Najnowsze wpisy, strona 22


sie 29 2005

Because.


Komentarze: 6

Pan Doktor, nazwijmy go Przystojniakiem, zbadał, obejrzał, pobrał próbkę do badania, a na koniec stwierdził, że wszystko jest super. Od razu wypisał witaminkowych recept na pół roku i zaprosił na wizytę nie wcześniej niż w marcu.

 

Od rana walczyłam z kurzem w pokoju M. i Cz., z balkonowym też. Mama zagroziła, że jeśli Tata przyjedzie i się okaże, że w mieszkaniu zalega kurz z brudem i znajomymi to nie kupimy kanapy. Wolę nie kusić losu.

Z Esiem będziemy malować mój pokoik, tylko musze farbę kupić. Odcień wypatrzony już mam, trzeba tylko ze sklepu przynieść. Ślicznie będzie, do tego dodatki rodem z IKEI i można wydawać przyjęcie. No tak, O. się dopytuje o grilla co to miał być w moje urodziny – oblejemy kanapę w zamian za to.

 

Po wyrzuceniu niepotrzebnych szpargałów pokój zrobił się jaśniejszy i większy. Fiodor wygrzewa się na parapecie, od czasu do czasu zerkając na bawiące się na podwórku dzieciaki. A propos dzieci. Siedząc w poczekalni do Pana Doktora Przystojniaka napatrzyłam się na szczęśliwe przyszłe mamusie i szczęśliwych przyszłych tatusiów chcących na razie na zdjęciach zobaczyć swoje Maleństwa.

Miałam cichą nadzieję, że może i ja usłyszę nowinę. Nic z tego póki co. Na razie musi wystarczyć mi kociątko. Coraz bardziej go rozpieszczam – dostał dzisiaj kotkowe cukiereczki do oczyszczania zębów, cukiereczki podobne do naszych drażetek, pałeczki drobiowe i pół kilo pysznej karmy.

 

Jutro zadbam o dorosłego Mężczyznę. Już mu kupiłam czekoladę z nadzieniem Tiramisu, i teraz myślę co podać na kolację. Chociaż przez telefon uprzedził, że niedługo zamierza przejść na dietę to postaram mu się ten pomysł wyperswadować. Bo dla kogo będę gotować??? Komu miłość będzie podawać do stołu jeśli on nie będzie mógł jeść wszystkiego??? Choć i tak najbliższy obiad planuję raczej z warzyw...

W zielonym już pokoju, przy stoliku „od Szwedów”, jeszcze bez kanapy ale damy radę. I świeczkę zapalę, i muzykę włączę... A on otworzy czerwone, półwytrawne wino...

 

Cause’ everytime we touch… cause’ everytime we kiss…

 

alexbluessy : :
sie 28 2005

I po łykendzie.


Komentarze: 4

Zdobyliśmy Ślężę, szliśmy wszystkimi możliwymi szlakami, bez szlaku też szliśmy bo się zgubiliśmy (czerwony z Sulistrowiczek był źle oznaczony), ale twardo parliśmy na szczyt przedzierając się przez chaszcze i zarośla. Ktoś spotkany powiedział, że którą drogą byśmy nie szli i tak dojdziemy. Miał rację.

Wracaliśmy już po szlaku,. Prosto na nasze pole namiotowe.

 

Esio postawił namiot, potem się śmiał że co dwa tygodnie buduje mi dom z tej miłości swojej. W ogóle po drodze ze szczytu na dół rozmawialiśmy o tym, gdzie będziemy mieszkać razem, ze w domu będzie pies, że Esiek będzie się nim zajmował, ale że kuchnię urządzę po swojemu.

Jeszcze we Wrocławiu kupiliśmy sobie elektryczny czajnik. W połączeniu z grillem komponuje się wspaniale, nieprawdaż???

 

Szybki, namiętny seks – taki, jaki lubimy. A potem wtulenie, ukradkowe pocałunki i ciepło. Dużo ciepła.

Wieczorem wyjście na piwo i znowu rozmowa, a raczej Esia monolog. O pracy, uprawnieniach, planach. Słuchałam, przerywałam tylko pytaniami. Jak opowiadał to oczy mu się świeciły...

A potem sen w zimną noc... I koszyczek malin na śniadanie (zaraz po makaronach z sosem by Knorr).

 

Powrót do domu, jakaś głupia (a może nie) wymiana zdań. Moje słowa, jego milczenie, a potem gwałtowne obruszenie i wyjście. Mój szloch rozrywający piersi i jego powrót. Wyjaśnienie, przytulenie. Obiad u jego rodziców (pokochali Fiodora od razu), spontaniczny wyjazd do IKEI co z tego, że zaparkowaliśmy na miejscu dla rodziny z dzieckiem, przecież kociątko było z nami. Zadowolenie z małych zakupów.

 

Mam ochotę coś mu ugotować – przyprawić Miłością. Myślałam o zupie – kremie z rzodkiewek, cukini zapiekanej z bazylią i czegoś na deser. Ale to w sobotę.

 

Wcześniej mam ochotę się powłóczyć po mieście. Tak po prostu...

 

 

 

alexbluessy : :
sie 25 2005

Z ukrycia.


Komentarze: 5

Jestem wkurzona na maksa. Mam już dość załatwiania cudzych spraw i obrywania za nie po nosie. Odwołania od reklamacji sandałów oczywiście mi nie przyjęli, wydarli że oni nie mają obowiązku niczego przyjmować i mam przestać niepokoić pracowników. To do kurwy nędzy niech zachowują się zgodnie z prawem.

 

Ukochany nie przyjedzie bo dziś przyjeżdża moja Mama, jeśli jutro wyjedzie to jutro będę mieć skręconą półkę i razem z van Goghiem zawisną na ścianie. A co, do jasnej cholery, jedno drugiemu przeszkadza???!!! Jak jest Mama to nie można skręcać i wieszać półek, tak???

 

W dodatku w niedzielę siostra Eśka wyjedzie prawdopodobnie do Niemiec na 6 tygodni. A ponieważ są oni ze sobą bardzo zżyci to może być tak, ze Sobótka stanie pod znakiem zapytania bo przecież trzeba pożegnać K.

I może to egoistyczne podejście, ale ja pojadę mimo wszystko, chyba że deszcz mi pokrzyżuje plany ale na to się nie zanosi.

 

Nawet do własnego kota nie mogę się przytulić bo on myśli, że jak go biorę na kolana to chcę się z nim bawić w polowanie.

 

Idę się schować.

 

(dopisane godzinę później)

Prosto z pracy, bez zapowiedzi przyjechał żeby opierdolić przez telefon sprzedawczynię, która kilka godzin wcześniej odmówiła przyjęcia odwołania od reklamacji i nakrzyczała na mnie. Przy okazji powiedział, że na pewno, jak tylko ładnie będzie pojedziemy do Sobótki a po drodze wstąpimy do jego babci.

 

Trochę mi ulżyło. Kot też wszedł na kolana i zasnął.

 

alexbluessy : :
sie 24 2005

Mam zadatki.


Komentarze: 5

Tak sobie myślę, że jestem doskonałym materiałem nie tylko na  żonę, ale też na kurę domową. I wcale mnie to nie martwi. Wręcz przeciwnie.

 

Macierzyńskie uczucia przelewam na Fiodora, do którego gadam jakby był tak bardzo chcianym Maleństwem. Odbija mi??? Być może.

 

Jutro spotkanie w Biurze Karier. Wypełniłam jakąś ankietę, jeszcze zdjęcie muszę znaleźć i przykleić. Dobiłam się przy rubrykach: „Stypendia, przynależność do organizacji, inna działalność”, „praktyki studenckie”, „prace w kraju i za granicą”. Wyraźniej zobaczyłam siebie w roli strażniczki domowego ogniska.

I się uspokoiłam, bo inżynierowie budownictwa są dość dobrze opłacani, choć Ukochany wczoraj się zbulwersował jak zobaczył ile powinien zarabiać. No i mężem nie jest. Mam nadzieję, że „jeszcze nie jest”.

 

Robiąc miejsce pod kanapę wywaliłam wszystko z szafki, którą zamierzam wyrzucić z pokoju. Na podłodze znalazły się testy z angielskiego, anglojęzyczne czasopisma, stare numery „Zwierciadła” i „Pani”, mnóstwo zeszytów jeszcze z czasów szkoły turystycznej i kursu pilotów. Wszystko, co zbędne odłożyłam zostawiając jedynie felietony Andrzeja Poniedzielskiego, J. L. Wiśniewskiego i przepisy kulinarne. Zaczął mi się tworzyć kolejny, pokaźny zbiór receptur – szczególnie podobają mi się te, z działu „gdy do stołu podaje miłość”.

 

Podłogi nie było, a w śród papierzysk biegał zachwycony kot. Ja sama, byłam nieco mniej zachwycona. Teraz wszystko czeka w przedpokoju na wyniesienie. Prawdę mówiąc myślałam, ze Ukochany mi dziś pomoże bo zadzwonił i powiedział, że przyjedzie skręcić półkę. Ale się rozczarowałam bo po minucie zadzwonił, że jednak nie przyjedzie bo nie kupiłam uchwytów i bez sensu żeby mi przeszkadzał w robieniu porządków. Załapałam chandrę bo nie lubię jak mi ktoś miesza. Powkurzałam się i zaparłam, że ze wszystkim dam sobie radę sama, że bez łaski i pomocy się obejdzie.

No bo jak to, z drugiej strony, ja biegam z reklamacjami jego sandałów, które się rozwaliły 3 tygodnie po zakupie. Wyjazd do Bułgarii też załatwiłam, chodziłam, szukałam ofert, wpłacałam pieniądze. I ja mogę, a on nie może???

 

Pochlipałam, pozmywałam naczynia, aż ku memu zdziwieniu ogarnęło mnie takie uczucie, że bez bólu odstąpiłam kocięciu swoje krzesło, do miseczki nasypałam mu najlepszej karmy i znowu się rozczuliłam...

 

... bo i tak do stołu zawsze podaje miłość... (przynajmniej z mojej strony).

 

alexbluessy : :
sie 24 2005

wczoraj = dzisiaj.


Komentarze: 6

Miałam chandrę wczoraj.

No bo tak: kołki rozporowe kupiłam takie, ze Ukochany przebiłby się do sąsiedniego pokoju. Ale co ja poradzę, nie wiedziałam co mam kupić, panowie w sklepie mimo najszczerszych chęci nie mogli mi pomóc bo nie wiedziałam z czego ściana jest i jakiś innych danych też nie umiałam za bardzo im podać. W rezultacie ani półki, ani van Gogha nie powiesiliśmy.

 

Kitekata w promocji też nie kupiłam bo towar nie dojechał. Czyli, że do E. Leclerca jechałam po nic. Kupiłam tylko Fiodorowi trawę, pasztecik, dla siebie parę skarpetek i 3 waniliowe mordoklejki.

Potem w domu okazało się, że sama nie jestem w stanie skręcić półki i się zdołowałam – najpierw chciałam spać, potem próbowałam poczytać „Śmieszne miłości” Kundery. W końcu stwierdziłam, że muszę się wyładować i upiekłam szarlotkę.

 

Przyszedł Ukochany, powiedział co mam kupić i w jakiej ilości, zamówił nam pizzę, zjadł pół blachy ciasta, a potem...

 

... Po maratonie z ofertą programową TVN na wtorkowy wieczór okazało się, że kot nasikał na pościel. Ukochany się wkurzył i wsadził mu nos w jego własną kałużę. Potem Fiodor został wsadzony do klatki i tam cicho siedział, może czuł że narozrabiał. Klęłam pod nosem, ale wyczyściłam kołdrę, materac, pościel zaniosłam do prania, wymieniłam piasek w kuwecie choć to nie był jeszcze czas na to.

Winowajca dał nam zasnąć całe szczęście i polowanie zaczął dopiero po 7. Znalazł gdzieś wczoraj swój kłębek wełny i teraz gania za nim po całym mieszkaniu. I dobrze, niech na wełnę poluje.

 

Zrobiłam sobie śniadanie po włosku, czyli na słodko – szarlotka i herbata o smaku mango z cynamonem, jakiś nowy wymysł Liptona. Herbata pachnie i smakuje rewelacyjnie, od razu mi się humor poprawił. Poza tym prognozy pogody na weekend są optymistyczne, więc Sobótka się przybliża.

 

Pogoda nie sprzyja, a ja będę musiała wyjść. I jeszcze ten egzamin wciąż mam w głowie, książki potrzebnej dostać nigdzie nie mogę.

 

A Kundera i Gretkwoska kuszą o wiele bardziej...

 

alexbluessy : :