś mu się mogło stać, a ona nic o tym nie wie i sama wysłała mu sygnał. Odesłał. Tym razem stwierdziła, że „...to tylko na pozór. Odesłał sygnał bo ja wysłałam mu pierwsza... Hm, ale przynajmniej wiem, że nic mu nie jest”. Najgorsze było to, że nie miała komu o swoich rozterkach, o swoim bólu powiedzieć. Leżała sama, kołysana odgłosami miasta i swoimi myślami. Dziwnie się czuła. Niby była silna, czuła w sobie Siłę, ale coś ją hamowało, odbierało spokój. I zdziwiła się, że znowu, po raz kolejny, kiedy zaczynała się łamać poczuła w sobie jakieś Ciepło. Było kojące i dawało Nadzieję i Wiarę. Znowu poczuła, że BĘDZIE DOBRZE, że inaczej być nie może, że to chwilowe, że smutki miną.

Zapatrzyła się w okna domu naprzeciwko, obserwowała wieczorne  życie sąsiadów, na twarzy poczuła orzeźwiający powiew wiatru. W ręku trzymała bilet... „Już za 2 dni pojadę, ucieknę. Daleko. Szkoda tylko, że w dobrze znajome miejsce.” Bo taka była prawda, B-stok, gdzie mieszkają jej rodzice zdążyła już poznać bardzo dobrze. Cieszyła się na ten wyjazd, szczególnie na spotkanie ze swoim młodszym Bratem, ale wiedziała, że z rodzicami nigdy nic nie wiadomo. Wiedziała, że jeśli zaczną się kłócić, albo mieć do niej jakieś pretensje (co było dość prawdopodobne, szczególnie jeśli chodzi o mamę) po prostu spakuje się i wróci do Wrocławia. Taki miała plan. A poza tym to liczyła na samotne wędrówki po mieście. Bez nikogo, w  samotności, chciała szukać siebie, szukać wewnętrznego spokoju. Bo to miasteczko ją uspokajało. Dla niej tam jest inny świat. Beż pośpiechu, nie tak anonimowy, lepszy... (???).

Nawet nie zauważyła, że zrobiło się dość późno, jutro czeka ją 10 godzin w pracy. wczoraj nie mogła zasnąć, dziś postanowiła, że położy się wcześniej. Ale natrętne myśli znowu o sobie dały znać.. „Co to znaczy, jak to jest, jak to możliwe, że się martwię, mam ochotę krzyczeć, wyzwać go od „różnych”, a zaraz potem czuję w sobie to dziwne ciepło i coś mi mówi „nie martw się”. Co się ze mną dzieje???” – pytała samą siebie...

alexbluessy : :