Archiwum styczeń 2004, strona 7


sty 05 2004 jeszcze raz na dobranoc
Komentarze: 1
Dobry wieczór Eljot!!!!!!!

Miałam się uczyć. Jest późno, a ja rano muszę wstać. Ale coś mi mówi że powinnam napisać do Ciebie. Wpadła dziś wieczorkiem N. Chciała zapytać jak mi się zaczął nowy rok. Ano chyba dobrze się zaczął. Jej też. Więc nie mamy raczej powodu do narzekań. Z N. to dziwna sprawa jest. Jeszcze jakiś czas temu ciężko nam było. Widocznie coś jest w stwierdzeniu, że wszystko przychodzi z wiekiem. N. jest młodsza ode mnie o 3 lata. Znamy się jakieś 10. Mieszkamy w jednej klatce. Kiedyś, na początku znajomości jakoś się dogadywałyśmy, potem to przygasło. A teraz znowu wróciło. Wspominałyśmy jak przygotowywałam się do swojej matury. (N. zdaje w tym roku). Pamiętam jak razem uczyłyśmy się słówek z angielskiego do mojej ustnej matury. To był koszmar jakiś. Każdego tygodnia 200 nowych słówek. I to jeszcze jakiś kretyńskich. Bo po co mam wiedzieć jak po angielsku jest „pałac bogatego indianina”. Po nic. Zresztą z nich i tak zapamiętałam te najmniej przydatne. Ale N. mówi, że ona też. Ponarzekałyśmy, że w 4 klasie przerabia się za dużo literatury z gatunku wojennej i zbyt wiele dziwnych wierszy – ale to już tyczy się całości programu liceum. Poza tym zastanawiałyśmy się jakie są we Wrocławiu kierunki studiów na które warto zdawać. Pomijając nauki ścisłe, przyrodnicze i polityczne oczywiście. I według nas niewiele tego jest. Był fajny kierunek. Na polonistyce robiło się specjalizację z dziennikarstwa literackiego. To by było coś dla mnie. Bo nawet myślałam żeby na dziennikarstwo zdawać, ale te studia zabijają świeżość. Absolwent podąża wykutymi ścieżkami i pisze potem bardzo schematycznie. A ja bardzo bym nie chciała być schematyczna.

Szkoda, że z tą etnologią są takie przeboje. Dostałabym się, zrobiła specjalizację z moich kochanym wikingów... Inna rzecz, że kuszą mnie Niderlandy. Po tym kierunku będę dwujęzyczna. Trzyjęzyczna właściwie. A nawet można się pokusić o stwierdzenie, że cztero.  Bo to jest tak. Na pierwszym roku mam niderlandzki w wstęp do języka Afrikaans – języka Burów (holenderskich osadników w Afryce). Na drugim mam nadal niderlandzki i Afrikaans, ale wybieram jeszcze sobie coś na lektorat. I to nie może być język, który zdawałam na egzaminie wstępnym. Czyli skoro angielski znam dość dobrze (nie wspomnę o niemieckim, który jest u mnie w kondycji katastrofalnej), do tego niderlandzki i francuski, którego nauczyłabym się na lektoracie. I Afrikaans... Fajnie, prawda Eljot??? No, ale najpierw muszę oczywiście się dostać. Jeśli znowu nie trafię na Franciszka Dionizego Kniaźnina na języku polskim powinno być dobrze. Co ja mówię. BĘDZIE DOBRZE!!!!!!! Musi być.

Tak więc porozmawiałyśmy z N. Powspominałyśmy dawne czasy. (Niektórych naszych wyczynów lepiej nie pamiętać... Ale się działo...). Może kiedyś Ci o tym opowiem. Ale musiałabym raczej być wtedy pijana. A ponieważ piję z umiarem.... No. 

To by było tyle na dzisiaj. Już teraz o niczym nie marzę tylko o tym żeby się położyć spać.

Dobranoc. Kolorowych snów.

 

 

alexbluessy : :
sty 05 2004 nie było tak źle
Komentarze: 0
Cześć Eljot!!!!!

Pierwszy dzień na zajęciach jakoś zleciał. Na przystanku spotkałam kolegę z grupy. Pocieszył mnie, że on przez święta też nic nie zrobił. Znaczy nie uczył się. W sumie żaden to powód do dumy, ale zawsze coś. Jako pierwsze mieliśmy słownictwo z panią N. przed dwie godziny robiliśmy jakieś kretyńskie zadania typu „confusing pairs”. Strasznie było tego dużo i wszystkim chciało się spać bo grupa była bardzo mało aktywna. Mnie samej nie raz głowa leciała w dół. Pierwszy dzień po świętach i od razu takie łamigłówki... Następne były konwersacje z B. Temat o przyzwyczajeniach, ogólny bardzo, a potem mieliśmy wybrać sobie po pięć osób (jakich chcemy) i napisać im coś w rodzaju horoskopu na ten rok. A na gramatyce pani Cz. nas totalnie zaskoczyła. Przyniosła do oglądania film. Fakt, że nudny jak flaki z olejem. Na początku nawet starałam się wyłapać o co chodzi, ale coraz bardziej odpływałam na różowych chmurkach myśli... A film ten oglądaliśmy dwa razy. A potem jeszcze mieliśmy na pytania odpowiedzieć. Pytania z filmem związane oczywiście. No, ale ogólnie ten pierwszy dzień minął raczej pozytywnie. Chociaż nie wiem... Zadzwoniła B. Mam przyjść jutro na 7:30. Ale przynajmniej potem się będę mogła trochę pouczyć. Poza tym to chyba mnie grypa rozkłada. (Żebym tylko nie powiedziała tego w złym momencie). Dziwnie się czuję. Generalnie jest mi niedobrze. Mdło po prostu. Nafaszerowałam się jakimiś specyfikami i mam nadzieję, że mi pomogą. Może ta pogoda tak na mnie działa, może to, że jestem zmęczona, a może to, że jeszcze na dobre nie przestawiłam się na „tryb wrocławski”. Nie chcę wyjść na hipochondryczkę, ale może salmonella mnie zaatakowała. Dziś zrobiłam sobie na obiad spaghetti alla carbonarra i nie mam pewności czy aby makaron był wystarczająco gorący żeby jajka się ścięły. Liczę, że nic mi nie będzie.

Ciągle cierpię na notoryczny brak czasu. Czuję się też ostatnio po prostu zmęczona. Okropnie zmęczona. Nie mam nawet czasu czytać. A zaczęte „W poszukiwaniu...” leży przy łóżku. Nawet nie doszłam jeszcze do momentu, w którym Proust opisuje jak działa na niego smak magdalenki. Ja też mam takie swoje smaki i zapachy, które mi przypominają różne rzeczy... Kupiłam ostatnio mydło. Zwykłe mydło mogłoby się wydawać, ale ono pachnie truskawkami. Ręce pachną nimi jeszcze na długo po użyciu. Bardzo lubię ten zapach. Coś mi on przypomina. Tylko nie umiem sobie przypomnieć co. Ale znam ten zapach, jestem tego pewna. A w wakacje przypomniałam mojej mamie, że kiedyś zrobiła mi deser. To mogło być jakieś 10 lat wstecz, a ja pamiętam jak ten deser wyglądał i w jakiej miseczce mama go podała. Tylko to. Nic więcej. Nie pamiętałam zapachu, ani smaku. Tylko jak wyglądał. I jak mamie opowiedziałam o tym to już wiedziała co to było. Zupa nic. Zwykła pianka z jajek, mleka i cukru. Nawet nie najzdrowsza rzecz. Ale ją zapamiętałam. I miseczkę białą w różowe kwiatki też...

Zadzwoniłam w końcu do A. Mojej koleżanki z liceum (żebyś nie pomylił z kuzynką). Gadałyśmy około 30 minut. Ale w końcu bardzo dawno się nie widziałyśmy. Biedna A! Od obiadu ją oderwałam. Ale musi mi wybaczyć. Powiedziała, że mam zadzwonić po 18 to zadzwoniłam. Umówiłyśmy się, że za jakieś 2 tygodnie się spotkamy. Bo teraz to ani ja za bardzo nie mam czasu, ani A. Ale jak się spotkamy to będzie bardzo fajnie i na pewno ciekawie bo A to jest pocieszna osóbka. Trochę maruda ze skłonnością do napastliwości (nie wiem czy to dobre słowo, ale w tej chwili innego nie mogę znaleźć).

Uczę się Eljot prawie od momentu powrotu do domu. Już wymiękam. Nie mam siły dłużej wkuwać tych okropnych phrasal verbs, words simply confused oraz teorii na temat defining i non-defining relative clauses. Na oczy ledwo widzę i chyba niedługo będę musiała zaprzestać nauki. Chociaż jakąś małą chwilkę. Poleżeć w zupełnej ciemności. Nawet muzyka nie musi grać. Może być zupełnie cicho. Moja bańka pofrunie na tą chwilkę wysoko..... Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze muszę wszystko powtórzyć. Dopiero jak wszystko zrobię to będzie czas na odpoczynek i słodkie myśli. Te mniej słodkie też pewnie przyjdą. Ale już nie pan K będzie w nich dominował. Nie mówię, że jego miejsce zajął ktoś inny. O nie! Po prostu pan K mało mnie ostatnio absorbuje.  Niech mu Bóg da zdrowie, szczęście i pomyślność. Ale nie ze mną. O nie! (Już nie(???)). Co prawda wczoraj, kiedy w prawym dolnym rogu monitora zamigotała chmurka ze znajomym anonsem, że „K. jest dostępny” coś mnie zakłuło. Ale żadne z nas nie zaczęło rozmowy. Co prawda (nie będę tego ukrywać Eljot, nie o to przecież chodzi żeby coś ukrywać) jak widzę, że pan K jest dostępny to mam ochotę się podłączyć i zacząć rozmowę. Ale to trwa moment. Potem już patrzę na moją listę znajomych bez emocji. I tak jest chyba najlepiej, prawda? Żądnych emocji. Trzeba zachować zimną krew. Zresztą teraz to i tak nie ma już większego znaczenia. Cholera jasna! Obiecałam sobie, że więcej na temat pana K nie napiszę. Widocznie jeszcze trochę Cię pomęczę moimi wynurzeniami na temat osoby pana K. Nie miej mi tego za złe proszę. Z reguły nie mam problemów  z dotrzymaniem raz danego słowa. Ale przecież każda reguła jest potwierdzona jakimś wyjątkiem. Czy aby na pewno tylko??? Wczoraj Z. też złapał mnie na..... hmmm..... złamaniu (???) pewnej obietnicy. Otóż kiedyś obiecałam Z., że nie będę więcej dawać na gg smutnych opisów. No a wczoraj miałam: „podłapuję doła...”. Rzeczywiście go podłapywałam, więc był on najzupełniej zgodny z moim stanem ducha. Ale jednak postaram się już więcej smutasów nie wpisywać w okienko opisu. O! Mam pomysł. Do moim noworocznych postanowień (nie robiłam takowych, ale wyprodukowałam listę rzeczy, które uda mi się w tym roku wykonać) niniejszym dodaję, że: w roku 2004 będę się CZĘŚCIEJ UŚMIECHAĆ!!!!!!!

Tak ma być, Eljot??? Tak ma być. Kolorowych snów. Wracam na pole bitwy z angielskim. Trzymaj się ciepło.

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 wróciła rzeczywistość
Komentarze: 2
Witaj Eljot!

Po dłuższej przerwie ten list ma stempel wrocławski. Powinnam się cieszyć... Wróciłam do domu. Kiedy wczoraj weszłam do mieszkania powitali mnie wszyscy moi flatmates. Pożyczyliśmy sobie szczęśliwego nowego roku. mimo późnej godziny pierwszą rzeczą jaką zrobiłam to było odpalenie gg, i sprawdzenie maili. Chciałam też już wczoraj wysłać do Ciebie listy, ale okazało się, że mój blog jest zupełnie pusty. Musiałam wszystko wysyłać jeszcze raz. Ale udało się. Może ta pustka była związana z tym, że serwis przestał na okres świąt i Sylwestra działać??? Nie wiem. w tym momencie nie bardzo mnie to obchodzi. Kryzys został zażegnany – mam nadzieję.

Nic mi się nie chce Eljot. Mam absolutnego lenia. U rodziców najchętniej cały czas bym spała i nic nie robiła. Tutaj tak nie mogę. Tu muszę cały czas działać. Żyję na szybkich obrotach. I nie narzekam nawet jak padam z nóg. Ale dziś nic mi się nie chce. To dziwne, bo wczorajszą 9-godzinną podróż odespałam przecież. A jazda pociągiem wczoraj bardzo mnie zmęczyła. Może to przez to, że pociąg jest teraz bezpośredni. Jak była przesiadka w Warszawie to chociaż czuło się, że jest jakaś przerwa, a nie jazda non stop. Ale już jestem w domku. W zamrażarce mam zapas palcówki i chleba „pogodnego”.  Będę sobie urządzać uczty.

Zupełnie do mnie nie dociera, że od jutra znowu trzeba iść na uczelnię. Nie mam siły się uczyć. Nie mam siły na nic. W dodatku łapię jakiś dziwny dołek. Może to zmiana klimatu, może to jakaś tęsknota za tym, co zostało w Białymstoku, a może muzyka...

Zabawne. Nigdy bym nie pomyślała, ale zaraz powinna przyjść moja kuzynka z naleśnikami. Moja kuzynka A. Nigdy nie miałyśmy dobrego kontaktu. Zawsze rozmawiałyśmy bardzo lakonicznie, a najczęściej w ogóle nie rozmawiałyśmy. A ona dziś przyniesie mi naleśniki. Nie wierzę dopóki nie zobaczę.

Co poza tym? Powróciłam do mojej rzeczywistości. I muszę się ponownie nauczyć w niej żyć. Bo dwa tygodnie poza nią robią swoje. Można się odzwyczaić i przestawić na zupełnie inny tryb....

A jakby tego było mało to (napiszę to wbrew temu co pisałam kilka dni temu) nikogo znajomego nie ma on-line. Szkoda...

Prawie 20. Nie mogę zapomnieć nastawić budzika bo muszę przecież wcześnie wstać jutro. A jeszcze chcę się chwilę pouczyć. A może ktoś się znajomy odezwie...

Trzymaj się Eljot! Aha! I zanim skończę. Jak będziesz miał okazję posłuchaj płyty Eldo: „Eternia”. Jest naprawdę rewelacyjna, mimo, że krytyka się różnie wypowiadała. Ja mogłabym jej słuchać na okrągło. Naprawdę polecam.

Kolorowych snów. Od jutra będę już pisać regularnie.

 

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 Trzeba wracać!!!!! (02-01-2004)
Komentarze: 1

Jestem rozdarta Eljot. Piszę ten list na, dokładnie 19 godzin przed moim odjazdem z Białegostoku do Wrocławia. I jestem rozdarta. Moje serce się podzieliło. Jedna część, chce wracać. I ta część mojego serca już nie może się doczekać kiedy znajdzie się we Wrocławiu. Druga zaś część mojego serducha nie chce jechać. Najchętniej by została i nigdzie się stąd nie ruszała. Ale zostanie byłoby zgubne bo mam wrażenie, że ja nie robię tu nic innego tylko śpię. Już nie mogę się doczekać momentu kiedy jutro o 22 znajdę się na Dworcu Głównym. Ale jak pomyślę, że mam jechać to jakiś żal gardło mi ściska. Pewnie pomyślisz, że jestem dziecinna i nie dojrzała bo tak się czuję. A myśl sobie co chcesz! Nie wiem co mam robić, rozdarta jestem (zdaję sobie sprawę, że to może mieć wpływ na niespójność tego, co piszę). Głupio mi przed rodzicami, ale średnio udaje mi się zamaskować fakt, że bardzo cieszę się, że wracam, nie bójmy się powiedzieć, że do domu. Wiem, że jeszcze nie tak znowu dawno pisałam, że kiedy wysiadłam z pociągu w Białymstoku to poczułam się jakbym wróciła do domu z jakiejś dalekiej podróży. Tak w istocie się czułam. Tyle, że po kilku dniach już chciałam wracać. Już mnie gnało z powrotem.... A przecież ja uwielbiam Białystok! Uwielbiam to miasto razem z jego architekturą, ludźmi, nieco senną atmosferą. Polubiłam je od tamtego zimowego dnia, kiedy brat zabrał mnie na pierwszy spacer po Białymstoku. Uwielbiam to miasto i tęsknię za nim. Ale mój dom jest 600 kilometrów stąd.

A co w stolicy Podlasia podoba mi się najbardziej???  Kościół św. Rocha, który niczym Krzyż Południa góruje nad miastem. To budowla niesamowita. Uwielbiam ten kościół (jeśli kiedyś przyjdzie mi brać ślub to właśnie tu). Budowla monumentalna, robiąca olbrzymie wrażenie. Nie mogę się na niego napatrzeć taki jest piękny. Lubię tłumy studentów kłębiące się na przystankach pod Politechniką. W ogóle bardzo podoba mi się cały kompleks Politechniki. Lubię w Białymstoku to, że to czas płynie wolniej, że ludzie tak nie gnają, że jest czas na zatrzymanie się. Podobają mi się białostockie, nieco „zapyziałe” sklepy, jakich w moim mieście raczej się nie spotka (chyba, że ja ich nie widzę, a one gdzieś są). Mam na myśli „Central”, „ABC” i inne im podobne. Jedyne i niepowtarzalny klimat posiadające jest targowisko przy Kawaleryjskiej. Pamiętam, że kiedyś nie mogłam zapamiętać, że chodzi o ulicę Kawaleryjską i nazwałam ją Gwardzistą albo Dragońską. Ale to taka dygresja. Nigdy tam co prawda nie byłam, ale musi to być bardzo sympatyczne miejsce z klimatem. Mówię o knajpce Castel. Nie pamiętam przy jakiej jest ulicy. Majaczy mi się coś między ulicą Zamenhoffa a Rynkiem Kościuszki. Ale znając mnie chodzi o zupełnie inną ulicę. Muszę się tam kiedyś wybrać. Lubię przepych ulicy Lipowej i sekretarialny zapach sekretariatu w Instytucie taty. To ciepły pokoik, w którym zawsze unosi się charakterystyczny zapach kawy. Lubię chadzać pod Wzgórze Marii Magdaleny, na którym stoi malutka cerkiew. Lubię białostocką numerację ulic – idąc rano do sklepu nigdy nie jestem pewna czy idę na ulicę Zachodnią czy Pogodną. Lubię drogowskazy na budynkach przy ul. Pogodnej wskazujące, że do numeru 34c i d trzeba iść prosto. Wydawać się może to śmieszne bo przecież we Wrocławiu sklepów pod dostatkiem. Ale ja sobie upodobałam sieć marketów PMB (w rodzinie mówimy czasem EmPeGieCe – od Miejskiego Przedsiębiorstwa Gospodarki Cieplnej, jakie istnieje we Wrocławiu – rodzice przez jakiś czas po przeprowadzce nie mogli się przyzwyczaić, że chodzi o PeEmBe – Przemysł Mięsny Białystok. Uwielbiam palcówkę, której nigdzie indziej nie uświadczysz. Najpyszniejsza kiełbaska pod słońcem. A jeśli je się ją z chlebem „pogodnym” to tylko paluszki lizać. Niebo w gębie jak mówią. Wiele jest rzeczy w Białymstoku które lubię, dlatego ciężko mi stąd wyjeżdżać. Nie rozgryzłam jeszcze do końca Komunikacji Miejskiej i dziś zamiast na Kopernika dotarłam na Słonecznikową. W dodatku padał śnieg i było okropnie zimno, ale poznałam Leśną Dolinę. Ładna okolica.

Ale najlepiej jakbyś sam odwiedził Białystok. Wtedy sam się przekonasz za czym tęsknię...

Kończę. Muszę powoli zacząć zbierać swoje rzeczy w jedno miejsce. Następny list będzie już ze stemplem wrocławskim. Do usłyszenia, zobaczenia.... Papa. Trzymaj się ciepło.

alexbluessy : :
sty 04 2004 Happy New Year Eljot!!!!! (31-12-2003)
Komentarze: 0

Happy New Year Eljot!

Dziś Sylwester. Z powodu grypy żołądkowej polegającej na tym, że mam gorączkę i nieprzyjemne dolegliwości, o których nie będę pisać, mogę zapomnieć o pójściu gdziekolwiek. Szkoda, ale choroba nie wybiera. Żałuję jedynie, że mnie sobie upatrzyła na ofiarę w takim czasie. Ale niech jej będzie. Za rok się nie dam! Korzystam teraz z chwili nieco mniejszej temperatury bo pomyślałam, że trzeba by zrobić jakieś podsumowanie minionego roku. No i listę postanowień na rok następny. W roku 2003 udało mi się:

-         usamodzielnić w dość dużym stopniu

-         uniezależnić od rodziców

-         napisać wyróżniającą się pracę dyplomową

-         zaskarbić sobie sympatię dyrekcji i pracowników mojej szkoły, a to łatwe nie jest

-         nabrać większej pewności siebie

-         bardziej w siebie wierzyć

-         poznać kilka (ale liczy się jakość a nie ilość) wartościowych i interesujących osób

-         pojechać na samotną wycieczkę do zupełnie nieznanego Trójmiasta

-         trochę wyciszyć i być bardziej ustępliwą

-         nauczyć się bronić własnego zdania (i po troszę interesów)

 W roku 2003 nie udało mi się:

-         dostać się na wymarzone studia

-         zapisać się na kurs przewodników (ale koszt to 3000 PLN, na razie mnie nie stać)

-         wyjechać do Rumunii

 W roku 2004 uda mi się:

-         dostać się na wymarzone studia (nie ma opcji żeby było inaczej!)

-         znaleźć pracę w biurze podróży i zacząć działać w branży

-         skończyć kurs pilotów

-         być bardziej otwartą

-         wyjechać do Rumunii

-         wyjechać do Holandii lub Belgii

-         mieć więcej czasu

-         wierzyć, wierzyć, wierzyć, że...

-         przeczytać wszystkie książki, na których czytanie nie miałam dotąd czasu

-         uwierzyć, że świat nie jest zły, jeśli nie będę tak go postrzegać

-         ..... i wiele innych rzeczy!!!!!!!!!!

 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU ELJOT!!!!!!!!!!!!!

I WSZYSTKIM INNYM TAKŻE!!!!!

 

alexbluessy : :