(26-06-2004) W nocy nie mogłam zasnąć. Tak bardzo chciałam, żeby on był blisko. To aż bolało, nie pozwalało myśleć, spać zresztą też nie. Tak bardzo chciałam mieć go przy sobie. Im dłużej go nie ma, a paradoksalnie im bliżej do jego powrotu, bardziej go potrzebuję. Bardziej tęsknię, bardziej wiem, że chcę mieć go blisko siebie. Nie mogłam zasnąć... Udało mi się to może w okolicach 2 w nocy. O tej porze, 22 lata temu w szpitalu w niewielkim miasteczku niedaleko Warszawy moja mama mnie urodziła. Gdybym miała pół kilograma mniej byłabym wcześniakiem, a teraz??? Teraz mam 4 kilo niedowagi, Ukochanego chłopaka w Londynie i wieczornego grilla z koleżankami. No, w poniedziałek mam egzamin na filologię, ale nie myślę o nim teraz. Są moje urodziny... mam się śmiać, cieszyć, tańczyć...
I wiecie co??? Mam ochotę to wszystko robić kiedy tylko pomyślę o Esiu. Kochany... Jak tylko zacznę o nim myśleć zalewają mnie fale czułości i ciepła. Tak bardzo chciałabym żeby był przy mnie. Mam ochotę krzyczeć jego imię, mam ochotę śpiewać jak bardzo za nim tęsknię, jak go potrzebuję, jak bardzo na niego czekam. Już niedługo, jeszcze miesiąc tylko...
O 6 rano obudził mnie smsem: „Wszystkiego najlepszego Kochanie(...)”. Rozczuliłam się. Przecież tam jest o godzinę wcześniej, musiał tak rano wstać żeby mi wysłać wiadomość... Kochanie Ty Moje... Już nie mogę się doczekać Twojego powrotu, aż płakać mi się chce kiedy pomyślę, że już niedługo będziesz blisko, że znowu będzie mi dobrze i bezpiecznie. Esio... Tak, to prawda. Tęsknota mnie boli, doprowadza prawie do płaczu, że jeszcze nie teraz, że jeszcze muszę poczekać. Ale wiem, że warto, że chcę czekać. Z każdym dniem jestem tego coraz bardziej pewna. I to powoduje, że mam ochotę śmiać się, tańczyć i śpiewać. Ale też płakać ze... szczęścia(???). Tak, chyba właśnie ze szczęścia.
I KNOW I WILL SEE THE SUN (soon...)
Wiem, że jestem monotematyczna, ale to wszystko we mnie jest. Te wszystkie emocje, uczucia kłębią się, pojawiają się myśli. Nie raz ponure, zastanawiające, niepokojące, ale częściej przychodzą te dobre, słodkie, od którym serce rośnie i człowiek ma ochotę wyśpiewać to wszystko, co w nim siedzi. To wszystko dobre oczywiście.
(27-06-2004) I już po urodzinach. Zaczęłam 23 rok swojego życia. Wczoraj po południu przyszły dziewczyny. Bardzo fajnie było. Szczególnie pierwsze, nie koniecznie udane, próby rozpalenia grilla. No, ale najważniejsze, że kiełbaski się upiekły w końcu. Teraz tylko pozostaje czekanie na zdjęcia, powinny być pod koniec tygodnia. Hm, jutro, zaraz po egzaminie idę do Rossmanna oddać kliszę. Ale będzie ubaw...
Znowu miałam dziwne sny. Zupełnie nie umiem ich zinterpretować. Najpierw śniła mi się B. Prosiła mnie o przygotowanie jakichś ćwiczeń gimnastycznych dla jej starszego syna. Miałam tez jakieś jadłospisy ułożyć. Tylko nie mam pojęcia po co i z jakiego powodu właśnie ja miałam się tym zająć. Po pierwsze jestem filologiem, a nie fizykoterapeutą, a po drugie jadłospisy to ja układałam podczas studiowania turystyki, na przedmiocie pod tytułem „żywienie w turystyce”. Poza tym ja z wykonaniem „zadań” dla B. spóźniałam się kilka dni, w końcu jej obiecałam, że na następny dzień wszystko jej przyniosę. Hm, w jakiś dziwnie płynny sposób ta część snu przeszła w następną. Tym razem Esio był w tym śnie. Śniło mi się, że jechałam eskaemką (taka kolejka, która łączy wszystkie „części” Trójmiasta), jak zwykle z walkmanem na uszach nie słyszałam, że dostałam smsa. Kiedy w końcu spojrzałam na wyświetlacz komórki okazało się, że to Esio wysłał mi wiadomość: „wysiadaj z pociągu! Jedziesz nie w tą stronę, spotkamy się na dworcu.”. Wysiadłam, ale tej części Gdańska nie znałam (dzielnica nazywała się Podwale, taka chyba nawet nie istnieje), były tam jakieś górki i dolinki. Jakaś wąska droga, mały parking i kilka samochodów. W jednym z nich rozpoznałam samochód Esia, a więc on musiał tutaj być. Kiedy zorientowałam się, że jestem nie tam, gdzie być powinnam, wsiadłam szybko w kolejkę, która akurat podjechała. Nie wiem jakim cudem, ale kierowca siedział w „zagródce” takiej, w jakiej jeżdżą kierowcy autobusów. Poprosiłam o sprzedanie biletu, ale on powiedział, że nie ma i że wobec tego, że jadę bez biletu muszę zapłacić 16 złotych kary. Ja się rozpłakałam i powiedziałam, że muszę jak najszybciej do Wrocławia dojechać. (eskaemką???!!!) Kierowca odpowiedział, że w takim razie płacić kary nie muszę i żebym się nie martwiła. Napisałam Esiowi, że już jadę... W tym momencie się obudziłam. Dziwny sen...
Wstałam średnio przytomna. Nawet mocna kawa i prysznic mnie nie postawiły na nogi. Mam ochotę spać. A jeszcze jakieś wariactwo mi się z komputerem porobiło. Chciałam znaleźć coś w Sieci, wyszukiwarka pokazała linki, kliknęłam jeden z nich, w którym nazwa się zgadzała z nazwą firmy, której szukałam. Hm, od tego momentu zaczęły się problemy. Co jakiś czas same uruchamiają mi się trony erotyczne. Koszmar!!! Bez sensu!!! Chrzanię taki Internet. Co to ma być żeby człowiekowi takie „cuda” się działy. Jak się tego pozbyć, wie ktoś może??? Walczę z tym od rana i nic. Tyle, że zablokowałam dostęp i nie wyświetlają się „obrazki”. Mam nadzieję, że to się nie skończy przeinstalowywaniem systemu. To byłoby nie dobrze. Wściekła jestem jak nie wiem. Człowiek co miesiąc płaci abonament, a tu mu takie niespodzianki wyskakują. Ja się tak nie bawię.
Jutro pierwszy egzamin. Hm, wydedukowałyśmy z E., że do ustnych idziemy na pierwszy ogień. Tak przynajmniej wynika z numerów, które nam przysłali na zawiadomieniu. Czyli to oznacza, że we wtorek możemy być już po wszystkim i zostanie nam tylko czekanie na wyniki. Oby było warto czekać... Wyrzuty sumienia mam, że nic nie robię dzisiaj, ale jakoś ciężko mi się skoncentrować. Pogadałam chwilę z kolegą, który też jutro zdaje tylko na inny kierunek i ma trochę gorzej bo musi pozytywnie napisać test żeby dojść do ustnych. ...tak bardzo chciałabym żeby Esio tu był i powiedział, że wszystko będzie dobrze...
...............................................
Hm, to zabawne jak własna mama może popsuć humor i doprowadzić do takiego stanu, że ma się ochotę wrzeszczeć, tupać, wyć i wyrywać sobie włosy z głowy. Zupełnie, jakby nie miała wyczucia, że ja mam jutro egzamin, że mogę się denerwować. Potrzebowałabym raczej zapewnienia, w miarę możliwości, że będzie dobrze, że wszystko się uda. Ale nie, moja mama musiała zadziałać odwrotnie. Znowu zaczęła mówić na temat pieniędzy. Że ja pracuję (szkoda, że zapomniała, że to czas przeszły już) i mogłabym też się dołożyć do utrzymania mieszkania. A co ja niby się nie dokładam???!!! Byłam w szoku, że mogła coś takiego powiedzieć w ogóle. Jestem tu przez cały rok, pilnuję żeby obcy ludzie nie zniszczyli mieszkania, płacę regularnie rachunki, upominam lokatorów kiedy coś jest nie tak, jak powinno, a mama, wygląda na to, ma pretensje. Zapytała się mnie jak ja sobie wyobrażam kto będzie płacił za moje mieszkanie tutaj podczas wakacji. A kto by płacił gdyby mnie tu nie było??? Sytuacja jest dokładnie ta sama, tyle, że nie będę mieszkała u nich tylko „u siebie”. Po prostu zachciało mi się wyć. Wyczucie czasu genialne wręcz, na dzień przed egzaminem takie dyskusje i to jeszcze przez telefon. Dobrze chociaż, że nie ja dzwoniłam. Jutro egzaminy, boję się. Nie tyle angielskiego, ten powinien pójść dobrze, polskiego się boję. Zresztą prawdę mówiąc boję się ogólnie. Co jeśli i tym razem się nie uda??? Ja jeszcze jakoś sobie poradzę, ale jak w razie czego poinformować o porażce rodziców. Jak im to powiedzieć, co wtedy zrobić??? Jak to powiem Esiowi??? Jak oni wszyscy zareagują na moje ewentualne: „znowu nie”. Boję się właśnie tego. Staram się myśleć pozytywnie, staram się iść z nastawieniem „dam radę” (bo dam), ale to trudne jest strasznie. Przecież oni we mnie wierzą, a jeśli znowu zawiodę??? Co wtedy będzie??? Nie jestem w stanie powiedzieć co zrobię jeśli nie zobaczę się na liście. Nie mam zielonego pojęcia, ale raczej nic dobrego.
A poza tym... poza tym to przyszły do mnie niesympatyczne myśli o Esiu. Niedawno w jakimś wywiadzie z jakąś hollywoodzką aktorką przeczytałam, że jak nam na kimś tak strasznie bardzo zależy to samo wyobrażenie sobie tej osoby z inną może nam złamać serce. I wiecie co??? Ja coś takiego mam. Może moje serce jest jeszcze w jednym kawałku i jakoś się trzyma, ale na samą myśl, że coś Esiem może się stać zaczynam płakać i od razu robi mi się niedobrze. I coraz bardziej chcę żeby on wrócił. Coraz trudniej jest mi znosić ból towarzyszący tęsknocie, coraz trudniej jest mi wytrzymać bez jego ciepła, bez jego bliskości. Coraz bardziej... Najlepsze jest to, że zaraz po jego wyjeździe czułam się jak we śnie. Nie bardzo wiedziałam co było jawą, a co nią nie było. Miałam wrażenie, że Czas z Esiem był snem, z drugiej strony wydawało i się, że to, że go nie ma to sen. I że zaraz się obudzę. Kiedy dzwonił to jakby z zaświatów. Byłam raz na górze, a raz na samym dole. Psychicznie. A teraz??? Teraz wiem, że to nie był żaden sen, że to była jawa i że to znowu będzie. Tylko muszę jeszcze trochę poczekać. Ale momentami nie mogę już. To tak bardzo boli. Tęsknota i Czekanie tak bardzo boli. Ale wiem, ze teraz już z górki i kiedy tylko pomyślę, że on wróci to płaczę. Czy ja jestem normalna??? Chyba nie, bo nikt, kto jest Zakochany nie jest normalny. Jak Wam się wydaje???
Myślenie, zresztą jakikolwiek wysiłek umysłowy sprawia mi ból. Czuję się zmęczona. Bez siły i wiary. Wiem, że to chwilowe załamanie, że dojdę do siebie pozbieram się, ale to kiedyś. Teraz jest, jak jest. Jest mi niedobrze. Czuję się sama, zostawiona sama sobie. I co z tego, że mama zadzwoniła powiedziała, że mam się nie martwić. Co z tego, że Esio kilkakrotnie mi dziś powtórzył: „będzie dobrze misia”. Co z tego skoro ja nie bardzo wierzę??? A przecież to ja chyba powinnam wierzyć, prawda??? A ja jestem zmęczona, zwyczajnie zmęczona. Chyba codziennością, tym, że mam być silna, mam walczyć, nie wolno mi się poddać. Ale każdy człowiek ma granice jakieś, ja najwyraźniej dotarłam do swojej. Nie wierzę w nic... To nie może się udać. Przez kilka ostatnich dni/tygodni budziłam się i czułam, to było we mnie, że będzie dobrze. Wiedziałam, że dużo mogę, że się nie poddam, że jestem silna, że wygram. Teraz już tak nie myślę. Opadłam z sił. Dotarło do mnie, że mam 22 lata i co??? I nic. To nie ważne, że jeśli się nie uda, oni będą ze mną. Ja w siebie przestanę wierzyć, a to chyba jest najgorsze co człowiek może zrobić. Przestać wierzyć w siebie. A ja mam do tego niedaleko. To boli... to tak bardzo boli. Fizyczny ból przynajmniej można zagłuszyć jakimiś środkami, ale co zrobić z psychicznym??? Nic nie można zrobić, on po prostu jest. Stał się swego rodzaju moim Przyjacielem.
Najchętniej wyjechałabym gdzieś daleko, do jakiejś głuszy, uciekła od świata. Czuję się sama, akurat wtedy, kiedy potrzebuję żeby ktoś był przy mnie, dodał sił. Jestem sama. Zawsze byłam. Może już tak musi być??? I co z tego, że Esio mi dziś wiele razy powtórzył: „jesteś mądra, zdolna, ja wierzę, że ci się uda. Będzie ok., nie martw się.” Przez tysiące kilometrów mi tak powiedział. A ja miałam ochotę krzyczeć „wracaj!”. Nie krzyknęłam, patrzyłam w monitor jak na oknie rozmowy pojawiają się kolejne krzepiące słowa i płakałam. Już bardzo dawno tak nie płakałam. Po prostu poczułam, że muszę, że za długo ten płacz w sobie tłumiłam – musiałam być przecież silna, nie wolno mi było się załamywać, musiałam się zawsze uśmiechać, nie ważne jak było mi źle. Za długo. Już nie mam siły... zwyczajnie nie mam siły. Zawalczę jutro resztkami sił, zobaczymy z jakim skutkiem. A wiecie co jest najgorsze? Z tego smutku, czy jakkolwiek to nazwać, odwróciłam zdjęcie Esia. Nie mogę na nie patrzeć. Drażni mnie jego uśmiech, a przecież tęsknię do niego, czekam na niego, jestem zakochana, chcę żeby już wrócił. Wobec tego dlaczego to zrobiłam??? Bo patrzenie dzisiaj na niego boli... bardzo boli. Akurat teraz. Boję się, że sobie nie poradzę, że nie znajdę w sobie tyle siły, że się poddam... Nie chcę tego, ale... Boję się. Esio...
Ja wiem jedno. I WANT TO SEE THE SUN AGAIN!!!
I chcę być SZCZĘŚLIWA. Tak po prostu.